Wielki Manifest Ostateczna Deklaracja Odezwa
Papel brzmi moje imię, imię Tanelfa (gdyż nim właśnie, Tanelfem, jestem). Nazwisko, które niegdyś nosiłem należało do znakomitego, zasłużonego rodu - lecz teraz, jako dziecko urodzone pod Księżycem, porzucone przez własnych rodziców, jako młodzieniec którego młodość trwała dwieście gorzkich, zmarnowanych lat i wreszcie: jako Tanelf odrodzony, ze swego rodu ostatni, jako przyjaciel każdego Pierworodnego oraz każdego dobrego śmiertelnika – swoje nazwisko przekreślam i rzucam w niepamięć. Nie wiążcie mnie z żadnym krajem, miastem ani z żadną rodziną, nie wiążcie mnie ze Wschodem ani z Zachodem: mam na imię Papel, jestem Tanelfem i ogłaszam wam świt Nowej Legendy.
Papel, zły i rozżalony cisnął łabędzie pióro na stół, między manuskrypty, papiery, szyfrogramy, mapy, plany i pieczęcie. W sumie panował tu niezły bałagan.
-Troy, już nie mogę. Piszę, piszę i PISZĘ sam już nie wiem jak długo, za długo, i ciągle nie mogę! Do wszystkich szatanów przez ten cały czas napisałem tylko jeden, słyszysz?! JEDEN akapit. Mam dosyć - zmęczony tanelf wyprostował zgarbiony grzbiet, opadł w objęcia wielkiego fotela (obitego niezwykle komfortowym futrem szkarłatnego lwa). - No dalej, na co czekasz? Czytaj, jestem ciekaw twojego zdania.
Troycello, niemal całkowicie nagi, obserwował przyjaciela z cienia. Widać było jedynie zarys sylwetki, poblask oczu; ohydna transparentność zniszczonego chorobą ciała leżała tylko w sferze domysłu. Na pierwszy rzut oka, tanelf wyglądał jak każdy inny przedstawiciel swojej rasy który ma ochotę bawić się cieniem. Nie śpiesząc się, Troycello wyciągnął włosy, umieścił pióro w specjalnym futerale (na widoku) i dopiero teraz przyciągnął sobie bezlitośnie wymiętoszony kawałek papieru. Czytał tak krótko, że Papel nawet nie zdążył przyjąć znudzonej pozy.
-Co to ma być? Jak to? Papel, co ty wyprawiasz? - po ostatnich zabiegach jego głos znakomicie się poprawił; fakt który mimo krytyki sprawił krytykowanemu prawdziwą przyjemność - No jak to? Przecież rozmawialiśmy, nie tak miałeś zaczynać! I co to za "Świt Nowej Legendy", pierwsze słyszę o tym że świta nam jakaś nowa legenda. Patetyczne, nadęte, według mnie nie do przyjęcia. Przykro mi, poczekaj na wenę i napisz to lepiej - albo nie pisz w ogóle.
Papel przyjął to wszystko spokojnie. Właściwie spodziewał się takiej reakcji.
-Wiem, że ustalaliśmy to inaczej. Ale ja tak nie mogę, nie potrafię zrobić tego tak jak kilkanaście osób. Cały czas pamiętam o waszych radach, zgadzam się z nimi, tylko że jeśli to ma być MOJE, muszę być sobą, pisać po swojemu. Ten "świt", przyznaję, wyskoczył jak z błękitu... Sam jeszcze nie wiem jak to rozwinę, ale sam dobrze wiesz Troycello. Teraz potrzebujemy czegoś wielkiego, potężnego, czegoś mocnego, czegoś co porwie wszystkich - zawiesił głos, skupiony. - Potrzebujemy właśnie świtu nowej Legendy - dokończył na poły przekornie, na poły poważnie. Troycello natychmiast zrozumiał że tego zdania nie przewalczy (w tej chwili).
-Dobrze, jest jeszcze inna możliwość. Daj to komuś innemu, komuś kto potrafi takie rzeczy pisać od ręki - Papel, teraz naprawdę wzburzony, zerwał się z miejsca. - Nowa Legenda to ciekawy... koncept, ale już na wstępie jesteś zbyt egocentryczny, piszesz właściwie tylko o sobie! Przecież wiesz co ci zarzucają, tutaj od pierwszych zdań znajdą potwierdzenie. Nikt, nawet Cesarz nie potrafi wszystkiego; masz pod bokiem co najmniej kilkanaście osób które włożą w to zadanie całych siebie. Wystarczy że powiesz.
-Nie, NIE do kurwy nędzy - Troycello aż się wzdrygnął. Wulgaryzmy śmiertelników były naprawdę ordynarne, szczególnie w ustach tanelfa. Papel zmieszał się i trochę przystopował. - Nie. Ja muszę to zrobić sam. Muszę. Ja to zacząłem, co to za kpina żeby dowódca nie potrafił jasno, precyzyjnie, porywająco powiedzieć o co mu chodzi? Do czego zmierza, jak chce to osiągnąć? Napiszę to sam i napiszę to w ciągu tego tygodnia. Całe Cesarstwo, oba Cesarstwa czekają na tą deklarację. Albo manifest, albo odezwę, jakkolwiek to nazwiesz - końcowy żarcik wypadł raczej kiepsko. Nagle Troycello poczuł się znużony; znał Papela lepiej niż ktokolwiek inny, dla niego ten żar, straceńczy zapał, ta "pożoga esencji" jaką potrafił wzbudzić w sobie i w otoczeniu, oprócz jasnej miała stronę ciemną. Duma, uniesienie, wiara we własne siły ale także to, co zostaje po przejściu płomienia: popioły. Spalona ziemia.
-Dobrze, Cudotwórco. Zrobisz jak zechcesz. Sam napiszesz swoją odezwę, sam ustalisz co zrobimy w Ballacii, sam zostaniesz ze sztabem i sam pójdziesz w pierwszym szeregu. Sam za tydzień spotkasz się tutaj z Las Colorres i sam za tydzień będziesz pod Revinionem. Proszę bardzo, zgoda na wszystko.
Papel spoglądał na niego z chłodnym opanowaniem. Spokojna twarz, luźna poza, energia skupiona w oczach - zdążył już założyć maskę Dowódcy-dla-którego-można-choćby-zginąć, ani śladu po twórczych konwulsjach.
-Troycello, zebranie sztabu za kwadrans w namiocie Gvattorii. Zacznij się proszę ubierać, nie chciałbym żebyś się spóźnił.
I wyszedł. Wspaniale. Troycello przyjrzał się w lustrze, wytrzymał widok przez pełnych pięć oddechów i chwycił włosami gatki.
(postanowiłem przekuć swoją niemoc w coś twórczego. Coś czuję, że w serii takich scen ukształtuje się, w bólach i cierpieniach, manifest Papela. Wschód i Zachód z początku to nie części Kontynentu, ale zrozumiałe dla każdej osoby z tamtych stron określenie Cesarstw: Podzielonego (zachód) i Zjednoczonego (wschód))