Wojna-o-Ocalenie = Wojna Pierworodnych
Lugrushaduk = Kelrefard
Moonglade = GladmaUderzenie Nuran (33-34r)– Shidygzai cały czas przyglądali się z uwagą konfliktowi. Pojawienie się Ver’kar było niepokojące. Zachowali przez cały czas neutralność zgodnie z wolą Dazak Ferul. Poza tym mieli inne problemy na głowie niż wojna między Pierworodnymi. Ver’kar z pewnością nie zregenerowały swych sił po Bitwie o Gladmę i obecnie Herdainowie poradzą sobie z nimi w pojedynkę. Neutralność zachwiały dwa wydarzenia. Pierwszym było odkrycie, że to Ver’kar doprowadziły do wypaczenia Dematuzanu, tym samym stworzenia Wiru Hurdona, stanowiącego wielkie zagrożenie dla serca ich ziem. Jak bardzo powstanie wiru było zaplanowane przez Massal nie wiadomo do dziś. Shidygzai zaczęli się zastanawiać, jak wielką moc posiadały wówczas horrory. Drugim wydarzeniem był wynik bitwy pod Akkaron. Dazak Ferul zaczęło przegrywać wojnę. Decyzję o rozpoczęciu działań podjęto w dziewięć dni po klęsce wojsk Saradorna.
W 33 roku, przystępując do wojny po stronie Dazak Ferul, Shidygzai wiedziało bardzo dużo o wrogach, a także o geografii Martwego Bezkresu. Zadecydowano rozstrzygnąć cały konflikt podczas jednego uderzenia. Armia wroga podzieliła się na dwie grupy: Bodlar’nir i Ran’nir kierowały się na południe, Agaro’nir i Dżarvan’nir odbili na zachód, najwidoczniej chcąc uderzyć od flanki w słabiej ufortyfikowaną część gór stalowych. Zadecydowano zaatakować pierwszą konwencjonalnymi środkami: odciąć jej drogę powrotu i zmiażdżyć własną armią przeważającą znacznie możliwości Horrorów. Plan zniszczenia drugiej grupy był nieco bardziej... nietypowy. Od czasu powstania Wir Hurdona był wielkim problemem, jego nieprzewidywalne ruchy i dynamiczne zmiany mogły doprowadzić do spustoszenia pobliskich ziemi, powstało wiele planów pozbycia się go. Jeden z nich mógł posłużyć im za doskonałe rozwiązanie problemu Wiru i Ver’kar. Mianowicie polegał on na wyładowaniu energii wiru poprzez ukierunkowanie jej działania i zderzeniu z powierzchnią ziemi. Tor lotu miał przypominać parabolę, a celem uderzenia była zachodnia armia. Efekty ciężko było przewidzieć, oczywiste było tylko to, że nic nie ma szansy przeżyć takiego uderzenia. Najprawdopodobniej armia zostanie całkowicie zniszczona, może przeżyją pojedyncze, najpotężniejsze jednostki.
Dokładnie miesiąc po bitwie pod Akkaron rozpoczęto uderzenie. Rytuał przebiegł pomyślnie. Wir uderzył w centrum sił Ver’kar, eksplozja była tak silna, że doprowadziła do trzęsień ziemi na całej Turblandzie, przez bezkres zaczęły przewalać się niszczycielskie burze disopsu. Ziemia w miejscu uderzenia odkształciła się, energia życiowa została całkowicie wessana tak jak podczas Dematuzanu. Nad miejscem uderzenia panował wieczny półmrok...
Słudzy Nuran dowodzeni przez Benamiriona ruszyli w kierunku armii południowej. Marsz utrudniały szalejące burze i przebudzone cienie. Nie musieli się jednak obawiać tak zdezorganizowanych istot. Po tygodniach marszu dotarli w opisane miejsce, Massal i armie Tezu’na’gar powinny znajdować się w pobliżu. Jednakże nic na to nie wskazywało, ani na horyzoncie ani na ziemi nie było żadnych śladów ich istnienia. Najwidoczniej wycofały się i wpadły na ich drugą armię bądź jeszcze tu nie dotarły. Wojska Nuran ruszyły ku swym pozostałym siłom, zaciskając w ten sposób pierścień. W nocy na niebie zauważono latające istoty. Zwiadowcy jednego z rodów, wykorzystano ich ruchy by ustalić pozycję wrogiej armii. Rano odnaleziono ślady, poruszali się szybko, w stronę ich armii położonej na zachodzie(?) Będą starali się przebić? Wydano rozkazy i rozpoczęto pościg. Przemieszczali się szybko i zdecydowanie, nie zwalniając nawet na chwilę. Gdy zapadła noc wojska nadal kontynuowały marsz....
Bitwa na Pustkowiach: Wykorzystując pewność Nuran i położenie terenu Ver’kar zaatakowały wyłaniając się nagle zza zboczy wzgórza. Nie miały szans na zwycięstwo. Nie próbowały wiec zwyciężyć. Gigantyczni słudzy Massal uderzyli jako pierwsi, z kilku stron naraz, wraz z nimi z nieba spadły ogniste kule lecąc we wszystkich kierunkach, nie było widać w tym żadnego sensu. Na polu bitwy rozległy się dzikie wycia, wyzwalające gniew i żądzę krwi u wszystkich istot które to usłyszały. To byli Nammash wraz z oddziałami Razogarów i pomniejszymi istotami. Pradawni ruszyli do boju. Obie strony rzuciły się na siebie z dziką furią i zajadłością. Na niebie i ziemi zapanował totalny chaos. Ogłuszające eksplozje, oślepiające błyski, czasami latające kawałki skał lub ciała. Ból i dzika żądza zabijania. Zmysły wariowały, nie mogąc znieść takiego przeciążenia.
Kolejna gigantyczna eksplozja. Latające Karenver zginęły? Nie... tylko się przegrupowały by uderzyć z innej strony. Znów eksplozja, coś spada na ziemię, tym razem faktycznie zakończyły swój żywot? Czy na pewno? Kolejny oślepiający błysk i tępy ból w piersi. Zdecydowanie za dużo myślał podczas tej bitwy, chwycił za broń i ruszył ku temu który zadał mu cios...
Gdy wszystko wreszcie ucichło zaczęto przeszukiwać pole bitwy w poszukiwaniu ciał wrogów. Zaczęto trzeźwo myśleć o tym co właściwie zaszło. To było bardzo niepokojące. Nie zauważono podczas starcia min. Massal. Karenver owszem, ale tylko te obdarzone zdolnościami lotu – nie wiadomo kiedy opuściły pole bitwy, przynajmniej tak należało wnioskować gdyż nie znaleziono ich zwłok. Może po którymś ataku rozleciały się na kawałki? Nikt nie mógł tego potwierdzić... Podobnie Nammash i lwia część Razogarów. Ktoś widział jak się wycofali? Z pewnością w bitwie nie brała udziału też sama Tezu’na’gar, jej obecność byłaby łatwa do wyczucia. Nuranie dali się pochłonąć żądzy mordu – to musiała być sztuczka kapłanek głowy Rodu Ran’nir. Czuli się pokonani... Zniszczyli, co prawda, zachodnią armię, nie unicestwili jednak Pradawnych i Większych Ver’kar. Zwycięstwo nie było tak kompletne jak tego sobie życzyli. Rozpoczęto marsz w głąb bezkresu, nie znaleziono jednak śladów. Twierdze stały opuszczone. Maszerowano miesiąc, dwa, trzy, w czwartym stwierdzono, że to nie ma sensu, gdziekolwiek się nie ukryły zrobiły to dobrze. Zresztą nie było to trudne na tak olbrzymim obszarze. Szukanie przypominało to z rodzaju igły w stogu siana. Zawrócono.
Irgoragon zakończył oględziny i musztrę. Armia, a właściwie to co z niej zostało miała podłe morale. Dzikie tempo marszu w połączeniu z ich ranami wykończyło nawet najbardziej wytrwałych. Karenver słaniały się na nogach - nie wolno im było latać gdyż zdradziłyby ich pozycję, starali się uchronić ich słabe ciało przed wycieńczeniem umożliwiając im podróż na grzbietach Razogarów, niewiele to pomogło. Miał nadzieję, że wieści jakie otrzyma Tezu’na’gar po spotkaniu w Dora’na’zar z
Archeronem będą dobre. Nigdy nie życzył dobrze tym tępogłowym samobójcom, jednakże unicestwienie ich okazałoby się dla jego rasy fatalne. Gdy wszedł w krąg ochronny zauważył, że wszyscy byli już zgromadzeni: Vernari, Kan’daran, oraz pięciu Nammash. W centrum stała Tezu’na’gar, wróciła z podróży astralnej i czekała by powiadomić dowódców o swej woli. Na jej twarzy gościł wyjątkowo podły uśmiech.
Sojusz Zekitaru (121-127 rok)– Po udanej ucieczce z pola bitwy, Nammash wraz z resztą oddziałów ruszyli w kierunku niezmierzonych pustkowi Bezkresu. Gdzieś tam znajdowała się ich Pani, Massal, Karenver i inne wolniej poruszające się istoty. Desperacki plan powiódł się. Nuranie podążyli za nimi i cała armią istot-sług, a w tym czasie Ver’kar poruszające się sztuką lewitacji wymknęły się oprawcom. Straty były jednak bolesne. Cała ich armia została kompletnie zniszczona. Ich przetrwanie było jednak ważniejsze. Sługi stworzy się ponownie. Zajmie to wiele lat. Być może setki. Czas nie ma jednak znaczenia dla ich rasy. Tylko jedna rzecz ich trapiła. Co się stało z armią zachodnią? Czy faktycznie została zniszczona? Czy od tego momentu będą istnieć tylko dwa Rody? Przeklęci Nuranie...
Armia zachodnia została trafiona Wirem Hurdona dokładnie tak jak planowała Stygia. Nielicznym Horrorom udało się uniknąć śmierci. Przeżyła zaledwie dziesiąta część Większych i niecała połowa Prastarych. Pozostałych nie było nawet sensu reanimować. Sama eksplozja nie była tak zabójcza. Wyczuli, że coś się zbliża. Zareagowali błyskawicznie. Nie byli jednak w stanie obronić się przed negatywną energią wydzierającą z nich życie. Cała otaczająca ich kraina została pokryta wiecznym całunem mroku. Cienie występowały tu częściej niż w innych częściach bezkresu. Sprawiały wrażenie jakby czuły się tutaj „bezpieczne” i bezkarne... Archeron
czy nie dałoby mu się zmienić imienia? To może się platać z Acheronem zebrał niedobitków i rozpoczął poszukiwania głowy Rodu Agaro’nir, nikt go nie widział od czasu eksplozji, nie wierzył jednak by mógł zginąć w tak żałosny sposób. Przeszukiwali pustkowia, w milczeniu, i w gniewie. Nagle usłyszeli jakiś krzyk, Archeron rozpoznał w nim jednego ze swych najlepszych poruczników, Assai. Biegł, dziko gestykulując, był czymś strasznie poruszony. Co tym razem? Warknął.
Uderzenie Wiru zabiło większość Ver’kar. Nie zakończyło jednak ich egzystencji. Podobnie jak w przypadku powstania bezkresu, istoty zostały przemienione w Cienie. Bezmyślne sługi i mniejsze Horrory zostały zupełnie unicestwione, bądź oszalały. Ci o silniejszej woli przetrwali, zachowując swoją świadomość. Wkrótce armia zachodnia uformowała się ponownie. Nie była już tak liczna i potężna jak poprzednio. Wzbudzała jednak z pewnością większe przerażenie. Ver’kar-Cienie, głownie pochodziły z rodu Dżarvar’nir. Istoty Agaro’nir ze względu na swą naturę w większości zostały zabite, przetrwało ich niewiele. Jednakże na tyle dużo by mogły w dalekiej przyszłości odtworzyć potęgę rodu. Po skontaktowaniu się z pozostałymi rodami wyruszyli na pustkowia by tam się połączyć i zaplanować kolejne posunięcia. Gdy opuszczali Degar Endar spotkali na swej drodze Istoty Cienia, nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to że nie chciały z nimi walczyć. Jedna z nich wyszła naprzeciw i przedstawiła się jako Vandriel. Archeron rozpoznał w nim Kormyrczyka teraz już Tradyra

, zaskoczony istnieniem Cieni obdarzonych świadomością (poza jego ludźmi) zgodził się na rozmowę. Vandriel doskonale wiedział z kim ma do czynienia, nie okazywał jednak strachu, może go nawet nie czuł? Wypytywał o to co się stało na ziemi z której przybyli. Był z nim również inny Cień, Valashin, mimo że się starał nie mógł ukryć swego zainteresowania Horrorami-Cieniami. Wyglądały zupełnie inaczej niż pozostałe Cienie. Wchłaniały Czerń w przeciwieństwie do innych „mieszkańców” bezkresu, które wchłaniały Szarość. W efekcie różniły się nawet wyglądem, ich kształty sprawiały wrażenie jakby pożerały światło. Archeron zapoznał się z „misją” Kormyrczyka i jego towarzysza, zupełnie go nie interesowała. Jego uwagę przykuło nagle coś innego. Oni nie byli tu sami. Powoli zaczął wyczuwać za nimi legiony ich zwolenników, prawdziwą armię cieni. Zaoferował wtedy pomoc w postaci wysłania z nimi części swych podwładnych, tłumacząc, że powinni poznać swą nową naturę, dodał także z krzywym uśmiechem że sam chętnie dowiedziałby się o Cieniach paru rzeczy. Wiedział, że Kormyrczyk chętniej zgodzi się gdy „haczyk” umieszczony w jego propozycji będzie widoczny. Tak też się stało. Prawdziwych konsekwencji tej decyzji żadna ze stron nie była wtedy świadoma.
Minęło ponad sto lat od klęski. Zarówno Nuranie jak i Herdainowie wiele razy przeszukiwali bezkres. Wszelkimi dostępnymi im sposobami. Czasami wpadali na jakiś trop. Zazwyczaj fałszywy. Nigdy nie odnaleźli tego czego szukali. Rody starały wylizać się z ran, szczególnie zdziesiątkowany Agaro’nir. Ich armie nawet obecnie po stu latach odbudowy nie były tak liczne jak poprzednio. Nie mogli nawet marzyć o uderzeniu na Herdainów sprzymierzonych z Nuranami. Nieliczni szpiedzy znajdujący się na kontynencie twierdzili, że Stygia słabnie. Pojawiły się nawet istoty, które otwarcie z nią walczyły. To było jednak za mało. Potrzebowali sojusznika tutaj, na terenie Martwego Bezkresu. Pewnego ranka Archeron złożył wizytę pozostałym zwierzchnikom Rodów. Wyraźnie zadowolony z siebie mówił: „Chcesz? Masz!”. Poprzedniej nocy skontaktował się z nim Fendekrag, Cienie Rozumne podzieliły się na dwa obozy, Smok przewodził częścią chcącą wywrzeć zemstę za swój podły los. Miał pod swoją komendą dziesiątki tysięcy istot. Złożył propozycję nie do odrzucenia.