Autor Wątek: UPK: Prolog - Przemiana Papela  (Przeczytany 131 razy)

berniak

  • czytacze
  • Full Member
  • *
  • Wiadomości: 136
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
UPK: Prolog - Przemiana Papela
« dnia: Lipiec 02, 2010, 02:54:27 am »
(Napisane przez Kasiotfur i Berniaka. Historia dotyczy Papela, bliżej opisanego tu - http://soap.kasiotfur.com/index.php?topic=633.msg4340#msg4340 )

Księżyc był wyjątkowo nisko tej nocy. Wielka, jasna tarcza niemal zachodziła na odległy horyzont. Lekki pył pustyni wzbijał się nieco przy każdym, gwałtownym, pełnym determinacji kroku postaci. W kontraście do jaśniutkiego księżyca, niebo było niemal czarne i zupełnie nie do przejrzenia, żadne gwiazdy nie mogły konkurować z blaskiem wielkiego ciała błękitnego. Papel oddychał ciężko, wyczerpany. Gdyby nie choroba, droga, którą przebył byłaby spacerkiem. Jednak po ponad dwustu latach, księżycowa przypadłość sprawiła, że jego stawy zesztywniały, a skóra stała się wrażliwa na nacisk. Miał na sobie długą, jasną szatę okrywającą większość niedołężnego ciała. To, czego ubranie nie mogło zakryć było dokładnie pokryte białym, czystym bandażem. Jego oddech był coraz cięższy, ale przejmował się tym wszystkim coraz mniej. Na chwilę obrócił się jednak w tył i zapatrzył się ostatni raz na dość mrocznie wyglądające w świetle księżyca budynki asylumów. Były jego domem przez większość życia. Jasne, przestronne korytarze; jednocześnie piękne i ohydne w swojej sterylności. Postanowił pozostawić za sobą je i wszystko, co znał. Mięciutki pył masował mu bose stopy przy każdym, trudnym kroku w górę wydmy. Tyle lat spędzonych w stanie pół życia, pół śmierci doprowadziło go do tego momentu. Momentu, w którym właściwie zastanawiał się, czemu czekał tak długo, czemu tak długo zajęło mu zrozumienie, że nie czekała go żadna przyszłość. Jego ciało, zochydzone długotrwałą, księżycową chorobą nigdy nie pozwoliłoby mu funkcjonować w świecie tanelfów, a do tego on sam nie chciałby w takim stanie obcować z innymi. Nie widział szans na bliskość i prawdziwą akceptację. Nawet osoby zajmujące się chorymi w asylumach odnosiły się do nich z dużym dystansem. Przez dwieście lat nawet nie trzymał nikogo w ramionach i nie miał co się łudzić, z każdym dniem jego stan się pogarszał, a wiedział jak to się kończy. Jeśli czekało się na decyzję zbyt długo, nie było się w stanie samemu przerwać tych cierpień. Jemu kilka dni wcześniej odpadły w czasie upadku dwa palce. Skwar księżyca stawał się coraz trudniejszy do zniesienia, ale on chciał się oddalić od asylumu, od innych tanelfów, którym pragnął zostawić wolność wyboru. Może część z nich za parę, kilka, kilkadziesiąt lat podejmie tę samą decyzje co on? Tak naprawdę jemu samemu bardzo długo zajęło zdecydowanie się. Nie był szalony. Może był chory, ale o zdrowych zmysłach, a jednak postanowił właśnie to: zakończyć swoje życie, swoje istnienie. Wielu pewnie uznałoby go za obłąkanego, ale pragnął po prostu odejść: oddać się klątwie i zniknąć. Obecnie, wszystko wydawało mu się lepsze od życia z tym obrzydliwym schorzeniem trawiącym jego ciało. Opiekunowie w asylumach, w większości zmieniający się bardzo często, nie rozmawiający z nim wiele, nie okazujący obrzydzenia, a jednak nigdy nie patrzący mu w oczy sprawiali, że czuł się jeszcze bardziej niechciany i odpychający. Jak nie tanelf. A przecież nie tak miało być, powinien był urodzić się cudownym, promieniejącym przedstawicielem swojej rasy. O urodzie przytłaczającej śmiertelników i przyprawiającej innych o palpitacje serca. Inne istoty, wliczając to przecież tanelfów, powinny się do niego garnąć, lista jego bliskich przyjaciół nie mieć końca, a w jego wieku powinien móc już powiedzieć, że zwiedził wszystkie największe miasta Cesarstwa. Jego myśli tak bardzo go pochłonęły, że potknął się i przewrócił bezradnie w gorący pył. Coś bardzo ostrego przecięło bandaż na jego dłoni a po materiale momentalnie zaczęła się rozprzestrzeniać czerwień. Był jednak cierpliwy, praktycznie przyzwyczajony, że jego ciało go zawodzi. Przy swojej dłoni zobaczył  sporej wielkości brylant w kształcie nieregularnego kwiatu lub płatka śniegu. Nie, żeby kiedykolwiek widział śnieg, ale o wielu rzeczach czytał podczas niekończących się dni nudy. Nie zamierzał jednak kryształowego stopu podnosić. Zmierzał ku swojej śmierci.
« Ostatnia zmiana: Październik 11, 2010, 09:02:24 pm wysłana przez kasiotfur »

berniak

  • czytacze
  • Full Member
  • *
  • Wiadomości: 136
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Przemiana Papela
« Odpowiedź #1 dnia: Lipiec 02, 2010, 02:56:02 am »
Nagle, poczuł dotyk dłoni na ramionach.
- Papelu? - odezwał się niski, męski głos znad mężczyzny.
- Wstaję – mruknął chrapliwie, zirytowany. Nigdy nie przyzwyczaił się do bycia bezradnym. To było poniżej jego godności. I to jeszcze w obliczu przedstawiciela innej rasy. Tanelfowie chyba za bardzo wstydzili się tej choroby, żeby zatrudniać ludzi, czy inne istoty do obsługi wszelkich potrzeb asylumów. Księżycowi elfowie byli jednak wyjątkiem. Ci, którzy żyli w Sol Bayrun niezwykle rzadko z niego wyjeżdżali, a nawet jeśli, kiedy sprowadzali sobie jedzenie, inne środki, czy handlowali, ograniczeni byli otaczającym ich Cesarstwem tanelfów. Zresztą, ci jednak, którzy naprawdę mieli do czynienia z asylumami, doskonale wiedzieli jaka istnieje presja na zachowanie tajemnicy. Wywiązywali się ze swoich obowiązków, tak więc ta współpraca mogła być kontynuowana. Nie wzbudzało to jednak zachwytu wszystkich tanelfów żyjących pod księżycem. Co ciekawe, stalowi łucznicy żyjący nie aż tak daleko na północ od asylumów zawsze nadkładali drogi, by tylko je ominąć i nie mieć z nimi nic do czynienia.
Phalk zignorował stwierdzenie tanelfa i pomógł mu wstać. Światło księżyca odbijało się w jego srebrzystych oczach.
- Nie dosyć tego spaceru? - spytał.
- Nie – jęknął Papel, powoli znów zaczynając iść. - Powiedziałeś, że pójdziemy dziś tak daleko jak chcę – mruknął. - Dopełnię swojej obietnicy, więc ty nie naginaj swojej – powiedział ostro.
Księżycowy elf westchnął ciężko.
- Pamiętaj, że gdy wzejdzie słońce, mogę mieć trudności z odnalezieniem drogi powrotnej – ostrzegł, choć wiedział, że w obliczu zapłaty w postaci całego dobytku Papela, nie miał prawa stawiać warunków.
Według kanonów piękna swojej rasy, Phalk był niezwykle przystojnym mężczyzną: wysokim i smukłym, ale atletycznym. Jego liliowa skóra pokryta była delikatnym, ledwo widocznym meszkiem, a długie włosy przewiązane opaską ze srebrnych paciorków były mlecznobiałe. Miał na sobie prosty, ale piękny stalowoszary mundurek pracowników asylumu. Strój ten, zaprojektowany przez słynnego tanelfickiego projektanta ubiorów, miał na celu cieszyć oczy umęczonych chorych.
Papel zatrzymał się w końcu, oglądając znów w tył. Asylumy były już niemal niewidoczne. Wziął głębszy oddech, wiedział, że najwyższy czas.
- Zostaw mnie samego, Phalk – powiedział, po czym zakaszlał.
Drugi mężczyzna zmarszczył brwi i zawahał się, w końcu jednak postanowił obserwować tanelfa z bezpiecznej odległości i zaczął schodzić w dół wydmy. Papel aż zmrużył oczy, kiedy zwrócił się w stronę palącego blasku księżyca. Jasność wydawała się w jego oczach niemal pulsować. Wielki, nisko zawieszony okrąg milczał złowrogo. Mimo tego, że przemyślał swój krok już z tysiące razy, teraz, kiedy miał zabrać się za zakończenie swojego istnienia, jego serce zaczęło dudnić szybciej, jakby przeczuwało, że zaraz zostanie uciszone. Nie przestawał patrzeć w księżyc, a w myślach zwrócił się ku temu, co miało go zabrać. Jakby rzucał klątwie wyzwanie, zrzucił z siebie pokrywającą go płachtę, zostając w samych bandażach i uniósł ręce w górę. W białym blasku, widział ich kontury tak dokładnie. Lewa dłoń wyglądała groteskowo bez palców małego i serdecznego, których świeży brak był znakiem tego, jak bardzo już choroba odcisnęła swoje piętno na Papelu. Najwyższy czas.
« Ostatnia zmiana: Lipiec 02, 2010, 11:48:37 am wysłana przez Bollomaster »

berniak

  • czytacze
  • Full Member
  • *
  • Wiadomości: 136
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Przemiana Papela
« Odpowiedź #2 dnia: Lipiec 02, 2010, 02:56:40 am »
- Jestem tu! - krzyknął w przestrzeń, nie zwracając już nawet uwagi na Phalka. - Zabierz mnie, gdziekolwiek zabierasz wszystkich! - Wykrzyczał te słowa, ale i tak zaczynał czuć się nieswojo, a jego serce drżało coraz bardziej. Nie wiedział już, czy to ziemia zaczęła lekko pulsować, czy po prostu coraz bardziej zawodziły go kolana. Prawdziwa nerwowość ogarnęła go jednak, kiedy zobaczył, że na samym czubku tarczy księżyca pojawia się coś czarnego, zakrywającego blask ciała błękitnego doszczętnie. Mrok pulsował, jakby był organem żywej istoty. Powoli rozlewał się po zawieszonym na niebie okręgu, a uszy tanelfa wychwyciły niski, grzmiący dźwięk, którego częstotliwość wypompowywała powietrze z jego płuc. Nie odwrócił jednak głowy. Nie wiedział, czy to szaleństwo, odwaga, czy paraliż strachu.
- Tak! - krzyknął. - Tutaj! - zaśmiał się histerycznie. - Jestem cały twój! Zabieraj to ciało! Nienawidzę go! - Aż zrobił krok do przodu, choć coś głęboko w środku mówiło mu, że to zły pomysł. Miał wrażenie, że czarna narośl na księżycu zaczęła spływać w dół jeszcze szybciej, jakby nie był wcale ciałem błękitnym, a jakąś zapełnianą dziurą. Odgłos, niczym jakieś szaleńcze miażdżenie, zaczynał niemal rozsadzać mu głowę. Wpatrywał się jednak z przerażeniem i fascynacją na niemal zasłonięty... zapełniony już księżyc. Dopiero teraz zauważył, że pustynia wokół niego była niemal niewidoczna w ciemności, a kiedy góra czerni dotknęła horyzontu, poczuł się, jakby nagle oślepł. W tym samym jednak momencie, jego żołądek niemal wywrócił się do środka od uczucia tryumfu, radości, zwycięstwa. Emocji było tak wiele, że jego umysł miał problem z ogarnięciem ich wszystkich na raz. Czuł się piękny, cudowny, niezniszczalny, nieśmiertelny. Było czarno, ale nie potrzebował oczu, żeby czuć jak żywotne jest jego ciało, jaka esencja go przepełnia. Pragnął działać. Po omacku dotknął dłoni i, z zafascynowaniem poczuł, że posiada wszystkie palce. Wyprostował się bez nawet namiastki bólu. Gdy jednak spojrzał na księżyc, ujrzał w mroku pulsującą czerń, która niemal lśniła, drżąc i wychylając się w jego kierunku. W jego podświadomość wdarło się paraliżujące, głuche skrzypienie, formujące jedno słowo:

Papel...

Zamrugał, zupełnie zdrowymi oczami, ale nawet one nie były w stanie dostrzec nic oprócz pogłębiającej się ciemności. Nagle jednak, niczym wyrwany ze snu, został gwałtownie okryty płaszczem i pchnięty na ziemię. Zanim zdążył krzyknąć, ktoś popchnął go w dół i razem stoczyli się z wydmy, po chwili lądując pod grubą warstwą pyłu.

**

Bollomaster

  • Global Moderator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 4175
  • Aurë entuluva!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Przemiana Papela
« Odpowiedź #3 dnia: Lipiec 02, 2010, 12:30:52 pm »
Przerwać w takim momencie! Toż to zbrodnia...
Bardzo fajny pomysł na "wykorzystanie" księżycowych elfów & szczegóły wyglądu Phalka, w ogóle wszystkie opisy są bardzo plastyczne - szczególnie ten z Klątwą spływającą z księżyca na horyzont ziemi. Żadnych dysonansów z resztą świata nie znalazłem, a różne detale (np motywy rotacji Tanelfów w asylumach i choroby towarzyszącej Papelowi od urodzenia) wprowadziłyście bezbłędnie.
"- Tak! - krzyknął. - Tutaj! - zaśmiał się histerycznie. - Jestem cały twój! Zabieraj to ciało! Nienawidzę go!" - ten kawałek jest naprawdę czaderski, maksymalna ekspresja.

Czekam na dalszy ciąg!

PS: może przyda wam się motyw, że (według pewnej interpretacji) Księżyc jest okiem Potwora zwanego Anfedreil, symbolu strachu; kiedy Anfedreil zamyka oczy ludzie nazywają to nowiem Księżyca i śnią wtedy bezpieczne, przyziemne sny. Kiedy jednak Potwór wytrzeszcza swoje upiorne ślepie na Istnienie otwiera się brama wprost w Błękit; umysły śniący giną w Innych przestrzeniach, a po mostach z promieni zbiegają na ziemię najdziwniejsze stworzenia.
Chociaż, w wizji świata według Tanelfów, to ciało niebieskie jest już wystarczająco negatywne. Stworzone z tej samej ziemi którą przeklęli Synowie i otoczone niesławą od czasu gdy zaćmiło Słońce, niszcząc dzieło Skorpiona w Sol Bayrun.

PPS: inny motyw: jedna z wersji pochodzenia trądu tanelfickiego i chorób dręczących Pierworodnych w ogóle (którzy to Pierworodni są przecież na choroby odporni!) - http://soap.kasiotfur.com/index.php?topic=753.msg5283#msg5283
« Ostatnia zmiana: Lipiec 02, 2010, 12:38:24 pm wysłana przez Bollomaster »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Przemiana Papela
« Odpowiedź #4 dnia: Lipiec 02, 2010, 09:24:36 pm »
He he, no właśnie my tak to umyśliłyśmy, trochę przewrotnie, że ten trąd jest jakby ziemską emanacją Klątwy, ALE do tego stopnia, że sama Klątwa, po chorego nie przychodzi. Papel, nieświadomie, ściągając na siebie Klątwę, wyzwolił się z trądu, ale stał się jej celem. Ha.

Księżyc jest tu jakby dwoma rzeczami. W normalnych sytuacjach ciałem błękitnym. Wyjątkowo blisko ziemii w tym miejscu, ale kiedy Papel zawołał Klątwę, zamieniło się właśnie w przejście w Błękit. Pamiętałam, że był kiedyś taki motyw, choć nie pamiętałam, że to czyjeś oko ;)