Autor Wątek: Krótka historia Krasnoludów  (Przeczytany 182 razy)

Bollomaster

  • Global Moderator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 4175
  • Aurë entuluva!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Krótka historia Krasnoludów
« dnia: Listopad 16, 2008, 09:48:50 am »
Krótka historia Krasnoludów

Istniała kiedyś Siła, Moc, Obecność, zwana Fadrohk. Fadrohk wydało z siebie pięćdziesięciu trzech Bogów, którzy oddawali mu cześć i podsycali jego przedwieczny Żar. Działo się to jeszcze przed Pierwszą Erą; tarcze Kontynentów powoli krzepły, fundamenty Istnienia konsolidowały się. Smoki jarzmiły chaos Potopu Światów, kataklizmu wywołanego strzaskaniem Równowagi.
W końcu, prędzej lub później, Bogowie zapragnęli władzy, władzy podobnej do tej, którą miało nad nimi Fadrohk. Znaleźli w Błękicie rzesze wyznawców i kultystów, ale te mythaliczne narody nie mogły dać im zadowolenia - ich dziełom brakowało ciężaru prawdy, ich poświęceniom brakowało możliwości wyboru. Do tej pory czerwony świat był dla Bogów zamknięty Wolą Fadrohk - które teraz zgodziło się udzielić im łaski aktu Prawdziwego Stworzenia. Postawiło jednak warunek. Zanim Bogowie powołają Istoty, muszą wzbogacić samo Istnienie czymś trwałym, wartościowym i pięknym; muszą udowodnić swoją władzę nad glinianą materią.
Powstały pięćdziesiąt trzy dzieła - żadne nie znalazło uznania. Mimo niepowodzenia, Bogowie się nie poddawali. Połączyli swoje Siły i sformowali sześć gano, Drużyn Jednego Pragnienia. Tylko jedna okazała się dość mocna, w pełni zjednoczona: grupa dwudziestu dziewięciu Bogów, którzy zbudowali Delgima, kopułę pierwszego nieba nad prawdziwą ziemią. Nawała Błękitu, Wieczny Kraliz, Burza Barw - dobiegła kresu. Potwory zostały odcięte od czerwonej ziemi, a jej ludy w zdumieniu i zachwycie spoglądały na niebieską powłokę, z której znikały ostatnie szczeliny, nitowane w blasku czarnych ogni przez Boskie Siły. Fioletowe ślady spojeń zostały pociągnięte resztkami materiału i tak powstał cud, otaczany czcią przez niezliczone ludy, a szczególnie Krasnoludów. Tym samym Dwudziestu Dziewięciu zdobyło upragnione pozwolenie.
W odosobnionym, tajemnym zakątku Istnienia, w dolinie mrocznych i zapomnianych gór - Stworzyli istoty, które nazwali Ghalassami, Czerwonymi - czyli Prawdziwymi. My nazywamy ich karłami; ich ciała były miękkie, kształty pokraczne, siły niewielkie. Mieli jednak wolną wolę, a dookoła każdej z tych żałosnych istot rozkładał się kwiat Mandali Alalu, potencjał nieskończonych możliwości - i dlatego w oczach Niebotwórców byli doskonali i piękni. Karły wielbiły Bogów ze wszystkich sił. W owej epoce Potęga Acheronu zmagała się z Narmandakilem; zdruzgotane Kontynenty zapadały się w głębiny światów, wody Oceanów pod łapami Smoków podnosiły się wyżej niż szczyty gór. Pancerni Żołnierze toczyli Pierwszą Bitwę na Polach Przełamania; wieże Mirdamayi waliły się w morze krwi; Ver'kar, wycieńczone zmaganiami na świętej wyspie (nazwanej później Gladmą) ginęły w pierścieniu Praognia. Tylko niegroźne cienie tych wstrząsów docierały do odległego, leżącego poza blaskami Słońc domu karłów. Ich słabość była jednak tak wielka, że bez Miłości i pomocy swych Stwórców nie byliby zdolni przetrwać na ostrej i prawdziwej ziemi. Żyli wśród ułomnych rzeczy zbudowanych bezsilnymi rękoma, karmieni i chronieni przez Boskie avatary: ciemny lud skupiony wokół wcielonych Sił i Broni, emanujących jasnością i żarem mocy. Trwało to pewien Czas.
W pierwszym roku po Pierwszej Erze, zaraz po tym jak Pole Bitwy w Avadorze zostało zamknięte, a Pustokrzewcy wyparci z Istnienia - Nirishak, jeden z czarnych szczytów górujących nad karlimi dolinami plunął ogniem. Chmury pyłu uniosły się pod niebo, stoki spłynęły strugami płynnego płomienia. Żar stężał nawet bardziej i oto z rozerwanej paszczy wulkanu wynurzył się niespodziewany Przybysz. Było to osiem wielkich, masywnych słupów, rozchylonych jak ramiona gwiazdy, zbiegających się u podstawy. Okrywał je pancerz krągłych łusek z brązu, każda wielkości potężnej bramy, a było ich sześćdziesiąt cztery rzędy jeden nad drugim. Na szczycie każdego słupa iskrzyło się Oko, a zawieszona nad nimi widniała Obecność, wyglądająca niczym zastygłe inferno. Karły nie znały wtedy bólu i niebezpieczeństwa, nie wiedziały czym jest potęga ognia. Wielu uległo ciekawości, spróbowało zbliżyć się do Nirishaku, przyjrzeć bliżej nieznanej istocie. Ci wszyscy spłonęli i stopnieli w jednej chwili. Inni zamknęli się w domach i czekali co będzie dalej. Wtedy Przybysz opuścił swe ramiona, tak że objęły szczyt góry; żar i ogień zakrzepły w miejscu, a Obecność Przemówiła do wszystkich karłów.
Wyjawiła im, że ich Bogowie nie są bytami samoistnymi, że pochodzą od czegoś jeszcze wyższego, zwanego Fadrohk. Owo Fadrohk przebywało kiedyś głęboko w sercu Istnienia - w Agrathak, Miejscu Doskonałości z którego wszystko bierze początek - i Fadrohk chciało je mieć na własność. Sprzeciwiło się temu Trua, Osiem innych, porównywalnych Mocy. Po długich zmaganiach zdołali wygnać wroga, który uciekł unosząc nędzne resztki dawnego bogactwa, Ghattry, Doskonałej Materii. Marne jej okruchy dało Fadrohk Bogom by mogli stworzyć Ghalassów. Karły są więc czymś nędzniejszym niż popiół, bardziej ulotnym niż iskra; zostali stworzeni tylko dla jednego celu, doskonałość nigdy nie będzie ich udziałem. Są tylko cieniami cieni.
Mogą jednak zmienić swój podły los. Z serca Istnienia, z Agrathaku, poprzez bezmiary bytu i antybytu, Trua dostrzegło na zimnej powierzchni świata słaby poblask Ghattry, jak migotanie gwiazd na nocnym niebie, w każdym z karłów. Trua kochają ją w każdym przejawie i pragną, by wróciła do Pramacierzy; nie mogą jej jednak ściągnąć z takiej odległości. Jeśli karły zbuntują się przeciwko swoim Bogom i podejmą trud pielgrzymki przez Podziemie do Agrathaku, dostąpią najwyższej nagrody stopienia się z jego Doskonałą Materią. Azmazinbar, Przybysz i Wysłannik Trua może pokazać im początek tej drogi oraz dać siłę potrzebną do wejścia na nią. Wybór należy do karłów.
I karły go podjęły. Kilkunastu podniosło się z krawymi zamiarami w sercach; idąc czuli jak wypełnia ich Siła Wysłannika, podmuch rozniecający iskry których wcześniej nawet nie czuli - w pożar. Nie chcieli plamić swoich prymitywnych narzędzi, nie do tego miały służyć. Podjęli więc z ziemi surowe kamienie i to nimi zamordowali wszystkie avatary jakie zdołali dosięgnąć. To była pierwsza krew rozlana w nadchodzącej wojnie, ale Boskie Moce wcieliły się w ciała śmiertelników i karzeł zabił wtedy karła. Zemściło się to później na krasnoludach, bo żadna esencja nie ginie. Od tych kilkunastu karłów pochodzi też pierwsza tradycja bezwzględnych i nieustępliwych wojowników krasnoludzkich - felakgrimów.
Chmury pyłu osłoniły karłów przed wzrokiem Bogów, spoglądających z niepokojem z wyżyn nieba. Niemal wszyscy członkowie rasy zdecydowali się na krucjatę po nowy los i wkrótce ruszyli, zostawiając za plecami ognistego Nirishaka. Azmazinbar nie opuścił ich; podczas trwającej niemal cztery stulecia drogi napełniał karłów siłami, wypalał im drogę przez morza i Oceany, osłaniał na dzikich Kontynentach i co najważniejsze - był ich przewodnikiem. Podobno wędrowali pod blaskami trzech kolejnych Słońc, opromieniających ziemie o których na Turblanda nigdy nie słyszano. Wtedy też Azmazinbar wyznaczył osiem razy po ośmiu Herdunum, Podpór ludu. Wypełnił ich wielką wiedzą, obdarzył nieśmiertelnością i niezaćmionym przez Czas i Zamieć wzrokiem. Każdą ósemkę nauczył jednego Tajnika, sekretnej wiedzy, która, stopniowo odsłaniana w niedalekiej wojnie, miała zapewnić zwycięstwo, a później - dotarcie do Agrathak. Tymczasem Bogowie przyglądali się zdradzie swych wyznawców; krew avatar wołała o zemstę. Nie słyszeli rozpaczliwego błagania nielicznych karłów które zostały w domu przodków. Miłość zaczęła ustępować przed Gniewem...
W piątym wieku Pierwszej Ery karły weszły na znane ziemie Turblanda. Wędrując wzdłuż wschodniej granicy Inröku, wkroczyły po drodze popiołów i żywego ognia do północnej Scaery. Azmazinbar wypalił im w Górach Najdalszego Wschodu przejście - przełęcz zwaną obecnie Zapomnianym Smokiem. Stamtąd, kierując się prosto na południowy zachód poprowadził ich do Gór Stalowych w krainie Północy. Kroniki Tradyru nawet nie zauważyły ich przejścia. Działo się to już po śmierci Lok Tanga, a Liberacja płonęła pełnym ogniem. Uwaga Wschodu była zwrocona na Zachód. W 431 roku karły przeszły linie opuszczonych umocnień i stanęły na progu bezludnych od wieków siedzib herdaińskich.
« Ostatnia zmiana: Styczeń 18, 2011, 06:15:00 pm wysłana przez Bollomaster »