Autor Wątek: Ludzie Than-Prawa - Gwiazdobójcy  (Przeczytany 228 razy)

bambosh

  • czytacze
  • Hero Member
  • *
  • Wiadomości: 747
  • Niech bestia zdycha!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Ludzie Than-Prawa - Gwiazdobójcy
« dnia: Czerwiec 12, 2009, 02:10:15 pm »
Przeciętny gliniany człowiek żyje w bezpiecznych ramach jasnomagii; jego życie jest dalej kształtowane przez wszechobecne siły których nie rozumie - od disopsu po Eonniczny Los - lecz jasnomagia daje mu solidne oparcie.. w czerwieni. Błękit to nie jego ziemia, zapuszcza się w niego jedynie śniąc, nawet wtedy - na krótko. W tej tajemniczej krainie wędrują jednak badim, i błękitowe istoty, istnieje sztuka transpozycji, i bajkowe albiońskie artefakty, potężne magie które na krótko oswajają horyzonty i pozwalają zanurzyć się w bezmiarze możliwości. Dla większości istot to bajka; dla innych cud. Nieopisywalny, niebezpieczny, bezmierny. Można go wykorzystać, rozwijać, wędrować po nim - ale naprawdę poznać go nie sposób.
W pierwszych stuleciach III E na Turblanda sformowała się grupa ludzi - zwykłych, glinianych ludzi - którzy rzucili temu wyzwanie. Odrzucili cały strach i niepewność, WESZLI na błękitne drogi i wrócili aby opisać co widzieli. Ich determinacja zdawała się nie znać granic i gdyby znalazł się jakikolwiek świadek tego wyczynu, myślałby pewnie, że to herosi dawnych czasów, którzy obracają niemożliwe w czerwień.
Ale to nie jest kolejna opowieść o badim, którzy pokonali granice horyzontów - Ludzie Than-Prawa byli inni. Weszli w Błękit aby go nazwać, ujarzmić i podbić, odrzeć z tajemnicy, sprowadzić na ziemię. Idea była absurdalna: czy człowiek może podbić ocean, zanurzając w nim ręce, lub próbując go przepłynąć? To nie wszystko; ci ludzie wyznaczyli sobie jedno prawo, than-prawo - że, ponieważ Błękit nie jest rzeczywisty, należy do nich i podlega ich woli. Mówi się dzisiaj że kierowała nimi złość i zazdrość, nie mogli znieść błękitowego ogromu i cudowności, bo dla nich był tylko dowodem ich własnej niemocy i szarości. Trudno powiedzieć czy to prawda. Wiadomo jednak, że pierwszą cechą i pierwszą bronią Ludzi Than-Prawa - wtedy i obecnie - jest pogarda. Druga broń to słowa. Trzecia - pisanie praw. Na podstawie tych trzech broni stworzyli przedziwną, ohydną sztukę która pozwala im... ranić, umniejszać i zabijać mythale.
Than-prawodyrzy wędrują Błękit i go opisują. Mówią: w tym miejscu powietrze jest rzadkie, a w tym go nie ma, w tym co czternaście księżyców rodzi się nowe słońce, a w innym wiatr który uderzy w twoją twarz cię oślepi. Mierzą, ważą i badają - po to aby stwierdzić, że nic co ujrzeli nie jest niepoznawalne. Wszystko można wyjaśnić i umniejszyć, nie ma powodu dla bogobojnego strachu przed bajkowymi cudami - można dla nich wykreślić prawa. Wyobraź sobie człowieka który posiadł ogromną wiedzę w jakiejś dziedzinie, i zaczął odnosić się z przedziwną pogardą do każdego kto nie dostąpił tego stopnia oświecenia - zaczął nawet podchodzić z pogardą do własnej sztuki, traktując ją jak swoją własność, dobrze znaną, wytartą, nudną. Tacy są than-prawodyrzy, którzy potrafią celowo ciąć błękitowe cienie swoją mową, lub trawić lata by przekonać je że żyją w świecie fałszu - i patrzyć na postępujący rozpad horyzontów. Lecz to tylko znikoma część ich działalności. Uszkodzić Błękit - to zadanie tytaniczne, nie wystarczy wyznaczyć kilku praw by opisać bezmiar. (Każdy Aquilon powie ci też że nie godzi się tych ludzi nazywać prawodyrami bo nie ustanawiają prawdziwych praw, jedynie iluzje, kłamstwa, które mogą stać się prawdą). Rzeczywista siła Ludzi Than-Prawa leży w ich 'poselstwach'. Po ukończeniu wędrówki w Błękicie Ludzie wracają na prawdziwą ziemię i rozsyłają w świat opowieści o tym co widzieli. Sposoby są różne: od przemówienia na rynku jednej z metropolii Zachodu po 'szczepienie' słów w kariosferach. Efekt zależy od skuteczności danego prawodyra, ale 'poselstwo' zazwyczaj rozpowszechnia się szybko, jak pożar. To wszechogarniająca, przekonująca wizja Błękitu jako bezmiaru miejsc... trywialnych, poznawalnych i sztucznych i podległych władzy praw, możliwych do zasiedlenia, gdyby ktoś tego zapragnął... ale może nawet tego nie wartych? Efekt poselstw rozciąga się na lata i dekady, ale jest niezaprzeczalny - daje prawodyrom siłę by kruszyć mythale, niewykluczone że niektóre z nich po prostu słabną albo zanikają samoczynnie. Pamiętacie 'Piotrusia Pana' i 'nie wierzę we wróżki'? Potężna pogarda i niewiara setek i tysięcy istot pod wpływem 'poselstw' w Błękicie odbija się jako bezlitosna, niszczycielska siła. A jeśli wierzyć badim którzy twierdzą, że każdy nosi swój błękit w sobie - to ów błękit dla człowieka pod wpływem 'poselstwa' zaczyna się kurczyć. Marzenia, pragnienia, sny - to wszystko powoli odpływa za szary horyzont.
W Aquilonii o Ludziach Than-Prawa mówi się jak o szaleńcach choć niektórzy potrafią ich nawet porównać do pomiotu. Nazywa się ich też innym mianem: Gwiazdobójców. Większość istot uważa że nazwa bierze się z destruktywnego wpływu 'praw' które stanowią than-prawodyrzy; to oczywiście słuszne wyjaśnienie, ale istnieje też drugi powód, bezpośrednio związany z tym co dla Aquilonów - i, na Bogów, dla większości ras pod Słońcem! - symbolizują Gwiazdy: wiarę, nadzieję i marzenie. W tym kontekście 'Gwiazdobójca' to mniej więcej 'zabójca nadziei', 'albo zabójca wiary'. Określenie to zostało ukute przez erlów i prawdopodobnie to pod ich wpływem (oraz wpływem prawodyrów) Aquilonia stanęła w zdecydowanej opozycji do idei than-prawa.
Wielu Heroldów z Aquilonii poświęca życia na tropienie i usuwanie 'poselstw' zaszczepionych w kariosferach, setki erlów i zwykłych ludzi z Przymierza wyruszyło na krucjaty przeciwko than-prawu. Than-prawodyrzy mają też innych przeciwników: po raz pierwszy od czasów końca Legendy wpływ i działalność ludzi zdołały naprawdę poruszyć Pierworodnych.

cdn.
« Ostatnia zmiana: Lipiec 27, 2009, 06:52:36 pm wysłana przez Bollomaster »
Niech Gwiazdy błogosławią zastępy Akaruny i niech świecą jasno nad ścieżkami jej wybawcy!

Bollomaster

  • Global Moderator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 4175
  • Aurë entuluva!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Ludzie Than-Prawa - Gwiazdobójcy
« Odpowiedź #1 dnia: Czerwiec 12, 2009, 03:44:50 pm »
« Ostatnia zmiana: Sierpień 13, 2009, 12:26:11 am wysłana przez Bollomaster »

Bollomaster

  • Global Moderator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 4175
  • Aurë entuluva!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Ludzie Than-Prawa - Gwiazdobójcy
« Odpowiedź #2 dnia: Wrzesień 19, 2009, 10:26:31 am »
Than-ludzie kontra Legenda
Pierwsze prace than-krzyżowców zaczęły się, jak należy, od podstaw:
Wędrowny bajarz, zarabiający gadką na strawę, snujący stare, Legendarne klechdy w zadymionej karczmie gdzieś w zapadłej stronie świata - słuchacz, wędrowca, człowiek z innych ziem który nagle zaczyna zadawać pytania, początkowo poważne, zaangażowane; opowiadacz łapie się na lep jego słów, skręca wątek historii... a than-człowiek kilkoma celnymi zdaniami zmienia ją w groteskowy absurd, nic nie znaczący bełkot.
Gdzie indziej w przestrzeni i czasie: jedna z giserni, Północnych miast: kilkunastoletni chłopak, syn możnej rodziny, nosi dumne imię "Victor". Wszyscy tutaj kojarzą je z jakimś starożytnym wodzem który poległ walcząc ze smokiem. Dobre, mocne imię, ten który je nosi bez wątpienia wybije się nad innych, stanie Kimś; szkoda, że reszta rodów o tym nie pomyślała - teraz więc zaczynają poszukiwanie znawców dawnych czasów, ludzi zdolnych wybrać z zielonych strug miano jeszcze wspanialsze. Przybywa ich pewna liczba (ciekawy PATENT na sesję), między nimi - than-człowiek. Dzięki swej wiedzy zyskuje posłuch, wiadomo że jest zdolny dokonać tego wyczynu; pogrążeni w gorączce dawnych, Legendarnych czasów mieszkańcy wręcz spijają słowa z jego ust. I wtedy dzielny, zręczny than-krzyżowiec rozpoczyna drugą fazę bitwy - poprzez sprytną manipulację, celne uwagi ukazuje wszystkim że ów podziwiany Victor jest zwykłym człowiekiem - ot, tej dziewce nadmuchał brzuch, od tych wędrownych krasnoludów dostał po pysku - zwykły, mówię, człowiek któremu cała ta epicka historia wręcz szkodzi. Wzbił się w dumę, pychę, myśli że jest kimś lepszym. A nie jest. Jeśli, ludzie, szukacie imion wybierajcie je z mocnej tradycji śmiertelników-herosów - niech wasz syn nazywa się Kelvin albo Auros, córka - Ajtra albo Meda. Lecz zawsze pamiętajcie: to tylko - nie aż - imiona.
I jeszcze gdzie, kiedy indziej: czcigodna gwiazdownik, konserwatorka z Tradyru, na zlecenie królowej Maddox ma przywrócić świetność starożytnemu kodeksowi, księdze z zamierzchłych czasów co przetrwała w murach Biblioteki Legend zawieruchy wieków. Ta rzecz, spisana cztery lub pięć tysięcy lat temu własną ręką Szerety z Lakrimy, to jedna z najwcześniejszych - jeśli nie najwcześniejsza - redakcja Legendarnego kanonu, szereg bezcennych opowieści. Mistrzyni-Gwiazdownik kosztem wielkich nakładów może przywrócić księdze świetność, sprawić że będzie można ją posłać do Trygarchii jako wspaniały wkład Maddox we wspólne dzieło. Zaczynają się prace i wtedy na królewskim dworze staje than-prawodyr. Nie ma tu miejsca ani okazji na precyzyjną, kunsztowną grę ludzkimi pionkami - tylko szarża ciężkiej kawalerii może zawładnąć polem bitwy. Than-człowiek w płomiennej lecz cudnej technicznie mowie ukazuje królowej oraz jej doradcom prawdziwe oblicze Legendy: to jest spuścizna ras które wiedzą że zostały skazane, których przeznaczeniem jest nicość. Żadna z Legendarnych opowieści nie kończy się dobrze, u kresu wszystkich leży gorzka klęska, pola trupów. O czym tu opowiadać? Co sławić? I przede wszystkim: gdzie tutaj jest ukazana chwała Cesarstwa Maddox? Jedyni ludzie 'Vadoru o których mówi Legenda to mieszkańcy podłego Jadeitowego Imperium; czy słuszne jest słanie do powszechnego skarbca wiedzy - jakim jest Trygarchia - czegoś, co w tak krzywdzącym świetle przedstawia heroicznych ludzi Pustkowi? Czy Legenda wspomina o niezwyciężonej Andromasze, Władczyni Mężczyzn, pierwszej królowej, o niezdobytym Meneltkiu? O bohaterskiej walce z Potopem, o Jeźdźcach Burzy, Jeziorze Ognia, Bitwie Dziewięciuset, Odrodzeniu... Mogę wyliczać jeszcze długo, czyż Maddox nie posiada własnych, wspaniałych kart? Pięknym jest zamiar zachowywania wszelkich ksiąg, lecz co z grubymi tomami kurzącymi się i gnijącymi w wilgotnych podziemiach enngońskiej biblioteki, co z Rejestrami Legend, nieskończonymi listami heroin i herosów, żyjących już tylko w naszej pamięci, istotami które - gdy te strony przepadną - nieodwołalnie zginą? Następnego dnia, Mistrzyni Gwiazdownictwa, pełna zimnego gniewu, odrzuca ofertę Konserwacji w Enngonii i odjeżdża do swego kraju. Lecz znajdują się inni, skłonni do tej pracy. Kwestia zachowania "Kodeksu Szerety" zostaje odłożona na przyszłość, bliżej nieokreśloną; than-prawodyr rusza na kolejne Poselstwo...
To tylko trzy bitwy z trzystu tysięcy, z nieskończonej liczby Poselstw, than-krucjat których celem jest potęga Legendy, jej skruszenie. Do 986 roku wszystkie przeszły przez Pierworodnych właściwie niezauważone; zamknięci w swoich hermetycznych światach, w kręgu własnych, ponadczasowych spraw, pochłonięci Wojną lub/ i Pasją zwyczajnie n i e  z w r ó c i l i  u w a g i. Z drugiej strony, than-ludzie nie są głupcami, nie zwykli dzielić skóry na żywym Smoku; w 986 roku plany Poselstw do Ader-Thadden i Mythii leżały jedynie w głowach największych wizjonerów (o podróży na Martwy Bezkres nikt zdrowy nawet wówczas nie myślał), a działania na Zachodzie i w Avadorze były prowadzone z największą ostrożnością. A jednak następna w szeregu krucjat, kolejna z tysiąca bitew - uśmiercenie Aina Gharina w 986 roku - stała się, niespodziewanie dla świata, kamieniem węgielnym pod Zmianę.
Gharin przyszedł na świat w Avalonie, stolicy Aquilonii, jako istota ludu Przymierza, rasy Człowieczej - choć w żyłach jego rodziców płynęła krew Wogarów. Być może służba w Progach Avalonu, bajkowym pałacu na krawędziach czerwieni i Błękitu natchnęła jego ducha - niektórzy Chronolodzy z tych co później sięgnęli ten Czas, mówią o jakieś istocie, jednookim wędrowcy spotkanym przez Gharina w jednym z avalońskich ogrodów, o napoju który od niego przyjął i wypił Aquilon. Już wtedy był różny od reszty swego narodu: zamknięty w sobie, pełen własnych sekretów i przemyśleń, domator niechętny podróżom, niemal pustelnik w sercu tysięcznej metropolii i wśród własnej rodziny. W końcu, mając jakieś trzydzieści lat, nie ukończywszy żadnej akademei, bez żadnych, jak się wydawało, zamierzeń, nie wyściubiwszy czarnego nosa dalej niż na pół dnia drogi z Avalonu, Gharin pewnego ranka po prostu nie wyszedł z pokoju. Trwało to trzy kolejne lata, kiedy jego zatroskani, zdumieni krewni przynosili mu pod drzwi jedzenie i starali się nawiązać z nim chociaż nić kontaktu. Na próżno, Gharin zamknął się solidniej niż w czterech ścianach - we własnej głowie. W końcu, po trzynastu latach nieobecności z epickiej, cudownej podróży do Krain Południa i Suchomórz wrócił Leriad, dziadek Gharina ze strony matki - stary już bardzo, lecz ciągle pełen młodzieńczej werwy, głodny świata. Pamiętał cichego, odosobnionego wnuka, który nie rokował dobrych nadziei; teraz znalazł go pogrążonego w chorobie - jak sądził - szaleństwie - i postanowił wyleczyć na sposób wogarski. Rozpędził się porządnie, rąbnął w drzwi, wpadł do wnętrza i zamarł w zdumieniu. Oto miał przed sobą wychudzonego, wyleniałego i brudnego Gharina oraz... wspaniałego, potężnego wogara o bielszej niż śnieg sierści, wielkiego, o tęczowych oczach. Gharin pochylał się właśnie nad jedną z kilkudziesięciu skrzyń, umieszczając w niej coś - sugerowałaby jego postawa - niezwykle cennego. Pokój był odrażająco brudny i zdewastowany.
Oto co się okazało: Gharin był Kowalem Marzeń, Dziczowym Mocarzem który w natchnieniu, w gorączce wydobywa wprost z Błękitu "bajkowe lśnienie" - mithyczną materię - i formuje ją według swych pragnień, marzeń o ziszczeniu tego co nigdy nie zaistniało lub zostało Zniszczone. Esencją jego życia jest, powinno być przywracanie światu utraconych, zapomnianych cudowności. Piękne, dobroczynne Mocarstwo, ale w wypadku Gharina dziwacznie wypaczone - nie odczuwał on bowiem nigdy potrzeby podzielenia się swoimi tworami, pokazania ich ludziom, dla swojego i ich pożytku. Wszystko co wykuł, ukrywał, dzierżył dla siebie, dla swojego zachwytu - postępował w ten sposób od najmłodszych lat. Dopiero teraz zmęczeni rodzice wogara poznali pochodzenie osobliwych zabawek którymi, jak przelotnie dostrzegali, bawił się z zapałem, zawsze sam, gdy był dzieckiem. Oraz rzecz jeszcze jedna, cud porównywalny z posiadaniem Mocarstwa: trzy lata temu Gharin zdołał w jakiś niewytłumaczalny sposób podzielić swoją istotę. W akcie dzikiej Unarchii, wyodrębnił z samego siebie swój Talent, czysty i nieskażony, wyzwolony z klatki kości i plątaniny ścięgien, niesplamiony żalem, wątpliwościami, zmęczeniem. To właśnie był ów śnieżnobiały wogar; na imię miał Ain.  
Wieści rozeszły się niczym ogień w suchym lesie, po kilku dniach cały Avalon mówił o samorodnym Kowalu Marzeń, człowieku podziwianej i szanowanej Unarchii. Przedmiotów, których mnóstwo spoczywało w skrzyniach, przez długi czas nie udawało się rozpoznać - Gharin nie potrafił lub nie chciał powiedzieć czym są. Były piękne, wykonane z porażającą finezją, kunsztowne, ociekające wysmakowanym bogactwem - lecz ich zastosowanie i sposób użycia pozostawały nieodgadnione. Aquiloni pokonali trudność na sposób sobie właściwy: w sercu stolicy zorganizowali wielką, otwartą dla każdego wystawę i rozgłosili wśród gości pytanie o to co właściwie oglądają? Rąbka tajemnicy uchyliła Notia Delużu, Vidka z Mythii słynna z posiadanego bogactwa i skupowania najróżniejszych Kolekcji. To były artefakty Legendarne: tanelfickie, zapewniające godziny fantastycznych obserwacji haliony; komfortowe mytharia oraz pięknie rzeźbione artezy, używane podczas Wojny Nieustającej; szaleńcze Fantasmagoria Vidów, gastety jakie dla Bortugów tworzył Lud Lakrimy; gustowne ilpy verkarskie, długo można wymieniać, w końcu oszołomionej Notii zdało się, że rozpoznaje utracone jeszcze przed świtem Er jomy i szudraki z Mirdamai i nawet, niemal na pewno, słynne ongiś dwolty, oprawy ezuriańskich ksiąg zwanych "słowiszczami" ze zdruzgotanego przez Synów świata...
Gharin został wygnany - dla tej historii liczy się tylko ten fakt i jego następstwa, ale warto wyjaśnić dlaczego tak się stało. Aquiloni są nacją społeczną, powiązaną nićmi Blasku, ideologii otwarcia na innych, na świat, dzielenia się sobą i swymi przeżyciami. Postawa Gharina była tak różna, że początkowo mało kto się nad nią zastanowił; zawiązano demakos do opieki i badania zbiorów, świeżomianowana Erl "Legendarnej Kolekcji", korzystając z poparcia Notii, ruszyła do Mythii w poszukiwaniu sponsorów i pomocy; Król gościł u siebie Gharina oraz wysłał specjalnych emisariuszy do Cesarstw tanelfickich, a ktoś założył małą manufakturę wielozapachowych "nosienników", inspirowanych ilpami (pod dziwacznym szyldem "Bezkresne Wonie") - wokół wogara rozkręcił się cały wir czerwonych spraw oraz wydarzeń. I potrzebowano trochę czasu by zauważyć, że Gharina to wszystko nic zupełnie nie obchodzi, że raczej jest mu niemiłe, pochłania cenny czas, niczemu nie służy. Taktownie postarano się zmniejszyć nacisk, nie narzucać się z wyrazami uznania, prośbami, pytaniami, w oczekiwaniu na kolejne dzieła. Nie powstały - a przynajmniej tak się Aquilonom wydawało, przecież Kowal nie ogłosił że cokolwiek stworzył, niczego nie zaprezentował. Prawda była oczywiście inna, Gharin i Ain pracowali z zapałem, w natchnieniu i tylko dla siebie, dla własnej satysfakcji. Możliwe że jakoś by strawiono ten patologiczny stan, że ustaliłaby się jakaś tradycja, zasady współżycia - ale los potoczył się inaczej. Podczas starcia z kimś kogo wziął za złodzieja (był to w rzeczywistości niezwykle wścibski wielbiciel) Gharin zleciał ze schodów i złamał rękę - odtąd stał się podejrzliwy, pełen gniewu oraz - roszczeń, życzeń które początkowo z dobrej woli spełniano. Ta niewielka część jego świadomości która miała kontakt z innymi ludźmi zepsuła się i pogrążyła w pysze. W końcu doszło do eskalacji, Gharin obraził wysłanników Króla lub Asteriona (Ain w tym czasie spokojnie pracował), odmówił przeprosin i został skazany na opuszczenie rodzinnego miasta. W domyśle chodziło o przeniesienie w inną część Ziemi Blasku, bardziej nauczka niż kara, bardzo jednak niemiła - lecz rozwścieczony Gharin zostawił wszystkie swoje twory (podobno chciał je zniszczyć, lecz nie się nie zdobył) "na pastwę złodziei" i odszedł w siną dal.
Ze swym Talentem jako jedynym towarzyszem nigdy nie dałby sobie rady, ale pod sekretną i subtelną osłoną pewnych sił dotarł do opuszczonej, szczęśliwie nie zrujnowanej pustelni w Górach Tarczowych. Młody, mieszkający w pobliżu człowiek zaopatrywał go we wszystko, co potrzebne do życia, zupełnie za darmo - tak że Gharin mógł w pełni poświęcić się swej pracy. Początkowo odwiedzany był przez wielu podejrzanych przybyszów, handlarzy, węszycieli okazji; zdarzyło się też kilka bardziej godnych osób, wśród nich Pierworodni - ale Kowal nikomu nie chciał ani pokazywać, ani tym bardziej sprzedawać efektów swojej pracy. Z niegodziwymi próbami kradzieży, a nawet porwania Aina jakoś sobie poradził (głównie dzięki sąsiadowi, który miał na imię Angus). W Gharinie poczęła narastać prawdziwa obsesja, przekonanie że cały świat pragnie mu odebrać dzieła - niestety, w znacznej mierze miał rację. Jakby w odpowiedzi na jego potrzeby, pewnej bezksiężycowej, mglistej nocy zjawił się w pustelni wędrowca który ofiarował mu magiczną skrzynię, długą na jakieś dwa metry, solidnie zbitą z wąskich desek. Powiedział że Gharin może do niej włożyć cokolwiek i ile tylko zechce, aby coś wyciągnąć musi to tylko wymacać w jej wnętrzu. Po czym zniknął. A Gharin, biedny, głupi Gharin po okresie wahań i nieufności przeprowadził próbę: nic złego się nie wydarzyło. Stopniowo dokładał kolejne przedmioty, ostrożnie, przetrzymując je wewnątrz coraz dłużej. Ostatecznie doszedł do przekonania, że wszystko jest w porządku, zaufał skrzyni i - wrzucił do niej wszystko co miał, setki Legendarnych artefaktów. Dopiero teraz pracowało mu się prawdziwie lekko i beztrosko, z bezpiecznym schowkiem za plecami!
Sześć lat po swoim wygnaniu, w 986 roku, wczesną wiosną, Gharin odkrył część straszliwej prawdy: jego skrzynia ziała pustką. Może chciał wygrzebać jakiś stary przedmiot, może pragnął jakiś naprawić - wiadomo tylko tyle że skrzynia stała się prawdziwie bezdenna. Niemal wszyscy zgadzają się, że zdesperowany Kowal do niej, szalony i zrozpaczony - w s k o c z y ł - spadając, jak odkryli magowie cienia, prosto w czerń pełną lśniących skier, głęboką, płynną umbrę pełną morderczych antykryształów. Tak zginął Gharin, ale nie ma pewności czy ten sam los spotkał Aina - według większości, Kowal przed zabójczym skokiem odczynił Unarchiczny podział i runął w cień razem ze swym Talentem. Skrzynia była zmyślną pułapką, otwierała się na komorę uczynioną w Szarości, górnym Cieniu, zaprojektowaną w ten sposób by wytrzymała określony ciężar - po którego przekroczeniu miała się rozlecieć, a wszystko co zawierała - opaść w czerń. Chronologicznymi metodami odkryto sprawców zbrodni - Than-ludzi z Karnigeny w Avadorze, odpowiadali za wszystkie jej etapy, od planowania po dostarczenie. Ze względu na Talent, Gharinowi potrafiono wybaczyć właściwie wszystko; Aquiloni nie rozumieli jego postawy, ale nadal podziwiali Kowalskie dzieła. Bestialstwo thańskiego postępku wstrząsnęło całą Konstelacją, od początku mówiono o tym, bez najmniejszego wahania, jako o morderstwie. W tym samym roku doszło do Przymierza ze słynną ze swej Siły Północą - zła wróżba dla Than-prawa. Aquilonia zaczęła wstępować na wojenną ścieżkę, prowadzona przez Zhonhaimena, Mistrza Unarchii, który w odosobnieniu, pod imieniem Angusa, wydobywał swoją magię na szczyty doskonałości.
Praca Gharina miała wielką wagę dla Pierworodnych, lecz nawet taki cios zadany Legendzie mógłby ulec wytłumieniu w Czasie i przestrzeni. Zdarzali się już Kowale zdolni odtwarzać artefakty, ba! księgi, muzykę z Legendarnej Ery; ich dzieła otaczano szacunkiem i opieką, lecz były to bardziej relikwie minionej epoki, symbole czegoś co się już skończyło, odległe echa. Poruszały wyobraźnię i ducha jednostek mających do nich dostęp - nie narodów. Ale w warsztacie Gharina coś znaleziono, trzy niezwykłe dzieła, nieukończone, jedyne które przetrwały pogrom; można przypuszczać że właśnie nad nimi pracował - cała reszta spoczywała w fatalnej skrzyni - kiedy nagle, niewykluczone, Ain sięgnął w jej głąb i nic nie znalazł. Podnosi krzyk, Gharin odrywa się od swej roboty, ostatnie akty dramatu i w opustoszałej, wymarłej pracowni zostają tylko oni: trzy postaci naturalnych rozmiarów. Chociaż brakuje im barw, oczu oraz kilku innych, drobnych części ciała i chociaż nie oddychają - wydaje się jakby spali, niemal żywi. Rodzeństwo (widać to na pierwszy rzut oka): delikatne, wiotkie ciała, długie włosy i osobliwe skrzydła przypominające motyle, oraz kobieta z innego ludu: wysoka, silnie zbudowana, również uskrzydlona - ale jej skrzydła przylegają od pięt do barków, wzdłuż całej powierzchni ciała, zdają się być stworzone do ćwiartowania przestrzeni. Tutaj nie potrzebowano pomocy rzeczoznawców: chyba każdy kto słuchał, czytał Legendę napotkał wzmianki o zwiewnych Amelach i anielskich Ajrejotach, Pierworodnych rasach które zostały totalnie zniszczone tysiąclecia temu. Jak się zdaje, ten Kowal Marzeń odbiegał od innych nie tylko pod względem charakteru: jego geniusz pchnął go na ścieżkę wracania już nie Istnienia lecz istot.
Wielu nie chciało wierzyć by coś takiego było w ogóle możliwe, ale wieść się rozeszła i Pierworodni usłyszeli i zrozumieli, że Than-ludzie zniszczyli kogoś kto mógł dokonać rzeczy niewyobrażalnej, wezwać ich umarłych znów do życia. Czy tak było faktycznie? Ta kwestia, nieszczęśliwie dla Than-prawa, przestaje mieć znaczenie. Liczy się tylko gniew, oburzenie i wiara Tanelfów na Zachodzie i Vidów w Avadorze - dwóch potężnych jasnomagii Pierworodnych które mają szerokie i w miarę pokojowe kontakty z resztą Kontynentu. Wśród Piktów, a nawet między spokojnymi Jessytami również zaczyna się wrzenie. I wreszcie ten koszmar wszystkich śmiertelników, przeklęte Horrory ze straszliwą siłą bojową, zabójcami przychodzącymi z Błękitu - które chyba rozpoznały nowego wroga. Setki tysięcy Pierworodnych oczu kierują się na dotychczasowy "wkład" Than-ludzi w Legendę i odkrywają ich destruktywne - tak to postrzegają - działania. Erdańczycy twierdzą, że upadek Przeklętych ras to "kwestia stulecia", ale Pierworodni ciągle dysponują środkami niedosiężnymi dla śmiertelników - od narzędzi brutalnej potęgi, poprzez sposoby najsubtelniejszej manipulacji, kończąc na czystej mocy Esencji. Po stuleciach cichego zapomnienia, Legenda znowu rozbrzmiewa szeroko na świecie. W cieniu nowego konfliktu budzą się dawne, pogrzebane w pyle milleniów idee, z wizją odrodzenia Pierworodnych na przedzie. Than-ludzie wbrew własnej woli stają w sercu tego nowego wiru, zmuszeni do konfrontacji przed właściwym Czasem - co niesie ryzyko całkowitej klęski.
« Ostatnia zmiana: Lipiec 12, 2011, 12:34:24 am wysłana przez Bollomaster »

Bollomaster

  • Global Moderator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 4175
  • Aurë entuluva!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Ludzie Than-Prawa - Gwiazdobójcy
« Odpowiedź #3 dnia: Wrzesień 20, 2009, 05:39:16 pm »
W kwestii strategii: bardziej się opłaca skupiać na Czerwieni, kiełznając w ten sposób szersze partie Innego - niż gdyby działało się wprost stamtąd.

Bollomaster

  • Global Moderator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 4175
  • Aurë entuluva!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Ludzie Than-Prawa - Gwiazdobójcy
« Odpowiedź #4 dnia: Sierpień 19, 2011, 06:26:36 am »
Śniłem tej nocy, że zabiłem człowieka - nożem, kiedy próbował zabrać moje pieniądze. Dopiero wieczorem odetchnąłem z ulgą. Wszyscy znajomi byli nietknięci, than-straż albo o niczym się nie dowiedziała, albo rzeczywiście ten mój uczynek nie miał żadnego znaczenia. Tym razem mi się upiekło.
Następnego ranka dostałem wezwanie do sądu. Za próbę psychobójstwa na nierozpoznanej ofierze - pięć dodatkowych godzin szkoleń z kontroli snów i zwyrodniałego błękitu. Życie w Wieńcach ma swoje minusy...

Bollomaster

  • Global Moderator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 4175
  • Aurë entuluva!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Ludzie Than-Prawa - Gwiazdobójcy
« Odpowiedź #5 dnia: Grudzień 15, 2012, 10:57:02 pm »
than-człowiek, zabójca i niszczyciel baśni - w końcu jedyną osobą na świecie która je zna będzie on sam.