Taki motyw: Puści Ludzie, wędrując ze Zgniłych Światów przez Błękity pod czarną tarczą Klątwy - tysiące tysięcy spieszonych żołnierzy - nieśli (niczym trumny) bladobiałe próżniopławy, latające korabie, czyli - wielkie okręty podniebne. Celem Przemarszu był sam spód Innego; jeśli prawdziwą ziemię wyobrazić sobie jako pokój w domu, to niezliczona rzesza sidardyjskich ludzi stawała na strychu, tuż nad głowami nieświadomych mieszkańców, odgrodzona tylko poziomem podłogi-Nieba. Teraz na przód wychodzili półbogowie, synowie Synów i młotami rąk przebijali się z Błękitu w czerwień (choć bywało, że Niebiosa były Przemarszom otwierane, jak wielkie wrota - przez Siły innych, sprzyjających Synom Bogów).
Zobacz, jak to wygląda z perspektywy istot żyjących na dole, na glinianej ziemi. Siedzisz sobie z przyjaciółmi w ogrodzie, leżysz w promieniach Słońca nad jeziorem, sprawdzasz godzinę na miejskim zegarze - i widzisz jak daleko, daleko i wysoko nad twoją głową na czystej barwie nieba pojawia się czarny punkt. Mijają chwile, nie można się pomylić, czerń wzbiera; przypomina teraz falę pyłu która podnosi się spod gwałtownie niszczonych budynków. Prostujesz rękę; obłok ma już rozmiar twojej pięści i ciągle rośnie, musi być gigantyczny; żeby go dostrzec nie trzeba już wzroku orła. Nagle słychać dźwięk, odległy pogłos, coś jakby grzmot, grom; i trudno mieć wątpliwości, niebo jest czyste, to musi być huk dobiegający stamtąd. Załóżmy, że biegniesz do swojego obserwatorium, ciężko dysząc osiągasz szczyt schodów, zaczynasz nastawiać kolumnę lunety a w chrzęst i trzask przekładni wikła się dźwięk inny, przybierające na sile dudnienie i nagłe uderzenie wichury. Dopadasz do szklanego oka. To już nie obłok, ani nawet chmura; tuż spod sklepienia Nieba, na obszarze kilometrów, wisi całun smoliście czarnego pyłu. Ciągle się rozprzestrzenia, a opada bardzo powoli; zupełnie nie widać co się dzieje za nim. Drży ziemia, kubki i butelka spadają ze stołu. I wtedy, jak pazur bestii, jak nóż z rękawa mordercy wysuwa się z czerni biała jak kość szpica - ułamek chwili - która wydłuża się w kilkusetmetrowy dziób okrętu. Nagle burty idą na boki, statek sunie dalej, widać już całość: kształt wydłużonego krzyża, w punkcie przecięcia ramion piętrzy się strzelista wieża. Na moment przed faktem już wiesz - nie może być sam; z wyglądu, z linii tego czegoś wyziera większa liczba, obecność legionu kształtów identycznych. Już są: brzuch chmury zjeża się dziesiątkami bladych grotów, okręty rwą naprzód, za krzyżowymi ramionami płyną wstęgi pyłu, flota leci ostro w dół, wprost na twoje oczy, na twoją głowę. Spazmatyczne drgnienia ogarniają ziemię, wstrząsają drzewami, miastem - nie musisz tego widzieć, wiesz że na spotkanie wroga idą wzwyż piętro za piętrem, poziom za poziomem fortece z epoki zapomnianych wojen. Napędzane czystą Esencją, tzelkraftowe baszty, blanki i wieże podrywają się z fundamentów. Zaraz, razem z malejącymi figurkami Pierworodnych żołnierzy znajdą się w sercu podniebnej bitwy.
Ano zabrakło mi imperialnej floty ze Star Warsów w SOŁPie. Te statki są fajne, wręcz genialne, a motyw "bitew w przestworzach" to motyw co się zowie. Tak więc zakładam, że "rasy synów" z Pustych Światów po drugiej stronie Błękitu budują podobne okręty żeby osiągać prawdziwą ziemię. Klimat tych rzeczy, nastrój jaki na nich panuje najlepiej oddaje końcówka opowiadania Lema "Dwa potwory" (
http://soap.kasiotfur.com/index.php?topic=237.msg746#msg746). Plus trochę systemowych modyfikacji.
Statki służą pustym ludziom tylko do lądowania; po prostu roztrzaskują się, a z wraków wyrajają się legiony identycznych żołnierzy (kurde, nawet to pasuje do SW! Wyszło nieświadomie). Upadek w osłonie okrętu nie rani ich w żaden sposób, niweluje jakby twardość prawdziwej ziemi, zabójczą dla nieprawdziwych istot. Gdyby nie ich korabie, synowie spadaliby po prostu przez dziury w Niebie i ginęli przy zderzeniu z powierzchnią. Dlatego Pierworodni odpowiedzieli "po prostu" latającymi murami i zamkami, które mogą przechwytywać wrogą flotę w powietrzu. Sidardyjskie statki albo rozpadały się w drzazgi, albo wbijały w głąb fortyfikacji co oznaczało, że ich obsada musi sobie poradzić z załogami liczącymi tysiące tysięcy żołnierzy.
Co oczywiście nie przekreśla udziału lżejszych jednostek - ze strony Pierworodnych fruwających fregat albo powietrznej kawalerii. Ich celem jest jak najpoważniejsze uszkodzenie statku; bitwa rozgrywa się błyskawicznie, ale nic nie stoi na przeszkodzie żeby kilka minut czasu rzeczywistego zajęło dobrą godzinę sesji - dzięki lumionoportacji, szybszym niż dźwięk wierzchowcom Pierworodni mogą ponawiać swoje szarże. Do tego dochodzi walka z unieruchomionymi statkami w powietrzu i żołnierzami tych które "wylądowały" na ziemi.
Statki synów nie potrafią manewrować, ale mogą im przecież towarzyszyć różne stwory lecące w osłonie. Jakie? Jeszcze nie wiem, ale na pewno potrafią dostarczyć zajęcia Pierworodnym.
Na koniec dwie ważne uwagi. Chociaż każdy Pierworodny instynktownie czuje wrogość i agresję Przemarszów (czyli wojsk sidardyjskich), i może na przykład ulec strachowi czy panice - to pustych ludzi nie otacza zabójcza, właściwa Synom i ich Utworzeniom, aura. Są przerażający, jest ich mrowie ale walczy się z nimi jak z (w miarę) zwykłymi istotami. Mechanicznie wygląda to tak, że pusty człowiek uderza i zadaje rany z siłą glinianego hajota (przeciętnego człowieka), ale wytrzymałość ma błękitnego cienia. Wystarczy muśnięcie miecza, strzały czy pięści żeby go unicestwić (zazwyczaj); czyli cała ich siła leży w grozie jaką wywołują oraz w liczebności (rzeczywiście potwornej).
Jak często mają miejsce Przemarsze, czyli - jak często Pierworodni w najróżniejszych częściach świata muszą się zmagać z takim zagrożeniem? Wygląda to w ten sposób, że wojska sidardyjskie przemierzają Błękit nieustannie. Prawdopodobnie nieskończone strumienie pustych istot wychodzą ze Zgniłych Światów i... przepadają w bezkresach Innego. To może być efekt Legendarnego "Tkania Błękitu" które odsunęło Światy daleko od prawdziwej ziemi na same rubieże Istnienia (poza tym, za czasów Wojny, Pierworodni zniszczyli wiele z tych miejsc - Wątek Końca Światów). Bardzo niewielka część wrogich sił osiąga Niebo - jednak od tego momentu radzą już sobie bardzo dobrze, bezbłędnie lokalizując największe skupiska esencji Pierworodnych. Ader-Thaden było atakowane co najmniej dwukrotnie, Mythia i Gladma na pewno raz. Są wreszcie tacy badim którzy powiadają jak widzieli blade floty szturmujące... Rafa-mur w Otchłani.