Wojna nie była jednak jeszcze skończona, a nie chcąc wyjść na krzywoprzysięzców, pobrali kolejny żołd i pomogli w obronie Dordu podczas jego oblężenia. Podczas jednego ze szturmów Julia zabiła żołnierza, który już miał wbić nóż w plecy odwróconego Maegora, ratując mu życie. Tej samej nocy poprzysięgli sobie wieczną przyjaźń i Julia została wojenną siostrą Maegora. Po odparciu oblężenia, usłyszawszy plotki o rozmowach pokojowych, postanowili rozpocząć samodzielne życie i pożegnawszy się, rozjechali się w różnych kierunkach. Przez 10 lat Maegor tułał się od miasta do miasta, od bitwy do bitwy. Jego myśli koiły jedynie tajemne księgi, które kupował na potęgę i dziwki grzejące jego polowe łoża. Mimo, że wrósł w końcu w wojskową społeczność tak, że wszelcy wojacy traktowali go jak swojego, myślami zawsze był gdzieś indziej. Zabijanie bezimiennych żołnierzy w walce, którzy równie dobrze mogli być jego przyjaciółmi, jeśli tylko inny władyka zapłaciłby mu więcej, traktował po prostu jako pewien sposób na życie, do tego narzucony mu. Jednak żołnierskie przekleństwa i rubaszne żarty nie pozwalały odpędzić mu pytań o sens tego wszystkiego. Coraz częściej próbował też przypomnieć sobie rodziców, nigdy jednak nie znajdował w głowie obrazów matki ani ojca. Wraz ze zdobywanym doświadczeniem w wojsku Maegor zaczął raczej wydawać rozkazy innym niż ich słuchać. Zaczęło się od młodszych magów i szeregowców, aby pod koniec wchodzić bez zaproszenia na narady generałów i kłócić się z nimi, ku ich, delikatnie ujmując, irytacji. Pewnego razu tak pożarł się o oblężenie miasta Xint z królem Jalacharem, że ten kazał go pojmać i zakuć w łańcuchy. Maegor zabił w przypływie szału gwardzistów króla i przewracając monarchę uciekł z obozu do przeciwników, zdradzając poufnie plany Jalachara, nie wyjawił jednak swego imienia i występował po fałszywą twarzą i posturą utkaną z iluzji. Jalachar był wściekły i wyznaczył nagrodę za głowę Maegora, który dzięki temu stał się obiektem plotek i bohaterem Xint (chociaż oficjalnie nikt nie miał na niego żadnych dowodów). Po tej aferze Maegor kupił małą posiadłość na jednej z przybrzeżnych wysepek po wschodniej stronie Interioru i na kilka lat pogrążył się w badaniach i magicznych księgach. Od czasu do czasu podróżował po co znaczniejszych bibliotekach tej części świata. Jego majątek był już wówczas na tyle spory, że mógłby się godnie utrzymać tak przez długie lata. Wtedy to wpadł na trop innych, dziwnych i egzotycznych szkół magii. Już od dawna miał uczucie, że zaklęcia magii wojennej oraz maskujące i ochronne to tak pragmatyczne i powierzchowne wykorzystywanie magii, że ograniczanie się do niej jest dla niego plamą na honorze. Pierwsza przykuła jego uwagę magia uczuć. Jej skrawki były wykorzystywane przez wiejskie wiedźmy do parzenia miłosnych naparów, jednak zagłębienie się w nią pokazało jej nowe możliwości. Tym sposobem Maegor poznał sztukę manipulacji uczuciami i emocjami różnych istot, skłaniając je dzięki temu do określonych działań. Do tego odkrył. Że może również odczuwać emocje przeżywane przez innych w tym momencie, poznając tło w jakich formują się przyszłe myśli danej istoty. W ten sposób zakiełkował w nim pomysł, który miał później mieć ogromny wpływ na jego życie, a mianowicie poznać uczucie, a co za tym idzie, zamysł Stwórcy … Pewnego razu wpadł na legendę mówiącą pewnej dziwce, która nie otrzymała zapłaty od jakiegoś zamożnego klienta, który wytłumaczył to tak, iż z innymi zawsze jest mu lepiej, a z nią było tragicznie. Ladacznica w przypływie szału dostała jakiegoś natchnienia i rzuciła na klienta klątwę. Gdy okazało się, że dziwka nie jest żadną wiedźmą, wyśmiał ją i odszedł. Wrócił do niej po kilku dniach i ze wściekłością kazał jej zdjąć klątwę. Gdy zapytała o co chodzi, wytłumaczył jej, że teraz już nie może wziąć żadnej odkąd go przeklęła. Dziwka zaproponowała więc mu swoje usługi i zażądała zapłaty z góry, mówiąc, że to jedyne lekarstwo. Zdesperowany bogacz zgodził się i było mu tak dobrze, że sam nie mógł w to uwierzyć. Powrócił znów po kilku dniach, tłumacząc, że mimo tego, iż z nią może, wobec innych kobiet jest bezsilny. Gdy przyznała, ze nie potrafi zdjąć klątwy, rzucił się na nią rozwścieczony. W trakcie szamotaniny uświadomiła mu, że jego słowa zostały odwrócone, jak tego wtedy pragnęła i teraz ona jest jedyną kobietą jaka mu została. Dalsza część legendy ma wiele zakończeń, jednak prawdą jest, że przypadkowe zaklęcie zostało zbadane przez czarnoksiężników i okazało się nową, dziwną i wypaczającą rzeczywistość dziedziną magii. Wkrótce została ona zakazana i skazana na zapomnienie. Jeśli ktoś chciał jej użyć, musiał to robić potajemnie, aby nikt tego nie spostrzegł, gdyż groziły mu srogie katusze ze strony potężnych czarnoksiężników z różnych krain i organizacji.
W tym czasie Maegor poznawał te rodzaje magii i szkolił swoja siłę woli oraz próbował zwiększać swoją moc. Będąc blisko trzydziestolatkiem trzymał się nadnaturalnie dobrze, co przynosiło dziwne i niepokojące myśli dotyczące jego pochodzenia. Mimo to poddawał się, jak każdy mag, zabiegom zapewniającym długowieczność i siłę młodości. Aby wyglądać dostojniej zapuścił czarną brodę i przyprószył ja delikatnie siwizną: dwa równe pasy od nosa w dół, obok kącików ust oraz ten dziwny run, który służył za podpis temu, kto go podrzucił do Bractwa wiele lat temu, na obu policzkach (oczywiście cały proces zaszedł za pomącą jego magii). Wówczas to zaczął się przyodziewać w długie szaty, na których krwista czerwień igrała z pokręconymi pasmami i plamami czerni.
Sielanka trwałaby tak jeszcze latami, gdyby nagłe ukłucie w sercu nie zmusiło go do nagłej i szaleńczej wyprawy na północ.
Uczucie było bardzo dziwne i jedyne z czego wówczas zdawał sobie sprawę, to fakt, iż nigdy w życiu czegoś takiego nie doświadczył. Porzucił nagle wszystkie swoje dotychczasowe zajęcia i jak w transie podążył czym prędzej gdzieś na odludzia, jakby ciągnięty tam niewidzialną nicią. Po blisko tygodniu szaleńczej jazdy ocknął się i ujrzał przed sobą bramę starego, zapewne dawno nieodwiedzanego cmentarza. Kiedy zdumiony swoim zachowaniem przekraczał łuk zarośniętej chwastami bramy, słońce oplatało jeszcze ziemię ostatnimi promieniami zachodu. Groby były w większości zaniedbane i porośnięte żółtą trawą, a napisy na nich zamazane palcem czasu. Uwagę Maegora przykuł jednak jeden nagrobek, odróżniający się od reszty podejrzanie dobrym stanem i prostotą wykonania, jako że inne, choć podniszczone miały fantazyjne i zawiłe kształty. Gdy się zbliżył, zauważył napis na nagrobku. Eleganckie, niedawno wykute w kamieniu skośne litery zaigrały fragment bardzo starej pieśni, w której bezimienny kochanek opłakuje śmierć swojej oblubienicy. „Ja nie płaczę najsłodsza, te łzy to radość, niechaj osłodzą ci drogę, a ja raduję się, że cierpienia ziemskiego już nie zaznasz, choć w tym życiu cię utraciłem”. Gdy skończył czytać opadła mu szczęka, nie z powodu epitafium bynajmniej, lecz tego, co ujrzał pod nim. Był to run, który nosił na własnych policzkach. Wtedy zrozumiał, że leży tu najprawdopodobniej jeden z jego rodziców, a biorąc po uwag fragment pieśni, zapewne była to matka. Kiedy ze łzami w oczach położył dłoń na nagrobku, poczuł wilgoć. Pomimo, iż klimat był tu bardzo ciepły i przez całą drogę nie spadła ani kropla deszczu, na kamieniu znajdowało się kilka kropel wody. Nie zastanawiał się jednak nad tym dziwem i pogrążony w rozpaczy u snął ze zmęczenia przy grobie.
Uczucie zimnego dotyku w szyję znienacka przywołało jego ciało do świadomości. Wyuczonym impulsem zerwał się na równe nogi jedną ręką sięgając po nóż, a drugą starając się złapać napastnika mamrocząc przy tym zaklęcie rozżarzonej dłoni. Zakręcił się tylko w nocnym powietrzu, nie napotykając na żaden opór. Wówczas przyuważył młodą dziewczynę, stojącą kilka metrów od niego. Gdy na wpół przytomny zapytał ja to zrobiła, tamta zachichotała i odpowiedziała, że sam się zerwał, kiedy akurat się do niego zbliżała i że ją wystraszył. Maegor w ciągu chwili sprawdził jej umysł i bynajmniej nie było tam najmniejszej odrobiny strachu, jedynie przerażające zimno zabarwione zaciekawieniem. Wiedział już, że nie ma do czynienia z istotą żyjącą, chcąc jednak skorzystać na tym spotkaniu zaczął ją jak gdyby nigdy nic pytać o grób i cmentarz. Dziewczyna przedstawiła się jako Kornelia. Powiedziała, że cmentarz ten nie był używany od wieków, lecz kilka dni temu przybył tu wędrowiec na wozie, wykopał grób i pochował w nim kobietę a następnie ułożył kamień, wyrył pieśń i zapłakał nad grobem. Bała się jednak podejść, dziwną bowiem aurę roztaczał wokół siebie ten przybysz. „I ty również podobną tchniesz, zagubiony wędrowcze. Jakież twe imię, jeśli spytać wolno?” rzuciła figlarnie. Gdy się przedstawił, rzuciła „coś mi się obiło o uszy. Najemnicy, którzy z tobą walczyli nazywają cię po karczmach <<pierdolonym wyrzynaczem>>, Podobno w walce jesteś bestią, a po niej tchniesz zimnym spokojem, jakbyś napawał się żniwem śmierci, jakieś zadał. Nie obraź się, powtarzam tylko plotki jakie usłyszałam. Mają cię za psychopatę, ale mówią z sympatią i szacunkiem… Wiesz, co jak co, ale krwi bohatera – psychopaty jeszcze nie piłam” w jej ustach wyszczerzyły się dwa wampirze kły. Dzięki poznaniu jej uczuć, podejrzewał z kim ma do czynienia, buł więc przygotowany na jej nagły atak. Walczyli dość długo, zanim Maegor nie poczuł, że tą batalię może przegrać. Wówczas zdał sobie sprawę, że kiedyś na wszelki wypadek naładował jedną różdżkę zakazanym zaklęciem. Wiedział, że w tej chwili może to być jego jedyna deska ratunku. „Poddaj się demonie i znikaj, bo będę musiał cię unicestwić!!” posilił się na patetyczny ton, żeby nie krzyknąć po żołniersku „Wypierdalaj posrany pojebańcu, bo cię rozkurwię w chuj, ty łażący dziwolągu”. Kornelia, niczego nie podejrzewają zripostowała „nigdy mnie nie pokonasz ty nędzny człowieczku!”. Szybkie wezwanie klucza i złamanie różdżki nie spowodowało żadnego efektu. Kornelia zaśmiała się i przypuściła kolejny atak, ale po kilku minutach szala zwycięstwa przechyliła się na stronę maga. W końcu wycieńczona i głodna Kornelia uciekła do swojego grobowca. Maegor osunął się na ziemię i zmęczony poddał się medytacji. Nad ranem nabrał do małego flakonika trochę nieschnących łez z grobu matki i pożegnawszy się z nią, choć nigdy jej nie znał, udał się do grobowca Kornelii. Gdy otworzył wieko sarkofagu, ujrzał ją śpiącą. Wyglądała jak ledwie dwudziestolatka, skóra na jej szczupłym ciele była nienaturalnie biała, a z głowy płynął potok prostych, płowych włosów, sięgających jej po pleców. Wyciągnął kawałek pergaminu i napisał jej list, gdzie wyjaśnił jej naturę uroku, że nie chce jej zgładzić gdyż rozumie jej naturę, że on również zabija, bo musi i żeby nigdy nie była niegodziwa, bo gdy o tym usłyszy niechybnie ją zgładzi a ona już wiem, że obronić się nie da. Następnie wyruszył w drogę powrotną mając za cel zbadanie swojego pochodzenia.
Kiedy przebywał w pokoju miejskiej karczmy w drodze powrotnej i przeglądał zakupione od lokalnego księgarza manuskrypty dotyczące wszelakich runów, nocny wiatr otworzył okiennice i zatrząsł płomieniem Lwicy. Gdy Maegor się odwrócił, ujrzał siedzącą na parapecie Kornelię. Patrzył bardziej z zaciekawieniem, niż ze strachem na jej lekki uśmieszek, gdy nagle powiedziała swoim słodkim dziewczęcym głosem „skoro nie mogę już być twym wrogiem, to może zostanę przyjacielem…”
Tym sposobem Maegor zyskał dziwnego znajomego i po wielu nocnych debatach na tematy wszelakie zaczął czuć sympatię do wampirzycy. Jak opowiadała, została przemieniona ledwie dziesięć lat temu przez wampira Amhara, który niedługo potem został zniszczony przez swoich nieumarłych wrogów, a ona sama musiała uciekać na pustkowia, aby nie zginąć. Tak znalazła się ma tamtym cmentarzu. Czasem odbywała wyprawy do cywilizowanych okolic, aby uzupełnić swą jaszczurkową dietę o ludzką krew. Za życia była córką drobnego szlachcica, który krzywym okiem patrzył na mroczne zainteresowania córki, gdyż, jak przyznała, parała się drobną czarna magią. W końcu ojciec ją wygnał, a ona przypadkowo przywołała Amhara swoimi zaklęciami i tak została wampirzycą. Opowiadała to jednak z uśmiechem na ustach, jakby całe swe „życie” traktowała jak żart i zabawę. Jeżeli jednak chodzi o pochodzenie Maegora, niewiele mogła mu pomóc, ukryła się bowiem przed tamtym dziwnym wędrowcem, prawdopodobnie jego ojcem i nie wiedziała gdzie odjechał.
Dnie leciały, a poszukiwania ciągle trafiały w ślepy zaułek Kornelia co jakiś czas odwiedzała Maegora i ciągle powtarzała, że się marnuje gapiąc się ciągle w zakurzone stronice tajemnych ksiąg. Maegor w duchu przyznawał jej rację. Zaczynał również odczuwać brak obozowego kurzu, bojowego nastroju i zgiełku bitwy. Wtedy właśnie doszły do niego wieści o szykującej się wyprawie na Skałę Gordina.