Ashmira Gloomsuing; Ashmira; Queńni
Wychowana przez zakon erdański, jej matką była deva z Chórów Lanarskich, ojcem paladyn Ekskanoników, który zginął w zasadzce (prawdopodobnie) przeprowadzonej przez symbionty, w okolicach Cichej Puszczy. Jest to typowy zwyczaj imperialny, deva rodzi / zapładnia , następnie nie zajmuje się wychowywaniem, rola ta przypada ludzkiemu partnerowi. Gardan, bo tak nazywał się jej ojciec, zginął jednak gdy była młoda. Stąd wychowaniem zajął się zakon.
Osoba raczej nieśmiała, łagodna, z dużą empatią, niosąca pomoc tam gdzie tylko mogła, twardo stojąca za zasadami zakonu, niezwykle utalentowana uzdrowicielka.
Wygląd typowej półdevy: niebieskooka blondynka o klasycznej urodzie, miłym wyrazie twarzy, pięknej cerze, około 160, drobna ale nie szczupła (bardziej ludzki model urody – czyt. nie. elfi), o jej pochodzeniu dobitnie świadczył blask bijący z jej oczu podczas używania swych mocy, oraz para eterycznych skrzydeł, które stawały się wtedy materialne (przypominają one bardziej złociste, przeźroczyste, macki, formujące się w skrzydła, nie da się na nich latać, są one raczej słabe, prawie bezużyteczne, można nimi co najwyżej efektownie nalać herbaty…) oraz zachowanie koloru swych włosów.
Szkolona przez zakon, uczestniczyła w wielu polowaniach na potwory i inne paskudztwa- jako wsparcie medyczne. Najczęściej piastowała urząd uzdrowiciela / kapłanki w większej mieścinie. W tych latach często podróżowała razem z Tandarianem Herrengor - podobnie jak ona był półdevą, z tą różnicą, że jego matka pochodziła z Chórów Errquilskich.
Ważnym epizodem jej życia była misja odnalezienia Kuli Verasquilu. Dowodził nią Egzekutor Karl Boradi, w jego ręce oddano 10 oddziałów - większość zginęła podczas przypadkowej potyczki z Ver’kar. Tan i Ashmira ocaleli dzięki wysiłkowi jednego z zakonnych magów Kerna Ambara - gdy było już pewne, że siły zakonu ulegną horrorom, wykorzystał on podarowany mu przez Wyższego Kapłana pierścień i teleportował cztery półdevy do miasta zakonnego (w kulturze erdańskiej życie niebiańskich potomków zawsze jest traktowane jako bardziej cenne niż ludzkie). Tan i Ash zdecydowali kontynuować akcję. Podczas wizyty w Zerkhantarze natrafili na grupkę poszukującą tego potężnego artefaktu, dowodzoną przez drowa i nogur’ri. Z początku współpraca miała polegać tylko na wykonaniu wspólnie jednej misji. Podczas niej sprawy przybrały bardzo nieciekawy obrót. Drużyna wyszła z niej cało dzięki współpracy i dziwnym rodzaju zaufania / zależności jaka wytworzyła się miedzy nimi - każda osoba była niezbędna, śmierć jednej mogła oznaczać koniec pozostałych(coś jak górnicy). W taki sposób powstała więź łącząca póldevy z resztą, dziwny rodzaj oddania i zaufania istotom, których w ogóle się nie zna. Podczas wyprawy Ashmirze i pozostałym została wypowiedziana przepowiednia, mówiła ona niejasno o ich przeznaczeniu. Wówczas nie rozumiała jej i nie spodziewała się jakie piętno odbije na jej życiu. Drużyna Verasquilu odnalazła kulę i wręczyła ją przywódcy Krysztalowej Twierdzy, Lugrushadukowi. W zamian za ofiarowanie jej, półdevy wynegocjowały znaczne korzyści handlowe dla imperium. Po powrocie i otrzymaniu awansu, znów czekały ją obowiązki kapłanki Ernakana (mimo iż półdevy w większym stopniu korzystają z własnych mocy niż boskich, zawsze noszą tytuł kapłanek / paladynów boga któremu służą). Kolejne lata mijały bez większych rewelacji…
Elementem zwrotnym tej historii są rzezie zakonu dokonane na elfach we wschodniej części Turblandy, nie wszyscy paladyni byli z nich zadowoleni, pojawiły się sprzeciwy, a następnie bunty. Ashmira stanęła po stronie buntowników. Erdańczycy nie należą jednak do ludu, który zna słowo kompromis, zaczęły się krwawe łowy na zdrajców. Trafiła do dość licznego oddziału i przez wiele miesięcy uciekała starając się jednocześnie pomagać nieludziom napotkanym po drodze i narażonym na śmiertelne niebezpieczeństwo. Z biegiem czasu oddział stawał się jednak coraz mniejszy, jednym z największych szoków jaki doznała półdeva była bezsilność - nie było czasu na opatrywanie i uzdrawianie rannych, jej moce były przez wiele długich okresów kompletnie bezużyteczne, nie była w stanie nimi ocalić kogokolwiek. Kolejny szok to okrucieństwo i bezwzględność jej ludu widziane z innej perspektywy niż dotychczas.
Wreszcie doszło do najgorszego oddział wpadł w zasadzkę, większość paladynów zabito, Ashmirę czekał proces w stolicy. Podczas niego okazało się, że zdrajcą był… elf, znała go, ocaliła go i jego rodzinę miesiąc temu (nie mogła wtedy wiedzieć że elf kilka dni później został złapany a na torturach zgodził się doprowadzić siły Imperium do oddziału zdrajców). Ashmira ze względu na swój lichy stan psychiczny (szok doznany podczas wszystkich tych wydarzeń zabił ją prawie od wewnątrz, w jego wyniku nawet na torturach nie wyksztusiła z siebie słowa) została odesłana do jednego z uzdrowisk batanickich zajmujących się podobnymi przypadkami, po jego opuszczeniu miała zostać wysłana z powrotem na proces. Tak się jednak nie stało…
Uzdrowiciele i straż ją chroniąca zostali wymordowani, za sprawcą (z zadanych ran wywnioskowano iż była to jedna istota, prawdopodobnie jakiś potwór) podążyło kilka oddziałów, jednakże nie odnalazły one nic prócz kilku zbiegłych “pacjentów”. Dopiero po latach zakon zorientował się co właściwie się wtedy stało. Podczas jednego z zabiegów leczniczych Ashmira faktycznie doszła do siebie, odzyskała znów świadomość i kontakt z rzeczywistością (obudzenie się z obezwładnienia tharshias?). Czuła, ból, zawód, zdradę i świadomość tego, że przez cały czas była zupełnie bezsilna, była jedynie obserwatorem, równie dobrze mogła zginąć na początku ucieczki i niczego by to nie zmieniło, to uczucie wypełniało całe jej ciało, było kompletnie nie do zniesienia. Nagle eksplodowało mieszanką szaleńczej furii i żalu. Poczuła jak jej eteryczne skrzydła stają się materialne. W furii złapała nimi stojących przy niej, przerażonych kapłanów chcąc ich rozerwać na strzępy. Zupełnie bezsensu gdyż tylko prawdziwy i wiekowy Errquill potrafiłby coś takiego. Tym większy był jej szok gdy kapłani zostali padli rozszarpani na ziemię. Krew oblała gwałtownym prysznicem całe pomieszczenie. Ashmira ze zdumieniem spojrzała na swe skrzydła. Świeciły purpurą, emanując żalem, nienawiścią i chęcią mordu. Do pomieszczenia wpadł zaniepokojony strażnik, gdy ją zobaczył zbladł jak ściana. Nie miała żadnych oporów by postąpić z nim tak jak z kapłanami… Ucieczka z sanatorium okazałą się dziecinnie prosta, sam jej widok, upadłej, ochlapanej krwią i dzierżącej dwuręczny miecz, robił więcej niż jej nowe moce (moc uzdrawiania uległa przemianie w moc niesienia śmierci, wynikało to min z jej głębokiego przekonania iż właśnie taka moc uratowałaby jej towarzyszy i przyjaciół od nieraz potwornej i nieludzkiej śmierci).
Podczas ucieczki przez dzikie lasy otaczające sanatorium wpadła na zrujnowaną wieże, odnalazła w niej Księgi Azzarela(mityczna postać, mistrza alkemi, istoty która odkryła tę dzeidzinę wiedzy i wyszła daleko poza ramy tego co dzisiaj zwiemy alkemią), rzecz osobliwa, napisane w języku dev. Postanowiła zrobić z nich użytek.
To była część jej przeznaczenia która poznałą będąc częścią ‘Drużyny Verasqilu’ Przez wiele lat podróżowała w poszukiwaniu składników i przechodziła kolejne rytuały, coraz bardziej zamieniając się w devę, szkoląc się we władaniu jej nowym, ulubionym gatunkiem broni., mieczem oburęcznym, koniecznie ciężkim. Nigdy nie wiedziała co ją tak pociągało w tych topornych broniach, było to jednak uczucie, któremu z dziką rozkoszą ulegała. Ubierała się mało skromnie, bardzo chętnie ukazując dwie szerokie blizny na jej twarzy, jedną idącą ze skroni przez brew, unikającej oka i kontynuowanej na części prawego policzka. Drugiej, malowniczo przebiegającej przez prawy policzek. Są one symbolami, pierwsza ukazuje zdradę jej ludu, druga upamiętnia stare wydarzenia gdy jako kapłanka Pierwszego Dogmatu niejednokrotnie ryzykowała życiem w walce z symbiontami.
Podczas jednej z podróży dowiedziała się o transporcie potężnego przeklętego artefaktu, Ostrza Kartazan. Konwój składał się głównie z paladynów Imperium, opłaciła wtedy grupę najemników, która miała jej pomóc w wybiciu obstawy. Przynajmniej tak im powiedziała. Prawda była taka iż wątpiła w możliwość wyrżnięcia tylu świetnie wyszkolonych paladynów, wśród których mieli znajdować się również potomkowie dev. Najemnicy mieli tylko odwrócić uwagę straży, ona chciała wykorzystać swoją moc i przebić się do artefaktu, zdobyć go i uciec. Tak też uczyniła. Atak okazał się dość zaskakujący dla imperialnych. Również dla niej...
(...) przeskoczyła przez ostatnią gęstwinę, spadając niemalże na zdezorientowanego strażnika, jej ciężki miecz rozplatał go na pół. Skrzydła wbiła w ziemię, przed siebie, by odzyskać równowagę i korzystając z ich siły wystrzelić siebie niczym z procy w kierunku dwóch dobywających broni paladynów. Pierwszego złapała macką za nogę i z ogromną siłą szarpnęła. Runął na ziemię, nadbiegającego zaatakowała tnąc zza ramienia, nie spodziewał się po tak potężnego uderzenia, po komicznym locie, uderzył z wielkim impetem w wóz. Ashmira przebiegła po pierwszym powalonym zadając mu, od niechcenia, kilka paskudnych ran skrzydłami. Pędziła w stronę wozu, z którego emanowała pożądana moc. Słysząc ciężkie, dudniące kroki dobiegające zza niego, zwinęła się w pół by zaatakować z nieludzkim impetem nadchodzącego. Gdy wyłonił się osłupiała, podobnie jak on, Tandarian. Zastygli zszokowani w komicznych pozach. Po raz pierwszy odkąd była upadłą czuła, że nie jest w stanie kogoś zabić, fala dziwnych uczuć nad którymi nie panowała kłębiła się w jej sercu. ON gapił się na nią z otwartymi ustami bijąc się z podobnymi myślami. Po chwili ocknęła się, słysząc kroki biegnących w jej stronę paladynów, najwyraźniej poradzili już sobie z głupimi najemnikami. Nie czekała ani chwili dłużej, ścisnęła lewą pięść, trzymając tym samym miecz w jednej ręce, odgięła ją do tyłu gromadząc moc i z cała furią na jaką było ją stać, cisnęła strumieniem telekinetycznym w swego przyjaciela. Tan zdążył ocknąć się i instynktownie zasłonić rękoma i skrzydłami. Strumień zafundował mu kilkumetrowy lot i koziołkowanie w gęstwinie lasu. Ashmira wskoczyła do wozu, ciskając po drodze bronią w zbliżającego się do niej paladyna, podbiega do skrzyni, jeszcze biegnąc rozerwała ją skrzydłami i zręcznie chwyciła za klingę. Moc uderzyła z niesamowitą siłą w jej organizm, postawiła niepewnie dwa kroki by utrzymać równowagę. Uczucia szalały w jej wnętrzu żal i smutek przelewały się jedno przez drguie. Potrząsnęła głową, skupiając swoją energię wewnątrz siebie, świat przestał wirować. Bez namysłu ruszyła dalej, przebijając się przez drewnianą ścianę zamykającą od tyłu wóz. Gdy ujrzała przed sobą dwóch paladynów znów poczóła żal, tym razem toważyszyła mu żądza niszczenia. Świadomie uległa tym kaprysom. Droga którą popędziła do lasu była zaznaczona ciałami tych którzy chcieli ją powstrzymać.
Podczas podróży do Nalabergi miała już 45 lat upadłej za sobą, dowiedziała się tam o kolejnych atakach zakonu na elfy (była zdumiona iż na zachodzie Erdańczycy również stosują swoją krwawą politykę). Udała się by nieść pomoc. Tym razem nie czuła się bezsilna. To co wydarzyło się później ciężko nazwać niesieniem pomocy. Gdy przybyła na miejsce Nallabergia była już spowita wiecznym mrokiem, Cienie szlały a ziemia była wypaczona. Nieludzie uciekali z przeklętych terenów. Pierwszy Dogman wraz z innymi trwał jak nadal jak skała, Zarówno na ziemiach spowitych nocą jak i poza nimi. Zdecydowała się usunąć ich i przywrócić elfom należyte im miejsce. Podczas jednego z ataków na strażnicę Eerdańczyków spotkała istotę, która objeła sobie za cel ich zniszczenie. Była też odpowiedzialna za klątwę jaka spadła na część tej krainy. Zdecydowali się działać razem. Po trzech latach Imperialni przestali ‘‘występować’’ w tym regionie.
T.B.C...
Zastanawiam się trochę nad chronologią tych wydarzeń, ale chyba jest ok.

yes yes jo!
Kolejną ciekawostką dotyczącą tej postaci jest tatuaż jaki otrzymała od jednego z Najwyższych Szamanów Vałoo (czyt. wałuu) Ambri. Widnieje na nim jej miecz, spowity purpurowymi wstęgami szlachetnego płótna. Gdy klinga znika z tatuażu pojawia się w Istnieniu, w dłoni upadłej. (taki efektowny bajer)