Vortyfikacje to jedno z najmodniejszych obenie słów, oznaczające "fortyfikacje w Błękicie". Dość zabawna sprawa, bo większość piewców postępu nie zdaje sobie sprawy, że oprócz nich vortyfikacje (chociaż nie tak nazywane) stosuje praktycznie każdy prymitywny lud. Zupełnie jakby wraz z rozwojem narody i kultury stwierdzały, że ta forma ochrony jest nieskuteczna/ bezsensowna - i wracały do niej po tysiącleciach zapomnienia, gdy - w swoim mniemaniu - wspięły się wyżej do Gwiazd...
Wznoszenie nowoczesnych vortyfikacji nie ma nic wspólnego z than-prawem (
http://soap.kasiotfur.com/index.php?topic=625.0), wprost przeciwnie, wymaga sztuki kowali marzeń lub nawet badim. Kowale marzeń, Mocarze którzy żyją po to by ziszczać nieziszczalne, zakochani w cudowności własnych wizji i pragnący ukazać je światu - cierpią dość często na brak złota. Ubóstwo większości z nich jest faktem i spora liczba kusi się na podjęcie sowicie opłacanych robót. Są mistrzami intencji, mistrzami własnych marzeń, zdolnymi budować abstrakcyjne wały z zamiarem "strzeżenia przed złem", przed wszelkimi niebezpieczeństwami Innego. Rzecz jasna, nie są to rzeczy doskonałe, ale jasnomagia wierzy, że działają - tym lepiej jeśli uda się nakłonić do współpracy z kowalami jakiegoś badim. Ci "Błękitowi pielgrzmi" wędrują wtedy nad Niebem vortyfikowanego miejsca, pośród zrębów murów i wznoszonych wież, we snach przekazując kowalom które punkty wymagają poprawek, a których nie ma nawet sensu umacniać (ze względu na ich bezkresność). Smutne jest że wielu kowali, podobno nawet badim, zostaje przykutych ciężarem drogiego, prawdziwego złota do twardej ziemi - sprzedając swój talent nawet nie zauważają kiedy zmienia się w pył.
Vortyfikacje, jak przystało na budowle Błękitowe, na prawdziwej ziemi wyglądają abstrakcyjnie, często nawet leżą poza murami miasta - zazwyczaj jednak niezbyt daleko, tutaj efektywność kowali (którzy byliby skłonni budować nawet setki kilometrów od chronionego miejsca) musi ustąpić przed względami strategii. (Chociaż podobno Satawia i kilka miast Halrua, dość silne by je chronić, mają część vortyfikacji w odległych rejonach Kontynentu). Mogą wyglądać jak niewielki obelisk na szczycie muru, ściana pokryta osobliwą mozaiką, sucha fosa przecinająca ulicę (trzeba było zbudować nad nią most), rząd stalowych szpikulców na szczycie jakiegoś dachu... W Błękicie prezentują się różnie, w zależności od wizji twórców: wielkie puszcze pełne drapieżnych bestii, pierścień ośnieżonych szczytów, pas pustkowi, wyniosłe fortece. Niektórzy twierdzą, że najlepsze vortyfikacje Kontynentu, te które strzegą Miasta Demonaylów, Monsilion, mają kształt dwunastu postaci, mistycznych istot Błękitu (
http://soap.kasiotfur.com/index.php?topic=523.0).
Niemal wszystkie vortyfikacje są obsadzone przez
Nocną Straż, potężny cech który trudni się osłanianiem umysłów śniących ludzi. Oznacza to, że są fizycznie obecni w określonych miejscach (co w wypadku dachu kamienicy w wietrzną, deszczową noc może być wysoce niekomfortowe). Specyficzną formacją przeznaczoną do tego zadania są Hameryci, albo Młociarze, strażnicy Murów Marzeń. Jest taka stara pieśń czy legenda o grupie śmiałków którzy młotami skruszyli mur między jawą i snem. Dlaczego - chyba nikt nie pamięta - ale zostawili osobliwą, wkutą w Istnienie siłą swych pragnień tradycję: tylko młot może otworzyć drogę z Innego na prawdziwą ziemię, od Błękitu tylko uderzenie młota rozbije Niebo. I właśnie ten młot dzierży Hameryta; trzymając w swoich glinianych rękach na prawdziwej ziemi, wyjmuje go z dłoni każdej istocie jaka stanie po drugiej stronie Nieba z zamiarem przejścia. Taka to dziwaczna magia.
(1)Wśród ludów prymitywnych vortyfikacje, w swym surowym trzonie, wyglądają tak samo: abstrakcyjne konstrukcje (nieważne że z kamienia i kości), oraz - chociaż zarośnięci i brudni - dzierżyciele młotów.
Pierworodni: Herdainowie, Vidowie, Ver'kar oraz Tanelfowie (właśnie w tej kolejności) również posiadają własne systemy vortyfikacji, niezwykle starożytne i bardzo potężne, odmienne od "standardowych" jasnomagicznych. Podstawowa różnica jest taka, że do ich wznoszenia nie potrzebują trudno osiągalnych kowali marzeń - wystarczą "zwykli" majstrowie, przez stulecia pracy hartujący rdzeń swej sztuki: czystą esencję budowy, budowy dla zapewnienia bezpieczeństwa.
PATENT: Gracze w bezkresnej dziczy, a tu nagle... Halruanie. Świetnie wyposażeni, odżywieni, zadbani - strażnicy części vortyfikacji Ignigeny, miasta położonego czterocyfrową liczbę kilometrów stąd. Zapewne osadzeni w ufortyfiowanej placówce, być może z portalem do Halrua. Spotkanie niby niewinne, ale to są Gracze - i jeśli coś ich nie ściga, to niemal na pewno bardzo im się spieszy na Zachód. Jakiś konflikt na pewno się znajdzie.
1) Czy naprawdę działa? Nie ma jednoznacznej odpowiedzi. W pięknie, starożytności tej tradycji Coś istnieje, ale Co dokładnie? Spróbuję odpowiedzieć pośrednio: dawniej Nocna Straż życzyła sobie poważnych, dodatkowych sum za służbę Hamerytów – lecz opór okazał się tak duży, że cech musiał się z tego wycofać. Koronny argument był taki: jeśli Młociarz blokuje przejście z Błękitu do Czerwieni to w jaki, na wszystkich Bogów, sposób umysły śniących wracają na prawdziwą ziemię? Jeśli system działa poprawnie, powinny pozostawać zawieszone po drugiej stronie Nieba, tak długo jak Hameryci trwają na posterunkach. Szczęśliwie dla siebie, Nocna Straż niemal nie spróbowała żadnej mistyfikacji (pomysł otwierania vortyfikacji w godzinie wilka [najciemniejszy czas przed świtem] szybko zarzucono). Stwierdzenie, że w tym wypadku chodzi o pełne – nie połowiczne – przejście, było zbijane podkreślaniem sprawy umysłów istot Błękitowych, które teoretycznie mogą... śnić o glinianej ziemi. Jasnomagiczna odpowiedź na powyższą wątpliwość, ważona ciężarem szczerego, lśniącego złota brzmi więc jednoznacznie: Hameryci nie mają żadnej specjalnej mocy.
Ale ich wygląd i tradycja sprawiają, że w ludziach rośnie duch, wiara. I dlatego rady wielu chronionych przez Nocną Straż miast – własnowolnie uchwaliły pewne gratyfiacje dla tych dzielnych żołnierzy ładu (mające pokrywać koszta ich wyposażenia)...