Autor Wątek: Sid "ban Mornholt", Gabrielita  (Przeczytany 165 razy)

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Sid "ban Mornholt", Gabrielita
« dnia: Wrzesień 28, 2008, 11:39:55 pm »
Imię: Sid
Wiek: 21 lat
Wzrost: 2.00 cm
Włosy: białe, związane w kitkę
Oczy: białe bez źrenic
Skóra: zwykłego koloru ale z tatuażami

Mam na imię Sid. Opowiem wam moją historię. Powiem wam tyle ile wiem, bo czasami lepiej nie wiedzieć za dużo… Jak wiecie jest wiele zakonów na świecie. Ale niektóre świecą o wiele jaśniej i pełniej od innych. Ja pochodzę z zakonu Gabrielitów. Jego nazwa pochodzi od pierwszego i zarazem największego Anioła. Nasz zakon jest położony w Zjednoczonym Cesarstwa Tanelfów, w Stalowym Lesie. Do zakonu nie przyjmujemy osób z zewnątrz.
Nie jesteśmy zwykłym zakonem. Nie modlimy się do OJCA; On wymaga od nas czegoś innego. Mamy przede wszystkim szkolić się, stawać się coraz silniejszymi. Naszym głównym zadaniem jest ratowanie dusz tak zwanych "ludzi z Ognia", a w końcowym rozrachunku powstrzymanie nadejścia wielkiej armii Aniołów z Ognia. Istnieją Pisma, które sam Bóg wyrył swoim głosem na duszach wybranych. A w nich jest napisane:
"I nadejdzie czas próby, w którym zmierzy się jasność z ciemnością. Kiedy to Lucyfer i jego Pan ruszą w świat żywych ... Armią Ognistych Aniołów. Tylko urodzeni z kryształów dusz największych wojowników mogą zapobiec nadejściu proroctwa."
Dobra już skończę z tym klimatyzowaniem bo zaraz uśniecie. Wytłumaczę wam zaraz wszystko po kolei, jak Bóg przykazał. Od stuleci Bóg wysyłał Anioły na ziemię. Nikomu nie tłumaczył swoich decyzji bo nie musiał. Czasami zostawiał decyzje Aniołom gdzie chcą trafić; zazwyczaj mieli do wyboru albo ziemię, albo czyściec. A czasami nawet nie zostawiał im własnej świadomości i trafiali do ciał dzieci. Nie wiem teraz, o co do końca chodzi w tej historii, ale możliwe, że drugie JA Ojca miesza się w tą sprawę. Z Aniołami wypędzonymi lub zesłanymi na ziemię działy się różne rzeczy. Podobno drugie Ja (Ojca) przejmował te Anioły w nieznanym przez nikogo celu. Działo się to powoli i stopniowo (niektórym wystarczyło pokazać okrucieństwo Ojca i zaraz mu się nastawiali się przeciwko Niemu). Ale to nie wszystko; na ziemi musi się pojawić Człowiek, który zabije w świecie materialnym tego Anioła. Musi być to człowiek, bo tylko on może zabić Anioła. Ten człowiek zwany jest przez nas "człowiekiem z Ognia", bo posiada on intuicyjną moc władania ogniem. Ma on w sobie coś w rodzaju narzuconej na niego klątwy. Kiedy zobaczy Anioła, wpada w furię (coś podobnie jak berserkerzy) i nie panuje nad sobą i swoją energią, która wtedy drastycznie rośnie. Po czym się budzi i nie pamięta co się stało. Najczęściej widzi tylko zwęgloną kupkę popiołu. Po każdym takim wydarzeniu jego moc jest większa, niż przed zabiciem Anioła. Ale za każdym razem kiedy zabije, jego dusza popada coraz głębiej w ciemność i będzie się w niej błąkała w nieskończoność.
A teraz trochę o mnie. Jak się domyślacie zostałem z stworzony właśnie z tych kryształów dusz. Przed wyruszeniem w drogę miałem okazje zobaczyć narodziny innego wybrańca. To było coś pięknego, ale opiszę to wam później. Teraz zajmę się wyjaśnieniem skąd i dlaczego jestem taki jaki jestem. Każdy z nas wygląda tak samo, różnimy się jedynie wzrostem i rysami twarzy no i charakterem. Lepiej żebyście nie spotkali niektórych z moich braci na przykład Rejska. Jaki to jest porywczy facet, ja pierdzielę współczuję jego towarzyszom jeśli ich ma wogle. No więc jak wam mówiłem, zrodzony jestem z tych kryształów; dusze tych najsilniejszych wojowników dały mi wielki potencjał i zdolności. A w skrócie po prostu robię szybkie postępy. Coś w rodzaju szybkiego uczenia się i przyswajania nowych umiejętności. No na przykład utalentowany człowiek potrzebuje dwóch lat żeby osiągnąć siłę lub szybkość którą ja mogę osiągnąć w 6 miesięcy. I tak jest ze wszystkim.
Każda istota na tej ziemi ma swoją niematerialną postać na tamtym świecie. Prawdziwe JA, które nigdy nie zginie. To nasze pierwotne ja podróżuje przez wcielenia różnych istot, ciągle i bez końca się rozszerza i bogaci o nowe świadomości. Chociaż jestem stworzony z kryształów, też posiadam swoje pierwotne JA. Nasi mnisi potrafili odnajdować pierwotne JA w każdym z nas i przez to wiedzieli jak nas przygotowywać do ratowania dusz Ludzi z ognia. Podobno moje pierwotne JA miało postać Białego Orła, który szybuje niczym strzała wystrzelona z łuku. Stąd moja fascynacja łukami. Moje szkolenie zaczęło się już od pierwszego roku, pół roku po tym jak zacząłem chodzić. Zaczęło się od bawienia "zabawkowym" łukiem. Poważne ćwiczenia zacząłem w wieku 5 lat. Szczegółowo wiedziałem jak go używać, jak napinać cięciwę żeby strzały leciały do celu tam, gdzie chciałem. Łuk to była najcenniejsza rzecz dla mnie i najbliższa. Nie rozstawałem się z nim na krok, spałem z nim, myłem się z nim, wszystko robiłem z łukiem. Gabrielici najmowali największych mistrzów do nauki. Na przykład Rejska miał za nauczycieli wspaniałych krasnoludów, których zaczął przewyższać w wieku 25 lat. Zakon nie najmował tanelfów, bo wiedział że się nie zgodzą na szkolenie jakiegoś dziecka, póki nie pokaże ono czegoś, co mogłoby ich zainteresować. Tanelfy wiedziały czym się zajmuje nasz zakon. Ale nigdy nam ani nie przeszkadzali, nawet chyba wierzyli w to co miało nadejść.
W wieku 15 lat dorównywałem większości elfich mistrzów w posługiwaniu się łukiem. Akurat wtedy odbywała się wielki zjazd gdzie tanelfy pokazują swoje możliwości. Dostaliśmy pozwolenie na przyjazd na tą ceremonię, chcieliśmy pokazać moje możliwości. Pojechałem ja, mój mistrz, najstarszy kapłan zakonu i - teraz się zdziwicie - "Człowiek z ognia". Tak: dawno temu zakon uwięził, a lepiej mówiąc wyzwolił jednego z tych biedaków. Bo musicie wiedzieć, że za każdym razem kiedy zabije on anioła tym bardziej jego dusza zapada się w ciemność. Nasz założyciel musiał poświęcić swoje życie żeby go oczyścić z tej ciemności i pozostawić go przy życiu. Teraz nam służy jako pomoc w wyzwaniu naszej prawdziwej mocy. A jeśli "Człowiek z ognia" zginie z mojej ręki to jego dusza jest oczyszczona z wszystkiego co do tej pory uczynił. Ale wracając do głównego tematu... Powiem wam, że nie wiedziałem że można być tak dobrym w strzelaniu z łuku. Tanelfy stanęli w rzędzie i napięli swoje łuki; były to żelazne łuki. Tarcze były oddalone o pótora kilometra. Sam w to nie wierzyłem, wszyscy trafili w środek. Tanelf który nas oprowadzał po tym pokazie powiedział do mnie "no mały, teraz twoja kolej na pokazanie na co cię stać. Nie zmarnuj tego". Tarczę miałem oddaloną o 200 metrów; miałem przy sobie mój ulubiony długi łuk z specjalnymi usztywnieniami żeby strzała leciała szybko, prosto i precyzyjnie. Trafiłem w sam środek. Zorientowałem się że czymś takim nie zrobię na nich wrażenia. Teraz miałem drugie podejście, tym razem postanowiłem pokazać moje umiejętności celowania w ruchomy cel. Mój trener odszedł na około 150 metrów. Ja przygotowałem sobie trzy strzały. Wziąłem je pomiędzy palce, wtedy mistrz wyrzucił w powietrze: jabłko, orzecha (włoskiego) i małą monetę o średnicy dwóch centymetrów. Wystrzeliłem trzy strzały naraz. Jabłko przebiłem na wylot, strzała poleciała jeszcze bardzo daleko. Orzech dostał też centralnie. Ale strzała która była celowana w monetę tylko drasnęła ją powodując jej żywszy obrót. Elfowie tylko lekko się zaśmiali. Miałem ostatnią próbę… Spojrzenie na mistrza i na zakonnika. Dobrze wiedzieliśmy co teraz nastąpi… Mój mistrz oddalił się na 200 metrów, wyjął z kieszeni trzy takie same monety. Widząc to usłyszałem coś jakby "nie trafił jedną, a ma zamiar trafić trzy z jeszcze większej odległości?" Wtedy zakonnik ściągnął osłonę z "Człowieka z ognia". Nagle moje tatuaże rozpowszechniły się na moje ciało. Od razu poczułem tą moc, mistrz wyrzucił monety do góry, przestrzeliłem je wszystkie centralnie na dwie połowy. A strzały poleciały jeszcze trochę dalej. Na twarzach tanelfów przez chwilę ukazało się zdziwienie. Ale zaraz po tym mały uśmiech pod nosem. Zostałem skomentowany tylko tak "jak na piętnastoletniego człowieka trochę umiesz". Po czym wzięto mojego mistrza i mistrza zakonu na krótką rozmowę. Uścisnęli sobie dłonie z tanelfami i w ciszy odeszliśmy w stronę zakonu. W trakcie drogi mistrz powiedział: "Od dziś będziesz trenował z tanelfami"...
« Ostatnia zmiana: Styczeń 21, 2009, 12:13:26 am wysłana przez Bollomaster »

Bollomaster

  • Global Moderator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 4175
  • Aurë entuluva!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
O Sidzie
« Odpowiedź #1 dnia: Październik 11, 2008, 04:09:05 pm »
Ta historia jest napisana bardzo prostym językiem, ale pamiętajcie kto ją pisze. Sid bardziej przypomina sajanina niż innych śmiertelników - jego trening, jego zadanie - to dla niego wszystko. Bynajmniej nie miał czasu rozwijać elokwencji i talentów oratorskich - są dla niego zbyteczne; mimo to, niektóre jego słowa to prawdziwe Słowa, jest w nich moc i Waga.
Co z Lucyferem i czyśćcem zrobić jeszcze nie wiem.

W 975 młody Sid walczył razem z Narfeą, Vleesem, Nayą i Hidarem w Trollheimie. Pół wieku później pojawił się na Kartaldorze, gdzie pokonał najlepszego z uczniów astrejona Gsaiby Harara (Wielkiego Armatora Zulfi) - Maharatę, który w tym pojedynku stracił sporo dumy i jedno ze swoich czterech, astrejońskich ramion. Gdzieś między tymi dwoma historiami razem z Hermitem Fergusem, paladynem Suere, trafił na Wyspę Zapomnianych Bogów i wydobył stamtąd Miklatana, Boga Słońca które dawno temu zostało strącone z Nieba... Następnie, na pokładzie Krwawej Rosemary, dowodzonej przez thartana Dabyl Haka, przebił się przez Sztorm Bhoroggi i dotarł na skraj Pełnego Morza. Stamtąd, na pokładzie latającego statku należącego do Gabrielitów, trafił razem z innymi członkami zakonu do Monsilion - w samą porę żeby wziąć udział w Festivalu. Nikt nie pamięta Festivalu równie wielkiego i obfitego w niezwykłe wydarzenia - dość tu powiedzieć, że pośród nawały tych wszystkich cudów Sid nie zniknął. Przeciwnie, wywalczył sobie znaczną sławę oraz swój legendarny przydomek, "ban Mornholt", dosłownie "syn Mornholta", przez innych jednak tłumaczony "jak Mornholt" - dla śmiertelnego łucznika chyba nie może być większego zaszczytu niż porównanie do samego Mornholta, jednego z czterech Generałów Nocy.
« Ostatnia zmiana: Styczeń 21, 2009, 12:17:02 am wysłana przez Bollomaster »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Sid, Gabrielita
« Odpowiedź #2 dnia: Październik 11, 2008, 06:25:22 pm »
Tak myslalam ze 'Mornholt' :) Nie byłam pewna

bambosh

  • czytacze
  • Hero Member
  • *
  • Wiadomości: 747
  • Niech bestia zdycha!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Sid "ban Mornholt", Gabrielita
« Odpowiedź #3 dnia: Listopad 24, 2008, 10:25:11 pm »
Spoko, język może być prosty, rzecz w tym że nawet jeśli prosty,powinien byc czytelny (a nie jest) pomijając fakt takich patentów jak 'plastikowy łuk'... trochę to powinno być obrobione
Niech Gwiazdy błogosławią zastępy Akaruny i niech świecą jasno nad ścieżkami jej wybawcy!