Opowieść o prapoczątkach
Krasnoludów nie ma.
Nieważne, że jedna połowa świata nazywa w ten sposób drugą; krasnoludy (ghalassad) przestały istnieć tysiąclecia temu, albo - tak naprawdę - nie istniały nigdy. Nie myślę jednak, żeby było aż tak źle; wystarczy podnieść głowę, spojrzeć w stronę źródeł Czasu -- na samym skraju horyzontu ujrzysz, wytężając wzrok, dostrzeżesz przez zmrużone z wysiłku oczy -- niewielka iskra purpurowa. To właśnie będą krasnoludowie - ich początek, trwanie i kres.
Praojcem-pramatką (khazz) krasnoludów był Eon zwany Fadrohk, Dziewiąte. Samotne w kamiennych ogrodach na spustoszonej powierzchni świata, wędrowało, a jego wewnętrzne ognie zamierały i gasły pod naporem wszechobecnego mrozu. Z odległości siedmiuset deld przypominało wielką górę, czarną na czarnym horyzoncie, najeżoną tysiącem ostrzy - z każdego spływało tysiąc proporców -- na tle bezmiernego fioletu: niebieskiej powłoki jeszcze wtedy nie było. W końcu Fadrokh musiało się zatrzymać (gdy to uczyniło, ziemia w koło wzburzyła się i rozbiegła jakby kręgami fal - pierścieniami poszaranych gór - Korrokor); spojrzało w głębinę siebie, na ostatnie dopalające się ognisko. I zrozumiało jego niejednorodność, bo ujrzało jak pożerają się w nim pięćdziesiąt cztery (tohdu'nemuz) płomienie. I Fadrohk wiedziało że to właśnie - nie mróz - je nicestwi. Poruszyło się resztką sił (gdy to uczyniło powietrze, pchnięte gwałtownie, zawyło skupiło się i spiętrzyło w zawieszoną w pustej przestrzeni grań - Athallak), a pięćdziesiąt trzy płomienie, jak tęcze gorzejące wyprysnęły obrębu jego istoty, stając się niezależnymi Eonami - tak powstali pierwsi Bogowie (azaz).
Jedni byli jak wieże; wewnątrz coraz węższych kondygnacji tańczącego i skrzepniętego płomienia grzmiały kamienne surmy -- Inni szaleli pośród przestrzeni pod kształtami ognistych spirali - ich hymnem ryk prutej ziemi i wrzask dartego powietrza, z pękających powłok eteru dobywali muzykę tysiąca harf -- Kolejni dotknęli skały, tak że zawrzała; przetopili się przez powierzchnię świata, opadli wodospadami blasku w głębiny zalane czarnymi wodami - żywioły scalone - wzbili się wraz z melodią i słupami pary wzwyż, ku fioletowi -- I następni (bryły płynnego ognia otoczone tarczami cieknących metali, falujących zwierciadeł), raz po raz (shirak) przeszywający pozostałych; raz za razem płomienie wybijały chwałę, raz za razem rozpływały się w hołdzie -- W każdym epizodzie Bogowie oddawali Fadrohk cześć. Ostatni dogasający płomień, niknące światło nieśmiertelne stało się zarzewiem nowej pożogi - na podobieństwo monstrualnego słupa ognia, myśl Eona sięgnęła otchłani fioletu. W każdym epizodzie dźwięki Boskich psalmów szerzyły w krąg zniszczenie, potopowe fale muzyki dewastowały płaszczyzny kontynentów -- cofające się echa przywracały wszystko z niebytu, lecz w kształcie lepszym (razzirak), w formie doskonalszej (trad), coraz bliżej idei-która-stwarza-się-sama (valassar) --
Nieprzerwanie przez dziewięćset i czterdzieści sześć lat.
A gdy upłynęło jeszcze dziewiętnaście, stała się zmiana. Potężny niszczyciel - Smoczy wojownik najgorszy ze wszystkich - rozłożył rozciągnął skrzydła nad brzegiem Istnienia; w ich cieniu, ocalony, podźwignął się Herold-którego-nie-było i -- Po raz ostatni zakrzyknął, głos dotarł do siedzib Bogów, I wzniósł się w wyżej, gdzie szaleją odwieczne światła; Stamtąd przybyła pomoc, światło jaśniejsze niż Otchłań -- miriady Gwiazd poruszyło się w swoich leżach, tak jak śniący na skraju jawy - i wiele się przebudziło; to co niewzruszone okazało się nietrwałe: Prawo uległo odmianie.
Bogom otworzyły się oczy (pękająca powierzchnia zamarzniętych mórz, wzburzona koliskami niezliczonych wirów) i zapragnęli istot prawdziwych, obdarzonych niezależnym bytem, którymi można prawdziwie władać i od których można odbierać prawdziwe uwielbienie. Zgromadzili się więc wokół Fadrohk (kolce wyrastające z głowy-korony co dźwiga ich brzemię) - sześć światów osunęło się pod ich ciężarem - ognie opadły... Lecz Fadrohk, Dziewiąte, poznało już sekrety fioletu i w oparciu o nie zawarło pakt (zsuwane płyty lądów piętrzą się jedna nad drugą): tylko Bogowie (żyły kruszców w trzewiach ziemi ożywają) którzy stworzą (klejnoty dwunastu gatunków topnieją, oto krew płynąca w ciałach szlahty) dzieła pożyteczne swym przyszłym dzieciom (żar najniższej głębiny zwielokrotniony - powstaje substancja ostateczna, diament dziesięciokrotny) będzie (wspomnienie Burzy Barw rozlewa się w fiolecie) mógł przywołać je do prawdziwego bytu (tafla Czasu marszcząca się na jedną, zbyt krótką by istniała chwilę). Hymny -- urywają się: rozgrzana materia świata ziębnie i zastyga w obecnych, ułomnych kształtach...
Niemal każdy Eon podjął wyzwanie; większość z tego co powstało pochłonęła niepamięć.
Czwarci, zwani potem Shaduggur, Pochłoniętymi, dali istnienie rzeczom zbyt wielkim i pożytecznym - według reszty - na potrzeby Obiecanych. Jeden, zwany później Isernakh, zbudował prostą drogę do Byord Agav, Wyroczni, krynicy wszelkiej mądrości (Bogowie przegrodzili ją Sidh Ardhem, przeszkodą dla śmiertelnych niezwalczoną). Inny, zwany potem Zhildarok, wzniósł kolumnę-most spinający krainy Obiecanych i Bogów (ci oddali ją na powłokę Eonowi odmiennego pochodzenia, nieustępliwemu i ponuremu - śmiertelni nazwają go Losem). Kolejny, zwany potem Othurokh, obrębił źródła ognia by można z nich czerpać, czerpać w nieskończoność (Bogowie rzucili je na pierwszą stronę świata i ukryli pod tysiącem szczytów -- nazwane później Inhay Kallagam, Iskrogóry na Ostatnim Zachodzie). Następny, zwany potem Ibad Khattir, wykuł krąg blasku, postrach ciemności (pogrążony przez Bogów na dnie otchłannego morza, został jednak wydobyty i oparty na blankach nieba, zwą go teraz dem zirak, tarczą słoneczną)...
Trzeci, zwani potem Samo-ślepymi, Gatu-shlohk, dali istnienie rzeczom wielkim i złowrogim - choć szkodliwe dla Obiecanych, wszystkie zostały przez Bogów zachowane. Jeden, zwany potem Renga-ran, zgromadził niemal całą substancję ostateczną, utoczył z niej kulę cudownej urody i umieścił ją w głębinie ziemi - wszystko przyciągający, fałszywy środek światów, Yhbega'on: niepokonana bariera na drodze do Prawdziwego, Tro Agrathak. Kolejny, zwany potem Azbad Irod-Igha, zszedł tam gdzie wszystko jest ciemne i odwrócone, odnalazł echa dawnych hymnów i poskuwał je - powstało zaprzeczenie ognia i światła, ślepota (shlokza) i rozpad (gerar). Inny, zwany potem Azatruduk, zbudował z martwych kamieni szlak z krainy śmiertelnych w przepaście fioletu - tak aby śpiący (sassardum) musieli doznawać męczarni śnienia (kishaz)...
Drudzy, zwani potem Bez-pełnymi, Ignanok, ograniczyli swoją moc i dali istnienie rzeczom wielkim, nie dość jednak doskonałym. Pierwszy, zwany potem Aza Nibad, wyrył i wydrążył znak swego imienia między sercem, Inan Agrathak, a powierzchnią świata - podziemne czarne ryty, zabarwiane czerwienią przez pokolenia Obiecanych. Kolejny, zwany potem Nalthata, między światem i światem odwróconym zbudował mur szklany: mur co wytrzymuje napór oceanów, ale pęka pod ziarnkiem piasku...