Zgromadzeni na tej wyjątkowej naradzie, poświęćcie chwilę swego cennego czasu i popatrzcie razem ze mną na mapę dzisiejszego Zachodu. Prawdopodobnie wasz wzrok padnie najpierw na Podzielone i Zjednoczone Cesarstwo. Wspaniała rasa, zamknięta w granicach swojej wspanialej ziemi… osiągnięcia krótkowiecznych zdają się być tylko cieniem w porównaniu z cudowną potęgą Tanelfów. Powiecie może – szczęśliwie nie w głowie im podboje dalszych ziem. Zaiste, po co mają podbijać sąsiednie królestwa – po co dbać o nie w ogóle - skoro sami żyją w raju, doskonałym ponad ludzkie zrozumienie? Aldor – tak, to jest kraj jasnomagiczny, w sam raz dla ludzi, czyż nie? I Aldorczycy zmagają się ze swoimi zwykłymi ludzkimi problemami – Ossentharskim Imperium na wschodzie, zagrożeniem zza Gór Tarczowych… ale nie wspominajmy o nim. Ludzie z Aldoru są dumni. Potrafią walczyć o swoją ziemię i dzielnie stawiają czoła potęgom, które z pewnością chętnie wkroczyłyby w ich granice. Bo na wschód od Aldoru rozciąga się ziemia Ossentharu, przedziwne miejsce, choć wielu woli określenie ‘przerażające’… Ossentharczycy, prócz tego że z niezwykłym talentem wypaczają rzeczywistość, potrafią się też do niej dostosować, jeśli tak trzeba, stąd też ich kontrowersyjne… sojusze. Ale nie mówmy o tym. Na południe od Aldoru – Halrua. Kolejna potęga – czyż nie wspaniałe są królestwa Zachodu! Halruanie wierzą że tworzą własne Prawa, bo nie ma Mocy po które nie sięgną by urzeczywistnić swoje cele. Wielokroć dowiedli, że granice stworzono, by mogli je przekroczyć… I zaślepieni pychą wierzą też, że nic, nawet to, co czeka za ich zachodnią granica, nie zdoła ich ujarzmić. Wybaczcie dygresje, jako się rzekło – nie mówmy o tym. Kelanea – kraj mały i pozornie bez znaczenia – a czy nie trzyma w szachu obu mocarstw, co mówię, czyż nie oplata całego Kontynentu siecią swoich wpływów, czyż nie wysyła swojej floty za najdalsze granice oceanów? Kto może się równać na morzu z Kelaneą? Chyba jedynie korsarze z Kartaldoru, za Złotych Czasów Lleu Bherlodda odebrali im na Czas jakiś hegemonię. A może tylko flota pięknego Albionu – gdyby przekroczyła Otwarte Oceany – mogłaby Kelanee przewyższyć. Tak, tak by się pewnie stało. Albion, najwspanialsze zamorskie królestwo. Królestwo które rozwija się bez przeszkód, bez zagrożeń, bez strachu. Jaki wróg mógłby przedrzeć się przez Oceany Pragnień, wytoczyć krew z Białej Wyspy? Zdać by się mogło, że morskie mocarstwa nie wierzą w takiego wroga. Sadzimy iż się mylą… ale zostawmy tą kwestię. Na południu Halrua – Detmarchia, kraj dzielnych, walecznych ras, które by zwyciężyć przekroczą wszelkie granice okrucieństwa. Nieszczęsny kraj, rozbity i targany wojną, tak osłabiony, a jednak wciąż nieprzewidywalny, jak wściekłe, ranne zwierzę które ukąsi nawet pomocną, wyciągniętą rękę … Może ziemia Detmarchii wypiła już dosyć krwi by uznać władztwo ras, które po niej chodzą. Może rasy te znów się zjednoczą pod jedną Koroną. Kto wie? Być może nie zdążą… Dalej na południu – Cesarstwo Juhtun-Szaar, kraj chylący się ku upadkowi, słaby, zbyt słaby by przyjąć ciosy które na niego spadają, które sam na siebie ściągnął… Prawda nie może być obelgą; tak, Cesarstwo pewnie upadnie. Mimo to szanujemy irganów – bo nazywają swoich wrogów, naszych wspólnych wrogów po imieniu… Wybaczcie kolejna dygresje… a jednak dlaczego wreszcie o tym nie wspomnieć? Mocarstwa Zachodu uwikłane w drobne konflikty, we wzajemne animozje postanowiły biernie oczekiwać zagłady. Halad upadł, za Górami Tarczowymi władają szaranie. Stoimy w obliczu wroga. Mówię: my, bo dla nas, Aquilonów, to co jednoczy silniejsze było zawsze od tego co dzieli. Jeśli nie zjednoczy nas walka z Plagą Haladu, Zachód jaki znamy przestanie istnieć.
Widzę zdziwienie na waszych twarzach. Tak, przybywam na tą radę z Przymierza Aquilonii. Nie bez powodu poprosiłem o przywilej wystąpienia tu bez imienia, bez rodu, bez godła. Nie bez powodu mówię do was w gederion, języku wspólnym. Do każdego z członków tego zgromadzenia mógłbym się zwrócić w jego ojczystej mowie; wiem że niektórzy z was cenią takie retoryczne zabiegi, jako dowód na to, że mówca szanuje i ceni wasza odrębność. My, heroldowie z Aquilonii, stawiamy sobie za punkt honoru opanowanie ojczystego języka każdej z ras Turblanda, nie tylko po to by istotnie dowieść naszego szacunku, ale by osiągnąć porozumienie nawet wobec takiej bariery odrębności. Ja jednak zwracam się do was w języku wspólnym; czy wiecie że język ten powstał w Przymierzu Aquilonii? To jedno z największych dzieł jakie Aquilonia dała Turblanda; nie znajdziecie jednak istoty lub rasy, która dumnie dzierży tytuł twórcy i autora. Gederion to była idea, szansa, która tylko w Przymierzu mogła zaistnieć; szkic i kontur wypełniony przez Sprzymierzonych, przez moich rodaków z całego Kontynentu; nadzieja – wiara że słowa pomogą nam się zjednoczyć, zrozumieć, ze dzięki Przymierzu zmienimy się i staniemy – być może – doskonalsi. Mowa która powstała niemal samoistnie, abyśmy mogli współdziałać, a potem, podchwycona przez sąsiednie kraje dotarła w najdalsze zakątki Kontynentu. Gdy dziś podróżuję po krainach Turblanda i słyszę gederion od Faktorii Ryzykantów na południu po starożytne miasto Krażetred na wschodzie, czuję naiwną dumę, że pochodzę z ziemi na której zrodził się ten język. Dlatego dziś, w tym właśnie języku, języku zjednoczenia, narodowej mowie Aquilonii zwracam się do was, abyście, śledząc mapę zwrócili oczy na Północ, na kraj o którym zdać by się mogło zapomniano; który, ponieważ nie angażuje się w konflikty Zemar-Agadu niejedni mienią słabym; który, według innych żyje dawną świetnością i głosi wielkie hasła, ale upadnie jako pierwszy, bo nie potrafi poprzeć tych haseł działaniem. Popatrzcie na Przymierze Aquilonii i posłuchajcie moich słów. Nie powiem: strzeżcie się przedwczesnych, obelżywych sądów. Nie przybyłem tu grozić wam aquilonską potęga – nie wierzycie w nią – ani chwalić się tą potęgą niczym dziecko lub głupiec, które siłą jedynie potrafi dowieść, że ma rację. Powiem za to: nie lekceważcie ręki którą do was wyciągamy, nie odrzucajcie naszej pomocy, rady i wsparcia. Bo nie jest prawdą że dzisiejsze Przymierze to jeno cień dawnej chwały. Pamiętamy. Czuwamy. Istniejemy bardziej niż kiedykolwiek. I wierzymy ze dopóki trwa Konstelacja i nasze Przymierza, żaden wróg nie zdoła nas zwyciężyć i złamać. Gdyby zaś Konstelacja upadła – to się nie stanie, choć macie Prawo wątpić - gdyby wartość gwiezdnych przysiąg została pogwałcona, a Przymierze rozbite – wierzymy, że nawet wtedy to czym jesteśmy, to czym się uczyniliśmy, co wybraliśmy, samo nasze Istnienie – nie pozwoliłoby nam stać bezczynnie, z założonymi rękami czekać końca i mamić się ułudą że w ten sposób ominie nas zagłada. Wiecie, że kłamstwo jest nam obce. Jeśli nie możecie sami spojrzeć na prawdę, Aquilonia użycza wam swoich oczu.