Autor Wątek: Bajka o nieposłusznych dzieciach i o tym, co z nich wyrosło  (Przeczytany 68 razy)

Bollomaster

  • Global Moderator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 4175
  • Aurë entuluva!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Bajka o nieposłusznych dzieciach i o tym, co z nich wyrosło
« dnia: Sierpień 12, 2013, 07:35:42 pm »
Bajka o nieposłusznych dzieciach i o tym, co z nich wyrosło


Dawno, dawno temu, tak dawno temu że nie istniało jeszcze ani Niebo ani Czas, były sobie dzieci które w ogóle nie słuchały swoich rodziców. Robiły tylko to, co lubiły, a najbardziej lubiły skakać po górach i  pluskać się w morzach, tańczyć na ostrzach traw i wyprowadzać z równowagi dostojne Gwiazdy. Nie były to złe dzieci, tylko bardzo niesforne i ich rodzice często martwili się co z nich wyrośnie. Niestety, nie mieli na to żadnego wpływu.
Pewnego razu dzieci wędrowały sobie szczególnie szeroko i dotarły dalej niż daleko, do krainy spłowiałej od ognia, na pustynię gdzie piasek był żarem, a wiatr płomieniem. Nie było tu zbyt ciekawie i zawiedzione dzieci postanowiły sprawdzić co kryje się za horyzontem, kiedy jedno z nich wypatrzyło Smoczycę. Była wielka jak Katedra i śniła głęboko snami sprawiedliwej z głową opartą na rękach, błogo zanurzona w rozpalonej ziemi. Dzieci nasypały jej piasku do nosa i Smoczyca kichnęła. Nadmuchały jej do ucha i Smoczyca prychnęła. Wreszcie zaczęły jej skakać po głowie i Smoczyca się obudziła.
Zmierzyła dzieci lodowatym wzrokiem.
- Dzieci, wy niegodziwe dzieci - powiedziała. - Czy nie znacie żadnego umiaru? Czy nie wiecie jaki los czeka tych, co budzą Smoka?
- Nie, nie wiemy - odpowiedziały dzieci. - Pokaż nam ty stara smoczyco-jaszczurzyco. Założymy się, że nawet nie potrafisz się wygrzebać na wolność!
Smoczyca uśmiechnęła się zimno.
- Dzieci, jesteście niegodziwe podwójnie. Dręczycie nie tylko mnie, ale również swoich rodziców. Wracajcie lepiej do domu, czeka tam na was mnóstwo pracy. Wasi biedni rodzice są głodni i spragnieni, potrzebują powietrza, potrzebują światła i spiżu, potrzebują krwi i kamienia, a dobrze wiecie, że są za starzy i za słabi żeby sobie bez was poradzić.
Dzieci rzeczywiście wiedziały o tym wszystkim doskonale, ale w tej chwili wolały o tym nie myśleć. Zostawiły więc Smoczycę i urządziły sobie wyścigi do granicy horyzontu, a później robiły jeszcze tysiąc innych, zabawnych rzeczy. W końcu jednak poczuły się zmęczone i zatęskniły do rodziców których już tak dawno nie widziały. Ruszyły więc z powrotem.
Tam, gdzie wcześniej stał ich dom, teraz ziała bezdenna, straszliwa czeluść, otchłań czarniejsza niż serce Gwiazdy. Wszędzie wkoło było nieprzeliczone mnóstwo Smoków i ludzi, ale te Smoki były młode i twarze miały umazane krwią, a ci ludzie byli obcy i w oczach mieli szaleństwo. Wszystko skąpane było w upiornym, czerwonym blasku.
- Coście zrobili z naszymi rodzicami? Dlaczego zniszczyliście nasz dom? - pytały przerażone, zapłakane dzieci, ale Smoki i ludzie tylko zaciskali usta i odwracali głowy. Nagle pewne dziecko, jedyne które do tej pory milczało, zadało inne pytanie:
- Kto was prowadzi?
Wtedy wszyscy niszczyciele jednym głosem wykrzyknęli jedno Imię i dzieci zobaczyły przed sobą tron z Gwiazd, Smoków, ludzi i innych istot, a na jego szczycie – Smoczycę spotkaną w szerokiej krainie.
- Dzieci, jeśli naprawdę chcecie wiedzieć, co spotkało waszych rodziców spojrzyjcie w górę – powiedziała Smoczyca, a w jej mroźnym głosie brzmiała groźba. Mimo to dzieci spojrzały – ujrzały bestialstwo – i w tej samej chwili przestały być dziećmi. Cierpienie przeorało twarze i zmieniło je w odrażające maski. Bielmo pokryło wypłakane z żalu, przerażone oczy. Żałoba ugięła plecy, bezsilny gniew powyginał palce w paskudne szpony i zęby w ohydne zębiska.
- Stała się sprawiedliwość – mówiła dalej Smoczyca. –  Krew waszych rodziców zmaże zło, którego dokonali. Oto jest znak mojego zwycięztwa i mojej chwały, dostrzegalny z najdalszych krańców ziemi, nowe źródło jasności i życia, przed którym postawię Złotą Tarczę, tak że jego widok nie będzie budził grozy, lecz uniesienie. Oto jest Słońce.
Istoty, które kiedyś były dziećmi pomyślały, że nic gorszego, nic okrutniejszego nie może się już im przydarzyć – i znalazły w tej myśli pocieszenie. Ale wtedy poruszyło się oko Nagiego Słońca i zpomiędzy rozchylonych zębów rozległ się wielotysięczny szept:
- Dzieci moje, niechże was pocałuję.
I Słońce wgryzło się niezliczonymi promieniami w ciała istot, tak że ich skóra spłynęła krwią i nabiegła purpurą, która już nigdy nie miała zniknąć. Nie słyszeli własnych krzyków, ani nawet wściekłego ryku Słońca, nie słyszeli nic oprócz jednego zdania. Znak widoczny z najdalszych krańców ziemi. Co innego im pozostało? Bez dalszego namysłu, w desperackim zrywie umęczonych nóg niemal wszyscy rzucili się prosto w czerń, tam gdzie kiedyś był ich dom. I czerń połknęła ich bez śladu.

A kiedy znaleźli się na samym dnie otchłani płacząc z radości zrozumieli, że jednak wrócili do siebie.
« Ostatnia zmiana: Sierpień 17, 2013, 05:47:21 am wysłana przez Bollomaster »