Autor Wątek: Yvain, Rycerz z Pożaru  (Przeczytany 149 razy)

bambosh

  • czytacze
  • Hero Member
  • *
  • Wiadomości: 747
  • Niech bestia zdycha!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Yvain, Rycerz z Pożaru
« dnia: Styczeń 08, 2010, 04:32:02 pm »
Jestem Yvain z Pożaru. Pożar nie jest oczywiście prawdziwą pożogą, to miasto na Południu, położone przy jednej z rzek Żalu. Zebrano je niemal przy samej granicy Bajkowego Świtu: z okien najwyższej wieży Pożaru dojrzysz srebro-błekit-purpurę zorzy bajkowej obmywającej płaskowyże i odległe szczyty górskie. Ten sam barwny poblask widziałem często o poranku nawet na szybach swojego pokoju; o świcie, zwłaszcza zimną porą kiedy szron pokrywał szkło, kolory zdawałay się rozpływać i promieniować potężniej niż zazwyczaj. Być może tylko urok tego widoku sprawiał że miałem ochotę i energię aby wywlec się wcześnie z łóżka i rozpocząć codzienne zajęcia. Wspólne śniadanie z matką, braćmi, siostrami oraz – zazwyczaj – gońcem lub kurierem który przybył najwcześniej i koniecznie chce się zobaczyć z ojcem. Ojca nie było z nami przy stole, jadł później. Był, jest, konserwatorem opowieści; z natury swojej pracy musiał szybko zająć się zdobytym towarem, zakonserwować go, upewnić się, że należycie go zapakowano. Orwyn, mój starszy brat towarzyszył mu w tych zajęciach.
Mój ojciec przybył do Pożaru jako bardzo młody chłopak, razem ze swoją żoną – on pochodzi z Kelanei, ona z kelanejskiego protektoratu-faktorii na Wschodzie, Imperionu. Życie w Imperionie potrafi być ciężkie – moja matka nie była tam szczęśliwa. Mój ojciec pracował już w tym czasie dla  logistyki pałacu Trygarchatu w Kelanei, ale również pragnął jakiejś zmiany. Był to czas kiedy pałace kelanejskie były niezwykle skupione na Południu – organizowały transport rzeszy istot, fundowały faktorie, kusiły osadników wizją bajkowego życia, bezmiaru możliwości i ogromnych zysków. Ta wizja wpłynęła też na moich rodziców (zeswatanych bardzo szybko przez swoje rodziny, w przyjaźni od pokoleń). Wyruszyli  na Południe, ale wbrew oczekiwaniom i planom nie zatrzymali się w jednej z faktorii Treboirantu – powędrowali dalej, w głąb dzikiej – jak się zdawało – krainy,  i osiedli w Pożarze, Miranirum, jak nazywa się to miejsce w Protektoratach.

Wiem że na Północy, w karajach wielkich jasnomagii, krąży wiele legend o Południu i mogę powiedzieć, że w większości z nich nie ma nawet krzty przesady. Nawet niektóre kelanejskie faktorie, ponoć ogniska cywilizacji, musiały się ugiąć pod bajkowością Południa. Największe miasta Treboirantu rozpaczliwie lgną do każdej tradycji karaju-matki, ale im dalej w głąb lądu, tym bardziej rozmywają się stare pojęcia, utarte zwyczaje, to co zrozumiałe i bezpieczne. Granica Bajkowego Świtu to ostatni przystanek – kto ją przekroczy, wejdzie w bajkę. Czyha tam więc niebezpieczeństwo.

Zawsze byłem tchórzem. Niewątpliwie ciągle nim jestem – natury nie sposób zmienić jak niewygodnych butów, i wszystkie moje czyny do czasu wstąpienia na drogę Honoru będą na mnie ciążyć i przypominać mi, że jestem słaby i własna natura jest moim największym wrogiem. Tak, byłem, ciągle jestem tchórzliwy, ale wierzcie mi lub nie, na Południu odrobina strachu nikomu jeszcze nie zaszkodziła. Weźcie taki Pożar: miasto nie zbudowane, ale zebrane jak to się dzieje tylko na Południu, z kolejnych grup istot, które skupiły się wokół jednego ogniska na mocy pradawnych praw gościnności; grup, które przysięgły 'bronić sobie nawzajem pleców' jak się tu mawia. Na krętych drogach Południa niewielu spotkasz nomadów, samotnych podróżników; istoty, poza niektórymi dziwnymi plemionami lgną do wspólnot – tam jest po prostu bezpieczniej. Jako dziecko wierzyłem święcie, że Pożar jest najbezpieczniejszym miejscem pod słońcem. Niebezpodstawnie: w mieście nie było ani jednej świątyni, nasi zmarli wędrowali rzeką do Treboirantu i nigdy nas nie niepokoili; mieliśmy trzy palisady: jedną z drewna, drugą ze szkła i trzecią z soli, przez które przekraść się mógł tylko bardzo sprytny mamun; dalej – zmyślne biflokowe mury, to jest przenośne ściany które można było umocować na bokach tych zwierząt, i za ich pomocą zmieniać wezbrany nurt Żalu, lub nawet ocalić domostwa przed stadem szarżujących gemmaia, któe, jak wiadomo, wpadają często w ślepy szał i pędzą w dal, nie bacząc na jakiekolwiek przeszkody na swojej drodze; nasze stada bifloków były pokaźne, ale oczywiście najwięcej z nich wiązano do mostu, dumy i chluby Pożaru. Na granicy Bajkowego Świtu jest niewiele traktów, ale jeden z nich przebiega właśnie przez Pożar, i most, który dzięki zmyślność tutejszych rzemieślników może spiąć oba brzegi Żalu. Podróże rzekami na Południu nie są byle czym; choć w górze każdej z rzek Treboirantu kryją się prawdziwe cuda, niewielu wyrusza w podróż do źródeł, wszyscy wiedzą bowiem, że rzeki to drogi elfshanów. Z tego powodu nikt, poza może konstruktorami z faktorii, nie poważy się ich blokować – zamiast tego most buduje się na biflokach zanurzonych w nurcie, które można później bez problemu odprowadzić na pastwiska. Do tego wszystkiego było w Pożarze wiele mądrych i starych istot, nie tylko ludzi, którzy widzieli już wiele świtów, potrafili się układać z mamunami i dziećmi zmierzchu, i przekazywać pamięć o dobroczynnych magiach. Moja matka co wieczór – wieczory na Południu są bardzo długie, dłuższe niż gdziekolwiek indziej – uroczyście zamykała drzwi naszego domostwa i za pomocą prostych gestów, śpiewnych słów, okadzania parą wodną i wyciągiem z sassame czyniła dom bezpiecznym.

cdn
« Ostatnia zmiana: Sierpień 23, 2010, 04:32:01 pm wysłana przez Bollomaster »
Niech Gwiazdy błogosławią zastępy Akaruny i niech świecą jasno nad ścieżkami jej wybawcy!