Tradycja o wadze siedmiu tysięcy lat: od Szirfarun do szabli która w tej chwili hartuje się na wrotach Cesarskiego Pałacu; czas niczego nie umniejszył, święta, święta, święta sztuka, wszystko co dotyczy tej broni jest odwiecznym rytuałem, wymaga najwyższego oddania, najszlachetniejszego ducha. Irganie spotykają się ze śmiercią nie na polu bitwy, ale w ciemnościach irweszu, pod papierowym niebem, kiedy w dymie z drzewa dżaari dokonują oczyszczenia swojej broni; umierają nie w szaleństwie walki, ale w każdej chwili kiedy medytują, samotni w wysokich górach, słuchając jak wicher świszcze w dżiri, ażurach ich szabel - to jest rozmowa wiatru z ostrzem, zwana lahtaza, melodia o stu ośmiu dźwiękach, każdy z bogactwem znaczeń. Żaden irgan nie odejdzie z tego świata, nie opuści tej ziemi, dopóki w jego martwych dłoniach, na bezruchomej piersi nie spocznie szabla którą nosił za życia, więcej niż dusza człowieka, więcej niż jego największa miłość, to jest po prostu sama istota tego narodu, tych ludzi.
Potęga mieczowej tradycji jest tak wielka, że wręcz pozajasnomagiczna; od zawsze podnosiły się głosy, że ważenie broni nad życie żołnierza jest szaleństwem, że rytuał istnieje już, skostniały, sam tylko dla siebie. Do poglądów tego rodzaju przyznaje się jednak bardzo niewielka część społeczeństwa. Niektórzy irganie, naprawdę nieliczni, postąpili na tej ścieżce jeszcze dalej i, żyjąc na pozór jak reszta, wyłamali się duchowo ze wspólnoty swego narodu, wolni we własnym mniemaniu. Za nic sobie mają świętość swojej broni, nie dostrzegają że odrzucając tą tradycję, odrzucają wszystko inne; zamiast bogactwa którego im odmówiono biorą w siebie - pustkę.
Większość irganów żyje w poszanowaniu tradycji, pokorni i dumni zarazem, bez pytań, z obowiązkiem na ustach i w sercu, w zakreślonych granicach.
I jest jeszcze jedna grupa - grupa, czy raczej kilkanaście osób w ciągu ostatnich wieków, irganie których nie wiem jak nazwać, których być może cała reszta narodu nazwać nie potrafi. Ludzie co nie przyjęli swoich szabli, ale dosłownie je pożarli, pochłonęli, ludzie-miecze jak z najstarszych legend, umysły tradycją opętane, owładnięte totalnie. Od najmłodszych lat marzyli, myśleli, mówili tylko o broni, o tej chwili kiedy wreszcie ją otrzymają. A kiedy to się stało, zwyczajnie odpadli od reszty świata, zniknęli z koszar, z domów, odeszli gdzieś w góry i tam, szlifując do perfekcji Siedem Mistycznych Mandali i w siedmiu bitwach przełamując Siedem Szirnych Armii, osiągnęli absolutne zjednoczenie człowieka z metalem. Uchwycenie istoty tych zjawisk, bo ludźmi już ich nazywać nie można, wymyka się nawet Mówcom Grzmotu; powiada się że to żiir askrai, stalowe pioruny, albo heszbenkai, słupy ziemi i nieba, ale nawet nawykłe do mistyki umysły irganów nie ogarniają tych bytów.
Siedem Mistycznych Mandali: jest to siedem technik które podobno dobywają z irgańskiej szabli pełnię jej mocy - dosłownie tak, "dobywają", jakby materialna szabla obecna w dłoniach irgana była tylko pochwą dla siedmiu doskonalszych "duchowych broni". Istnieje silna wiara, że każda z Mistycznych Mandali służy do przewalczenia jednego Szirnego Zastępu, siedem sekretnych ruchów przeciwko siedmiu siłom które stoją na drodze do oświecenia.
Irganie wypracowali wiele technik które sprawiają, że powietrze przelatujące przez ażury szabli przerażająco świszcze, czy wręcz huczy. Często dość tego dźwięku i widoku wielkiego szabliska, żeby złamać morale przeciwnika. Być może na podstawie wyczynów legendarnych Fechtmistrzów powstał mit, że Siódma Mandala pokonująca Ninsaldh Gauri wyzwala z szabli potęgę siedmiu tysięcy gromów...
(Inspiracja z filmu Steel Dawn z Patrickiem Swyaze. Boże, jak ten gość się kiedyś ruszał! W każdym razie jest to postapokalipsa, P.S. jest dawnym oficerem elitarnej gwardii i bardzo sprawnie włada bardzo fajnym ażurowym ostrzem. Jakość dźwięku była kiepska, ale ten świst powietrza sam się wyobrażał...)