Autor Wątek: Kachorsky: <brak tytułu>  (Przeczytany 145 razy)

Bollomaster

  • Global Moderator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 4175
  • Aurë entuluva!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Kachorsky: <brak tytułu>
« dnia: Październik 21, 2010, 12:51:06 am »
I. Początek
II. Zmartwychwstanie
III. Pierwsza bitwa
IV. Druga bitwa
V. Koniec



« Ostatnia zmiana: Październik 21, 2010, 12:59:06 am wysłana przez Bollomaster »

Bollomaster

  • Global Moderator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 4175
  • Aurë entuluva!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Kachorsky: <brak tytułu>
« Odpowiedź #1 dnia: Październik 21, 2010, 12:52:29 am »
I.



   Jest to krótka, cudem ocalona od zapomnienia legenda, stare podanie o tym jak Przymierze, pięć niewielkich królestw znad granicy znanych ziem, wyzwało potęgę Imperium Erdańskiego. Na pierwszej szali stanęły kohorty, centurie i legiony najgroźniejszej armii ówczesnego świata, krzyżowcy i kapłani bezlitosnych bogów, ich święte bronie, cała niezwalczona siła Imperium - na drugiej jedna kobieta, dowódczyni doskonała, martwa od tysiąca lat i teraz wskrzeszona aby stoczyć i wygrać swoją ostatnią wojnę, przetrwanie Przymierza. Imię jej brzmiało Szronia Opalid.
    Morza krwi jakie wtedy rozlano z wiekami zczerniały i zmieniły w rzędy liter na kartach kronik. Kroniki trafiły między inne księgi, dziesiątki i setki kodeksów pełnych opowieści o przemocy, jałowych, zakurzonych historii o ludziach którzy utonęli w czasie i równie dobrze mogliby się nigdy nie rodzić. Kłębowisko rozpadu, porwanych wątków, sprzecznych rozumień i oderwanych wydarzeń: właśnie na tym tle widać czar legendy o Szronii. Bo ona istniała naprawdę, a historia której była częścią kpi sobie z zapomnienia i entropii, będzie żywa aż po kres dziejów. Posłuchajcie:
    Dawno temu w początkach wszystkiego Eoni (czyli pradawne Moce) stworzyli pierworodnych, niezwykłe rasy które wzięły świat w posiadanie. Następnie, ponieważ młode istnienie nie mogło zdzierżyć ciężaru eonnicznej obecności, Moce zawarły wielki pakt. Splatając swoje emanacje powołały bogów i oddały im władzę nad rzeczywistością. Same wycofały się poza granicę wszechrzeczy.
    Bogowie stworzyli śmiertelników, a kiedy ujrzeli że ich dzieci przegrywają z dziećmi Eonów owładnął nimi straszliwy gniew.
    Z tego gniewu, z tej nienawiści narodzili się Synowie Sidardu, ostateczni wrogowie pierworodnych którzy wymazali z istnienia niezliczone ich nacje i rzucili świat do stóp śmiertelników.
    Pierworodni usiłowali zwierać szyki, ale żadna z tych prób nie ogarnęła ogółu ras i żadna nie sprostała furii Synów. W końcu jednak ostatnie ludy podniosły wspólny, gwiazdowy sztandar, a stolica Cesarza Tanelfów - Ader Thaden - stała się stolicą nowego sojuszu, Przymierza. Pięć tysięcy lat temu Przymierze wydało Sidardowi otwartą wojnę: jej dzieje nazywa się Legendą.
cdn
« Ostatnia zmiana: Luty 07, 2011, 09:17:42 pm wysłana przez Bollomaster »

Bollomaster

  • Global Moderator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 4175
  • Aurë entuluva!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Kachorsky: <brak tytułu>
« Odpowiedź #2 dnia: Październik 21, 2010, 12:53:13 am »
II.



-Na amel qa'in?
Ktoś poprawia się na krześle, trzeszczy drewno, strzelają szczapy na otwartym palenisku. Strumyki wody połyskują na ścianach jaskini.
-Napiłbym się czegoś. Masz coś do picia? - kilkanaście półcieni przy jednym z długich stołów; zgarbione, nieobecne postaci. Szept budzi nieznaczne poruszenie, ktoś rechoce gardłowo, ktoś się przeciąga ziewając.
-Pić się chce, he? Nie dość się nażłopałeś, nażarłeś? - leniwy, głęboki głos zza żeber lwa, rozwłóczonych resztek żarcia.
-Kto to powiedział?! - spragniony podrywa się na nogi; młoda, wykrzywiona twarz, złote włosy, złote zdobienia kaftana - Kto ważył się rzucić te słowa?
-Ano ja - z krańca stołu dźwiga się zawalisty kształt, krasnolud – Ja rzuciłem – spluwa wolno, obelżywie. Nikt nie ma wątpliwości: zaczyna się kolejne starcie Rózgiwer – Rycerz.
-Bydlaku! Kiedy ty, kiedy większość z was niszczyła, niszczyła powiadam tą ucztę – ja oraz mój... moja towarzyszka pościliśmy zgodnie z rozkazem króla! Łyk wody po tylu godzinach...
-Amel n'a qain...
-Polizaj se ściane – pogardliwy głos z boku, parsknięcia śmiechu. Nie ma co ukrywać, Rycerz nie jest lubiany. Jego gniewna tyrada ożywia jednak ludzi. Do ognia wędrują nowe szczapy, płomienie idą w górę, blask łamie się na spiżowych, wielkich wrotach, ginie po drugiej stronie pieczary, w mrokach tunelu. Ktoś donośnie drapie kilkudniowy zarost (dźwięk jak zgrzyt drucianej szczotki – to musi być Ażyrmu), czyjeś dłonie po raz nie wiadomo który wygładzają suknię, rozlega się stukot próżnych naczyń. Ludzie zaczynają gadać, znowu.
-Kurwa, naprawde chyba przyjdzie nam te ściany lizać. Nawet wody ni ma.
-Ale bracie, bracie co to była za woda, woda-cud...
-He, pewno. Wszystko co najlepsze  - mówi Rózgiwer. - Albo taki lew. Żarliście wy panowie kiedyś lwa?
-Powiem ci jedno – inny głos, złośliwie donośny. - Wszystko, wszystko byłoby inaczej gdybyśmy tu mieli prawdziwego rycerza. Wszystko. Dwa lata temu byłem w Karthadze, zaraz po tym jak ją przeorał kralis. I wiesz kto to zakończył? Jeden człowiek, jeden człowiek zabił czterdziestu odmieńców, rycerz którego zwali Popielnym... Hmm? Moja miła, ja jestem tego pewien. Prawdziwy rycerz, rycerz z Honorem potopiłby wszystkich Erdańczyków w czerwonej rzezi.
-A właśnie rze nie rzarłem, bormucu zatradzony! Chcia'em zjeść serce, choć kafałeczek, ale jak tylko poszłem szczać wy tó sobie sami...
-Myślę, że stamtąd nie wyjdą. Nie psykaj, nie uciszaj mnie. To koniec, po prostu koniec. Musimy, przede wszystkim król musi to zrozumieć.
-Ty? Moim bratem? - Rózgiwer rozbawiony strzela śliną.
-Amel... Hmm... Q'a in amel?
-„Bormucu” nie bracie, bormucu! Broda jusz ci z uszów roźnie?
I, choć trudno w to uwierzyć, minęła kolejna godzina, a po niej zaczęła upływać następna. Zza spiżowych odrzwi przez cały ten czas nie dobiegł najdelikatniejszy nawet dźwięk.
« Ostatnia zmiana: Luty 07, 2011, 09:16:53 pm wysłana przez Bollomaster »

Bollomaster

  • Global Moderator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 4175
  • Aurë entuluva!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Kachorsky: <brak tytułu>
« Odpowiedź #3 dnia: Październik 21, 2010, 01:01:33 am »
III.



Tak tedy Szronia Opalid stanęła przed królem i radą królestwa Archii, i zdało się wówczas ludziom, że widzą chwałę dawnych władców opromieniającą Rodiana. I ów blask musiał zdumieć także Szronię, bo z wielkim szacunkiem zapytała króla o położenie Archii. Ale Rodian nic nie odrzekł, jeno powstał z tronu i zaprowadził swoją dowódczynię na najwyższą wieżę zamku swych przodków. Ręką prawą sięgnął w stronę gór na północy, rękę lewą wyciągnął ku łyskliwym wodom na południu - i na tą chwilę jego majestat zdjął z kraju mgły odległości, tak że Szronia i zgromadzeni mogli dostrzec wszystko: Erdańczyków w ich warownych obozach i na ulicach zniewolonych miast, niedolę ludu archijskiego i ostatnie wojska królestwa ciągnące ze wszechstron ku stolicy.


-Opowiedz o swoim królestwie.
Jej słowa jak kamienie, upadły ciężko i z hukiem - i pani dworu miała wrażenie że słyszy odpowiedź tych starych murów, echo idące z wyludnionych sal, wysokich sklepień. „Obraza, bezczelność haniebna, pogwałcone prawo” - w obliczu tronującego króla, w obecności spłowiałych chorągwi wszystkich szlachetnych rodów, insygniów władzy i w otoczeniu parów królestwa obowiązuje najściślejszy protokół, tradycje których bezkarnie nie może złamać żadna istota, ani śmiertelnik, ani Eon. Nawet jeśli całą karą jest upomnienie przez panią dworu. Ale Archia dawno już zapomniała; umniejszona, skruszona w szczękach czasu na długo przed początkiem krucjaty Erdańczyków. Z Majestatu, blasku minionych królów nic za wyjątkiem Gwiazd na niebie nie przetrwało.
Oto Rodian – wzrok Szerety nie zna litości – przygarbiony, twarz pobrużdżona troskami, nieświadomie gryzie kciuk, wyblakła, znoszona tunika, widać, walczy resztkami sił. Nie w głowie mu teraz obyczaje, prawa na których oparto Archię, jego królestwo – nie, teraz chce tylko zrozumieć co też ona, co Szronia ma na myśli. Bo żądanie (żądanie!) brzmiało tak, jakby chciała wiedzieć wszystko, jakby oczekiwała że w kilku słowach Rodian opisze stan swojej ziemi, wojska, poddanych, sytuację w ogóle i szczególe, nastawienie sąsiadów i ruchy Erdańczyków. Tylko Cudak, siedzący na stopniach tronu z bezmyślną gębą, zdawał się nie mieć z tym żadnego kłopotu.
-Królu, pozwól że ja powiem w twoim imieniu - Rodian pochylił głowę i stary Iskiering podniósł się, w górę z siedziska, drżące dłonie wpierając w zastawę miecza. Mówił powoli, ledwo patrząc na Szronię. - Wielmożna pani, pytasz jak rozumiem o naszą armię, o położenie archijskiej armii... Nasze położenie jest niezwykle ciężkie, Archia jeszcze nigdy nie była w tak srogiej obierzy; nie jest naszym zamiarem ukrywać prawde. Będę mówił otwarcie. Przegraliśmy dwie bitwy. Erdańczycy uderzyli podle i zdradziecko, bez wypowiedzenia wojny... było to siedemdziesiąt dni temu, w środku najostrzejszej zimy o jakiej kiedykolwiek słyszano. Dziesięć tysięcy ludzi ze wszystkim co potrzebne do wojny, z vertygami, z młynami, pięcioma młynami – dziesięć erdańskich legionów przeszło przełęcze nieprzekraczalne o tej porze. Mimo przewagi, zaatakowali po tchórzowsku, znienacka... Nasi wojownicy, tysiąc przeciw dziesięciu tysiącom, walczyli godnie, nieustępliwie, polegli w honorze. Erdańczycy nawet nie pogrzebali zabitych, błyskawicznym pochodem, w ciągu połowy dnia – tego samego dnia - dotarli pod Askalot. Największe miasto w północnej Archii... Askalot miał kamienne mury i kamienną cytadelę na skringlowej pieczęci, wybraną załogę, pełne składy. Mógł się bronić przez długie miesiące... Erdańczycy nawet nie spróbowali szturmu; zażądali natychmiastowego, bezwarunkowego poddania. Askalot zapieczętował bramy, otrąbił i ogłosił stan wojny, wszyscy Archowie chwycili za broń. Była to już wtedy noc, mroźna, czarna zimowa noc. I każdy, obdarzony wzrokiem człowiek mógł z największej odległości zobaczyć...


-Nauczycielu, mam dwa pytania.
-Słucham.
-W kilku opracowaniach na temat-
-W ILU opracowaniach? Powtarzam, na każdym kroku żądam od ciebie absolutnej precyzji. Nie unikaj liczb, wspieraj się na nich kiedy to tylko możliwe.
-W... w trzech pracach. Na temat zimowej ofensywy roku tysiąc-siedemset-trzydziestego-piątego trzeciej... to znaczy drugiej ery. Erdańczycy przetransportowali wtedy przez Góry Łańcuchowe pięć broni zwanych „szatańskimi młynami”. Nie udało mi się znaleźć niczego o nich, żadnych szczegółów o tym czym były i jak działały...
-Siły wojenne w formie kół różnych rozmiarów; typ jakiego wtedy użyli Erdańczycy miał średnicę sześćdziesięciu jeden metrów i szerokość ośmiu metrów. Ciężar nieokreślony. W całości wykonane z martwego, uświęconego przez sidardysjkich kapłanów drewna, poruszane i napędzane mocą ofiary ze stu dwóch Pierworodnych. W tamtym czasie i na równym terenie niemożliwe do zatrzymania przez jakąkolwiek ludzką armię, nawet za cenę jej poświęcenia.
-Och. Słyszę i pamiętam. Powiedz mi jeszcze nauczycielu, czym były vertygi.
-Siły wojenne w formie wież, przeciętna wysokość trzydzieści metrów, ciężar zero-sześć tony. Wkopywane poziomo w ziemię, a następnie podnoszone do pionu co powodowało wzburzenie gruntu w promieniu do dwustu metrów. Vertygi można porównać do lewarów obracających powierzchnię ziemi o dziewięćdziesiąt stopni. Do końca drugiej ery jedna z najskuteczniejszych machin oblężniczych w krajach Wschodu, teraz praktycznie zapomniana.
-Słyszę i pamiętam. Zastanawia mnie w takim razie, dlaczego Erdańczycy nie używają tych młynów do teraz nauczycielu?
-Słyszysz, pamiętasz - ale nie myślisz. Nie szanujesz, nie przykładasz wagi do liczb. Czy nie wiesz czym jest Vertyka, pionowa ziemia poza krawędzią światów? Nie zastanawiając się nad drugim pytaniem, straciłeś okazję by poznać odpowiedź na trzecie, znacznie istotniejsze. Możesz wrócić do swoich studiów.



    Jak dziwnie! Iskiering mówi z coraz większym wysiłkiem, niejasno, bezsensownie, gmach jego słów zapada się w głąb, leci w dół, zanikają formy i znaczenia, teraz słychać już tylko lament starego żołnierza, para upadającego królestwa. Nie tak zwykło się prowadzić wojny! Dlaczego maszerować najdzikszymi drogami, spadać na przeciwnika niczym najgorszy pomiot, zamiast walczyć – mordować, nie poszanować szczątków pokonanej armii, jej sztandaru. To już nie honorowa próba sił, starcie według uświęconych reguł: to nowa i niepojęta bestialska rzeczywistość... I dalej – odwaga oraz mury kamienne są, powinny być siłą którą trzeba łamać falami szturmów, głodem albo próbami przekupstwa, przyjętymi fortelami. Miasta należy oblegać, a w trudzie oblężeń gubi się impet, energia ofensywy. Iskiering i inni dowódcy dawnej daty, weterani starych wojen nie znają innej prawdy. Dlatego los Askalotu jest dla nich po prostu niewyobrażalny.
    Ale to nie Iskiering i jemu podobni odpowiadali za strategię Archii. Elida i Rózgiwer, kilkunastoosobowy sztab, sam Rodian – wszystko elastyczni, drapieżni i doświadczeni ludzie. Wiedzieli że nadchodzi wojna, wiedzieli że Erdańczycy uderzą w samo serce Przymierza, w Archię, że zamierzają zwyciężyć w kilkanaście dni i że dlatego spróbują forsować górskie przejścia. Jednak w najbielszych snach nie wyobrazili sobie takiej przewagi jakościowej i logistycznej. Przez zasypane śniegiem doliny, w cieniu grożących lawinami turni, ścinającym krew zimnie Erdańczycy przedarli się z piątką szatańskich młynów największego kalibru, bronią która w otwartym polu ściera każdą człowieczą siłę. Archijski legion, przygotowany do patrolowania granicy i rozprawy z wrogimi podjazdami (na wszystkich bogów! jeszcze pół roku temu nikt nie chciał słuchać Elidy kiedy perswadowała, przekonywała że tak, że Imperialni mogą spróbować jakiegoś niewielkiego, precyzyjnego rajdu) został unicestwiony bez udziału młynów, wystarczyła porażająca szybkość Erdańczyków. Którzy, zanim jeszcze dowództwo usłyszało o pierwszym, zadali Archii cios drugi. Cios, czy raczej – kataklizm.
    Wiele pokoleń temu, w czasach kiedy ludzie zamiast rozumu mieli w głowach czysty błękit, a po całym świecie srożyły się niepojęte i szalone moce: istniała wówczas kasta kapłanów zwana „hierokrates”, śmiertelnicy posiadający dość wiedzy i śmiałości by rozkazywać samym Bogom. Rządni chwały i tryumfów, panowania nad wolą i pragnieniami wyznawców, nad ziemią, wodą i niebem, rządni wprost wszystkiego – przed swoim upadkiem tocząc wojny o władzę ostateczną, rozpętali w tysiącu krain istne Pandemonium. Dlatego późniejsze, odradzające się i powoli krzepnące królestwa powróciły do starszych, pewniejszych tradycji, sił co płyną z niezniszczalnego majestatu Gwiazd. Śmiertelnicy oddalili się, wściekli i przerażeni, od Bogów, a kapłani zapomnieli jak wskrzeszać umarłych, jak zielenią ożywiać ziemie jałowe oraz... jak osłaniać ludzi przed pożogą Bożego Gniewu. Stało się tak wszędzie – za wyjątkiem Imperium Erdańskiego. Tam klęska hierokratów była nie końcem, lecz początkiem kapłaństwa nowego rodzaju. Do władzy doszli Synowie Sidardu, zdyscyplinowana hierarchia z potężnym wpływem na sprawy państwowe cdn
« Ostatnia zmiana: Luty 07, 2011, 09:28:43 pm wysłana przez Bollomaster »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Kachorsky: <brak tytułu>
« Odpowiedź #4 dnia: Październik 25, 2010, 07:16:45 pm »
HAhah!!! Świetna scena uczty :D Bardzo fajnie oddane różne spojrzenia i głosy.

Dalej robi się bardzo gęsto, ale wstawka z uczniem trochę rozjaśnia. Czekam na ciąg dalszy oczywiście :)

Bollomaster

  • Global Moderator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 4175
  • Aurë entuluva!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Kachorsky: <brak tytułu>
« Odpowiedź #5 dnia: Listopad 09, 2010, 11:15:35 am »
-Panie oficerze, urodził się pan w Tradyrze, czyż nie?
-Tak... tak jest.
-Wyśmienicie. Doskonale znam ludzi z tego kraju i będę zaszczycona, jeśli wspólnie zniszczymy centrum wrogiego ugrupowania.