ZŁOTE ŁOWYPełna nazwa: "Łowy na Złotą Yvv ze Szmaragdowego Miasta". Według starodawnych podań w mitycznym Szmaragdowym Mieście, leżącym w paszczy Czasu, między Zapomnieniem a Wiecznością (cokolwiek by to miało znaczyć) schroniło się w Pierwszej Erze osiemdziesiąt jeden Gwiezdnych Smoków. Ich imiona wymienia kontrowersyjny Manuskrypt Renzanusa, zwany też "Wyliczeniem artharavańskim".
Wspominam o tym tylko dla porządku i Zamieci, bo rzecz została powiązana z dziejami Detmarchii w najluźniejszy i najdziwaczniejszy sposób. Otóż w 985 roku, zaledwie dwa lata po odzyskaniu niepodległości i zakończeniu krwawych wojen z Diabłem, na Lorvaudię spadł straszliwy cios: jej stolica, Nalduva, została spalona i zrujnowana przez kraverna który nadleciał od strony Skandazaru. Wśród tysięcy zabitych znalazła się praktycznie cała rodzina sędziwego króla, Hetarchy XI. Zrozpaczony i owładnięty pragnieniem zemsty władca ogłosił, że ten kto zabije smoka dostanie Va-duagann: starożytne Berło królów Lorvaudii. Wygląda ono jak zwykły, solidny kostur i jest pozbawione jakichkolwiek ozdób. Najdawniejsze legendy z okresu Pierwszej Ery przekazują, że była to laska wędrowna człowieka, który wyprowadził przodków Detmarchijczyków z jakiejś odległej ziemi, w której żyli zniewoleni przez "Władcę Burz"
(1). Wyzwoliciel przeprowadził ich "przez wszystkie żywioły" do rajskiej krainy, gdzie założył Nalduvę oraz dynastię jej władców, późniejszych krolów Lorvaudii. Prawdziwe moce Va-duagann (jako ezganthiladad
[2]) są na zawsze uśpione, ale tysiąclecia tradycji i esencji zmieniły prosty kij w najświętszą relikwię Detmarchii, czczoną nawet bardziej niż Korona Zimowego Władcy (Lorvaudia rozciągała się kiedyś na całą Detmarchię). Było to wieczne przypomnienie szczęśliwych czasów pokoju i jedności. Fakt dzierżenia Va-duagann zawsze dodawał królom Lorvaudii charyzmy i autorytetu; według odwiecznej tradycji jej właściciel nie mógł stać się celem żadnego ataku na obszarach Detmarchii
(3). Ten właśnie przedmiot został wyznaczony jako nagroda dla zwycięskiego Łowcy.
Z całego bez mała Kontynentu zaczęli się zjeżdżać myśliwi. Rzecz bardzo szybko wymknęła się spod kontroli; łowy przerodziły się w rodzaj Kralizu. Obok herosów, wyzwanie podjęli nieznani szerzej Odmieńcy, złowrodzy renegaci i wygnańcy - wśród nich Tai, o którym usłyszano przy tej okazji po raz pierwszy od 960 roku, kiedy musiał z Detmarchii uciekać, śmiertelnie (jak się wydawało) ranny. Teraz wracał. Na tym etapie było już jasne dla wszystkich, to co wcześniej przewidzieli przenikliwi, lecz bezsilni doradcy Hetarchy: Berło przypadnie jakiejś Zamieciowej istocie - która 'raczej' nie użyje go dla dobra Lorvaudii. (Oddanie tak świętego przedmiotu w czyjeś ręce, praktycznie oznaczało namaszczenie ich sakrą królewską; królestwo za śmierć smoka!). W całej Detmarchii zaczęły wybuchać, podsycane strachem i nienawiścią do Taia, bunty i protesty przeciwko czynowi króla.
Chaos powiększyły tylko uczone badania Abada Irgotto, samozwańczego "teoretyka Heroldii", który stwierdził i ogłosił, że rzeczony smok (kravern) jest w rzeczywistości Yvv Złotą ze Szmaragdowego Miasta. Trudno powiedzieć jak do tego doszło, ale ta rewelacja rozpowszechniła się i znalazła wielu chętnych słuchaczy. W ten sposób w "Złote Łowy" zaangażowało się kilku kolejnych Zabójców Smoków, agenci alkantorów ostrzących sobie zęby na gwiezdno-metalowy pancerz Yvv, oraz silna, choć niespójna, grupa obrońców smoczycy: drużyna ludzi twierdzących, że pochodzą z Tradyru i samozwańczy pół-sajanin. Niektórzy Łowcy wyruszyli wprost do Skandazaru, inni przyczaili się w oczekiwaniu na zabójców niosących trofeum (czy raczej wiozących - miało to być serce); jeszcze inni, nie tracąc ani chwili, zaczęli wyżynać się nawzajem. Do tego trzeba dodać całe mnóstwo pościgów, spotkań, ucieczek, potyczek i sojuszów - węzeł setek wątków jakie zbiegły się przy tej okazaji. Ogółem niektórzy doliczają się 441 Łowców.
Opowiadanie tej historii to jedno z ulubionych zajęć rudowych gawędziarzy; tu wystarczy stwierdzić, że w 987 roku "Yvv" została rzeczywiście zabita
(4). Dokonali tego owi "Tradyrowie", którzy stracili serce jeszcze w Skandazarze i odzyskali je po szeregu dzikich perypetii na pół kilometra przed bramą Nalduvy. Kilkadziesiąt metrów od Hatarchy stojącego u podwoi stolicy zostali jednak wymordowani przez Taia
(5) i to on przekazał królowi dowód śmierci smoczycy. Wyglądało na to, że koszmar milionów Detmarchijczyków właśnie staje się prawdą
(6). Na razie Tai zniknął i nikt nie był zdolny przewidzieć jego kolejnych posunięć.
W dalszej części ta historia rozszerza się na wiele innych spraw, ale warto ją chociaż streścić - choćby dlatego, że wyjaśnia kto był prawdziwym zwycięzcą w Złotych Łowach.
W 984 roku jeden ze zrujnowanych pałaców Ferstailir zyskał nowych mieszkańców (poprzedni właściciele zginęli ponad trzydzieści lat wcześniej z rąk Taia). Były to nieznane typy spod ciemnych gwiazd, ale mieli złoto, a płacili dużo i bez większych oporów. Stolica Stailir wyglądała wtedy jak miasto duchów, większość ludzi znajdowała się daleko poza granicami księstwa, w zdezorganizowanych armiach pokonanego Diabła. Inni uciekli w obawie przed zemstą ościennych krajów. Administracja istniała tylko w ogólnym zarysie. Pewnym pocieszeniem był brak różnych plugawych wydarzeń właściwych dla kryzysów jasnomagii - ludzie byli na razie znużeni dekadami wojen i terroru. Mimo to, nieliczni mieszkańcy z trwogą i zdziwieniem przyglądali się małemu chłopczykowi, ubranemu w kosztowne szkarłatne i zielone szaty, przechadzającemu się po opustoszałych rynkach i alejach. W jego gestach, sposobie chodzenia było coś wielkopańskiego, jakaś nieuzasadniona i nieproporcjonalna pewność siebie. Uwagę zwracał też ściśle przylegający kaptur, zasłaniający prawą stronę twarzy razem z okiem - z którym to nakryciem głowy chłopiec zdawał się nie rozstawać. Mieszkał we wspomnianym wyżej pałacu. Nie unikał ludzi; rozmawiał chętnie jeśli został zagadnięty, choć z widocznym trudem dobierał słowa we wspólnej mowie. Co przenikliwsi dostrzegli w nim jakąś czujność, mnóstwo tajonej energii oraz niezwykły intelekt - zupełnie nie pasujące do tak młodego wieku. Nie wiedzieć kiedy, na wieżach jego pałacu zaczęły powiewać szarobłękitne chorągwie z dwunastoma czarnymi młotami. Po odżywającym kraju rozeszła się wieść, że w stolicy zamieszkał dziedzic stailirskiej krwi. Hran Hezonita rozpoczynał swoją drogę do władzy.
Najprawdopodobniej był synem Hargona Diabła, ochranianym i wspomaganym przez jego najzaufańszych stronników. Przeczekał lata wstrząsów po upadku swego ojca, jednocześnie podejmując liczne działania które zapewniły mu powodzenie w przyszłości. To nie pomyłka: Hran mając cztery lata był przenikliwym, drapieżnym graczem; wiedział o co walczy i samodzielnie planował swoje bitwy. Fakt, że jego matka była rudką to niewystarczające wyjaśnienie. Nawet członkowie tej rasy, starzy gdy osiągają trzydziestkę, jako czterolatkowie są jeszcze dziećmi Błękitu - do spraw czerwieni muszą dopiero "dorosnąć". Ktoś taki jak Hran mógł się narodzić tylko z krwi Hargona, tłoczonej w śmiertelne ciało Smoczym sercem...
Jednym z ówczesnych ludzi Hrana był krasnolud Rodrada Dangelim. Powiadano o nim, że przypomina potężną twierdzę, otoczoną pierścieniami murów, pełnych baszt i machikuł - oczywiście była to przenośnia. Rodrada żył bowiem w stanie wiecznej gotowości, w nieustannym oczekiwaniu na atak; każdy jego gest, każde słowo, każdy ruch były jakby manewrem taktycznym; jego zmysły przypominały zwiadowców na rekonesansie, jadących z rogami alarmowymi przytkniętymi do ust. Nie było w nim żadnej litości, żadnych uczuć w ogóle; wszystko nastawiło się w nim na przetrwanie. Bardzo już stary i bardzo doświadczony; na pozór osłabiony wiekiem, w rzeczywistości kryjący niezrównane siły - jak niezmożony imperyt, rdzewiejący tylko po wierzchu. Jego wytrzymałość była nieprawdopodobna, a wzrok miał tak wyostrzony, że potrafił liczyć promienie Słoneczne.
(1) W rzeczywistości "Władca Burz Piaskowych"; Władca Burz jest zmyśleniem "wspierającym" nienawiść Detmarchijczyków do Irganów - przodkowie pierwszych byli ciemiężeni przez przodków drugich już w najdawniejszych czasach...
(2) Ezganthiladad to najsłynniejsze z
mementarm.
(3) Wbrew pozorom zwyczaj był łamany bardzo rzadko; być może wogóle. Dość zręczni przeciwnicy zawsze znajdowali sposoby pokonania nietykalnych władców. Najbardziej brutalnym i najmniej finezyjnym było rozgromienie wojsk Lorvaudii i odarcie króla z jego krolewskiego otoczenia - tak postąpił na przykład Hargon Diabeł. Z drugiej strony nawet on byłby w kłopocie gdyby sędziwy Hetarcha XI znalazł w sobie dość sił by pojechać na czele swojej armii - z Va-duagann w ręku na spotkanie wojsk Stailir...
(4) Wspomnę tylko jeden, znamienny i tragiczny epizod. Jednym z Łowców był lorvaudyjski rycerz Kirmore Utala, który w pewnym momencie, na terytorium Circum Hostary zdołał na krótko przejąć wóz z sercem. Razem ze swoim giermkiem pognał w zaskakującym kierunku, na północ, w stronę Halrua. Po pięciu godzinach dopadł do miejsca w którym jego sojusznik, nieznany mag jakiegoś Kręgu, szykował portal do Nalduvy. Nie wgłębiając się w szczegóły - zdesperowany rycerz dowiedział się, że biurokraci nalduvańscy odmówili sciągnięcia osłon defleksyjnych, uniemożliwiających luminoportację na teren miasta. Miało to swoje uzasadnienie, szczególnie w okresie kiedy miasto było zagrożone Kralizem - ale tym sposobem siły jasnomagiczne popełniły symboliczne samobójstwo. Kirmore zdecydował się oczywiście na ryzykowaną luminoportację - przestrojenie zaklęć, dające choć minimalną szansę powodzenia, wymagało jednak czasu. Tego niestety magowi zabrakło; został zabity razem z Kirmorem, a trofeum przejęli inni Łowcy.
(5) Nie wiadomo kim byli ci ludzie, ani dlaczego dokładnie chcieli zdobyć Va-duagann. Być może nie byli ludźmi wogóle; wiele wskazuje na to, że niemal do samego końca kontrolowali sytuację, a utrata trofeum w Skandazarze była przez nich zaplanowana. Relacje podkreślają dziwaczny koloru ich oczu i włosów - były szare jak pył z dawno wygasłego ogniska. Z uporem, nawet po zabiciu kraverna, powtarzali, że pochodzą z Tradyru, choć podobno jeden z nich wymienił kiedyś z krzywym uśmiechem nazwę jakiejś innej krainy. Tai bynajmniej nie miał z nimi łatwej przeprawy; podobno odniósł liczne, głębokie rany wokół których ciało było "jak spopielone". Łowców z "Tradyru" było trzech.
(6) Tak czy inaczej, było to naprawdę fascynujące wydarzenie. Setki mieszkańców Nalduvy mogło wtedy oglądać Taia niemal na wyciągnięcie ręki; przyboczni króla i sam Hetarcha stali z nim oko w oko. Podobno nie było żadnych okrzyków, żadnych odgłosów tłumu w ogóle. Tysiące ludzi pod bramą, na murach i placu wjazdowym stało w martwym milczeniu, wbijając w maga pełne nienawiści oczy - pamiętajmy, że to byli Detmarchijczycy, pod pewnymi względami bardziej krwawi niż wszyscy dziedzice Ro Gamblai razem wzięci! Wielu entuzjastów jasnomagii twierdzi, że Tai zaraz po odebraniu Berła wycofał się szybko, z pochyloną głową, starając się ukryć s t r a c h. Nikt jednak nie zamierzał łamać tradycji Va-duagann.