PO CZASIE ZŁOTA (160-161 IIIE)
Na „Perle Błękitu” pływała Santalla, shanelfka z Mroźnego Królestwa na północy. Od maleńkości chłonęła legendy Kartaldoru, historie o szlachetnych korsarzach, honorze cenniejszym od złota, o świecie fantastycznych przygód. Osiemdziesiąt sześć lat poświęciła żeby zahartować swoje nawykłe do wiecznej zimy, tzanelfie ciało. Wystawiała się na wiosenne powiewy, żar jesiennego Słońca, gorąc wody z płynących rzek i nieskutych lodem jezior. Ostatecznie doszła do tego, że była zdolna siedzieć przy ognisku i wytrzymywać hutniczy upał południowych godzin. W tym wszystkim towarzyszył jej ukochany brat, Shaszei, który jednakże, pomimo największych wysiłków, nie zdołał uzyskać tak doskonałych rezultatów. Teraz rodzeństwo przeprowadziło się do Nimbarionu, do Lodowego Miasta, gdzie zaplanowali zebrać załogę i kupić statek – chociaż Vengi Mendrik, który był wówczas kapitanem nimbariońskiego portu, do teraz jest przekonany że Santalla chciała go zwędzić. Rzecz szła z początku opornie, ale wieść o „szalonej shanelfce” rozeszła się po Cesarstwach i nagle znalazło się mnóstwo tanelfów (a nawet jeden ver'kar i dwóch vidów) chętnych do zrobienia korsarskiej kariery.
Największym problemem okazał się statek, a raczej jego brak. Jest rzeczą pewną, że Izura, matka Santalli i Shaszeia, ukoronowana soplami władczyni Autonomii, użyła swoich wpływów do zniechęcenia wszystkich armatorów. Odżyły łupieżcze zamiary Santalli; podobno planowała nawet zasadzenie się w Kleszczach na jakąś ossentharską fregatę (chyba żadnemu innemu tanelfowi pomysł ten nie przypadł do smaku). Ratunek był nagły, pełen rozmachu i pięknie zaplanowany. Gerello Valencios, świeżo upieczony arkitekt (!) rozpoczynający praktykę w Nimbarionie, uległ czarowi shanelfki i w tajemnicy przed światem zbudował dla niej wspaniały okręt, „Perłę Marzeń” - którym wpłynął o świcie pewnego dnia prosto do portu, lekceważąc wezwania straży i wywołując sporo chaosu. Gerello, chociaż szkutnictwa uczył się na bieżąco, dzięki niezwykłej pomysłowości zdołał rozprawić się z wieloma brakami swego dzieła. Przeciekające poszycie opatrzył magiami mrożącymi – cienka warstwa lodu narastała od wewnątrz statku na deskach, nie rozsadzając ich i znakomicie uszczelniając całość (twórca tego nie zamierzył, ale owe magie potrafiły sobie poradzić nawet z dziurami od kul armatnich). Żagle były raczej bezużyteczne; „Perłę” napędzały trzy wydajne i zgrabnie ukryte koła łopatkowe. Całość została skonstruowana tak, żeby Santalla mogła na wzór kartaldorskich kapitanów prowadzić statek samodzielnie. Na pokładzie znalazły się również (niezbyt dobrze świadczące o ówczesnym guście Gerella) „generatory śniegu i mroźnych wiatrów”, dzięki którym shanelfka miała występować w godnej oprawie. Później przerobiono je na groźne bronie. I pomysł najbardziej kontrowersyjny: budząca grozę bandera z wielkim sigillem ver'karskim („aby mroziła dusze twych wrogów”). Santalla nie traciła czasu na biurokrację portową; przemianowała statek na „Perłę Błękitu” i popłynęła prosto na południe, już pod zmienionym imieniem (wcześniej nazywała się Shantalla).
Pierwsze chwile na Kartaldorze złamały ducha załogi. Dzielne szczury lądowe przebyły jakoś Szlak Sztormów i cudem zdołały pokonać Kartal-ning – ale rzeczywistość pirackiego raju okazała się niszcząca. Honorowi kapitanowie to były krwawe, brudne zbiry; „poetycznie uciśnieni” mieszkańcy wysp żyli jak zwierzęta, w skrajnej nędzy, skupieni tylko na przetrwaniu. Duma? Godność? Wierność? Przedmioty nieustającej licytacji, nic więcej. I wreszcie ostatni mit: szlachetni adwersarze korsarskiego świata – żołnierze szachowi i alkaldowie – bezwzględni, wyrachowani, uderzający bez litości i zasad. Widok Żelaznej Redy na Delgradzie, szeregu stalowych krzyży do których przynitowano ciała skazańców, rzucił cień nawet na pięknych i jasnomagicznych Albiończyków. Santalla oczywiście się nie poddała; z uszczuploną załogą do której należeli jeden ver'kar, Rashran Biały, jeden vid, Irtna Alverion („Mistrz Mieczy”) i czworo tanelfów: Ashela i Kratna, shanelfickie siostry z Grenoth, Tantal Wydziedziczony, oraz kilkunastoletni Langiro, ten sam który teraz jest nazywany Rouzent („Wcielenie Kotów”)
cdn