Klan Tuire Araire, pierwsze łowczynie, najlepsi lasów przebiegacze;
Klan Ri Sealhy, czerwonoręcy, niechybnych oszczepów miotacze;
Klan Carurac, Vymorgin niszczyciele co Lamentu wyją głosami;
Dhuerdan Czarny otoczony Kręgami, Victor ze swymi Sforami;
cdnIlu jeszcze pamięta jak kreśliliśmy, pełni zapału, woli walki palcami po mapach, zebrani z połowy świata, przyjaciele, współbojownicy - granice Pentamachii? Te pięć prostych linii, Gwiezdna esencja wskrzeszona na Prawdziwej Czerwieni, tysiące kilometrów, setki lig kwadratowych przestrzeni, morza i równiny, ziemie spustoszone i odżywające, wnętrze Twierdzy szykowanej do Wojny. Nic nas wtedy nie mogło powstrzymać; sądziliśmy że doskonale wiemy ile plugastwa trzeba będzie wykorzenić, ile bitew stoczyć nim Ziemia Przymierza zostanie oczyszczona. Z Azotu zostawiliśmy tylko Słowo, Drzewo ścięliśmy - zaranne zwycięstwa - kolejne cele jasno zakreślone, droga do nich prosta i jasna. Teraz jest, był czas czynów, działania, palącej Esencji!
I czyniliśmy, działaliśmy, często bez wiedzy, z większym zapałem niż roztropnością. Oto jak, na trzysta ponad lat przed Rokiem Nevrira, napotkaliśmy i zwalczyliśmy pierwszą z Biesiad.
Blisko południowo zachodniej granicy Tanelwich Dominiów leżał kraj osobliwy, wręcz - nawet jak na Legendarny czas cudów - niezwykły. Na zachodzie zamknięty monstrualnymi Fortecami stygijskimi, na południu: ni to martwym, ni to żywym morzem, ze wschodnią granicą niknącą, rozmytą wśród Ziem Jałowych. Niewielkie terytorium, teraz zwane Aldorem, my Pierworodni uważaliśmy za część pustkowi co wówczas sięgały aż po obecną Kelaneę... Błąd w którym nie trwaliśmy długo - pierwsi wędrowcy i poszukiwacze, rozesłani po dziewiczej Pentamachii szybko donieśli, że żyją tam szczepy gyor, czyli śmiertelników, wcale rozwinięte, a utrzymujące się na uśmierconej ziemi jakimiś nierozpoznanymi magiami. Rzecz, w porównaniu z innymi, wyglądała na drugorzędną; w Ader stwierdzono że ludźmi musi opiekować się jakiś bożek albo eion cudu z jednego z rozbitych Chórów - coś w tym rodzaju, nic groźnego. Jednak Enu'na'endar, Karenver z Horyzontu (czyli sztabu generalnego pentamakijskich Strategów Zamieciowych) przeczuwała, śniła coś złowrogiego, jakiś cień, wrażenie piętna Sidardu w gyor na południu. Przez kilka dekad, pełna podejrzeń milczała - milczała, gdyż nie mogła wiedzieć tego, co wydobyto na jaw tysiąclecia później. Pierworodnych co przeszli po tamtej ziemi zabiły nie trudy zmagań i nie przepadli na bezmiarach odległych Kontynentów, przynajmniej nie wszyscy - większość to były pierwsze ofiary Srokatnicy.
Tymczasem czujnej Karenver trafiła się świetna okazja zdobycia szerszej wiedzy. W radosnym, 852 roku do Pięcioramiennego Ader zjechało kilkanaście Piktyjskich klanów, setki Pierworodnych z odnalezionej gdzieś za Górami Najdalszego Wschodu rasy, pełni Wojennego zapału. Enuendar kilkoma zręcznymi pociągnięciami sprawiła że Jasne Twarze, dość liczny szczep Piktów niegdyś żyjący wśród śmiertelników, ponownie osiadł na gyorskiej ziemi, w Czarnym Kraju (zwanym tak dla swej żyzności). Oba ludy porozumiały się dość szybko, w wielu aspektach podobnie prymitywne, równie zapatrzone w dzikie siły istnienia. Poza tym Jasne Twarze przyniosły wiedzę o szerokim świecie, o cudach zza horyzontu, wspaniałości tak przecież bliskiego Cesarstwa, grozie Sidardu; śmiertelnicy co dotąd wierzyli że "tam dalej to jeno pustka po wojnie Niszczycieli", żyjący w coraz większej liczbie, bardzo potrzebowali tego powiewu świeżości. Enuendar natomiast bardzo szybko poznała źródło powodzenia krainy: tak na zabitej ziemi odciskała się urodzajna siła Czarnoboga, eiona chciwego hołdów, a szczególnie ofiar, mnóstwa ofiar zwanych tu "żerami". Kryło się tutaj coś ciemnego, gorszego niż otwieranie każdego miesiąca żerem z człowieka - ale kult Czaroboga skrywała głęboka tajemnica i Piktyjscy wywiadowcy donosili że potrzebują więcej czasu by ją przeniknąć.
Nie otrzymali go. Piktowie od zawsze lubili niezależność, niecierpliwie strząsali krępujące więzi - i dlatego nikogo, nawet Enuendar, nie zaniepokoiło przedłużające się milczenie Pierworodnych z Czarnego Kraju. Wieści przyszły z najmniej oczekiwanej strony. Czym innym jest wiedzieć, wiedzieć ale bardziej sobie wyobrażać - że na północy zwalczono złą ziemię, że kwitnie tam życie, rozwijają się zamysły obejmujące cały świat. Kiedy, ku przerażeniu śmiertelników, wszystkich przybyszów zmogło coś, rzecz gorsza od jakiejkolwiek choroby, klątwa być może - jednak niemożliwa do odczynienia - tylko dwoje gyor znalazło dość wiary aby ruszyć na poszukiwanie wspaniałych, mocarnych sprzymierzeńców Malowanych Twarzy. Klątwa? Czy nie wspominali o klątwie, o "przekleństwie Sidardu"? Cóż innego mogło tak... odmienić tych nadludzi? Zostawić wątpliwości, jak najszybciej wędrować na północ, z nadzieją że - zdążą. W ten sposób, po dwóch tygodniach jakie pożarła ciężka droga, Tanelwowie usłyszeli od Skata i Mitheri że Piktów w Czarnym Kraju niszczy Klątwa Synów.
Pierwszy poryw - wysłanie ratunkowej kohorty - został wstrzymany przez Enuendar. To była prawdziwie heroiczna decyzja, słowa które rzuciły cień towarzyszący jej przez resztę życia. Strateg Zamieciowa słusznie przeczuła że zaraza bierze się ze skażonej ziemi; uratowała nieoszacowaną liczbę istnień ale jednocześnie nasunęła wielu wniosek - piktyjski szczep posłałaś na zatracenie, w ramach wyrachowanej próby. Po Piktów poszli, a raczej polecieli Tradyrowie, w smoczych postaciach szybsi od wiatru (dodajmy też, że był wśród nich Aiker z Udaru, ojciec Amrawota
Szeresta). Niedługo później do Czarnego Kraju weszli, w starannych przebraniach, Mahsen Vormian - Pikt, Skorpion z Tanelwów oraz "Osiem" Narhom, Grumyash z Ver'kar; ci trzej Pierworodni co oglądali już Klątwę nie raz i nie dwa, ruszyli prosto do miejsca określonego przez Tradyrów jako "ger-ve'eirer", czyli "pastwisko czarnego" - serce pełnego zagadek kultu Czarnoboga.
cdn