*****
Noce ostatnimi czasy były raczej spokojne, żadnych rozbójników ani pomiotu, do tego pełnia lata - dzięki czemu nawet mieszczuch taki jak Kalle mógł przeżyć w lesie kilka spokojnych tygodni. Zresztą, okolice cisowego jeziora znał doskonale. Wiedział skąd brać wodę, gdzie szukać jeżyn i innych owoców lasu. Bawił się trochę w łowienie ryb i codziennie zrywał sobie pajdę z drzewa chlebowego. Kiedyś, w innym życiu to była jedna z ich, jej i jego tajemnic, prawdziwe-baśniowe drzewo chlebowe, jakimś cudem przegapione przez ptaki i myśliwych, zmarniałe już trochę, otoczone wieńcem opadłych liści i sczerstwiałych kromek. Pamiętał, że pytała go skąd, jak mogło tutaj wyrosnąć - ale za nic nie potrafił sobie przypomnieć co odpowiedział. To było coś skleconego w natchnieniu, coś o rudach-anarchistach, zbuntowanej ziemi i ścieżkach na Księżyc. Pamiętał tylko, jak się z tego śmiała.
Wracając do spraw przyziemnych, poważniejsze zapasy - kiełbachę, warzywa, kapkę gorzałki od czasu do czasu, nowy trzonek do siekiery - Kalle zdobywał w najbliższej wiosce, sześć godzin marszu w obie strony. Ludzie kojarzyli go tam, ale zapomnieli już że kiedyś przychodził razem z nią. Nikt nawet nie zapytał jak się miewa jego dziewczyna i dlaczego zostawia ją samą w lesie? Nie żeby chciał się dzielić swoim żalem z tymi prostakami, ale oprócz wągrów mogliby z siebie wycisnąć choć trochę empatii. Oprócz wągrów - choć trochę empatii! A to dobre. Oczywiście, zdzierali z niego bezwstydnie i po niecałych dwóch tygodniach, kiedy zjawił się Cienżki, Kalle wyraźnie już zaczął odczuwać nieznośną lekkość trzosa. Skromna forsa jaką zdołał odłożyć kurczyła się w oczach.
Chociaż historia z huldą mogła się skończyć fatalnie, Kalle nie był aż takim durniem za jakiego (niewątpliwie) brali go chłopi, i mimo dobrej pogody nie spędzał nocy na otwartym powietrzu. Niestety znał tylko kilka prostych sposobów - obrysować obozowisko kręgiem, nie szczać do ognia, czerwona nitka tu, czerwona nitka tam - zdecydowanie za mało na coś naprawdę złego i głodnego, rozpruwacza albo sclavere (lepiej o tym nie myśleć). Dlatego, teraz jak i wcześniej, wykorzystywał niewielką ale całkiem wygodną ziemiankę. Była to praktycznie jego własność, zapłata tutejszego eremity za kamień nagrobny z wpisanym imieniem. Robota w sam raz dla szrafarza (nawet tak niewprawnego do dłuta). Miejsce było dobrze chronione, próg z rzecznego kamienia, nóż wbity ręką bożka w okienną ramę, sczerniałe runy pod sufitem, nic dodać nic ująć - mistyczna forteca z zimnych prawieków. Obecnie obsadzona wyborową załogą, czyli Cienżkim który przysiadł, lekko wstawiony, na progu. Kalle, początkowo rozwalony pod najbliższym drzewem, teraz po prostu leżał na ziemi, gapiąc się w Gwiazdy i nie myśląc już o niczym.
Nagadali się. Cienżki przeprosił Kallego za to, że zgubił go wtedy w tłumie, i że później nie mógł nawet przyjść do szpitala. Urwanie huja, miasto w gorączce, po służbie nawet nie wracał do domu, spał w koszarach. Łepetynka chciała przyjść, ale sam jej nie pozwolił, na ulicach było zbyt niebezpiecznie, no i wiadomo, praca. No właśnie, jak się miewa. A, świetnie, zdrowa, własna pralnia z myśli jej nie schodzi. Kapitan znowu dał radę, no nie? Ano dał, co miał nie dać, stary jest do tego stworzony. Tak, stworzony. W ogóle jak ręka? Bo nochal, widzę, jakoś ci naprostowali. Z dłonią nie za dobrze, no nie goi się po prostu. Szwy założone, dostałem jakieś maści, zmieniam opatrunki, ale się nie goi. Rozharatana o zęby rozumiesz, ten drań miał zęby z metalu, jakby (Cienżkiemu z czymś się to przez chwilę kojarzy, ale ostatecznie przestaje). To nie dobrze, w sensie w twojej robocie. Leworęczny jesteś, potrzebujesz lewej. Ano tak, potrzebuję. Ech, ech. Uff, uff. Nagadali się, nie porozmawiali.
-No to co, przyjacielu? Spać, a jutro do Szronichy - odezwał się niezobowiązująco Cienżki. Kalle uniósł się na łokciu;
-Już jutro chcesz wracać? - Cienżki westchnął donośnie. Będzie walka. Dookoła powoli tężała noc.
-Jak długo chcesz tu siedzieć? Jesteś potrzebny w akademeji, masz robotę.
-A niby skąd wiesz, taki byłeś zajęty żeby znaleźć czas na dobijanie się do Amrawota? - Kalle mówił spokojnie, z oczami (okiem) wbitym w nieboskłon, ale Cienżki znał go dobrze, czuł że tamten już się zaczyna wściekać. Wtrącanie-w-jego-sprawy.
-Nie, Kalle. To Amrawot przysłał do mnie Bliźniaczke...
-Ach tak!
-...trzy dni temu. Po tygodniu miałeś wrócić do miasta, siedzisz już tutaj dziesięć dni...
-Mistrzowska arytmetyka, doprawdy.
-...i nie wygląda na to żebyś zamierzał wracać. - Na tym etapie, Cienżki również odczuł skok ciśnienia. Nienawidził tego tonu i tej maniery, ale dobrze pamiętał jak kiedyś (kiedy próbował mu wybić z głowy ją) dał się ponieść wściekłości, wyszedł w środku kłótni żeby uniknąć czegoś gorszego. Odetchnął i obiecał sobie, że tym razem się opanuje.
-Mam spore oszczędności. Zamierzam po prostu odpocząć od tego gówna, muszę sobie jeszcze kilka rzeczy poukładać. Amrawot zrozumie.
-To się kurwa cieszę, bo to znaczy że możesz mi oddać forsę którą pożyczyłeś na te... Co to było? Kolczyki? Naszyjnik? - Kalle niemal udławił się przekleństwem, zerwał z ziemi, ruszając ku drzwiom i swoim "oszczędnościom". Ale na progu siedział Cienżki, wielki i zły, walący wzrokiem jak kamieniem. Kalle usiadł, a mężczyzna zapalił małą latarenkę; w nikłym świetle skrzyżowały się wrogie spojrzenia.
-Posłuchaj mnie teraz. Nie jestem szrafarzem, tylko durnym strażnikiem i nie dogaduję się ze słowami jak ty. Ale zamiast pożyć wreszcie z żoną, przyszedłem tutaj, przyjaciel do przyjaciela, i zamierzam powiedzieć to, co zamierzam. Wiem, że dla ciebie była tylko ona i że żadnej innej już nigdy nie będzie i rozwalę ryj każdemu kto spróbuje z ciebie kpić. Ale musisz zrozumieć, się pogodzić z tym że to już koniec. Nie ma Grzywy, nie ma Szronichy jaką znaliśmy i nie ma już jej. Przez te pół roku żyłeś jak we śnie, odwróciłeś się od ludzi, wypiąłeś na świat, ja wiem że walczyłeś ze wszystkich sił. I mogę zrozumieć, że plułeś na każdego kto przekonywał że nie warto. Mnie też nie oszczędziłeś, nie mam o to żalu. Tylko wiesz, koniec końców, chociaż szrafarz i marzyciel, jesteś takim samym człowiekiem jak ja. Obaj musimy znać swoje miejsce. Nadużyłeś zaufania Amrawota i ludzi z cechu, przychodzili do mnie, pytali o ciebie. Jesteś potrzebny, ale jeszcze chwila i Amrawot sam kopnie cię w dupę. Jak się wtedy utrzymasz, gdzie się podziejesz? Wstąpisz do straży, najmiesz się do wiosła? - Cienżki skończył.
-Powiedz mi, Ciężki - rzekł Kalle, głęboko zamyślony. - Dlaczego Torvelling musiał runąć? - Mężczyzna natychmiast poczuł-usłyszał w owych czystych, dobranych słowach szrafarską magię, pytanie w jakim celu użytą. Odpowiedział więc ostrożnie, po chwili dłuższego namysłu.
-On nie musiał runąć, to był ślepy traf. Nikt nie jest winny. Nadzór był w porządku, zachowano wszystkie procedury. Oczywiście, jest podejrzenie sabotażu, ale toczy się śledztwo i po miesiącu nie mamy nic, co wskazywałoby na Valkię albo kogokolwiek innego. Chyba że chcesz oskarżyć samą rzekę! Według numerologów to była kwestia drobnych wstrząsów, nic co dałoby się przewidzieć. I ślepym trafem stało się tak, że ona akurat wtedy tam była - zamilkł na chwilę. - Jutro rano idę do Szronidy, idziesz ze mną Kalle?
-Idziemy razem.
*****
Wszystko spakowane, ostatnie spojrzenia do wnętrza ziemianki. Skacowani i niewyspani ruszyli, Cienżki pierwszy, Kalle za nim. Nagle rozległ się głuchy łomot lądującego na ziemi tłumoka.
-Do kurwy nędzy, zapomniałem, wiszę forsę jednemu gospodarzowi we wsi. Ja pierdolę! - Cienżki zatrzymał się, ale nie odwrócił do przyjaciela.
-Słuchaj, Cienżki, dogonię cię, to znaczy spotkamy się wieczorem w Szronisze. Tam koło ciebie, dobra? Muszę mu oddać, inaczej już mi tam nigdy nic nie sprzedadzą - Kalle wrzucił swoje rzeczy z powrotem za drzwi. - Żeby zwierzaki nie rozwłóczyły, rozumiesz. Nie ma co tracić czasu... Wieczorem, wieczorem się zobaczymy - Mężczyzna tylko skinął głową i przez chwilę słuchał szybkich, oddalających się kroków.
Kto ma zawsze rację, trepie? Kapitan zawsze ma rację, panie Kapitanie!
Szrafarz marnotrawny wrócił do Szronidy dwa tygodnie później.