Autor Wątek: "Co usłyszałem i ujrzałem przez pięć lat żywej legendy..."  (Przeczytany 170 razy)

Bollomaster

  • Global Moderator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 4175
  • Aurë entuluva!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
"Co usłyszałem i ujrzałem przez pięć lat żywej legendy..."
« dnia: Czerwiec 24, 2009, 01:21:15 pm »
"Co usłyszałem i ujrzałem w Ader-Thadden przez pięć lat żywej legendy aż do nastania Senkration, ja Awle Gerzhei, Herold Szponów Korony Tradyru"

(część jednego z pierwszych rozdziałów)
Tego wieczora przyszedłem wcześniej; zamierzałem jeszcze porozmawiać z Erisnem o tajemniczym gościu i jego występie. Byłem pewien, że gdyby coś mogło mi zagrozić, nie zapraszano by mnie – to było jednak tyle, zupełnie nie wiedziałem czego się spodziewać. A za wszystko nie chciałem się ośmieszyć albo, jeszcze gorzej, wyjść na ignoranta. Tym razem szedłem „Cesarskimi Maprann” („maprann” to artyści od ozdabiania włosów; na tej ulicy mieszkają najlepsi, ci którzy tworzą tylko dla Cesarza), potem Dankharimą, Czarnym Placem na którym ciągle wrzała budowa, i uroczą, zieloną uliczką Maimai na Aep Aurę. Znowu musiałem spojrzeć w stronę portu; był tam, był tam ciągle – jego głowa czerniała na tle granatowiejącego nieba, wysoko nad dachami wielopiętrowych domów, otoczona chmurą mew. Setki tych ptaków uwiły sobie gniazda na cokołach jego brwi...
Sądząc z odgłosów, zebrała się spora kompania; stłumiłem lęk i wszedłem. Niestety, część naszego kółka już była, Nashel i Dunari siedzieli, pozornie odprężeni, po obu stronach „zjawiskowego muzyka”. Spojrzałem na niego tylko raz i zacząłem się pocić; cała wiedza o etykiecie, wszystko czego się nauczyłem płynąc przez Interior teraz było bezużyteczne. Nie miałem pojęcia jak się zachować, co robić. Na drewnianych nogach, prowadzony przez Erisnego (którego w tej sytuacji nie miałem jak pytać!) dotarłem do stolika; według zwyczaju przedstawił nas sobie. Najpierw moje imię, potem jego. Wiedziałem, zanim je wypowiedział: Gryf Dangimo. Otaczał go dziwny, ostry, ale nie nieprzyjemny zapach. Wyższy ode mnie, spowity czernią tak, że nie widać było kształtów ciała, miał odsłoniętą tylko twarz, pociemniałą jakby od Słońca. Wydłużona broda, usta bardzo wąskie, tuż nad nimi spiczasty nos, strome policzki i oczy, dwoje okrągłych oczu z kamieni czarnej perły. Ostatni ze swojej rasy, torturowany w Twierdzy dłużej niż trwało wznoszenie Katedry w Karrimie, ponad pół tysiąca lat, tymi oczami oglądał Zamek Synów. Szacunek, strach, litość i niezdolność zrozumienia obezwładniły mnie całkowicie. Odruchowo wyciągnąłem rękę i – zanim przekląłem się za głupotę – Gryf oplątał moją dłoń swoimi włosami; nie zmieniając wyrazu powiedział coś, ale to nie były Słowa, raczej czysta melodia wypełniona treścią. Uścisk się przedłużał i czułem się coraz bardziej niezręcznie, chociaż wrażenie nie było niemiłe – takie jakbym zanurzał dłoń w wartkim strumieniu.
- On cię wita, nie zna gederionu. Siadaj, siadaj – powiedział Nashel uśmiechając się wymuszenie, było widać że też jest skrępowany. Popchnął mnie lekko; włosy Gryfa spłynęły z moich palców i usiadłem po lewej ręce tanelfa. Dunari wróciła do przerwanej moim zjawieniem rozmowy; leniwie spierała się z Nashelem o nadchodzące Lekiotet, wielkie zawody biegackie. Nie mogłem uwierzyć, że w obecności beznogiego Gryfa poruszają taki temat. Nashel twierdził, że odgórne przyznanie Axacarowi z Ezurian pierwszego miejsca „jest niemoralne i co więcej bezsensowne” ponieważ „nikt nie jest niepokonany”; w odpowiedzi, Dunari rozbawionym tonem zaczęła wykładać co dzieje się z otoczeniem kiedy jakaś istota rozwija szybkość większą niż fantastyczna, szybkość łamania nieba. Nashel, po chwili milczenia, skierował rozmowę na oprawę i organizację igrzysk. Zapytał mnie też, jak to wygląda w Tradyrze (wiedział, bo wcześniej mu o tym mówiłem, że nie ma u nas powszechniejszej dyscypliny) – ale nie umiałem znaleźć Słów; Gryf nic nie mówił, sama jego obecność przytłaczała. Był nieruchomy, tylko co jakiś czas jego ciałem wstrząsały dreszcze.
Stopniowo zjawiała się reszta naszego kółka; w ogóle cały dom wypełniał się gośćmi. Nigdy wcześniej nie widziałem tutaj tylu pierworodnych. Obserwowałem ich reakcje; większość była opanowana i zachowywała się swobodnie, tak jakby Gryfa tu nie było. Jedynymi wyjątkami byli przystrojony w płaszcz z ombry tanelf – na krótko objął dangima i zauważyłem, że ich włosy „zlewają się” ze sobą, po czym odszedł bez Słowa – oraz Aella. Kiedy tylko ukazała się w obramowaniu drzwi i ujrzała Gryfa – rzuciła się ku niemu, rozpłakana, przywierając do niego całym ciałem. Jak to opisać? Jestem kim jestem, moje imię ma wagę i wiele widziałem, ale w tym geście było tyle żalu i współczucia, taka rozpacz, że łzy same napłynęły mi do oczu... Gryf poruszył się nieznacznie, twarz ściągnęła mu się jeszcze bardziej i z jego ust popłynęła niepokojąca, twarda nuta. Aella, zdziwiona, podniosła głowę i odsunęła się; Yosz i Dunari zrobili jej miejsce obok siebie. Wszyscy obecni sprawiali wrażenie zmieszanych.
- Co on powiedział? - zapytałem szeptem Nashela; spojrzał na mnie niechętnie,
- Powiedział, że nie trzeba łez, bo każda krzywda będzie wyrównana – i, głośniej niż przed chwilą dodał - On jest z Ezurianami. Ale nie ich muzyki dzisiaj mamy słuchać! - zauważyłem, że na te Słowa wielu gości podniosło puchary i kieliszki, przepijając do Nashela.
[rozmowy, muzyka Gryfa, ostatnie rozmowy, goście się rozchodzą. Zostaje tylko Awle; nagle zjawia się Erisne pocieszający Madricka, tanelfa który okazał się zbyt wrażliwy - w trakcie występu uciekł wgłąb domu]
- Szkoda mi ciebie bardzo, biedaku.
- Nic nie mogłem poradzić; straszne, to było straszne. Ja to poczułem na własne oczy. Lochy... - wzdrygnąłem się, gdy usłyszałem to przejęzyczenie, celniejsze Słowo, bo dangimm do murów Twierdzy byli za oczy przykuci. Ogarnęło mnie współczucie i ugiąłem Sferę żeby mu pomóc – ale wstrzymałem się widząc Słowo na ustach Erisnego.
- Nie to miałem na myśli. Miałeś okazję usłyszeć coś, czego być może już nigdy nie poznasz. Zbliża się bitwa. Co ci wtedy będzie po tym strachu, przerażeniu? - Madrick wbił w niego zdumione spojrzenie; chciał coś powiedzieć, ale nie mógł dobyć Słowa.
- Posłuchaj mnie uważnie. On żyje już bardzo długo; doświadczył znacznie okrutniejszych rzeczy niż to, co widziałeś i doświadczy jeszcze gorszych. Niemal wszystko czego chce to zemsta – niemal, bo ciągle jeszcze jest Dangimem, naturą melodii – i nią się tego wieczoru podzielił, jej pięknem! W jego oczach, oczach z czarnej perły, my nie istniejemy; widzi tylko najmocniejsze Esencje i siły Synów. Ale on wierzy że tam, tutaj, jesteśmy i że to czym on jest ma wartość, jest cenne i nie będzie stracone! Jeśli musisz płakać, płacz nad tym że nie usłyszałeś wszystkiego, że nie wytrwałeś do końca. - Erisne otoczył go ramionami. Nie mogłem oderwać wzroku; Erisnego otaczała niezwykła, nawet jak na Pierworodnego, aura pewności i potęgi, tak jakby w tej ciemnej sali stały przy nim kohorty wiernych żołnierzy.
- I pamiętaj: nigdy, nigdy nie jesteś sam, nie jesteś opuszczony. Ty i ja, wszyscy jesteśmy w blasku Cesarza, a nasza Gwiazda płonie jasno. - Pomógł Madrickowi wstać i odprowadził go do drzwi.

cdn kiedyś
« Ostatnia zmiana: Kwiecień 16, 2011, 09:27:02 pm wysłana przez Bollomaster »