DUCHY
JIGNAH (ród Rakatisz – karmazynowy) (P/2)– z ciekawostek rodzinnych, ojciec Jignaha zginął we wczesnym dzieciństwie syna na wyprawie do Bezchmurnego Kraju (Podziemie). Był bardzo cenionym szermierzem, dlatego wszyscy oczekiwali, że Jignah pójdzie w jego ślady. Jednak przez bardzo długi czas nie wykazywał ona żadnych specjalnych talentów, nie celował również w szermierce, co nie ułatwiało mu kontaktów z rówieśnikami. Na jednym z treningów miał się zmierzyć z młodym irganem rodu Akanle (zielono-złoci). Nie szło mu najlepiej i niemal wytrącono mu broń z ręki. Na kpiny przeciwnika Jignah odpowiedział: „Dopóki szermierz ma broń, zawsze może sprawić niespodziankę.” Szybko wyciągnął rękę i chwycił rodowy znak na szyi Akanle wykonany z irgenium, po czym bez rytuału zasymilował część metalu. Natychmiast pokonał przeciwnika i nie doświadczył prawie żadnych drastycznych skutków tak szybkiej asymilacji. Z wiekiem jego talent rósł. Jest jedynym znanym przypadkiem dziewięćdziesięcioprocentowej asymilacji na V kręgu, który uszedł z życiem – ale nie zdążył niestety przejść przez kolejne dwa stadia mocy. Eksperymentował także z gwiezdnym metalem. Po ukończeniu szkolenia w Juhtunszaar zajmował się głównie drobnymi sprawami i sporami lokalnych władyków, do czasu aż król Aldoru zaangażował go do kierowania likwidacją kaperskiej floty Asfindale. Z zadania wywiązał się bardzo dobrze, toteż dostał rekomendację króla, kiedy do Aldoru przybył Ohian w poszukiwaniu azylu i pomocy. Na turnieju w Akion pokonał Orhokontara i zremisował z Arhaarą przegrał z Szagarhunem
ORHOKONTAR (ród Jehafrasz - stalowy) – nie urodził się w Juhtunszaar, ale w Aquilonii. Całe szkolenie odebrał od dwóch starszych braci, Nurkrina i Atszana którzy wymieniali się w trenowaniu go i poświęcili po kilka lat własnego szkolenia by uczynić z niego dobrego szermierza godnego swojego narodu. Orhokontar bardzo kochał swoich braci, więc było dla niego ogromnym ciosem, gdy obaj zaginęli na wyprawie do Ziemi Światła. Zawsze pragnął udać się tam i odkryć prawdę o ich losie, bo nikt nigdy nie rozmawiał z ich duchami. Na południe udał się w wieku dziesięciu lat, by przejść tam przez Kar-karanę i Ama-dal. Z próby wyszedł zwycięsko, ale budził pewne kontrowersje, bo mimo wszystko młodość spędził na północy i prezentował wiele tamtejszych zwyczajów. W końcu zapytano o zdanie duchy. Odpowiedź była jednoznaczna - im szybciej dostanie szablę, tym lepiej. Niemal natychmiast po ceremonii Orhokontar wyruszył na północ. Ze swoją niespokojną i idealistyczną naturą bardzo często angażował się w rozmaite konflikty i nawiązywał wiele znajomości a nawet przyjaźni. Szczególnym sentymentem darzył północny Kartaldor, niewiele brakowało by zaczął pływać na pirackich statkach, ale mniej więcej w tym czasie zatrudniła go akiońska magnateria. Niemniej w Kartaldorze pozostawił dwóch przyjaciół: korsarza Tagerdina (elfa) i Hiafala Bernenic (człowieka). W czasie pojedynku w Akion przegrał z Jignahem, Szagarhunem i Arhaarą.
SZAGARHUN (ród Garigasz – czarny) – miał przydomek „Chwytający Pioruny” bo zawsze miał naturę ryzykanta i mimo że z wiekiem zyskiwał na powadze, we wczesnej młodości często nie spełniał się w roli dowódcy bo poczynał sobie zbyt śmiało i lekkomyślnie. Z uwagi na swój wspaniały talent do szermierki przez pewien czas uczył się u samego fechtmistrza; na jego ciele pełno jest blizn z okresu szkolenia, kiedy to walczył z każdym do upadłego i zmuszał tym samym silniejszych przeciwników do drastycznych kroków. Przy jednej z takich okazji wywołał nawet rzadką w Juhtunszaar zwadę rodową (Garigasz – Zaar) – poszło o to, że podczas pojedynku szermierczego z irganem Zaar; w podbramkowej sytuacji posłużył się Szir, co w czasie tego typu spotkań treningowych jest zakazane i karalne. Ponieważ miał na koncie sporo podobnych wyskoków Zaar zakwestionowali jego prawo do Ama-dal. Po długich sporach i kilku pojedynkach uznano, że Kar-karana Szagarhuna będzie dłuższa niż innych szermierzy. Przeszedł ją zwycięsko więc dano mu szablę i szybko wyprawiono na południe, by zużywał swoją energię na kimś innym niż swoi rodacy. Rodzina poleciła go w sekrecie Lahtamakarowi (Fechtmistrzowi żyjącemu kilka tysięcy lat wcześniej) w nadziei że Szagarhun dożyje rozsądnego wieku i zrozumie, że porywczość nie jest chlubą wojownika (wiele lat później szermierz zawarł przyjaźń z tym duchem). Ponieważ jak już wspomniałam początkowo Szagarhun nie miał predyspozycji na dobrego dowódcę, zazwyczaj działał samotnie, dobierając sobie grupę towarzyszy – najemników. Przełom nastąpił w czasie Wojny Czterech Piorunów. Wziął w niej udział przypadkiem; po sześciu latach odwiedził ojczyznę, akurat trafiając na wizytę posłów Akiona XX. Wielu szermierzy było wówczas zaangażowanych na południu (ataki gambanuga Terega, któremu udało się zjednoczyć sześć plemion) a także na zachodzie, na wybrzeżu Martwego Bezkresu, skąd od długiego czasu dochodziły niepokojące wieści. Szagarhun zgłosił chęć wstąpienia na służbę Akiona i w końcu otrzymał pozwolenie. Jego zapał potęgował fakt, że w drodze powrotnej do kraju usłyszał pogłoski o irganie po drugiej stronie tego konfliktu. Los obdarzył go aż trzema przeciwnikami z własnego narodu. W czasie pojedynku pokonał Orhokontara, Jignaha i Arhaarę.
ARHAARA (ród Rakatisz – karmazynowy) – pochodziła z tego samego rodu co Jignah, ale nie znali się zanim nie zaczęła się wojna w Akion. Urodziła się z większą zawartością metalu w szkielecie niż przeciętny irgan, co pozwoliło jej nieco szybciej nabyć przydatnych szermierzowi umiejętności. Jej edukacja byłaby jeszcze szybsza, gdyby nie poświęcała tyle czasu na rzeczy z nią nie związane. Słynęła wśród rówieśników z najbardziej szalonych pomysłów – wystarczy chyba powiedzieć, że podczas swojej Kar-karany postanowiła wrócić do ojczyzny w sposób popisowy, toteż dołożyła wszelkich starań, by zdobyć grzmotorożca gambanuga Gulgdusha. Rzeczywiście wróciła w wielkim stylu, bo bestia pędziła przed siebie na łeb na szyję, cały czas popędzana Szir, a za nią gonił cały oddział orków na swoich wierzchowcach, rozwścieczony tą bezczelnością. Jeśli chodzi o Szir to Arhaara dość wcześnie zaczęła ją stosować i to prawie zawsze z bardzo dobrym skutkiem. Mówiło się o niej zresztą, że przynajmniej dwa duchy muszą ją strzec przed skręceniem sobie karku jeszcze we wczesnym dzieciństwie. Co prawda jej charakter zmienił się trochę z upływem lat, ale zawsze była bardzo nieprzewidywalna i śmiała. Niekiedy stanowiło to jej dużą zaletę na polu bitwy (ogromnie lubiła wymyślać nowe rozwiązania taktyczne i lubowała się w szybkich zwrotach oddziałów i błyskawicznych atakach). Sprawą Akion zajęła się w pięć lat po Ama-dal, była więc najmłodszym dowódcą. Wygnanego księcia Fionna napotkała przypadkiem, gdy z częścią wojska przemykał się zachodnimi przełęczami w kierunku Akion. Część jego sztabu twierdziła że zupełnie oszalał powierzając dowództwo tak młodej irgance, a złośliwi powiadali, że młody szczeniak zakochał się po uszy. Spuścili trochę z tonu gdy wzięła wojsko w obroty i wkrótce nie mieli czasu na narzekanie. W czasie pojedynku zremisowała z Jignahem, pokonała Orhokontara i przegrała z Szagarhunem.
PIORUNOWA DRUŻYNA – po ustanowieniu Detmarchii Jignah, Orhokontar, Arhaara i Szagarhun zawarli przyjaźń i zaczęli działać razem; po latach ich działalności zaczęto nazywać ich Piorunową Drużyną. Do ich największych wyczynów należy obrona miasta Yofolla na wyspie Timrud, przed atakiem szaughinów, starcie z morlokami w Haladzie i wyprawa do Ziemi Światła. Timrud („Wydarta Morzu’) od zawsze była przedmiotem sporów. Od kiedy w dawnych czasach Mag Tet wydźwignął ją z głębin – został wygnany z Turblanda i nie mógł zamieszkać na żadnym znanym lądzie – rościły sobie do niej prawo zarówno Kelanea (najdłużej udzielała azylu wygnańcowi) jak i Halrua (z której pochodził i która skonfiskowała cały jego majątek). W końcu prawa do wyspy i miasta Yofolla, którego fundamenty wzniósł jeszcze Tet, wywalczyła Kelanea. Szybko wyszły jednak na jaw nowe okoliczności. Tet, stwarzając wyspę, miał zawrzeć porozumienie z plemieniem szaughinów i spłacać im co cztery lata daninę. W związku z tym ustanowił wśród ludności wyspy święto, obchodzone raz na cztery lata, zwane Lam-tafirdis, w czasie którego spuszczano na wodę piękny, rzeźbiony statek wypełniony rozmaitymi kosztownościami. Mieszkańcy Timrud mogli sobie na to pozwolić, bo wybrzeże tej wyspy od zawsze słynęło z przepięknych pereł, których sprzedaż przynosiła ogromne zyski. Po setkach lat zapomniano już o układzie z mieszkańcami głębin i przyjęła się wiara, że Lam-tafirdis to ofiara ku czci boga morza zapewniająca obfitość pereł. Kiedy Kelanea przejęła Timrud i ustanowiła tam swojego namiestnika, ten początkowo nie zważał na miejscowe przesądy, wkrótce jednak zwrócił uwagę jak ogromne bogactwa topione są w morzu. Nieśmiała próba zlikwidowania święta nie przyniosła rezultatów. Ponieważ jednak ofiary przechodziły przez ręce namiestników wyspy, coraz więcej kosztowności znikało bez śladu. Zauważono dziwny związek: im mniejszą zawartość wiózł statek ofiarny, tym więcej poławiaczy i timrudzkich okrętów znikało bez wieści. Te zjawiska mogli oczywiście odnotować tylko urzędnicy, którzy czerpali zyski z Lam-tafirdis, natomiast ludność, widząc że jej ofiarność nie przynosi rezultatów stopniowo przestała przykładać wagę do starych wierzeń. Szaughini bardzo gwałtownie zareagowali na pogwałcenie umowy. Zaczęli zatapiać kelanejskie statki i mordować poławiaczy, a gdy to nie pomogło przypuszczać szturmy na wybrzeża. Warowna Yofolla broniła się przed nimi dzielnie, ale zagrożenie utraty cennej wyspy skłoniło Kelaneę do zdecydowanych działań. Zgromadziła pokaźne oddziały i przetransportowała je na wyspę, a dowództwo nad żołnierzami powierzyła Piorunowej Drużynie. Na dobry początek szaughini zrobili wszystko co w ich mocy, by odziały w Yofolli były całkowicie odcięte od lądu. Kiedy miasto nie mogło już uzyskać żadnego wsparcia, wojownicy z morza przystąpili do szturmu i bezskutecznie atakowali miasto przez pół roku. Piorunowa Drużyna przeszkoliła żołnierzy i ludność cywilną, tak że każdy mieszkaniec miasta uczestniczył w desperackiej obronie. Yofolla została dodatkowo ufortyfikowana a wdzierający się na mury szaughini napotykali zacięty opór. Po trzech miesiącach zdołali się wedrzeć na Promenadę Perłową, ale w dniu szturmu zamknięto ich w pułapce pomiędzy dwoma bastejami portowymi. Sytuacja obrońców stała się jeszcze trudniejsza gdy napastnicy sięgnęli po swoją magię; w czwartym miesiącu cała Promenada znalazła się pod wodą, mimo największych wysiłków dwóch magów z garnizonu Yofolli. Najwięcej kłopotu obrońcom stwarzała Wewnętrzna Przystań, znajdująca się we wnętrzu wzgórza na którym wznosiło się miasto. Prowadząca do niej wodna brama była narażona na najbardziej zaciekłe ataki. Jej obroną zajął się Orhokontar i bardzo długo z sukcesami odpierał szturmy. Jednak w końcu, po jednym ze zmasowanych ataków na port musiał się cofnąć z obroną do samej Przystani. Szaughini zaczęli zalewać wewnętrzne korytarze. Orhokontar zdołał ich odepchnąć, ale sam zginął prowadząc natarcie. Pioruny bijące po jego śmierci w basen portowy zdziesiątkowały przeciwników i dały obrońcom długą chwile wytchnienia. W szóstym miesiącu załoga miasta była już tak wyczerpana że nie była niemal w stanie stawiać oporu wrogom. W oczekiwaniu na kolejny, ostateczny szturm, Drużyna sięgnęła po ostateczny środek: wezwała burzę Orkan. Było to bardzo ryzykowne posunięcie, bo Orkan jest duchem gwałtownym, nerwowym i bardzo dzikim. Ale nad morzem nie ma sobie równych. Udało im się, częściowo dzięki wstawiennictwu Lahtamakara (który był Sprzymierzeńcem Szagarhuna). Gdy nadszedł Orkan Drużyna zajęła stanowiska: Arhaara i Jignah na dwóch portowych bastejach, Szagarhun na Baszcie Namiestnika, która miała być później nazwana jego imieniem. Szaughini pod osłoną gigantycznych fal przypuścili szturm, zaś Piorunowa Drużyna zbierając nad miastem całą Szir jaką udało się im zgromadzić wysłała ją na wrogów w ostatnim desperackim ataku. Gdy Orkan przewalił się już na zachód, by przed odejściem nękać jeszcze wybrzeża Ossentharu, basen portowy był wypełniony ciałami wrogów tak szczelnie, że żaden z nich nie mógłby już dopłynąć do promenady. Jignah ledwie przeżył uderzenie wściekłej burzy i od tego czasu już nigdy nie wzywał tak potężnych duchów. Miasto dzięki ulewnemu deszczowi uniknęło pożaru, ale wschodnia baszta została rozszczepiona piorunem i taka stoi po dziś dzień. Kelanejska flota dostała się wreszcie do wyspy i ku wielkiemu zdziwieniu znalazła ją na miejscu całą, i bez większych uszkodzeń. Posiłki zasiliły garnizon, a Drużyna mogła powrócić na stały ląd, bo po masakrze Orkanu szaughini przestali nękać miasto. Kolejny namiestnik miał dość rozsądku by zawrzeć pokój z morskim ludem. Do dziś kiedy tylko Orkan pojawia się na północy zawsze przetacza się nad Timrud i ludzie są wówczas pewni, że przez najbliższy miesiąc morze będzie o wiele spokojniejsze niż zwykle; wierzą, że mieszkańcy głębin pamiętają siłę burzy i nie chcą jej dawać powodu do powrotu.
W późniejszych czasach Piorunowa Drużyna wsławiła się zwłaszcza śmiałą wyprawą do Ziemi Światła. Spełniała tym samym jedno z największych marzeń Orhokontara poległego w podziemiach Yofolli. Wyprawę zachowali w tajemnicy, zwłaszcza że wyruszali tylko we trójkę i nie mieli raczej zbyt wielkich nadziei na szczęśliwy powrót. (W czasie swoich wcześniejszych przedsięwzięć opracowali formację czwórkową (1), którą z powodzeniem stosowali na polu bitwy). Zdaje się, że choć traktowali tą ekspedycję albo swój obowiązek mieli poważne wątpliwości czy powrócą stamtąd żywi. A jednak dotarli do granic Ziemi Światła (drogą powietrzną, wynajętym statkiem). Wylądowali na południowym krańcu półwyspu i trafili w najdziwniejsze miejsce w swoim życiu. Z ich skąpych opowieści można wnioskować że wszystko tam wygląda normalnie ale ma w sobie coś nienaturalnego, spaczonego, co nasuwa myśl o chorobie. Widzieli tam najdziwniejsze hybrydy i na pozór zupełnie normalnych ludzi, którzy jednak po zwykłej rozmowie nagle atakowali ich jakby coś odebrało im rozum. Nie zapuszczali się daleko w ten dziwny kraj, a jedynym dowodem na to, że naprawdę tam dotarli, były dwa torogi, które uprowadzili z jakiejś hodowli. Mówią czasem o przedziwnej istocie jaką tam spotkali, ale czy był to demon, człowiek, czy jakiś upadły bóg – tego nie potrafią albo nie chcą powiedzieć. Niekiedy wspominają też o podniebnej świątyni w której mieszka szalony Duch Kryształu; ma on srebrny kryształ przez który patrzy na świat, a kiedy spojrzy na jakąś istotę, zna jej przyszłe losy – i sprawia, że losy te będą złe. To co opowiadają przypomina trochę bredzenie w malignie i trudno orzec, co przytrafiło się im naprawdę, a co było chorym złudzeniem. W każdym razie wrócili z tego kraju ledwo żywi, i to nie tylko od ran zadanych w starciach z mieszkańcami tych ziem ale też krańcowego wyczerpania psychicznego. Ich wyprawa trwała rok, ale o braciach Orhakontara niczego nie mogli się dowiedzieć.
Od czasu powrotu z tej ekspedycji ich wzajemny stosunek do siebie trochę się zmienił. Odnosili się do siebie z większą serdecznością, jakby chcieli odegnać pojawiające się podejrzenia i nieufność. W dwa lata po powrocie z wyprawy Szagarhun i Arhaara zostali małżeństwem. Nie mogli wiedzieć o tym, jak bardzo ich ślub dotknął Jignaha, który odczuł to jako rozpad przyjaźni, a co więcej – osobisty afront, bo sam nosił się z podobnym zamiarem co Szagarhun. Zdawało mu się, że Arhaara zdradziła go jako przyjaciela, wychodząc za kogo innego, zwłaszcza że dotąd był pewien jej względów. Długo tłumił w sobie zazdrość żal, aż wreszcie, wykorzystując nieobecność Szagarhuna, próbował namówić ją do zmiany decyzji. Gdy odmówiła mu pogardą zarzucił jej zerwanie przyjaźni i zabił ją. Później przerażony tym co zrobił uciekł i ukrył się przed gniewem Szagarhuna. Gdy dotarła do niego wiadomość o zabójstwie Szagarhun dowodził właśnie III Korpusem Tartany w wojnie z Aldorem. Było to tuż przed końcowym starciem z Północną Armią Aldoru (Tartana przegrała tą wojnę – głównodowodzącym był tartański kanclerz) ale żołnierze bardziej bali się wówczas dowódcy korpusu niż przeciwników. Szagarhun doprowadził to przedsięwzięcie do końca i zminimalizował straty w ludziach, po czym nie czekając na zapłatę wyruszył na poszukiwanie Jignaha. Znalazł go długo później w Górach Tarczowych i nie przyjął prośby dawnego przyjaciela, by go zabił. Gdy Szagarhun się nie zgodził Jignah popełnił samobójstwo. Po tym wydarzeniu Szagarhun samotnie udał się jeszcze raz do Ziemi Światła i tam zginął.
1) Formacja czwórkowa – oddziały podzielone są na czwórki, które początkowo samodzielnie ćwiczą manewry i dzielą się zadaniami; ponieważ program treningu i komendy są uniwersalne, do oddziału w każdej chwili można wcielić nową czwórkę. Formacja umożliwia walkę na cztery fronty i wzajemną ochronę, co w wydatny sposób zmniejsza śmiertelność wojska. Inna z formacji – piątkowa – zakłada jednego maga w centrum formacji na czterech wojowników.