Autor Wątek: Ro Gamblai-batta (fragment)  (Przeczytany 136 razy)

Bollomaster

  • Global Moderator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 4175
  • Aurë entuluva!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Ro Gamblai-batta (fragment)
« dnia: Grudzień 07, 2008, 10:08:21 pm »
"Ro Gamblai-batta"

"Kres Ro Gamblai", spisany jakoby niedługo po wydarzeniach o których traktuje (2472 rok II Ery) przez ich naocznego (nieznanego nam) świadka. Istnieją liczne tradycje o upadku Książąt Krwi; "Kres" jest jedną z trzech najszerzej znanych. Jego autor zrezygnował z Chronologicznego porządku, za podstawę kompozycji przyjmując losy sześciu głównych członków rodu – przedstawione kolejno w osobnych rozdziałach. Szósty i najsłynniejszy to koniec Źródłodzierżcy, pierwszego przed wszystkimi Książętami i ostatniego z nich.

[rozdział szósty]
[...] Bitwa to był ich tryumf, ale gdy poznali, że Źródłodzierżca zwrócił ostrze podstępu przeciwko tym, co myśleli że nim władają – gdy to poznali, wielu stwierdziło, że ta bitwa to była ich najgorsza z klęsk. Rozpoczęła się ucieczka. Korona-obozowisko, zawieszona pierścieniami nad murem Ro Gamblai z nocy na noc dzieliła się na coraz mniejsze wysepki, ostatnie kły powalonej Bestii. Nie rozesłano gońców, heroldowie nie rysowali nowych godeł, rodzinne kraje i miasta nie rozkwitły kolorami, pieśni ułożonych i czule pielęgnowanych nie wyśpiewano. W końcu przerażenie stało się tak wielkie, że tych co pozostali zaczął zabijać ich ucieleśniony strach; to były istoty gorsze niż wszystko co działo się podCzas oblężenia. Cały brud, zgnilizna, to co ukryte na dnie, w mule, błocie, najgorsze postępki, które powinny ujrzeć światło dnia tylko raz, myśli do których nie przyznawało się, cienie tego co kiedyś uczyniono i natychmiast zapomniano – to wszystko wypełzło między nich, na zewnątrz, ku ludziom, w nowych, osobliwych kształtach.
Rozeszła się wieść, że armia rozpadła się jeszcze przed nadejściem wroga.
Armia się nie rozpadła. Znaleźli się tacy co zdołali pokonać strach, zdeptać go, zmiażdżyć – a gdy to zrobili sami stali się czymś jeszcze okropniejszym. Nie mieli nic oprócz ohydy samych siebie i jednego celu, pozbawonego już sensownej podstawy, pozbawionego przyczyny i źródła – wszystko czego chcieli to zniszczyć ostatniego, jedynego już Księcia. Oto jak postąpili.
Na szczycie schodów serpentynowych, w odległości pięciu tysięcy kroków od ruin bramy, ustawili rusztowanie z promieni księżyca, szerokie i mocne, z licznymi zadziorami, graniami, hakami, szczerbami, kleszczami, cierniami, imadłami; wszystko to było ostre, tak ostre że gdy popędzili ku temu tłum zwykłych ludzi (resztkę tych, których używano do oblężenia i szturmów), rozpadli się na ochłapy już w chwili gdy padł na nich cień tego czegoś. Następnie wzięli cztery Demony Światła, z tych co mają liczne oczy. Za te oczy ponabijali je na ramę, starannie rozciągając ich czarno-promienne ciała, tak, że ich końce połączyły się w każdym z czterech rogów rusztowania i w ten sposób powstała brama, widoczna za dnia, a w nocy zgoła niedostrzegalna i niewyczuwalna – dopóki się w nią nie weszło. Resztka wojsk opuściła obóz i rozłożyła się między bramą zrujnowaną a bramą nowo zbudowaną – w oczekiwaniu na przybycie wroga i w nadziei na właściwą tego porę.
Źródłodzierżca nadciągnął za dnia, wczesnym rankiem, wraz ze Słońcem. Gdy stanął u podnóża skały, na początku schodów, ciała większości z jego wrogów umarły, ale tylko nieliczni tego nie przeżyli. Kiedy jednak dotarł na szczyt (a było to południe) jedyne co zachowali to był swój cel. Książę ujrzał bramę i uśmiechnął się. Wtedy wystąpił naprzód ktoś bezimienny, zapomniany już wtedy. Jego jedyną bronią był krótki patyk; "Nie przejdziesz przez tą bramę" powiedział po czym kijek przełamał.
Źródłodzierżca wszedł w bramę. Perspektywa, głębia całego widoku ruszyły na przód i stanęły obok niego, tak, że wyglądał jak namalowany, a gdy cofnęły się w popłochu, ujrzano go na tle szarego pustkowia, szarego piachu, czarnych skał, szarych chmur bez słońca – to wszystko zdawało się być martwe, lecz wokół niego już teraz zaczynało się krzewić, buchać, wzrastać życie w jakiejś dzikiej, niepokojącej formie. Na jego twarzy nie było uśmiechu. Brama, przez chwilę otwarta, nagle się zamknęła. A stało się to z taką siłą, że rozpadła się na kawały, tnące ciągle mocno, które padając z wysokości wnikły w głąb skały i rozcięły tysiące stóp opoki – aż opadły do miejsca gdzie było suche teraz źródło.
« Ostatnia zmiana: Luty 20, 2012, 09:00:12 pm wysłana przez Bollomaster »