GRANIE HERDAINAMI - [Gwyned]Po pierwsze i najważniejsze, to są MOJE uwagi i refleksje – żaden kanon odgrywania czy założeń. Wręcz przeciwnie, jestem pewien że z czasem uda się wymyślić i przetestować znacznie ciekawsze patenty/ ulepszyć te które przedstawię niżej. Ale od czegoś zacząć trzeba.
Opis sesji które prowadziła Bambosh:
http://soap.kasiotfur.com/index.php?topic=643.0Opis Gwyneda: fkrutce
Różnorodne charaktery: myśląc o Gwynedzie założyłem, że nie ma charakteru w takim sensie w jakim posiadamy go na przykład my, że jego herdaiński Upór "wyrównuje" wszystkie sytuacje. Wydawało mi się, że cechy takie jak nieśmiałość, wycofanie, tchórzliwość nie mogą współistnieć z ideą niezwykle potężnej esencji nastawionej na przetrzymywanie każdej przeciwności. Ale po drugiej sesji, podczas jej obgadywania, Bambosz wykazał (Kasi i mnie) bardzo przekonywająco, że Upór nie rozstrzyga sytuacji, nie zapewnia powodzenia zawsze – nie jest gwarancją sukcesu, ale nastawieniem przyjmowanym w obliczu wyzwania. Jednym słowem Herdain może być tchórzliwy – chociaż ta cecha łatwo nie wypłynie na wierzch, trzymana w karbach Woli i Uporu (jednak do pewnych granic!) Dlatego, patrząc z zewnątrz, może się wydawać że wszyscy Herdainowie są tacy sami – podczas gdy w każdym grają inne emocje, jedyną widoczną rzeczą jest zazwyczaj Upór (=siła woli).
Dramatyzm destrukcji: to jest to, rzecz która napędza mnie kiedy gram Gwynedem: świadomość że gdzieś na świecie, może nawet blisko, tuż pod moim bokiem coś jest niszczone, trwanie w zagrożeniu! Dodajcie do tego świadomość przynależności do rasy która od tysiącleci stawia opór siłom zniszczenia – i jest zdolna je hamować i gasić! To w jakiejś mierze musi być kwestia charakteru, tego że Gwyned jest względnie młody, ale gdybym usłyszał na sesji że gdzieś szaleje Bestia, rzuciłbym się w tamtą stronę – nie po to żeby z nią walczyć (taki szalony nie jestem) lecz aby pomóc ziemi, zniszczonym żywiołom, ludziom zmagającym się z odbudową domów. Co za wspaniałe wyzwanie, znając swoje umiejętności i potęgę Gwiezdnego Uporu wejść w konflikt tego rodzaju, zobaczyć i sprawdzić co mógłbym zrobić, jak dużo bym zdziałał!
Dla ludzi z walką, konfrontacją zawsze łączą się emocje – i dlatego ten element jest niezbędny w erpegach. Wydaje mi się jednak, że zazwyczaj jego wykorzystanie polega na przekonaniu się jak duże gugu gracz może zrobić wrogowi wykorzystując swoje bronie/ zagrywki/ kombosy. Nic do tego nie mam, ale według mnie w wypadku Herdainów konfrontacja przenosi się na inną, równie ciekawą płaszczyznę. Ścierasz się nie z osobowym wrogiem ale z niewiedzą, brakiem umiejętności, grawitacją-bezwładem i wrogością żywiołów, z bezcielesnym Zniszczeniem, z mamiącą, Przeklętą percepcją.
Takiej sytuacji jeszcze na sesji nie było, ale myślę że gdybym spotkał osobnika który niszczy – z głupoty czy przyjemności, nieważne – potraktowałbym go jako coś zepsutego, co należy naprawić, nie wroga którego wdeptuje się w ziemię. Dlatego tak bardzo podoba mi się ten kawałek z opisu Herdainów (autorstwa Lorrora): "Ich wojny wyglądają jak swego rodzaju 'lekcje' czy 'ostrzeżenia' przed zagładą". Nawet gdybym obiektywnie tego człowieka skrzywdził, ciężko zranił, zrobiłbym to w dobrej wierze, po to żeby go nauczyć. Wydaje mi się że tylko najbardziej destruktywne siły – Pomiot, Bestie, Pustokrzewcy – mogą wywoływać w Herdainach czystą furię.
A może nie? Może nawet kiedy stają przeciwko nim postępują tak samo jak zawsze? Zniszczenie to jest siła, potencjał – który można zmierzyć i który wyczerpuje się i rozprasza. Walka, wojna ze strony Herdainów polega na wystawieniu porównywalnej, większej siły twórczej. Wróg niszczy – ty odbudowujesz i cykl powtarza się tak długo, aż jednej ze stron nie opadną ręce.
Deklaracje krótkie/ deklaracje długie: teoretycznie dość oczywiste; Gracz nie rozwodzi się nad kwestiami które nie interesują jego postaci – w wypadku Gwyneda wyszło całkiem ciekawie, bo rzeczy które go zajmują są zazwyczaj obojętne/ nieistniejące dla innych. Całą masę interakcji społecznych kwitował bardzo krótkimi stwierdzeniami, albo nie mówił w ogóle (uważając że sprawa jest oczywista/ nieistotna) – ale kiedy przyszło do prac naprawczych, czy do opowieści o Gladmie nagle nabywał kwiecistej wymowy (przynajmniej się starałem), zarówno w opisach akcji jak i gadkach z ludźmi.
Efekt był tym ciekawszy, że Bambosh sadził rozbudowane, bogate opisy i raczej nie ciął czasu akcji – to znaczy nie pomijał kwestii które dla mnie były nieistotne tekstami w rodzaju "czekasz na niego trzy godziny" – cały czas coś się działo, przy czym moja postać była zazwyczaj biernym obserwatorem. Wrażenie było bardzo dobre, bo przecież po to wyruszyłem na swoją wyprawę – żeby zobaczyć, poznać, nawet jeśli coś wydawało mi się bezsensowne. Byłoby dziwne, gdybym się skupiał tylko na tym co chcę zrobić, gdzie chcę pójść, gdybym ignorował cały ten świat dookoła siebie. Ryzyko jest oczywiście takie, że mistrz straci kontrolę i sesja zmieni się w monolog. Na pierwszej sesji Gwynedem właśnie tak się stało, ale druga była już znacznie bardziej wyważona, a ze szczegółowych opisów wynikły też ciekawe interakcje.
cdn