W obronie UrhenenaSkrystalizowało mi się to trochę za późno. Myślę, że jest w tym jakiś (chory) sens.
Jeśli Urhenen był rzeczywiście "ostatecznym kyarem" to można powiedzieć, że jak nikt inny kochał ludzi którzy próbowali go zabić. Żeby zmierzyć się z taką istotą, żeby w ogóle do niej dotrzeć człowiek musiał rzucić na szalę wszystko co posiada - i Urhenen przyjmował to z radością i wdzięcznością, i odpowiadał w taki sam sposób. Taka konfrontacja była w rzeczywistości totalnym spotkaniem dwóch istot, które przenikają się i rozumieją w sposób absolutny - idealna miłość.
Niemal zawsze istnienie, surowa Esencja, siła życia Urhenena przerastała Esencję jego przeciwników i myślę że dawniej ich zabijał, ale z czasem zadawanie śmierci przestało być potrzebne. Historia jego "wyczynów" jest o tyle ciekawa że na początku to niekończąca się lista zabitych, morza rozlanej krwi, kraje trupów ale z czasem przemocy jest coraz mniej aż w koncu znika zupełnie, tak jakby "furia" Drakolicza zupełnie wygasła. Niektórzy tłumaczyli to wyciekiem mocy, faktem że w szarzejącym, słabnącym świecie nie ma już mocarzy zdolnych rzucić wyzwanie Uzurpatorowi ale prawda mogła wyglądać inaczej. Czas bohaterów się nie skończył, ale ich klęski zmieniły oblicze - z kataklizmów rujnujących całe krainy stały się jednostkowymi, transcendentalnymi epizodami, zwieńczeniami bitew o których nikt nigdy nie słyszał. Wyobraźcie sobie tych śmiałków którzy wyszli z jego Cienia, żywi, po czymś takim. Może pierwszym z nich był Victor z Błękitnych Pól, może to nie Urhenen go stworzył, może był tą częścią Cesarza Tanelfów która ugięła się i złamała w obliczu czegoś tak czystego i wszechogarniającego?
Ktoś (normalny człowiek) może powiedzieć, że do dupy z taką miłością która za chwilę cię unicestwi, ale myślę że ludzie na drodze Agonii tego tak nie postrzegają - oni istnieją w wiecznym "teraz", wszystko czego potrzebują, z czego czerpią sily jest tutaj, wszystko inne zostało odrzucone, nie istnieje. Nie ma żadnej przyszłości, żadnych planów, przewidywań, jest tylko jeden moment aż do śmierci człowieka przesuwający się w czasie, nieskazitelne trwanie. Wartość każdej napotkanej rzeczy jest oceniana tylko w jeden sposób, totalnie, i moc takiej absolutnej miłości musi być dla kyara powalająca.
Z drugiej strony to jest ideał. Agonia niemal nigdy nie trwa bez przerwy, jest stanem w który się wpada i który się traci albo porzuca, z tysiąca powodów. Właśnie tutaj tkwił sekret siły Uzurpatora. To nie była zdolność równania kontynentów ale osobliwy rodzaj szaleństwa, który pozwalał mu wytrwać w stanie Agonii dłużej niż komukolwiek innemu na świecie. Od pewnego momentu Agonia przestała być dla niego tym, czym jest dla większości kyarów: środkiem do celu - stała się celem samym w sobie. Wszystko czego się nauczył, cała moc jaką zebrał stała się swoim własnym uzasadnieniem. Można powiedzieć, że osiągnął absolutny szczyt egoizmu, pułap na którym ta cecha zmienia się w coś innego - dla starożytnych Rycerzy Uzurpatora i kilku innych istot stała się inspiracją. Popatrzcie na swoje postacie i na tych wszystkich wrogów z którymi się zmierzyliście, wszyscy zaplątani w pajęczynie wzajemnych powiązań, obciążeni obietnicami, spętani przez swoje Konwencje i cudze oczekiwania. Na najniższym, najbardziej podstawowym poziomie łączyła was tylko jedna rzecz, wasza Esencja, a Urhenen był właśnie jej uosobieniem. I dlatego ci Rycerze po szalonych bitwach jakie z nim stoczyli mogli mu ostatecznie złożyć hołd, wrogowi swoich Konwencji, istocie którą mogli naprawdę zabić - dlatego że dostrzegli w nim coś większego od nich samych, nie brutalną moc bojową, ale Esencję w jej najczystszej postaci.
Kiedy teraz o tym myślę, wydaje mi się że Urhenen mógłby osiągnąć swój cel, pełnię człowieczeństwa, nie niszcząc świata. Gdyby zdołał przekroczyć swoje ostatnie ograniczenie, ten okruch żalu który wiązał go z Acheronem, mógłby poświęcić się Agonii tak jak nikt przed nim i znaleźć odpowiedź której szukał w jedynym miejscu które miało znaczenie - w sobie samym

Być może już nikt nigdy by o nim nie usłyszał.
W tym kontekście taki "późny" Urhenen nie zaatakowałby po raz drugi Cesarstwa Tanelfów. Z jego strony Victor nie miałby się już czego obiawiać. Bardzo fajny (myślę) byłby patent inny. W ciągu tysiącleci istnienia, Urhenen rzucił na świat wiele cieni i właśnie jeden z nich, aspekt bezlitosnego niszczyciela, bestia w ciele smoka, zamierzał zabić Cesarza. Konfrontacja z prawdziwym Urhenenem prowadziłaby nie do jego śmierci ale jego błogosławieństwa, zezwolenia na zniszczenie wszystkich jego bezużytecznych, starych cieni. Finałowa walka kampanii to byłoby właśnie starcie z ostatnim cieniem jaki rozproszyło Słońce na waszej drodze w Katedrze.
Postać błogosławieństwa: drużyna "zlepiona" w nowego Smoka Przymierza (tak, który może się rozdzielić). Brakuje jednej osoby, Urhenen wzywa swojego syna Zalurgotha

Finałowa bitwa dwóch Smoków.
Inny, luźny patent. Vuko jako jedyna osoba zdolna zadać cios. Urhenen był istotą Esencji, Esencja nie mogła go skrzywdzić, zranić - tak jak noże nie raniły Kongama. Wszystkie postacie w drużynie przez całą kampanię łapały jak najwięcej pedeków, wszystkie za wyjątkiem Vuka

PS: a propos Agonii. Świetne uzasadnienie dlaczego Morea wybrała akurat takich czempionów, istoty które w kilka chwil/ kilkanaście lat zdobyły nadludzką potęgę - wy Agonii po prostu nie znaliście i dzięki temu byliście odporniejsi na "czar" Uzurpatora.