Autor Wątek: UPK: Prolog - Morloki  (Przeczytany 115 razy)

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
UPK: Prolog - Morloki
« dnia: Lipiec 05, 2010, 01:06:02 am »
(Napisane przez Kasiotfur i Berniaka. Jeden z prologów do opowiadania, które już się pisze!:D )

*

- Uważaj jak biegniesz, szczeniaku! - krzyknęła kobieta w średnim wieku, dźwigająca na ramieniu małą postać owiniętą białą płachtą. Wysoki, bardzo smukły chłopak nie zwrócił jednak na nią uwagi, pędząc ulicą osłoniętą przed ostrym słońcem materiałowymi zadaszeniami. Półprzejrzyste ściany budynków błyszczały metalicznie po obu stronach wąskiej ulicy. Młodzieniec miał na sobie białą, długą szatę, która jednak nie krępowała mu w żaden sposób ruchów. Kaptur zsunął się w pędzie z głowy, ukazując półdługie, stalowoszare włosy i liliową skórę o fakturze zamszu. W stolicy kraju elfów księżycowych niczym się nie wyróżniał. Miał wysmukłą twarz o wąskim nosie, wysokich kościach policzkowych i niedużych ustach. Jego bladoniebieskie oczy były mniejsze od ludzkich, ale optycznie powiększone obramowaniem bardzo jasnych, grubych rzęs. Poza delikatnym meszkiem takim jak na całej powierzchni ciała, nie miał owłosienia na łukach brwiowych. Jedną ręką przyciskał do piersi skórzaną teczkę, przemierzając miasto z błędnym wyrazem twarzy. Jeden z przejeżdżających koło niego konnych strażników miasta, zmierzył go podejrzliwym spojrzeniem, ale szybko się minęli.
Chłopak wypadł w końcu na niewielki placyk i, wbiegł w bramę, na dziedziniec otoczony czterema rzędami po trzy drzwi. W półprzejrzystej bryle parterowego budynku, każde z pomieszczeń wyglądało jak błękitne pudełeczko. Ze względu na właściwości najpowszechniej stosowanego budulca, prywatność uzyskiwano pokrywając wnętrza warstwami barwionego tynku, zwykle w kolorach pasujących do okolicy.
Chłopak odetchnął ciężko, prostując się i wchodząc do jednej z klas. Jego rówieśnicy, siedzący  przy niskich pulpitach na okrągłych poduszkach, na podłodze, odwrócili się w jego stronę. Wszyscy byli ubrani bardzo podobnie, w jasne, luźne szaty chroniące przed parzącymi promieniami słońca. Nauczycielka milczała wymownie, stojąc przy ciemnej, gładkiej tablicy wiszącej na ścianie  naprzeciwko drzwi wejściowych. Odezwała się dopiero, gdy chłopak zaczął się sadowić przy swoim pulpicie.
- Cyan, czy twój ojciec lub matka zasiadali kiedyś w Zgromadzeniu Głosów? - spytała cierpko.
Młodzieniec aż zatrzymał się w połowie ruchu, podnosząc na nią niepewnie wzrok.
- ... tak? - odparł, nieco podwyższając intonację, bo nie wiedział, jaka jest właściwa odpowiedź.
- I spóźnili się na posiedzenie? - kontynuowała kobieta z powagą.
Chłopak potrząsnął głową, przygryzając niepewnie wargę.
- A dopiero godzinę przed obradami dowiedzieli się, że zostali wylosowani – mruknęła nauczycielka poirytowanym głosem. - Kiedy mówiłam wam, że dziś czeka was bardzo ważna lekcja? - Spojrzała po klasie, która rozbrzmiała cichymi, niepewnymi odpowiedziami:
- Tydzień temu...
Zarówno Cyan jak i kobieta milczeli. On, bo nie chciał zaogniać sytuacji, ona czekała na jego odpowiedź, gdy się jej nie doczekała, prychnęła, stukając w tablicę dłonią o twardych, jakby obsydianowych paznokciach.
- Nic z ciebie nie będzie, Cyan! Do pracy w kopalni też będziesz się spóźniał? - pokręciła głową z politowaniem. - No nic – westchnęła, kręcąc głową i otwierając pojemnik stojący na małym, drewnianym stoliku obok tablicy i wyprostowała się, patrząc po grupie trzynastolatków wpatrujących się nią w milczeniu. Uniosła w dłoni twardą trzcinkę długości przedramienia i zanurzyła ją w metalicznym, gęstym płynie, antracie.
- Dziś jest bardzo ważna lekcja, bo wszyscy skończyliście trzynaście lat. Jesteście dość dojrzali, by poznać swoje pochodzenie. - Przesunęła wzrokiem po klasie, w której panowała pełna podniecenia cisza. - Nie tylko waszych rodzin, ale całej waszej rasy.
Cyan przełknął ślinę, krzyżując nogi i wpatrując się z uwagą w kobietę, która zaczęła przesuwać trzcinką po tablicy. Opalizujący płyn zastygał szybko na ciemnej powierzchni, układając się w umowną mapę republiki funkcjonującej w samym centrum Podzielonego Cesarstwa Tanelfów.
- Tu jesteście teraz – powiedziała, wskazując Bayrun, a następnie kilka innych punktów odniesienia na mapie. - Jak wiecie, współżyjemy z tanelfami na terenie Republiki Sol-Bayrun, mimo że oni nie są w stanie docenić niczego, co nie jest tanelfickie – powiedziała, nieco zjadliwie. - Z jakiegoś powodu ten stan się utrzymuje. Na pewno się nad tym kiedyś zastanawialiście. My i tanelfowie nie mieszamy się zbytnio. Inaczej patrzymy na świat i wyznajemy inne wartości. Nawet sposób zarządzania państwem jest diametralnie inny. Ktoś może wie? - spytała, patrząc po swoich uczniach.
- Mają Cesarza – powiedziała rezolutna dziewczynka o śliwkowym odcieniu skóry.
- Zgadza się – potwierdziła nauczycielka. - Tanelfowie powierzają całą władzę jednej osobie. Naszej społeczności od początku nie było stać na takie ryzyko. Dlatego, jak wiecie, każdy uczciwy obywatel stolicy, zostaje, wraz z ukończeniem dwudziestego roku życia, włączony do puli potencjalnych członków Zgromadzenia Głosów.
W klasie panowała cisza. Na razie nie dowiedzieli się niczego nowego.
- Mimo to, żyjemy obok siebie – kontynuowała nauczycielka. - Wzajemny szacunek i tolerancja dla swoich zwyczajów, sięgają zamierzchłych czasów, kiedy to tanelfowie stali się świadkami narodzin elfów księżycowych – zawiesiła głos, zdecydowanym ruchem przecierając szczoteczką tablicę. Rysunek momentalnie się rozpadł w lekki, opalizujący proszek i opadł na podłogę. Uniosła trzcinkę i dużymi, wyraźnymi literami napisała słowo: „Morloki”.
- Słyszeliście o nich, prawda? - uśmiechnęła się lekko. - Z czym się wam kojarzy to słowo?
Po chwili zgłosiła się ta sama dziewczynka co wcześniej.
- Z lenistwem i brakiem moralności – powiedziała nieco wzniośle. Cyan dyskretnie przewrócił oczami.
- Tak, często słyszycie jak w zdenerwowaniu nazywa się kogoś morlokiem. Poza tym, co słyszeliście w dzieciństwie, kiedy zachowywaliście się nieposłusznie?
- Że morloki porwą nas do kopalni i zjedzą? - prychnął ktoś siedzący w tylnym rzędzie.
- Tak. Oczywiście morloki nie wychodzą z podziemii ot tak sobie. W utrzymaniu ich w ryzach pomagają tanelfowie. Ich forty zbudowane zostały wokół największych otworów w pustyni. My zaś zagospodarowujemy nieurodzajne ziemie, pełne księżycowego pyłu, wydobywamy spod ziemi kruszce i sprzedajemy im je po niższych cenach niż poza Cesarstwo.
Kilka osób pokiwało głowami ze zrozumieniem, a nauczycielka przysiadła na stoliku i przesunęła po uczniach wzrokiem jasnych oczu.
- Dawno, bardzo dawno temu, noc była pozbawiona blasku. Tak czarna, że gwiazdy nie były w stanie rozświetlić ciemności. Pewnego dnia jednak, ponad pięć tysięcy lat temu, ziemia się zatrzęsła. Powtarzało się to każdej nocy, przez trzy miesiące. Ziemia niemal pulsowała i dudniła. Tanelfowie podążali za tym zjawiskiem, wkraczając na żyzną równinę. W końcu dotarli do ogromnego wybrzuszenia w ziemi. Otoczyli je, wyczekując co się stanie. Ledwie kilka nocy po ich przybyciu, ziemia rozstąpiła się, uwalniając w powietrze gigantyczne ciało błękitne, jaśniejące srebrnoniebieskim  blaskiem. Gdy wznosiła się ku niebu, z olbrzymiej dziury zaczęły wypełzać istoty znane jako morloki – mówiła nauczycielka melodyjnym głosem, patrząc po skupionych, dziecięcych twarzach. - Próbując dosięgnąć Księżyca, wyprostowały się, stając na dwóch nogach i unosząc dłonie wysoko w niebo. Gorący blask zaczął zmieniać ich na oczach tanelfów. Opadło z nich grube fioletowe futro, pozostawiając tylko liliowy meszek, a oczy skurczyły się w obronie przed oślepiającym światłem.
Zamilkła na chwilę, patrząc po klasie, by upewnić się, że każde dziecko jej słucha.
- Tak właśnie powstaliśmy. - Jej słowa rozbrzmiały w pomieszczeniu delikatnym echem.

*
« Ostatnia zmiana: Lipiec 27, 2010, 10:47:30 pm wysłana przez kasiotfur »