Kontrowersji ciąg dalszy! "Kurier kolhijski" z drugiego wtórnika trzeciego miesiąca, wydany w trzy razy większym niż poprzednio nakładzie. (Znaczna część ostatniego została demonstracyjnie spalona przez oponentów than-prawa). Szereta Vidros rozmawia z Khaidem Freizenem, than-prawodyrem.
Szereta Vidros: [z wyjątkowym ożywieniem] Kawalerze, jest nam - mnie i czytelnikom "Kuriera" - bardzo miło iż przyjąłeś nasze zaproszenie. Jesteś tu wszakże dopiero dwa dni, niewiele czasu by ogarnąć piękno Kolhis i odpocząć po trudach długiej drogi. Jeśli orientuję się dobrze, po raz ostatni zaznałeś wytchnienia w Depmirze pod Gergenduą, dwa tygodnie temu - lecz drogę stamtąd miałeś, szczęśliwie, bezpieczną.
Khaid Freizen: Tak właśnie było, droga damo. Podobno po Szlaku wędruje się szybko i bezpiecznie - niestety nie wszystkim. W Depmirze doszły mnie wieści o Korridarcie; mając do wyboru długie oczekiwanie aż ten... osobnik przeniesie się gdzieś dalej - lub szybką, ryzykowną podróż nie wahałem się długo. [S.V., z werwą, próbuje zadać pytanie] Dzięki wszystkiemu, odbyłem ją nie niepokojony. Ze smutkiem muszę jednak przyznać, że nie ma w tym zasługi krasnoludzkich straży Szlaku...
S.V: Czy mógłbyś kawalerze, w kilku słowach przedstawić naszym czytelnikom czym [uśmiech], kim jest ten "Korridart"?
K.F: Korridart jest rudem pochodzącym z Bantry, prawdopodobnie. Oskarża nas, ludzi than-prawa, o zniszczenie marzenia swego brata. Podkreślam, chodzi o jedno, jedno marzenie... Wydał nam, ludziom than-prawa krucjatę, czy raczej bestialską wojnę. Torturuje nas dla własnej satysfakcji, zabija i...
S.Z.: [po krótkiej pauzie] Tak?
F.K: Nie chciałem o tym mówić, lecz jeśli nalegasz damo. Skalpuje, skalpuje swoje ofiary, często żywcem, a z ich włosów... tworzy... rodzaj płaszcza który ma przywrócić jego bratu to, co stracił. [szybko] Jeśli już mowa o Karridarcie, warto podkreślić, że krasnoludowie przymykają oczy na to co robi - than-ludziom - zgodnie ze swoją uświęconą zasadą "stanu wiecznego". [dobitnie] To tylko kwestia środków zapewne.
S.Z: Nie potrafię sobie wyobrazić co by się stało, gdyby taki zwierzomiot wszedł do Kolhis...
Kawalerze, zanim przejdziemy do głównego, drażliwego tematu, czy mógłbyś przedstawić swoją postać czytelnikom? Nosisz intrygujące, obco brzmiące imię, w twoim głosie brzmi akcent odległego kraju, podobno urodziłeś się za Górami Gigantów, na zamorskim kontynencie... Cóż takiego, prócz czaru Kolhis, sprawiło, ze zawędrowałeś aż tutaj?
F.K: Zainteresowanie, zachwyt obcą egzotyką jest, zapewniam, obustronny. Tak jak mówisz, miła damo, urodziłem się trzydzieści pięć księżyców temu w Talizmanie, wielkim mieście nad skrajem Szklanej Pustyni, na kontynencie Almut. Ludzie than-prawa działają tam od dość dawna... Są też silnie związani z miejscowymi, autokratycznymi bractwami. Nie chcę tutaj drążyć całości, zaciemniać głównego wątku; upraszczając więc, obie strony łączy wielka niechęć do Maddox, do istoty która stanowi jego armię, Dim-di-gura. Potęga tego... człowieka jest straszna, ale than-prawodyrzy mogą walczyć - bardzo skutecznie - z jego fałszywą legendą. W młodym wieku przystąpiłem do jednego z bractw; podczas zamieszek trafiłem do lochów. To było ponure, przeżarte śmiercią i zarazą miejsce. Tak, zarazą; nie wiem czy zdajesz sobie sprawę damo, że władze Maddox celowo pozwalają krzewić chorobom się w swoich lochach. Zarażeni więźniowie, skazani choćby na tydzień zamknięcia, jeśli stwierdzi się u nich chorobę są bez wyjątku wywożeni na pustynię; to oznacza śmierć. Lecz odbiegam od tematu. Tam właśnie poznałem Eshaina z Merceranu, godnego człowieka i dzielnego prawodyra - osobliwy Los, czyż nie? W lochach Talizmanu spotkałem człowieka urodzonego w Ziemi Blasku... Eshain umocnił we mnie ducha i sprawił, że po opuszczeniu więzienia przyjąłem than-prawo; on sam został stracony przez katów. Powiem krótko: prześladowania z jakimi mam do czynienia tutaj, w Avadorze, są niczym w porównaniu z tym czego doświadczyłem w ojczyźnie. Po latach działalności wydano na mnie bezwzględny wyrok śmierci, ludzi którzy byli ze mną choćby najluźniej związani chwytano i torturowano. Musiałem uciekać. Dzięki wszystkiemu, pomogli mi wierni przyjaciele, zwolennicy than-prawa z Regny; odbudowali we mnie ducha i poddali pomysł wartościowego Poselstwa. W ten sposób trafiłem tutaj, do słynnego Kolhis, dla jego dobra i pamięci mego nauczyciela. Przepraszam jeśli mówiłem zbyt długo.
S.V: [swobodny gest] Niezwykle interesująca historia. Współczuję, kawalerze, twoim cierpieniom i cieszę się z twych zwycięstw.
Teraz, gdy wiemy już kogo słuchamy, opowiedz nam proszę o than-prawie.
F.K: Zacznę od wyrażenia szacunku kawalerowi Rektowi, którego wypowiedź miałem okazję poznać. Jego sława jako Dzwonnika sięgnęła nawet Regny, lecz z przykrością stwierdzam że mówiąc o than-prawie powtarza utarte i błędne stereotypy.
Po pierwsze i najważniejsze. Zasadniczym celem ludzi than-prawa nie jest zasiedlanie, zdobywanie Innego lecz - zbudowanie w nim bezpiecznych oaz dla śniących umysłów. Doprawdy, trudno to nazwać "kolonizacją"; zresztą, czy można skolonizować cienką taflę lodu, coś złudnego, niestałego? Chodzi o stworzenie spokojnych miejsc - nazywamy je "wieńcami" - odgrodzonych od Innego, nie zagrożonych przez siły takie jak Noc, czy sprzymierzony z nią Kseld, flota arathańska. Budowa wieńca jest wyzwaniem i wymaga wiele pracy, ale, chcę to podkreślić, mogą tam wejść umysły tylko tych istot które tego chcą. Nie istnieje tu żaden aspekt przymusu. Wymaga to świadomego wysiłku osoby która chce zostać przyjęta oraz - pomocy than-prawodyra. Wielką zaletą uczestnictwa w wieńcu jest brak koszmarów, chociaż początkowo sny mogą się wydawać dość monotonne.
S.V: Na czym polega owa "monotonia"?
F.K: Sny przyjętych dotyczą niemal wyłącznie ich życia, własnych doświadczeń; stanowią chaotyczne mozaiki złożone z codziennych epizodów. Są bezpieczne, w dużej mierze przewidywalne, nie kryje się pod nimi żadna obca siła.
S.V: Chyba jednak nie zaprzeczysz kawalerze, że istnieją than-prawodyrzy dążący do tak zwanego "pełnego przełamania"?
F.K: Nie mam najdrobniejszego zamiaru, miła damo, sam do nich należę! Kluczowe są jednak pobudki. Nie dążymy do zachwiania równowagi, rozedrgania, osłabienia Prawdy; my pragniemy skuteczności, czystej skuteczności. Im więcej Prawdziwej substancji przenika w chaosy Innego, tym większej siły tnącej nabiera. Ulotność snów jest wywołana właśnie ostrością naszych Prawdziwych umysłów - co samo przemawia za wartością jednych i drugich. Efekty przyłączenia duszy są niezrównane, natomiast trójstan, umysł, dusza - ciało... Trudno to opisać, posłużę się więc przykładem. Do niedawna Wieniec Regnijski był osłaniany przez dwudziestu ośmiu prawodyrów w dwustanie; dla ochrony przed snem bestii zbiera się w nim pięć i pół tysiąca śniących. Obecnie tego wieńca strzeże trzech, trzech prawodyrów trójstanu i jest to liczba aż nadto wystarczająca. [S.V. zawiesza słowo] Przepraszam, lecz rozpędzony dodam, iż określenie "pełne przełamanie", "łamanie" w uszach człowieka than-prawa brzmi fałszywie; sugeruje niezwykłe wyzwanie, nadludzkie, wręcz heroiczne osiągnięcie. Tymczasem jest to proces dość prosty, obciążający raczej umysł niż ciało.
S.V: Podobno śnienie podwójne wymaga specjalnych urządzeń oddechowych, dostarczających uśpionemu powietrza...
F.K: Tak jest, bywa to konieczne. W Innym nie ma powietrza, to nie jest obszar stworzony dla życia. Than-prawodyr musi rozciąć wszystko co go tam otoczy, nie dopuścić do siebie niczego co spotka. W ten sposób tworzy dookoła siebie sferę nad którą ma pełną władzę... Zdarzają się - jak wszystkim istotom - potknięcia i błędy (ich efekty nazywamy kolapsami); wtedy zewnętrzne urządzenia okazują się niezbędne.
S.V: Kolaps? Brzmi intrygująco...
F.K: [twardo] Zapewniam że taki nie jest. To potworna reakcja Innego na osłabienie ostrości wokół prawodyra. Plamy kolorów, koszmarne kształty, obce krajobrazy - wszystko zaczyna się zsuwać i zbiegać do serca sfery, na prawodyra. Na szczęście zazwyczaj działamy wspólnie i możemy sobie w takich sytuacjach pomagać. Kolaps jest bardzo ciężkim doświadczeniem, zdarzają się przypadki obłędu, albo rezygnacji, opuszczenia Sprawy.
S.V: [zmieszana] Rozumiem kawalerze; wdzięk i urok mogą często ukrywać zdradę i niebezpieczeństwo... [jeszcze mocniej zmieszana] Porozmawiajmy teraz kawalerze o Zhonhaimenie...
F.K: Doprawdy damo, nie mam w tej sprawie wiele do powiedzenia. Pełen jestem jak najgorszych przeczuć i dziwię się bardzo, że Konstelacja dopuszcza takie sposoby rozwiązywania konfliktów.
S.V: [po dłuższym oczekiwaniu] Twoje, kawalerze słowa brzmią niepokojąco, sugerują otwartą wrogość i przemoc... Jakie dokładnie sposoby masz na myśli?
F.K: Przemoc? Wrogość? Rozlew krwi? Ależ oczywiście! Czego innego można się spodziewać po istocie tego rodzaju? Mówimy przecież o [z przekąsem] "człowieku" który nosi Szaleństwo, który tego miecza używa! Mam tylko nadzieję, że nim dojdzie do najgorszego zadziała satarion kolhijski, zanim nie ucierpią ludzie than-prawa... Mimo, że ten satarion składa się głównie z krasnoludów.
S.V: [bardzo spokojnie] Kawalerze, ja i - nie wątpię w to - czytelnicy rozumiemy, że przybyłeś z kraju gdzie prawo silniejszego rozstrzyga debatę publiczną. To jednak jest Konstelacja. Zhonhaimen rzeczywiście popełnił kilka niejasnych uczynków, ale jednocześnie to alv unarchii, największy z jej żyjących mistrzów. Mocy jego Blasku nie sposób zakwestionować. Natomiast ci, których zrównujesz z szatrami nie są krasnoludami lecz - tak jak ja i reszta obywateli Kolhis - Aquilonami, ludźmi zjednoczonymi w jednym Blasku. Co do Zhonhaimena, than-prawodyr powinien obawiać się jedynie jego wielkiej charyzmy.
[po krótkiej pauzie] Moją uwagę zwróciła twoja, kawalerze wyraźna troska o bezpieczeństwo than-ludzi. Zabrzmiała znacząco w zestawieniu z opiniami według których prawodyrzy szafują życiem swoich zwolenników...
F.K: [ze znużeniem] Kolejna, po zarzucie zasiedlania fałszywa plotka. Naszym celem jest przecież zapewnienie bezpieczeństwa... [z nową energią] Każdy dobry prawodyr przełoży cudze życie nad własne [gest S.V.], tak damo, nawet jeśli chodzi o jego przeciwnika. My jesteśmy awangardą krucjaty, bronią jej ludzi. Nie po to oswajaliśmy w sobie Inne, żeby chować się za bezbronnych. Fałsz narósł na czym innym: rzeczywiście wielu than-ludzi ginie, traci zmysły, w zapale przekraczając granice swoich możliwości. My, prawodyrzy, płaczemy nad każdą śmiercią i krzywdą - ale wiemy, że bez tych żołnierzy wojna nie zostanie wygrana. Ogrom pracy jest niemal niezmierny, sami jej nie podołamy. Powiem szczerze, damo: gardzę sobą za swoje słabości i porażki, jestem upadłym - jak większość prawodyrów - człowiekiem. Natomiast ci ludzie, żołnierze than-prawa są wyniesieni pod Gwiazdy; nie... Rim "cebularz" czy obłąkany Kane, ale Oni są prawdziwymi herosami jasnomagii. Przepraszam jeśli mówiłem za długo, lecz kiedy mowa o tym kłamstwie, nie potrafię się zdobyć na spokój.
Niestety nie tylko tutaj Thorer Rekt zaciemnił prawdę.
S.V: Nie przepraszaj kawalerze, jestem poruszona twoim szczerym wyznaniem.
[czyta] "Z tego miejsca już tylko krok do pełnego przełamania, do fizycznego przekroczenia bariery nieba. Pytam jasno: czy to może komukolwiek wyjść na dobre? A co począć z tłumami zwolenników, którzy na własną rękę próbują ich wspomagać? Już kończę. Dla mnie osobiście staje się jasne, że o ile wcześniej mieliśmy do czynienia z Błękitem we snach i, bardzo rzadko, w innych wypadkach, o tyle teraz ten związek zaczyna się niebezpiecznie rozszerzać" Odnosisz się kawalerze do tego fragmentu wypowiedzi kawalera Rekta, czy tak?
K.F: Tak jest damo. Chciałbym jednak zwrócić uwagę, że można fałszować rzeczywistość milcząc. Kawaler Rekt mówi o tym, że prawodyrzy "rozszerzają związek" z Innym - pomijając fakt swojej przynależności cechowej, tradycji które sam kultywuje. [zachęcający gest S.V]
Dzwonnicy, do których kawaler Rekt należy, są cechem przydatnym, lecz nie w pełni jasnomagicznym. Przypomnę niemiły, wręcz hańbiący epizod z przytoczonej rozmowy, wyraz obcych, niecywilizowanych przesądów. To nie wszystko. Kawaler Rekt nie jest zwykłym Dzwonnikiem, jest Dzwonnikiem Drewnianym. [z wzrastającym zapałem] Jego magia wywodzi się z utraconego Haladu, była tam podstawą niezwykłej sztuki pokonywania przestrzeni, sztuki zwanej "koleją drewnianą". Każde większe miasto posiadało rodzaj przystani, stację, oraz kilkanaście kilometrów linii szyn po których jeździły drewniane wozy. Drugi koniec owych szyn leżał nie na Prawdziwej Ziemi, lecz w tym co nazywa się "Błękitem", i tam też się łączyły. Drewniane dzwony służyły do nawigacji, ich drgania wytyczały drogę. Całość pozwalała na błyskawiczną i masową podróż... Ale w Innym zaszła zmiana - jedyna pewna tam rzecz. "Błękitne miejsce" przez które przejeżdżały koleje, zostało zastąpione przez inne, groźniejsze; ohydną, wrogą wszystkiemu rzecz. Drewniani Dzwonnicy zamknęli wszystkie stacje... lecz uczynili to tylko na pokaz; w rzeczywistości koleje nadal działały.
S.V: [z przejęciem] Dlaczego, jaki mieli w tym cel?
K.F: Ten, który jest wieczny jak Katedra: władzę. Transport, podróż z taką szybkością jest doskonałym jej narzędziem, szczególnie w kraju gdzie zwykłe drogi są niemal nieprzejezdne; trwała przecież inwazja. Pomimo szalonego ryzyka koleje jeździły; któż raczy wiedzieć ile ich wtedy przepadło, ilu ludzi... zginęło. Prawdziwa tragedia nie kazała na siebie czekać; tylko zapieczętowanie traktów, zniszczenie stacji i... dzwonów mogło jej zapobiec. [pauza] Ta... rzecz wyciągnęła się z Innego na prawdziwą ziemię; stracone wagony pełne jej... tworów wjechały na stacje haladzkich miast. Pierwsza była piękna, wspaniała, niezdobyta Sintra. Powiem tylko, że kiedy zajęła ją Plaga, w Sintrze nie było już niemal nikogo.
S.V: [po dłuższym czekaniu] I cóż dalej, kawalerze? Ta historia mrozi krew w żyłach. Co to było za zagrożenie? Co się dokładnie wydarzyło? Muszę przyznać, że jak na siebie jesteś teraz wyjątkowo zagadkowy.
K.F: Przykro mi damo, nic więcej w tej sprawie nie powiem. [nie daje sobie przerwać] Ciągle jestem pod wrażeniem rozmowy ze Skarem Nurinem, elfem i regnijskim prawodyrem którego matka była wtedy w Sintrze. Jest w Regnie, wśród ludzi than-prawa grupa która szykuje się do wojny z tym zagrożeniem... Wystarczająco już jednak rozpuściłem język. [mimo S.V. kontynuuje] Nie będę ukrywał, że kawaler Rekt na pewnej płaszczyźnie jest mi wrogiem - wobec tego niech obywatele Kolhis przyjrzą się korzeniom jego sztuki, zastanowią się skąd wyrosły i jak przyczyniają się do budowania "równowagi". Ta historia jest również dobrym przykładem tego z czym than-ludzie walczą. My chcemy odnowić i umocnić fundamenty powszechnej jasnomagii, tej która narodziła przecież z rozdziału Błękitu od Czerwieni! Oraz uczynić krok kolejny: przeniesienie alalu, ujarzmienie Innego, Błękit w Czerwień, w górę do Gwiazd!
S.V: Czy skończyłeś już kawalerze? Skończyłeś? Nie spodziewałam się takiego końca naszej rozmowy. Tak, końca! Jest wiele spraw które chciałam poruszyć i które liczyłam że przedstawisz z umiarem i dystansem, tak jak robiłeś to dotychczas. Ale takich wybuchów fanatyzmu i zacietrzewienia "Kurier" nie będzie tolerować! To koniec naszej rozmowy. Mam nadzieję, że jeśli spotkam się na tych łamach z innym than-człowiekiem, weźmie on sobie do serca to przykre dzisiejsze wydarzenie. Trwaj w szczęściu, Kolhis.
K.F: [z kamienną twarzą] Trwaj w szczęściu, Kolhis.