“Tych, którzy widzą, oślepi. Tym, którzy są ślepi, przywróci wzrok.”
Gdy dzisiejsi historycy próbują wyznaczyć moment rozpoczęcia jednego z najwspanialszych – choć również najbardziej krwawych – okresów w historii Archipelagu Kartaldorskiego stają wobec zagadki: jakim sposobem Lleu Bherlodd, kapitan Złotej Armady, zdołał zjednać sobie serca tak wielu istot zamieszkujących wyspy, nie pojawiając się oficjalnie na arenie dziejów ani razu, póki jego wspaniały galeon Tyuda Gharia nie wpłynął tryumfalnie do portu w Urba Corda? Jak uzasadnić fakt, że istota, która na krótki czas uzyskała hegemonię na morzach Krain Południa i Zachodu pojawiła się – w sensie historycznym – znikąd, gdyż do owego pamiętnego dnia, gdy Lleu Bherlodd uwięził Lorda Szachownicy nikt na Turblanda nie słyszał jego imienia? Złoty Admirał udzielił tylko jeden raz odpowiedzi na drugie z tych pytań, odpowiedzi, która w kontekście hipotez o jego pochodzeniu brzmi dość prawdopodobnie. Gdy Vigdif od Lustra, ulubiony bard Bherlodda, poprosił go kiedyś o wyjaśnienie (zaczynał bowiem wówczas swój najsłynniejszy poemat, Seur lhodd haid, czyli Pieśń o Wiecznym Świcie) Admirał odparł: “Napisz że przypłynąłem”.
Pierwsze oznaki sztormu który miał na zawsze zmienić Kartaldor nadeszły niepostrzeżenie. Ot, kilka plotek o statku z nieznaną banderą, który widziano na granicy Pełnego Morza, kilka niewyjaśnionych ucieczek skazańców z więzień, kilka okrętów, które nie zawinęły do portów o czasie... Później nadeszły wieści, które zdumiały nawet doświadczonych bridhuna – wieści o martwej ciszy morskiej na Interiorze i o zniknięciu Tsugrima Strażnika Dróg, człowieka z Tradyru, obdarzonego przez króla Albionu władzą nad czterema latarniami: w Cabrze, na Leuzie, Ferdhu i Gowtang. Wreszcie nastąpiło wydarzenie, którego nikt nie mógł wtedy wiązać z nadchodzącymi wypadkami, jednak w serca wielu istot napełniło grozą i niepokojem: sny istot na wybrzeżach Interioru od Ossentharu po Krainy Południa przecięło ostrze białego światła, podobne do słupa jasności który łączył niebo z ziemią. Ci, którzy obudzili się przerażeni blaskiem snu snuli się długo jak ociemniali, wielu naprawdę straciło wzrok.
Później wydarzenia potoczyły się szybko. W biały dzień zapłonęła latarnia w Cabrze. Tsugrim przybył na Albanę i oficjalnie wypowiedział posłuszeństwo Lordowi Szachownicy. Jednocześnie Jaxudrith Al-darit, pochodząca z Almutu władczyni wyspy Nwezir i kapitan statku o tej samej nazwie wciągnęła na maszt nową banderę – złote słońce wschodzące z czerwonego morza – i pod tym znakiem popłynęła na Zulfi. Gdy tylko Nwezir zawinęła do zulfijskiego portu, jak na umówiony sygnał podobne flagi zatrzepotały na kolejnych okrętach – tak sławnych kapitanów jak Cregsthur Stygijczyk, Hyazunga Ghiabhi z Krain Południa i Dia Ladrudd Światłomistrz. Na wiecu zwołanym przez Wielkiego Armatora - którym był wówczas Gwydion Nieśmiertelny – Jaxudrtih wezwała wszystkich “godnych” do powitania Złotego Admirała, który jest już w drodze ku Albanie. Ci, którzy chcą wystąpić przeciw niemu niech śledzą światło latarni – kiedy bowiem zapłonie Gowtang, czyli ostatnia z nich Admirał otwarcie zmierzy się z każdym kto odważy się stanąć mu na drodze. Armator zapowiedział ze swojej strony że przeciwstawi się jakiejkolwiek istocie która rości sobie prawo rządzenia Kartaldorem nie ujawniwszy nawet swojej twarzy i imienia. Wiec rozwiązano ledwie unikając rozlewu krwi, gdy nadeszła wiadomość o świetle płonącym na Leuzie. Zwolennicy Admirała wsiedli na swoje okręty i skierowali się na wschód pozostawiając wszystkie bogactwa na wyspach na pastwę wrogów. Tymczasem Gwydion Nieśmiertelny porozumiał się z Lordem Szachownicy i zebrał flotę swoich sojuszników wokół wyspy Gowtang. Jednocześnie z portów krain Zachodu i Południa wypłynęła w tajemnicy flota pół setki okrętów, która skoncentrowała się na Uskoku Gwiazd pod dowództwem trzech istot. Pierwszą z nich był bridhun Kjauramoinen, ślepy starzec, którego zawsze prowadziła ze rękę Fea, mała dziewczynka o niebieskich włosach (mówiono że Kjauramoinen nigdy się nie myli bo to ona szepcze mu do ucha tajemnice nieznane innym ludziom). Następnie sheggen Ystvin z Gano-dann, przyjaciel Wielkiego Armatora, szczycący się tym że nigdy nie postawił nogi na stałym lądzie. Wreszcie elfshan Or Cienisty, który przybył na północ na specjalną prośbę Gwydiona, by, jak mówiono, spłacić dług zaciągnięty w dalekiej przeszłości. Or słynął z tego że nigdy nie opuszczał za dnia swojego okrętu, Oun Kruma; sam statek nie sprawiał zbyt przyjemnego wrażenia, jako że kadłub wykonany na sposób Południowców – to jest z tkaniny – bezustannie wybrzuszał się i falował jakby w jego wnętrzu kłębiło się stado węży. Mówiono, że nocą Or wypuszcza zamknięte tam istoty i sam rusza razem z nimi by wypełnić powierzone mu zadanie – dowiedzieć się jak najwięcej o zbliżającym się przeciwniku. Podwładni elfshana patrolowali więc wody na północ od Otwartych Oceanów i nie było możliwości by ktokolwiek przepłynął tam bez ich wiedzy - ale samego Admirała nie odnaleźli.
Seur lhodd haid opowiada, że kiedy zapłonęła latarnia na Ferdhu i wszystkie przygotowania zostały już ukończone, Gwydion, patrząc ze swojego okrętu, Mansury, na zebraną armadę, miał ze zdumieniem powiedzieć do swojego syna, Gwyneda: “Poruszyłem niebo i ziemię by obronić się przed kimś kto nie ma ani imienia ani twarzy. Dlaczego tak się go lękam? Czy mój strach, czy to że czekam na niego otoczony flotą stu okrętów, nie oznacza że przegrałem zanim jeszcze tu przybył?”.
W tym samym momencie gdy Gowtang, najjaśniejsza latarnia Kartaldoru, wybuchnęła blaskiem, na wody Kartaldoru wpłynęła Złota Armada.
Zwolennicy Armatora, podwładni Lorda Szachownicy i przedstawiciele niezależnych kapitanów, którzy nie opowiedzieli się po żadnej ze stron mogli tylko patrzeć w osłupieniu. Nie z powodu liczebności nadpływającej flotylli – bowiem sama liczba statków ustępowała siłom koalicji. Na Albanę płynęły statki z całego kontynentu: żaglowce, galeony, galery, kogi i karawele z Tatahranu, Maddox, Tradyru, Kelanei, Aquilonii, vendhijska huridanna, korweta Talad Adornai, Winthorpskiej Oficerii Czterech Twierdz, rouny z Krain Południa. Były tam konstrukcje obce nawet dla doświadczonych żeglarzy, widocznie pochodzące spoza wód Interioru. Na burtach i banderach błyszczały godła sławnych kapitanów, ale też zupełnie nieznane symbole lub znaki, które na zawsze chciano wyrzucić z pamięci – przynależne wygnanym lub skazańcom. Pomiędzy okrętami pędziły dziesiątki i setki istot: muiratijih ogromne bestie biegnące po wodzie, kawaleria na rumakach kelpie, istoty płynące na falach jakby dosiadały koni; tuż nad powierzchnią morza sunął gryf niosący na grzbiecie Jeźdźca Burzy, dwa Felspef ciągnące rydwan powożony przez birdanina dmącego w róg, zgraja wiedźm powietrza; cała armada skrzyła się i migotała barwami w bladym świetle przedświtu. Jednak wschodzące słońce oparło swoje promienie najpierw o najwyższy z masztów, jeden z siedmiu masztów galeonu płynącego na przedzie. Nie pamiętano by po Archipelagu pływał wspanialszy statek. Wyciosany jakby z jednej bryły złotego drzewa wznosił się nad pozostałymi okrętami jak góra, a płynął pod żaglami przez które przenikał blask dnia. Wspaniały galion - łeb i korpus gigantycznego czerwonego smoka - zakrywał cały dziób galeonu; skrzydła rzeźby sięgały daleko w tył, ku burtom. Wielki żaglowiec Złotego Admirała, Tyuda Gharia, płynął pierwszy na spotkanie z Mansurą.