Autor Wątek: Nowe założenia  (Przeczytany 677 razy)

Bollomaster

  • Global Moderator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 4175
  • Aurë entuluva!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Nowe założenia
« dnia: Grudzień 09, 2009, 04:10:19 pm »
Docelowo:
Pisemna, najpełniejsza wersja Legendy będzie się składać się z trzech części.

Pierwsza część, KANON, to dziesiątki czy raczej setki Legendarnych Epizodów - takich jak "Oblężenie Azotu", "Odkrycie Kranion", "Ezurianie sprzymierzają się z Ver'kar" albo "Śmierć Szatana". Będą ustawione według chronologii i napisane jak najlepiej, w miarę czytelnie. (Dla mnie w tym miejscu najważniejsza będzie ekspresja i dramatyzm). Nie będzie tu miejsca na "specyfikę rasową" (mam na myśli totalnie alternatywne sposoby przedstawiania rzeczywistości), zbyt wiele szczegółów, zawiłości bitew gigamicznych albo inne dziwy - to wszystko znajdzie się gdzie indziej. Za wszystkimi epizodami będzie właściwa część Kanonu czyli lista pięciu Legendarnych Esencji (=Opowieści):
-Esencja Gwiazdy (Przymierza): poszukiwanie innych ras, zaciąganie więzów, walka z efektami Klątw, od założenia Mirdamai (przed I Erą) po Zgaśnięcie Gwiazdy (1486 rok I E).
-Esencja Wojny: Synowie, Shidygzai, Urhenen, Narzędzia Sidardu. Otwarty.
-Esencja Nadziei: Kanaan, Zaćmienie, bieg Axacara, Szelhelel, Amel. Może zamknięty.
-Esencja Śmiertelników. Trudno powiedzieć czy zamknięty.
-Tharshias: księga poległych; to, co stracono. Dotyczy tylko Pierworodnych, ale są niekanoniczne teksty o żalu Allacka po śmierci Gildei, albo śmierć Fenmoriego i innych. Otwarty.
Każda Esencja składać się będzie z pewnej liczby Wątków, łączących konkretne Epizody. Na przykład:
-(Esencja Wojny) Wątek Gryfa: Epizody takie jak "Oblężenie Azotu", "Życie w Ader Thaden", "Druga podróż do Alp Tronaqi", "Pierwszy Syn NIE ŻYJE";
-(Esencja Gwiazdy) Wątek Honoru: bardzo ciekawy, zgłębiający to jak Pierworodni podchodzili do swoich wrogów; Epizody związane ze śmiercią Szatana, walką Victora z Urhenenem.

Czyli: Legenda > Kanon > Pięć Esencji > kilkanaście(dziesiąt?) Wątków > setki Epizodów

Dlaczego tak? Ano dlatego że już teraz mamy mnóstwo materiału, a to zaledwie część. Potrzebujemy możliwie elastycznego systemu, który już na tym etapie może pewne rzeczy składać do kupy - i który łatwo "przyjmie" nowości. Inny argument: próbowałem napisać ogólne streszczenie i mi nie wyszło. Myślę że tą drogą można gdzieś zajść.
To naprawdę może być niezłe: będą Epizody opowiadające o tych samych wydarzeniach, ale pod różnymi kątami. Np. Oblężenie jako część Wojny i Gwiazdy (motyw Rafaity i ich poszukiwania).


Druga część to KODEKS, czyli zbiór Legendarnych tekstów źródłowych. Na razie mamy (w większości w fragmentach):
"Pieśń Gryfa"
["Czas Wodnika"]
"Koniec Legendy"
"Dwanaście Legionów"
"Co usłyszałem i ujrzałem przez pięć lat żywej legendy..."
"Historia Natalbana"
"Upadek Rafaitów"
"Powrót Victora"
"Historia Mirel i Issana"
"Jedyny człowiek który odszedł bez żalu"
"Noimemra"

I wreszcie trzecia część, potencjalnie największa: KOMENTARZE. Szczegółowe rozprawy, rozważania, kombinacje, poboczne historie (np. o mieczu Szatana), analiza treści itp - teksty takie jak komentarz Kane'a do "Pieśni Gryfa" i kawałek o pochodzeniu rodu Scorcese.
Tutaj znajdzie się też słowniczyszcze pojęć i imion oraz index.




Uff. Tak ja to widzę. Poniżej jeden z Epizodów składających się na "Wątek Złych Czarnoksiężników" (nazwa robocza) z Esencji Wojny: Śmierć Szatana.
« Ostatnia zmiana: Styczeń 14, 2010, 01:57:28 pm wysłana przez Bollomaster »

Bollomaster

  • Global Moderator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 4175
  • Aurë entuluva!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Nowe założenia
« Odpowiedź #1 dnia: Grudzień 09, 2009, 04:11:01 pm »
Śmierć Szatana (? rok)
Czarną rękę opiera na jasnym ramieniu Aquelin. Królowa, tak piękna i potężna przecież! w tej chwili, w tym miejscu jest niczym płomień na tle wzbierającego morza: skazana na zagładę. Jej los zależy od Szatana. Drugą rękę, białą, wbija Wróg w Błękit; gnie palce, ściąga i miażdży w pięści Mythalę całej góry. Północ, południe i zachód, ziemia i niebo – te drogi na szczyt zostają zatrzaśnięte, nie ma już nawet prawdopodobieństwa ich otwarcia. Tylko od wschodu może nadejść Victor i twarzą w tamtą stronę, trzymając Aquelin przed sobą, ustawia się Wróg.
Teraz dobywa dwóch krzemiennych, zrudziałych nożów: umieszcza je na straży swego Przedpola. Oszczep z jadeitu wbija po środku Pierwszej Linii, jej flanki osłania kościaną włócznią i kłem bestii. Na Linię Drugą wtacza wstrętne, nawet teraz obciążone ciałami żelazne koła: jedno po lewej, drugie po prawej. Trzecia Linia Obrony to miecz-z-drewna. Za nim stoi Aquelin, a za nią – Szatan. Białą rękę wyciąga daleko w bok, długo i prosto w gigâm. Napierśnik ma trójwarstwowy: pierwsza powłoka Błękitna, druga Czerwona, trzecia uczyniona z podziemnej, kipiącej czerni. Dalej już tylko nieruchomy, poznaczony szwami tors: w jego wnętrzu trzeszczą i skrzypoczą supły złego serca Wroga. Jest gotów.
Victor wchodzi na Pole Bitwy z dobytym mieczem, ale bez zbroi. Biegnie. Przedpole: nie zauważa go, i nawet kiedy krzemień rwie mu ciało i rani stopy nie zatrzymuje się. Pierwsza Linia: mieczem odbija jadeitowy oszczep, nie zważając na nic biegnie dalej – kość i kieł wwiercają się w jego boki. Druga Linia: wybiega spomiędzy kół wprost na Linię Trzecią: gołą, niezbrojną dłonią odpycha drewniane ostrze, a ono zabiera mu ramię. Teraz staje twarzą w twarz z Aquelin. Znękany, prowadzi miecz półkręgiem w prawo, daleko od Jej ciała. Gubi niemal cały impet. Uderza we Wroga, ale potrójny pancerz stawia opór. Victor traci resztę siły i pędu szarży. Wtedy Szatan dobywa ręki z gigâmu, kładzie ją na szlachetnym czole i zabija Króla Tanelfów. Tak będzie. Victor jest już blisko.
Zza krzywizny szczytu wyłania się ciemna postać. Podeszła bezgłośnie, niewyczuwalnie; teraz staje na skraju Przedpola, naprzeciw Aquelin i Szatana, nie okazując najdrobniejszego uczucia. Jest bezbronna oraz zupełnie Wrogowi nie znana.
-Ktoś ty?
-Najdoskonalszy ze wszystkich Ver'kar, pierwszy spośród niezrównanych Krei'magna, wojownik który wyrwie twoim panom ich najpotężniejszą fortecę – już niedługo! Moje imię Archeron. Puść kobietę wolno i walczymy.
-Odejdź, a przeżyjesz. Nie wyczuwam w tobie Pierworództwa – odpowiada Wróg. Nawet w cieniu niebezpieczeństwa twarz Aquelin jaśnieje z rozbawienia, a na czarnej głowie Archerona błyska biel zębów kiedy rozchyla wargi w bezgłośnym uśmiechu.
-Od tysiąca lat, nie! – mówi Archeron – Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek spotkał kogoś równie odważnego, Szatanie! Wziąłeś na siebie całe Przymierze, swoje Serce rzuciłeś przeciw Tzelkraftowi i zabiłeś wielu. Ale dość już tego; roztrzaskam twoje bronie i skończę z tobą zanim zjawi się Victor – nawet jeśli jej nie puścisz.
-Udowodnij.
Stajesięarcheronzabijawroga,
uśmierca tak prędko, tak skutecznie że czarne palce na gładkim ramieniu Królowej nawet nie zaczęły się zginać; ręka biała w gigâmie ledwo zdążyła drgnąć. Szatan z czystą wyrwą na wylot w miejscu gdzie skręcało się serce – stoi – martwy na równych nogach. Okrutne, skrwawione bronie, złamane i rzucone po szczycie sypią się teraz w pył; Victor który już przesadza granicę horyzontu widzi siedem szarych słupów lecących się pod niebo. Między nimi stawiają kroki powoli Archeron i Aquelin, natężając siły Królowa pomaga swemu Obrońcy.
A kiedy ostrożnie schodzą w dół zbocza, góra poczyna się śmiać. Cichy i złowrogi, zdławiony, idący z rozwilgłych głębin jest ten śmiech. Archeron nie może nawet unieść głowy, ale Królowa obejmuje i poraża wzrokiem cały, szalony szczyt! W nagłym milczeniu, od krańca do krańca Pentamachii niesie się czysty okrzyk Aquelin, oznajmienie śmierci Wroga i pozdrowienie dla Victora. Król podjeżdża do stóp góry.
« Ostatnia zmiana: Lipiec 30, 2013, 09:58:38 pm wysłana przez Bollomaster »

El Lorror!

  • czytacze
  • Hero Member
  • *
  • Wiadomości: 1680
  • You're so poke-poke!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Nowe założenia
« Odpowiedź #2 dnia: Grudzień 09, 2009, 08:37:51 pm »
Cytuj
-Esencja Wojny: Synowie, Shidygzai, Urhenen, Narzędzia Sidardu. Otwarty.
-Esencja Nadziei: Kanaan, Zaćmienie, bieg Axacara, Szelhelel, Amel. Może zamknięty.
-Esencja Śmiertelników. Trudno powiedzieć czy zamknięty.
Zamknięty/otwarty, co masz na myśli?
Cytuj
-Ktoś ty?
-Najdoskonalszy ze wszystkich Ver'kar, pierwszy spośród niezrównanych Krei'magna, wojownik który wyrwie twoim panom ich najpotężniejszą fortecę – już niedługo! Moje imię Archeron. Puść kobietę wolno i walczymy.
Ciekawe powitanie, masz jakąś głębszą wizję z tym związaną? Dlaczego akurat w ten sposób?
"To wspaniałe - grać kimś wspaniałym"

bambosh

  • czytacze
  • Hero Member
  • *
  • Wiadomości: 747
  • Niech bestia zdycha!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Nowe założenia
« Odpowiedź #3 dnia: Grudzień 09, 2009, 09:10:41 pm »
Bardzo dobra metoda wyrażenia 'szybkości' Archerona (stajesię...) Pineczko, przecież nie jest wykluczone (a raczej bardzo prawdopodobne) że tej wymiany zdań w ogóle nie było - że jest raczej późniejszym dramatycznym dodatkiem. Chociaż niewykluczone że nawet taka zamieciowa istota jak Archeron czerpie bardzo ludzką satysfakcję z obalenia potężnego przeciwnika - i jest gotowa się przedstawić nawet jeśli wiele ryzykuje.

Epizody Legendy

Początek Legendy (powrót Victora)
oblężenie Azotu - uzdrownienie Gryfa Dangimo, odkrycie Rafaitów
wyprawa do Krain Południa w poszukiwaniu Drzewa (walka z lobhakami)
Victor łamie swoją dumę - przymierze z Ver'kar i początek tworzenia Pentamachii
walka z Szatanem
Aquelin królową Ziemi Blasku (wchodzi w Kanon czy nie?)
porwanie Aquelin (widmokrąg)
Ezurianie - sojusz z Ver'kar


odkrycie Alp-Tronaqui
wyprawa Ezurian - pierwszy Syn Sidardu nie żyje
dzieło Wodnika - drugi Syn Sidardu nie żyje
poświęcenie Ludzi z Lacrimy - kolejni Synowie Sidardu nie żyją
Arheis - azyl Pierworodnych
podróż do Kanaan
stworzenie włóczni Holmu(?)
odkrycie kranion; Jadeitowe Imperium i oblężenie Katedry
[epizod Legendy, w którym Ezurianin Yor i Tanelfka Izrizta ścięli Wieżę Zstąpienia Płomieniem Podświata zwanym “Miecz Kwarcowy”. (Po niej umarli mogli wracać do świata żywych; było to zarazem miejsce poświęcone Synom Sidardu)]
[Tanelficcy rzeźbiarze z Imperium Valonar (Valencios) właśnie dzięki Pentamakionowi w ciągu kilku dni byli zdolni rewoltować krajobrazy. Niewykluczone że "oswoili" go również Herdainowie. Pierwszym znanym wojennym użyciem był manewr Agnissy Peiren w walce z Szatanem.]
bitwa o Potęgę
nadejście Władcy Ognia
Senkration
koniec Legendy
« Ostatnia zmiana: Styczeń 10, 2010, 07:38:57 pm wysłana przez Bollomaster »
Niech Gwiazdy błogosławią zastępy Akaruny i niech świecą jasno nad ścieżkami jej wybawcy!

El Lorror!

  • czytacze
  • Hero Member
  • *
  • Wiadomości: 1680
  • You're so poke-poke!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Nowe założenia
« Odpowiedź #4 dnia: Grudzień 10, 2009, 12:29:06 am »
Cytuj
Pineczko, przecież nie jest wykluczone (a raczej bardzo prawdopodobne) że tej wymiany zdań w ogóle nie było - że jest raczej późniejszym dramatycznym dodatkiem.
A czy ja napisałem że coś jest nie tak?! Michał zanim coś zrobi najpierw myśli, dlatego jestem pewien że miał koncept dla tej rozmowy - i jestem ciekaw co się za tym kryje. Jeśli się z czymś nie zgadzam to o tym piszę wprost - bez obaw Aniu :)
« Ostatnia zmiana: Grudzień 10, 2009, 12:31:31 am wysłana przez El Lorror! »
"To wspaniałe - grać kimś wspaniałym"

Bollomaster

  • Global Moderator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 4175
  • Aurë entuluva!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Nowe założenia
« Odpowiedź #5 dnia: Grudzień 10, 2009, 07:58:52 pm »
Rozmowa Szatan - Archeron
Jej początek jest dla mnie jest dość groteskowy; Szatan znajduje się w granicach Pentamachii, z istotą o którą będą walczyć wszyscy Pierworodni. W tym momencie pojawia się nieoczekiwany, nieznany przybysz a Wróg pyta go po prostu "kim jesteś?" Ten jeden zwrot świadczy o nieprawdopodobnym opanowaniu Szatana oraz o jego niezwykle subtelnej (paradoksalnie) intuicji Zamieciowej. Zamiast atakować, po stwierdzeniu że jego zmysły zawodzą (tego powyżej nie napisałem - rzecz jest domyślna) zadaje najprostsze z możliwych pytań - licząc już tylko na Zamieć, na ślepy traf. Ten moment mógłbym jeszcze dogłębniej rozwinąć, ale sobie daruję.
Słowa Archerona są o tyle wyjątkowe, że niewiele ich pada w Legendzie, a te tutaj najprawdopodobniej są autentyczne. Tak sobie po prostu wyobrażam reakcję istoty która stanowi esencję Krei'magna (pisownia archaiczna); żadnych (pozornie) intryg snutych w oparciu o słowa, zwodnicza prostota, brawura, duma wpadająca w pychę. Już w tym momencie Archeron okazuje, że liczy się z Aquelin ("puść kobietę"). (Forteca o której mówi to Kisal Arira, niezdobyty przez stulecia shidygzaijski Dwór Wielu).
Reakcja Szatana jest niezwykła; Nuranie wyposażyli go w najdoskonalsze narzędzia do ogarniania czerwieni oraz Błękitu, a także w rozległą wiedzę o Pierworodnych a szczególnie Ver'kar. Tymczasem Wróg nie rozpoznaje, nie uznaje że ma do czynienia z samym Archeronem - wręcz stwierdza że nie jest on Pierworodnym. Erdańscy egzegeci podają, że źródłem błędu były anachroniczne wiadomości - jednym słowem Szatan znał Archerona takim jakim był setki lat przed tą konfrontacją; wieki rozwoju, mutacji uczyniły z niego zupełnie nową istotę (teoria dość naciągana). To jednak nie tłumaczy tego, że Archeron zjawia się z gołymi dłońmi - więc z najgroźniejszą z możliwych broni - a Wróg postrzega go jako "bezbronnego". Prawda leży gdzie indziej; poznał ją pewien badacz Legendy w rozmowie z Tangerem z Tanelfów, Czarnoksiężnikiem. Przed wejściem w zasięg zmysłów Szatana, Archeron rozpoczął wykonywanie niezwykłej Techniki: skupił się na swojej totalnej Esencji, zwielokrotnił ją i wyniósł na poziom Tzelkraftu - stała się tak potężna, że dla Wroga niewidoczna; na kilkadziesiąt epizodów większa niż u jakiegokolwiek innego Pierworodnego.
Teraz następuje odpowiedź Archerona ("-Od tysiąca lat, nie! – mówi Archeron – Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek spotkał kogoś równie odważnego, Szatanie! Wziąłeś na siebie całe Przymierze, swoje Serce rzuciłeś przeciw Tzelkraftowi i zabiłeś wielu. Ale dość już tego; roztrzaskam twoje bronie i skończę z tobą zanim zjawi się Victor – nawet jeśli jej nie puścisz."); te słowa raczej nie padły, ale jest w nich coś osobliwie wiarygodnego. Pierworodni traktowali wszystkich swoich wrogów (za wyjątkiem Synów) niezwykle honorowo - nawet Urhenena. Taka jednak kurtuazja, wręcz fascynacja brzmi dziwnie dla współczesnych Pierworodnych; Szatan był przecież krwawym kataklizmem, unicestwił setki żywotów walcząc w najbrudniejszy możliwy sposób. Tylko Ver'kar rozumieją zimną esencję tych słów: padły z ust istoty dla której liczy się niemal tylko jedno - ona sama. Rozszerzyć własne granice, pokonać najpotężniejszego, najmocniejszego przeciwnika, przełamać Niebo - oto jest wyzwanie i radość, a godny wróg staje się wtedy rodzajem... przyjaciela. Mimo tego jednak, jest jedna rzecz na którą Archeron ma wzgląd: dobro Przymierza, czyli zachowanie Aquelin i Victora.
Dlatego odwołuje się do tej nieprawdopodobnej Techniki, atakuje na wyzwanie Szatana (niemal na pewno wstawka dramatyczna) i zabija go tak szybko, że ten nie zdążył nawet drasnąć, w jakikolwiek sposób zagrozić Aquelin. Z Zamieciową szybkością Archeron przemyka między broniami Szatana, co jednak nie ratuje go od kilku ran które natychmiast leczy spalając czerń. Szatańskie narzędzia za wyjątkiem jednego zostają doszczętnie zniszczone, a wódz Kre'magna wchodzi w kluczowy epizod bitwy: ma przed sobą Aquelin, tuż za nią, osłaniając swoje serce jej ciałem, stoi Szatan. Na tym etapie Wróg już przegrał; nie zdążyłby ściągnąć ręki z gigaamu, jedynej broni zdolnej zabić nawet Archerona. Ciągle jednak mógłby zabić albo złamać Aquelin - wystarczy zacisnąć palce drugiej dłoni kiedy atak przeciwnika będzie ją okrążał. Dlatego Archeron uderza na wprost, przez pierś Aquelin w tors Szatana - manewr zaskakujący; chwilę wcześniej Archeron zaznaczył przecież że liczy się ze zdrowiem Aquelin. To nie jest cios dłonią ani żadnym ze sprzętów które Archeron miał na podorędziu - uderza najczystszą z możliwych Esencji, Tzelkraftem co na jeden epizod przeskakuje nawet o szczebel w górę, Esencją Pierworodnych która nie zostawia żadnego śladu na istocie Aquelin, ale momentalnie przełamuje pancerz i unicestwia sidardyjskie serce.
Być może dlatego martwe ciało Szatana nie padło na wznak - chociaż Erdańczycy twierdzą, że stało się tak z powodu jego niezmierzonej odwagi, żyjącej nawet po śmierci. Dość zabawne, bo wiele wskazuje na to że właśnie od słów Archerona "Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek spotkał kogoś równie odważnego, Szatanie!" wzięło się to powiedzenie i skojarzenie - odważny jak sam szatan.
To, czy starcie naprawdę wycieńczyło Archerona jest co najmniej wątpliwe. Ran Dunkai, krasnoludzki numerolog i towarzysz Jonagery (kyara którą nazywano kiedyś "Demonem Walki") opowiada, że Jonagera zanim stoczyła walkę z Archeronem długo i na różne sposoby studiowała wszystkie Legendarne przekazy na jego temat - dochodząc do wniosku, że "większość z tego to ciemnota".

Więcej o Archeronie
W Legendzie, podobnie jak Tezu'na'gar jest opisywany niezwykle zdawkowo; wnikliwy badacz nie znajduje niemal nic czego mógłby się uchwycić. Nie wiem czy też tak to odebraliście ale sformułowanie "na czarnej głowie Archerona błyska biel zębów kiedy rozchyla wargi w bezgłośnym uśmiechu" wyobrażam sobie jak najdosłowniej; cały jego łeb (być może cała postać) był jednolicie czarny - widzę go właściwe jak komiksowego Likwidatora. Może jakaś mutacja, może kamuflaż a może - postać prawdziwa?
Zwraca uwagę niewiarygodna samokontrola, pozostająca w jawnym dysonansie z wojowniczymi deklaracjami - ani na chwilę, poza słowami, nie daje o sobie znać żądza krwi i walki; jego moc jest totalnie ukryta. Jeden z najpotężniejszych Pierworodnych jawi się Szatanowi jako szary człowiek.

Szatan - prekursor jasnomagii (!)
Bardzo ciekawy, szeroki temat. W tym dawnym, Legendarnym świecie gdzie siła istot płynęła z nich samych albo z arcypotęznych artefaktów - Szatan był stworem o dość w gruncie rzeczy przeciętnych możliwościach. Większa część jego skuteczności wynikała z czarnoksięskiego sprzętu w jaki wyposażyli go Nuranie: lewa, czarna ręka zdolna kształtować energie i materie; prawa, biała - sprężająca potencjał destrukcji po obu stronach nieba. Kilkanaście rodzajów broni, narzędzia wspomagające postrzeganie zmysłowe, pozaprzestrzenne skrytki - w owym czasie było to zupełnie nowatorskie i przez Pierworodnych postrzegane jako "niegodne", "tchórzliwe". Oczywiście, analogia między Zamieciowym wyposażeniem Szatana a jasnomagicznymi rodzajami ekwipunku jest dość naciągana, ale wystarczyła erdańskim manufaktorom którzy w Drugiej Erze kładli podwaliny przemysłu i produkcji masowej - głównie na cele militarne. Rzecz do rozwinięcia.
« Ostatnia zmiana: Styczeń 21, 2010, 04:44:14 pm wysłana przez Bollomaster »

Bollomaster

  • Global Moderator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 4175
  • Aurë entuluva!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Nowe założenia
« Odpowiedź #6 dnia: Grudzień 10, 2009, 09:12:05 pm »
Hm. Teraz już pewnie wszyscy wiedzą, dlaczego to Komentarze będą najrozleglejszą częścią Legendy.

Esencje zamknięte/ otwarte - czyli te które się już skończyły i te które ciągle trwają. Kanon będzie obejmować całość zagadnień Legendy w sposób możliwie najrozleglejszy; w ten sposób np. z bitwy pod Gladmą będzie można zrobić prostą kontynuację "Wątku Urhenena", który bynajmniej nie skończył się w 1404 na Błękitnych Polach.

Cytuj
walka z Szatanem
Arheis - azyl Pierworodnych
podróż do Kanaan
odkrycie kranion; Jadeitowe Imperium i oblężenie Katedry
bitwa o Potęgę
nadejście Władcy Ognia
Senkration
Powiedziałbym że te Epizody możnaby rozbić na jeszcze drobniejsze; wiele rzeczy było bardzo rozciągniętych w czasie i przestrzeni.

Cytuj
stworzenie włóczni Holmu
Aquelin królową Ziemi Blasku
Bardzo ważne Epizody, drugi jest na pewno częścią Esencji Śmiertelników (co najmniej) i w końcu zmusi nas do przemyślenia tego jak działała Aquilonia za Legendy.

El Lorror!

  • czytacze
  • Hero Member
  • *
  • Wiadomości: 1680
  • You're so poke-poke!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Nowe założenia
« Odpowiedź #7 dnia: Grudzień 10, 2009, 10:19:48 pm »
Tak, w sumie rozwinięcie bardziej mi się podoba od tekstu głównego, wiem że to dość głupio brzmi ale tak jest.
Cytuj
"-Od tysiąca lat, nie! – mówi Archeron – Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek spotkał kogoś równie odważnego, Szatanie! Wziąłeś na siebie całe Przymierze, swoje Serce rzuciłeś przeciw Tzelkraftowi i zabiłeś wielu. Ale dość już tego; roztrzaskam twoje bronie i skończę z tobą zanim zjawi się Victor – nawet jeśli jej nie puścisz."
Akurat ta część dialogu podoba mi się najbardziej, jest w tym wiele z Ver'kar, Kre'magna, a pierwsze moje skojarzenie to Sajanie (w gruncie rzeczy na tej płaszczyźnie rozwoju nie różnią się specjalnie - przynajmniej ja tego nie widzę ;P). Rozkminka dialogu bardzo interesująca i dobrze zrobiona. Tylko gratulować.
Sam wstęp jest trochę hmm nie wiem jakoś mało barwny dla mnie, jak wpadnę na coś co będzie pasować to zaproponuję jako alternatywną wersję ;) może się wam spodoba.
« Ostatnia zmiana: Grudzień 10, 2009, 10:21:26 pm wysłana przez El Lorror! »
"To wspaniałe - grać kimś wspaniałym"

Bollomaster

  • Global Moderator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 4175
  • Aurë entuluva!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Nowe założenia
« Odpowiedź #8 dnia: Grudzień 12, 2009, 06:42:43 pm »
Esencja Śmiertelników > Wątek Przodków Odmieńca > Pierwszy i Ostatni Epizod Karunira

Miał na imię Karunir i jego chwile – dobrze o tym wiedział – zawsze były policzone.
Oto spełnienie wizji jaką zesłała na niego matka kiedy ze śmiechem odjeżdżał spod dworu: nieuniknioną Śmierć znajdzie w tej białej dolinie, pod ciemnym niebem! Z trudem dźwiga się na równe nogi – zbroja z brązu ciąży potwornie - strząsa śnieg ze skudlonego łba, prostuje się: wielki, krwawowłosy gyor-śmiertelnik. Mruży niebieskie oczy. Czarnochmurze skrywa Słońce, panuje półmrok; idą prosto na niego. Jakim cudem zaszli go z przodu? Wyprzedził ich przecież o długie godziny, a jednak są tutaj, to nie sen, tak spełnia się przeznaczenie, Karunir umrze w strachu. Pięciu; uzbrojeni po zęby, zakutani w płaszcze, długie kaptury na głowach, prą powoli przez zaspy – serce nie zadrżałoby nawet na widok pięćdziesięciu, jednak to co idzie za nimi, za plecami siepaczy... Młoda, drobna dziewczyna, lecący od tyłu wiatr szroniasty zawiewa jej szare włosy na twarz, piersi i to wszystko, nic innego nie osłania jej ohydnego ciała. Jadowicie zielony, straszny wzrok wbija w Karunira – zabije go – ale to ta rzecz na jej brzuchu, żebrach, ramionach, to ona odbiera mu ducha. W dole węzły gruźlastych, splątanych mięśni, skręcone ku górze – jakby korzenie i pień odrażającego...

Nie! Jeśli umierać to bez strachu, zarżnie ilu zdoła! Zaciska pięści na krzemiennej siekierze i z dzikim rykiem, szaleństwem w oczach wyrywa się naprzód na wroga. Kilkadziesiąt kroków, kilkanaście – dźwięk nagle rogu niesie się po górach – krzyk zielonookiej? żołnierzy? - upiorzyca wyrywa się zza szyku, biegnie, lekko i szybko po sypkim śniegu lecz nie na Karunira. Z lewej strony, sponad ich głów po stromolecącym stoku, zdradliwym zboczu co piastuje obietnicę awalanszu jedzie – nie, pędzi, galopuje! - Rycerz. W świetlistej, uskrzydlonej zbroi, z falującym jak rzeka trenem płaszcza, niesiony przez szlachetnego konia Księżycowej krwi, mknie w dół stromizny jakiej nie pokonałby żaden gyor. Nad głową łopocze chorągiew – godło jakimś cudem widoczne: Kolczaste Oko wpisane w Twierdzę, znak Gwiazdy, symbol przeznaczenia. Karunir potyka się o własne nogi, ryje pyskiem lodowy piach, ledwo co czuje, niemal nie myśli: drzewce chorągwi idzie teraz w dół – nic nie uratuje wrogów tego Rycerza – lśni szpic lancy, kopii ostrej jak szpon Smoka.
-Ka najna ka namel! - okrzyk bojowy wstrząsa doliną, wichura bije, łamie drzewa na przeciwległym stoku, dwóch ludzi umiera na miejscu a promienna włócznia przeszywa i rozpruwa ją-stworzenie, zielonooką niby-kobietę. Koniec bitwy; trzech żołnierzy rzuca bronie, uciekają byle dalej; Rycerz ich nie ściga. Z nadludzką zręcznością osadza wierzchowca, w śnieg wbija chorągiew – wiatr ją posłusznie rozwiewa – i zstępuje z siodła. Karunir znowu się podnosi i rozgląda przelotnie; po krótkim wahaniu rusza w stronę Rycerza, Eiona-półboga, który uratował go przed Śmiercią.
-Nie wiem kim jesteś, ale masz moją wdzięczność. Moje imię jest Karunir - Eion klęczy, pochylony nad rozerwanym truchłem nawet się nie odwraca. Nie słyszy? - Jestem Karunir. Jestem twoim dłużnikiem - powtarza Karunir, rozdrażniony i - niespodziewanie - zawstydzony, onieśmielony. Rycerz ignoruje go całkowicie, ale nawet teraz otacza go aura niezwykłej siły, skupienia oraz wrażenie blasku, Doskonałości. Pancerz bez śladu rdzy, ciemnoniebieski płaszcz jakby dopiero wzięty z rąk tkacza i ten zapach, zamiast odoru potu brudu woń... kwiatów? Karunir stoi i patrzy, cuchnący, potargany, niekształtnie szpetny.
-Słuchaj! Nie wiem coś ty za jeden; bóg, smok, człowiek ale ja nie dam się lekceważyć nikomu... - mówi głucho, z groźbą w głosie, oburącz chwytając toporzysko. Rycerz zwraca ku niemu - przyłbica podniesiona - Twarz. Jest Piękny, jak wcielony sen, ziszczone marzenie o Harmonii.
-Gyor-nie-znam--twojego-języka. Odejdź-zdrów - Mówi powoli, z trudem dobierając słowa; żadnej groźby, pogardy. Nawet odrazy. Oszołomiony Karunir wycofuje się, ale tylko na kilkanaście kroków. Rycerz wraca do swego zajęcia. W końcu wstaje i patrzy w milczeniu w dół, na ciemny, w śnieg wbity zewłok. Cisza, tylko wiatr wieje; Karunir słucha swojego oddechu. Może chrapliwie i śmierdząco, ale oddycha. Żyje, mimo Gwiazdy, pisanego losu ciągle - Żyje!

Sucho trzaskają pękające kości, z mlaśnięciem rozłazi się ciało i oto w górę, z żałosnych szczątków wzbija się gibki, żywy pęd. Z chwili na chwilę rośnie, tężeje, rozwija gałązki - gałęzie - konary. Pień grubieje, korona idzie w górę, lśnią ciemnozielone w mroku liście, srebrzy gładka kora. Mocne korzenie kładą się w koło, obejmują zimną ziemię i - ziemia je przyjmuje. Nie ma strasznego trupa, z kręgu czarnej, żyznej gleby wyrasta młode i niewinne Drzewo. Rycerz skończył, wyraźnie szykuje się w drogę; Karunir strząsa otępienie, podchodzi.
-Jestem ci dłużny; czy pojmujesz t e Słowa? - pyta, już nie w języku matczynego kraju, lecz Mową Tradyru, starą i żywą Mową pierwszych ludzi i Smoków. Rycerz spogląda uważnie znad końskiego grzbietu.
-Nie pochodzisz z Tradyru - odpowiada Mową - Skąd znasz ten język?
-Uczyła mnie matka; noszę imię Karunir, pochodzę z Zivarnaht, kraju spiżowych kolosów, z ludu Albionu. Moja matka żyła z człowiekiem-smokiem, od niego poznała Mowę. Ale mój ojciec był z Albionów, mam czystą krew Albionu w żyłach.
-Zivarnaht, kraj albo miasto Sivarnahd... Powiedz czy wiesz, czy słyszałeś o założycielach Hedarny, o magach-łamaczach z Miasta Posągów?
-Tylko tyle, że tysiąc albo dwa tysiące lat temu chodzili po świecie tacy mocarze przed którymi drżała każda potęga, nawet Królestwo; Haderanie albo Haderyci. Mówiono o nich "łamacze" gdyż byli zdolni pokonać każdą granicę - to oni rzeźbili spiżowe posągi i ustawiali je na alejach Zivarnaht, nikt nie wie dlaczego - Niemal momentalnie Rycerz traci zainteresowanie; spogląda w bok, na Drzewo, myśląc o sprawach dla gyor niepojętych.
-Dziękuję. Bywaj w szczęściu. - Szczęk pancernej stopy wsuwanej w strzemię.
-Nie! Tak się to nie skończy! Nie jestem pyłem ani iskrą, ani snem. Noszę imię Karunir, tym toporem zabiłem człowieka-Smoka z Tradyru, tym krzemieniem wywlokłem z niego życie! Zostawiłem swój lud, wszystkich bliskich, już osiemnaście lat tułam się po świecie, wiele się nauczyłem - przeżyć na nagich kamieniach, nad słonymi rzekami, układać z dzikimi... - Rycerz z westchnieniem opada na siodło, ujmuje wodze - Czekaj! Nie jestem pyłem! - Kopyto unosi się, opada, dotyka śniegu i koń lekko rusza naprzód; Karunir, chociaż gniewny i rozgorączkowany nie ma dość śmiałości by złapać za cugle, skraj płaszcza. Woła w desperacji - Wiem co ze mną zrobiłeś, znam znak z twojej chorągwi! Kolczaste Oko, znak Gwiazdy i Losu. Złamałeś moje przeznaczenie; mnie było pisane że tutaj umrę! - Rycerz zawraca.
-To nie jest wiedza dla śmiertelników. Czego chcesz ode mnie człowieku? Jestem znużony, a droga ciągle daleka.
-Chcę się odpłacić, nie stracisz jeśli ci pomogę! I nie mam żalu; teraz jestem wolny, naprawdę wolny. Dokąd jedziesz? Jakie nosisz imię? Z jakiej...
-Na wschód w stronę Kanaanu, jadę do Ilad Elei, krainy u stóp Zaćmienia - dalej niż ty kiedykolwiek zawędrujesz i dłużej. Potrzebowałbyś czasu czterech pokoleń swojej rasy; dziękuję za twoje chęci. - Karunir jest już zmęczony, dopiero teraz czuje jak bardzo. Zupełnie jakby łapał światło albo gonił horyzont; ten Rycerz utkany z marzeń - a przecież od niego prawdziwszy - nieuchronnie się wymyka, przepada.
-Powiedz chociaż kim jesteś.
-Skenellos Miranumai z Tanelwów, towarzysz Skorpiona i żołnierz Przymierza.

*****

Wbił pożółkłe zębiska w kawał zalatującego zgnilizną mięsa i zamyślił się. Od dwóch dni, odkąd zaczęli go ścigać, jadł tyle co nic, ale w tej chwili jakoś nie czuł się głodny. Za plecami miał pień wysokiego, mocnego drzewa, nad głową zielone gałęzie, siedział na świeżej, wiosennej trawie, a w twarz kąsała go zima. Z nosa i ust buchała para. Czarnochmurze przesunęło się jakiś czas temu dalej na zachód; niebo było teraz zimno-niebieskie, nad góry powoli dźwigało się Słońce. Panowała względna cisza. Karunir starał się w tym wszystkim na nowo odnaleźć.

Dawno temu, wieczorem, kiedy Góry kładły się już do snu, w Sivarnahd, kraju Albionów który nigdy do nich nie należał - uwolnił się wtedy raz na zawsze spod ciężaru Pogardy człowieka-Smoka. Zrzucił to brzemię z pleców i zabił go, zabił własnoręcznie i sam jeden bronią z cierpliwie ciosanego krzemienia. Krzemienia, gdyż żaden ziemski metal nie ima się rasy z Tradyru. Czarna rana pod sercem i czarna krew na srebrze łusek, twarzą o ziemię, łoskot padającego ciała i szczęk pancerza, trup, trup na miejscu! Przez długą jak życie chwilę Karunir ani nikt inny z obecnych nie potrafił uwierzyć, że to się stało naprawdę. Ale dowód leżał przed nimi, nieruchomy, pośrodku wzbierającej czerni i matka - nie, nie krzyknęła - podniosła tylko i zacisnęła dłoń na ustach: twarz objęta palcami, oczy wbite w jej mężczyznę. W tym geście było tyle rozpaczy, wrażenie straty tak głębokiej, że Karunir zrozumiał i prawie porzygał się ze strachu. Desperacja matki była równie mordercza co jego wcześniejszy gniew, poznał tą siłę zbyt dobrze żeby się jej nie lękać. Kochała bardziej niż kiedykolwiek przypuszczał.

Ale kiedy moment później wywarła zemstę, rzuciła swoją klątwę, ulga była tak wielka, że aż się roześmiał. I śmiał się jeszcze długo, maszerując mroczną drogą pod nocnymi drzewami, z siekierą na ramieniu i niczym więcej, coraz dalej od domu i złamanego plemienia Albionów. "Wszystko czym będziesz", tak to mniej więcej brzmiało: kilka słów ciężkich od nienawiści, a następnie krótka jak klaśnięcie wizja... reszty życia Karunira. Osiemnaście lat tułaczki po dzikich ziemiach, pełne przemocy, prymitywne życie bardziej zwierzęcia niż człowieka, cały, pisany mu los zamknięty między Górami Królestwa, Spustoszeniem i granicą Żywego Sidardu. Oraz bezsensowny, okrutny koniec z ręki sidardyjskiego koszmaru, długie umieranie w jakimś zapomnianym przez Słońce kotle górskim. Nigdy się nie dowiedział dlaczego go zabili, ale niespecjalnie się tym przejął. Na razie liczyło się tylko to, że jego przeznaczeniem jest udana ucieczka z Sivarnahd oraz wiele lat kiedy to on, Karunir, będzie wychodził obronną ręką z większości kłopotów. Ze strony Tradyrów żadnego odwetu. Matka, zamiast się zemścić, podarowała swojemu synowi coś bardzo cennego: beztroskie serce.

Zima następowała po zimie, gdzieś kiedyś wybuchło kilka krótkich wiosen, a wspomnienie wizji się rozmywało. Osiemnaście, dwadzieścia, osiemdziesiąt lat?, Karunir nie był już pewien. Zaczął się nawet bawić od czasu do czasu myślą, że Gwiazdy pisały mu - nieśmiertelność. Śnił wtedy szalone sny o tym, że zmienia się w żywioł dziczy, ucieleśnienie furii i woli przetrwania, Eiona swobody. Otrząsał się z tego dość szybko, bo chociaż był nieporównanie mocniejszy od większości tutejszych ludzi, to pomiot oraz siły natury, tak samo nieprzebłagane, nie tolerowały marzycielstwa w tym rodzaju. Ostatecznie z wiedzy o własnym losie została Karunirowi wiara w szczęśliwą Gwiazdę.

cdn!
« Ostatnia zmiana: Marzec 16, 2011, 03:43:34 pm wysłana przez Bollomaster »

Bollomaster

  • Global Moderator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 4175
  • Aurë entuluva!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Nowe założenia
« Odpowiedź #9 dnia: Grudzień 13, 2009, 11:32:40 pm »
Epizod: Odmieniec w Otchłani

bambosh

  • czytacze
  • Hero Member
  • *
  • Wiadomości: 747
  • Niech bestia zdycha!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Nowe założenia
« Odpowiedź #10 dnia: Grudzień 13, 2009, 11:54:51 pm »
Dobre! Niech żyją śmiertelnicy!
Niech Gwiazdy błogosławią zastępy Akaruny i niech świecą jasno nad ścieżkami jej wybawcy!

Bollomaster

  • Global Moderator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 4175
  • Aurë entuluva!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Nowe założenia
« Odpowiedź #11 dnia: Styczeń 03, 2010, 09:40:20 am »
Esencja Śmiertelników: Święto Adera Maitzella
Na zielonych, Zielonych błoniach Miasta, u podnóża murów, w pobliżu bramy późniejszym imieniem Tharsheia, w szmerze czarnego Iskandrosu i przy śpiewie len-ptaków Ader Maitzell na wieść śmierci Szatana - wydał ucztę. Szesnastego dnia Snu o Poszukiwaniu zgromadził dziewięciuset dziewięćdziesięciu dziewięciu gyor ze wspaniałości Stolicy i pobliskich miasteczek; przybyli tłumnie, przybyli radośnie, grając na harfach, śpiewając z głębi ducha. Wielu wśród nich było Akwilonów, każdy miał na ustach imię swej Królowej, wielu było wojowników nizirim, dzielnych, najodważniejszych gyor szykujących się do ostatnich bitew z sidardem. Zjawili się dwolterzy z Księgozbioru i nie zabrakło artystek z Maimai, a nad wszystkimi górowali uskrzydleni, łuskoskórzy Tradyrowie - kilkunastu ścięło tego Dnia długie, mocne warkocze na cześć zwycięstwa; piękne, silne włosy gdy opadły na ziemię przemieniły się w śnieżno spienioną rzekę Pen Skagen. A tymczasem wokół wirowały słowa, płynęły napoje, sypały potrawy, śmiali śmiertelnicy. Słońce płonęło wtedy jasno i czysto, bezchmurne było niebo i lśniły Księżyce: Aquelin nie tknięta, Victor zwycięski! Do gyor dołączało coraz więcej Pierworodnych, najpierw Tanelwowie którzy przyszli z pucharami pokoi - dalej Sekreci z weselem w oczach, Atrydeer Koihidanin z kielichami rtęci i wina, Kreimagneńscy, garnizonowi żołnierze i wielu innych. Ale trzeba było Maaza - to był Noy z Heroldów Nocy - żeby biesiadnicy usłyszeli prawdziwą opowieść, treiumfalną walkę Archerona, destrukcję serca, radość Królowej i szczęście Victora. Wino uderzało do głów, palce plątały się w struny, między czerwone istoty paru badim-Vidów wezwało senne marzenia, delikatnie stąpające nad ostrymi źdźbłami Zielonych traw.
Maitzell jednak oraz Aeger Tradyr nie potrafili cieszyć się z resztą; chociaż gyor, znali Pierworodnych lepiej niż własne ludy, wyczuwali stężenie Tzelkraftu nad Miastem. Wyszli z pierścienia uczty, spotkali się i stanęli zasępieni nad śpiewem Iskandrosa. Maitzell zaprosił Allacka, zaprosił jego Ojca, posłał kunsztowne listy do Tanelwickich Aristosów. Wezwał Rafa-Najotów, nie zapomniał o Verdember i Raszanugonie, nie pominął Karenver ze świty Vernari, zadbał o formy, tradycje i prawa. Ale nikt z nich nie przyszedł - więcej, wbrew grzeczności nikt nie dał znać że się nie zjawi. Cicho ze sobą rozmawiali, pełni ceylalu i tharshias, pozornie spokojni, płonący ambicją, dumą i żądzą walki - tylko oni na całej uczcie pojmowali że gdzieś toczy się bitwa, że siła Szatana jeszcze nie legła złamana.
Słońce stanęło w zenicie, rosę co sperliła trawę zebrano w kielichy; biesiadnicy usiedli kręgiem, na środek do śpiewu i tańca wystąpili Tanelwowie - wtedy przyszedł On. Niski, niemal nagi, zdawałoby się wyrzezany ze stali; mięśnie wezbrane, ścięgna twarde niczym promienie gwiazd, oczy czarne, wbite w twarz. Palce jak kleszcze i cęgi: Nevryr z Ezurian pod stopami miażdżąc ziemię wszedł na skraj uczty i w jednej chwili wszystko i wszyscy odnaleźli się wokół niego.
-Wasza radość przedwczesna, jest PRZEDWCZESNA; Szatan umarł, ale trwi jego esencja.
...Za trzynaście od dzisiaj lat callada Szatana ROZERWIE Przymierze, pogrąży Przymierze w czerwieni - chyba że Piktowie zdołają go teraz odnaleźć w Błękitach.
...Krew Szatana tętni jeszcze w innej istocie - jego córce - i z tej krwi za trzy tysiące i jedenaście lat zrodzi się mocarstwo co ZGŁADZI ostatnich Pierworodnych; Rafaita Grynjev ruszyli już za Otchłań Czasów by ją osaczyć i zabić.
...Miecz Szatana, miecz z DREWNA znikł ze szczytu góry - złamane ostrze zrosło się na powrót i nie wiemy czyja ręka je dzierży.
...W czarny Błękit poszli Blaskownicy, złamali niebo i wstąpili w siłę sidardu szukając Innego Szatana z nienaruszonym sercem. Bo serce zostało starte w bitwie przez Archerona i nie znamy jego sekretów - a MUSIMY je poznać.
Trwi Wojna i nie skończy się przez dwieście sześćdziesiąt dwa lata. Sprzymierzeni o tym PAMIĘTAJĄ.

*****

Dni później Skorpion przyjął Adera w pięcioro oczu; Ader zaczął gorąco przepraszać za swoją lekkomyślność, wręcz głupotę, beztroskę wokół rzeczy do której ręki nie przyłożył i - mimo Woli - nie zdoła przyłożyć; zbyt wielkie wyzwanie. Skorpion słuchał bez słowa, tak długo aż gyor zamilkł.
-Twoja Esencja trwa przy mnie od ośmiu pokoleń. Jesteś piękny i szlachetny, wyrosłeś wspaniale, a twoje dzieci staną się jeszcze doskonalsze. Ale nawet one nie będą umiały żyć wśród Nas. Dlaczego dopuściłeś by twoi goście rozeszli się w taki sposób? Dlaczego nie stawiłeś oporu temu Ezurianinowi? Czy nie masz wiary w siebie?
-Panie, ja... Panie, nie byłbym zdolny odeprzeć jednego jego słowa. Wszyscy odczuliśmy ich wagę, ciskał je z taką mocą że zryły ziemię dookoła, jego słowa stratowały ją jak legion dzikich koni! Co mogliśmy zrobić innego? Nawet Pierworodni odeszli, widziałem, ponurzy, z opuszczonymi głowami.
-Śniłem kiedyś o człowieku który, doprowadzony do ostateczności, wepchnąłby te słowa na powrót do ust przez które przeszły. Zdolny do pokory a jednocześnie nieugięty, człowiek żyjący poza horyzontem. W końcu spotkam go na prawdzie i mam nadzieję, że będziesz wtedy przy mnie.
-Panie, myślę że spotkałeś już wielu takich ludzi, ludzi równych bogom, równych Pierworodnym - Skorpion zaskoczony uniósł brew, spojrzał pytająco, a Maitzell po krótkim wahaniu pewnym głosem dokończył - Bo czyż nie są wam równi Ehiwa-in-Acheron, śmiertelnicy ze Shidyzgai?  
Książę Tanelwów ukłonił się wtedy Aderowi, z uśmiechem na twarzy;
-Pięknie, właśnie za to cię kocham Człowieku! Ale z serca radzę, na Takie słowa w obecności Królowej i Króla uważaj.
« Ostatnia zmiana: Luty 07, 2011, 10:09:04 pm wysłana przez Bollomaster »

Bollomaster

  • Global Moderator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 4175
  • Aurë entuluva!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Nowe założenia
« Odpowiedź #12 dnia: Styczeń 03, 2010, 12:07:14 pm »

bambosh

  • czytacze
  • Hero Member
  • *
  • Wiadomości: 747
  • Niech bestia zdycha!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Nowe założenia
« Odpowiedź #13 dnia: Styczeń 03, 2010, 01:09:37 pm »
Aaaa, dobre! Wiem że liczysz na wsparcie Bokken, ale wydaje mi się że uchwyciłeś po prostu idealnie te sceny, wizję Pierworodnych i śmiertelników, to jest bardzo DOBRE!
Niech Gwiazdy błogosławią zastępy Akaruny i niech świecą jasno nad ścieżkami jej wybawcy!

Bollomaster

  • Global Moderator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 4175
  • Aurë entuluva!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Nowe założenia
« Odpowiedź #14 dnia: Styczeń 14, 2010, 08:48:41 pm »
Epizod Aep-Aroya, z Wątku Złotej Drogi Notocanny w Esencji Śmiertelnych
Drzewa kołysały się miarowo, łagodnie, czarnoczarne na tle purpurowego, zakurzonego nieba; tumany pyłu owiewały dwójkę wędrowców. Aroya parła naprzód złamana w pół - trójnogi, pokraczny stwór - zaciskając dłonie na lasce. Zlepione potem kudły przykleiły się do twarzy, leciały w usta, oczy; Rudia nie pamięta już kiedy - czy w ogóle? - patrzyła tymi swoimi oczami zwyczajnie, szeroko, na wprost siebie. Nie, chyba zawsze trzymała je zmrużone, chroniąc od nagiego blasku Słońc, rozbielałej jasności śniegu, iskr tańczących nad popielną ziemią... Trzeba iść, dalej i dalej maszerować, maszerować Złotą Drogą do samego końca.
Upłynęło trochę Czasu.
Coś kazało Aroi się odwrócić i w ten sposób, z grozą, uświadomiła sobie że jest sama. Lśniąca jasno w ciemności wstęga szlaku jak kreską oka sięgnąć była pusta, omiatana bałwanami prochu. Ulko - znikł. Dopiero teraz Aroya przypomniała jak przez ostatnie okresy twarz ściągała mu się bardziej i bardziej, jak wielobarwne bramowanie oczu jaśniało, wtapiało w skórę; widziała jego paznogcie, poczerniałe od kurczowego zaciskania pięści. Wtedy, skupiona na własnym cierpieniu, na woli wytrwania nie zebrała uwagi; przecież on Pierworodny z Eonów Prawa, ja - szara gyor. Jeśli ktoś pokona Złotą Drogę nie będzie to Aroya z Rudów. Zupełnie jakby nieustanna wichura wymiotła, wymazała z głowy tamte słowa - albo może uczyniła to jakaś inna, bardziej złowieszcza moc... synowie zatrzasnęli Pierworodnym wszystkie drogi do Kanaanu. Bez wątpienia traficie na siły sidardu i to ty będziesz musiała wtedy walczyć i zwyciężyć.
Dłuższa chwila minęła nim zorientowała się że biegnie, w panicznym pośpiechu z powrotem na zachód. Zdawał się tak niewzruszony, nic, nic nie mogło złamać jego sił; kpiła, prowokowała, oglądała w chwilach kiedy opanowanie i brutalna przemoc były jedynym ratunkiem - Ulko Hermeta nigdy nie okazał słabości. Nogi gwałtownie odmówiły posłuszeństwa, Aroya przewróciła się, potoczyła rozpędem po twardej drodze. Leży, wreszcie nieruchoma. Odpoczynek. Podciągnęła kolana do brody, twarz osłoniła ramieniem; dość już tego. Dość już tego wszystkiego.

cdn

Rozwiera usta do krzyku, przeraźliwego wrzasku lecz z wysuszonego przełyku dobywa tylko charkot. Wstrząsana kaszlem okręca się na plecy, do stóp Kowala, chyba.
-I co? Nawet nie ma sensu wypalać ci gardła. Wezwanie pomocy? Tutaj? Teraz? Śmiechu, śmiechu warte! (Aroya nie widzi, ale to musi być Katownik; jego śmianie to coś opływającego w tak głęboką, osobliwą radość, że zgroza ściska jej trzewia).
-Tyag, tyag,  t y a g. (Ktoś się pochyla: Krzyżowiec) Zagubiłaś drogę, przegrałaś swoje słońce zanim wzeszło. My, śmiertelnicy i oni - pierworodni - tylko nieszczęsnym trafem żyjemy na jednym świecie; wszystko inne nas dzieli i ty znasz siłę tego podziału, doświadczyłaś jej spalając połowę własnego, krótkiego życia na bezsensownej służbie - służbie którą oni pogardzają. I więcej nawet, (Krzyżowiec siada blisko tuż przy niej) ważyłaś się wejść na Krzyż, dotrzeć do miejsca w którym tną się i mierzą linie mocy, Wola Synów i esencja pierworodnych, Czerń przeciw błękitowi. Jak myślisz, co zwycięży i co ci wtedy zostanie?
-Lament! Wtedy-zostanie-jej- (mówi, dławiąc się śmiechem Katownik) -Lament!
-Biedna kobieto (Kowal), właśnie teraz potrzebujesz wszystkich sił żeby przetrwać - ale sama już nie wiesz czy działać jak Pierworodny, czy jak gyor... Czym ty w ogóle jesteś?


Kolczak?
Kolcarz?
Kołownik?
cdn
« Ostatnia zmiana: Czerwiec 14, 2012, 07:02:46 pm wysłana przez Bollomaster »