Jako dziecko nasłuchałem się wielu bajek o Gwiazdach. 'Bajka' nie jest tu może zresztą najlepszym słowem, żyjąc w Przymierzu trudno przecież wkładać Gwiazdy między bajki, prawda? Mój ojciec chodził kiedyś w orszaku Daru Krizmy1) i wykonywał dla niego wspaniałe rękodzieła, a przecież ten człowiek z kamienia był jakby Gwiazdą nas wszystkich, moją Gwiazdą - przez dwadzieścia lat mojego życia. Podróżowałem na Whinthorp – tam Tradycje Gwiazdowe są niezwykle silne, to część Konstelacji, ale też wyspa-miasto, osłonięte – jak mówią - Gwiazdową tarczą. Miałem też szczęście obejrzeć wspaniały spektakl Spętujących2) z Krain Południa, którzy przybyli do Przymierza za pośrednictwem gildii Pryzmatyków. Na kruchych, cienkich jak włos taflach zwierciadeł Spętujący uwięzili obrazy miejsc o których żadnemu z nas, widzów, nigdy się nie śniło: szklane góry w promieniach wschodu słońca, iskierniki wzbijające się w niebo ze srebrno-szarego pustkowia, próg bajecznego ogrodu elfshana – a przy tym wszystkim kraniec Nieboskłonu. Pamiętam ten obraz bardzo dobrze, wszystkie jego wrażenia, jego zapach, blask. Na samym krańcu Nieboskłonu rysowała się niewyraźnie sylwetka, jakby usnuta z mgły, smukła, niewypowiedzianego piękna. Zdawać by się mogło że zerka ciekawie na tego, kto uchwycił jej obraz, niemal widziałem jej jasne, palące oczy. Spętujący który opisywał tę taflę powiedział mi, że to cień Gwiazdy.
Żałuję, lecz ten Spętany się mylił. Nie tak wygląda Gwiazda.
Gwiazda wygląda jak Katedra.
Urodziłem się w Dardan Ea, w piętnastym roku tronowania naszego asteriona Daru Krizmy. Mój ojciec, Mereddud Uther3), jest mistrzem gildii Alta Naios, majstrem manufakturnikiem najwyższej klasy. Mieliście może kiedyś okazję zobaczyć ogrody Progów Avalonu? Na jednym ze stopni miasta rozciągają się pola kwiatów uczuć. Pasja, miłość, melancholia, smutek, niepokój, żal – rosną tam w tysiącu barw i odcieni. Mój ojciec uzyskał patent na ich zbiór od samej Księżniczki Avalonu. On i jego czeladnicy formują kwiaty w rękach, wytwarzając z nich cudowne, pełne blasku przedmioty; z pomocą magii hybrydowej łączą je też z inną, nie-kwiatową materią. Żywe ogrody melancholii na martwym obrazie, kwiatowy pierścień – znak najgłębszych uczuć zaręczającej się pary, kwietny wzór na tkaninie dający wrażenie ciepła i bezpieczeństwa... Mój ojciec jest prawdziwym mistrzem. Jego dzieła nigdy nie przeminą i jestem dumny że jego blask mnie ogarnia. Moja matka, Estelle z Arageionów, nie pochodzi z Przymierza, ale z Kelanei – pracowała tam jako pośledni urzędnik pałacu Stalowego, odpowiedzialny za prowadzenie rejestrów handlowych i administrację wyładunku. Jej aspiracje były jednak znacznie większe – pragnęła pływać na statkach swojego pałacu jako kartograf, poznawać świat który znała tylko z liczb i statystyk. U nas w Przymierzu nietrudno spotkać kartografa, powiedziałbym ze wyszukiwanie dróg jest naszym naturalnym talentem, ale w Kelanei to funkcja elitarna, a brak zorganizowanych cechów nie ułatwia kosztownego szkolenia. Cóż, mamy tu powiedzenie że Blask zawsze znajdzie drogę. Moja matka poznała ojca podczas festiwalu Lam'tafirdis na kelanejskiej wyspie Timrud, a on polecił ją znajomemu erlowi z Oficerii Czterech Twierdz. I chociaż nigdy nie została znakomitym kartografem, to jednak pływając na korwetach Talad Adornai i później - działając jako przedstawiciel Alta Naios - zwiedziła kawał Kontynentu. Większość wspaniałych historii o Konstelacji i krajach poza nią usłyszałem właśnie od niej.
Urodziłem się w dwa lata po tym jak moi rodzice przypieczętowali4) małżeństwo.
Dlaczego podaję te wszystkie szczegóły? Cóż, oczywiście, jestem dumny ze swojej rodziny. Tylko głupiec wypiera się swoich korzeni, tylko ślepiec zamyka oczy na osiągnięcia swoich bliskich i znajduje w nich źródło goryczy. Potrzebowałem lat żeby to zrozumieć, aby pojąć, że tym co ciąży mi na ramionach nie jest brzemię oczekiwań mojego ojca, jego pragnień abym wybrał tą samą co on ścieżkę. To moja własna słabość i niepewność tłumiły Blask, kazały mi walczyć przeciwko przeznaczeniu. Nieważne... to już przeszłość. Posłuchaj mnie, dobry człowieku: z dumą noszę swoje nazwisko, ale nie dlatego opowiadam ci tą historię. Robię to gdyż pragnę utrzymać w pamięci i sercu każdy szczegół mojego życia, każdy moment dzieciństwa, wszystkie pragnienia jakie mną kierowały, wszystkie sny, uczucia, tak jak tonący próbuje za wszelka cenę utrzymać line w zmęczonych rękach. To tak, jakby słowa i imiona na jedno uderzenie serca znów tworzyły więź między mną a światem. Gdy opowiadam ci o moim ojcu, niemal czuje jakbym ciągle był jego synem, gdy mówię o Dardan-Ei, zdaje mi się ona na powrót domem. To co mówię nie ma żadnego sensu? Oczywiście że nie. Wydaje mi się że oszalałem. Posłuchaj: w przeddzień dwudziestych drugich urodzin – pięć lat temu – spotkałem swoją Gwiazdę i mój Blask umarł.
To był normalny dzień; wierz mi lub nie,ale żaden omen nie ostrzegł mnie przed tragedią. Tego dnia wyruszałem do Keldamadu, by rozpocząć trzeci rok nauki w Akademei Dwudziestej Drugiej Przysięgi5), która miała uczynić ze mnie żołnierza, oficera. Zostałem kadetem mimo otwartego sprzeciwu ojca – bardzo pragnął bym podjął zawód manufakturnika i wsparł go w prowadzeniu gildii. Wówczas uważałem ten jego upór za... dziecinny, być może. Sądziłem że nie ogarnia wszystkich horyzontów które się przede mną otwierają, lub że świadomie je zacieśnia do małego wszechświata swojej manufaktury. Gdy teraz o tym myślę, widzę wyraźnie swój własny egoizm i zaślepienie, obojętność na obawy rodziny, prostackie lekceważenie darów jakimi obdarzył mnie Los. Teraz to nieważne. Rozpocząłem naukę i sprawiała mi ona przyjemność. Miałem wtedy jasny umysł, bez trudu przyswajałem wiedzę i umiejętności. Ćwiczenia fizyczne sprawiały mi satysfakcję, fascynowały mnie też wszystkie przedmioty nawiązujące choćby do sztuki Heroldów, sztuki słów. Oficer musi być wszechstronny – w myśl tej zasady uczono nas historii, heraldyki, podstaw strategii, logistyki, języków, wprowadzenia do teorii energii, geografii, a także szermierki, jeździectwa, podstaw medycyny. Liczne godziny w gimnazjonach miały rozwijać ciało, wykłady w kolegiach – ducha. Nie zrozum mnie źle: szkolenie, o którym mówię w niczym jest podobne do machin militarnych w stylu Juhtunszaar, do których wchodzi normalny człowiek, a wychodzi – żołnierz. Aquilońskie Akademeje to wyrafinowana, profesjonalna forma szkół tavernejowych6) – oferują drogi którymi możesz podążać, dają ci podstawy, które możesz rozwinąć, możliwości, których nie dostrzegłeś wcześniej. Mamy w Przymierzu powiedzenie z czasów Najazdu Erlów, że wszystkie drogi prowadzą do Ziemi Blasku, a więc też wszystkie z niej wychodzą. Oznacza ono, że jeśli wiesz jak szukać, znajdziesz w Przymierzu początek drogi prowadzącej do wszystkiego czym chciałbyś się stać. Wtedy, w przeddzień dwudziestych drugich urodzin, opuszczając dom czułem że ruszam w taką drogę, a na jej końcu... kto wie? Być może czeka na mnie nawet jaśniejąca godność Herolda... Takie marzenia roiły się w mojej głowie. Nieważne. Przekroczyłem próg domu i stanąłem oko w oko z moją Gwiazdą.
Nie była piękna, jeśli to cię ciekawi. Niższa niż ja o niemal stopę, lekko zgarbiona, chuda; szarobrązowe proste włosy opadały jej na twarz i kościste ramiona; w zbyt obszernym, tanim ubraniu i za dużych butach, objuczona tobołkiem z brązowego sukna. Pamiętam każdy szczegół - mogłaby tak przejść główną ulicą Avalonu i nikt nie zwróciłby na nią uwagi. Podniosła na mnie oczy – OCZY, zobaczyłem je naprawdę, setki oczu, ostre jak ciernie, ogarnęła mnie swoim ogromem, nieskończonością – nie widziałem jej, nie słyszałem, nie czułem, ale byłem nią, na jedno uderzenie serca nieskończone kolumnady, bezkresne sale, sklepienie ponad firmamentem, korytarze bez końca i początku, wrota nigdy nie otwarte, światło, czysty Blask, biel i, gdzieś za ostatnią bramą - najmniejsza z furt, najciaśniejsza z dróg, cieńsza od włosa, ostra, bolesna, nieunikniona droga do Serca, to drżenie przebiegające przez każdy kamień, przeze mnie, całe miasto, cały świat - to było odległe echo bicia jej Serca. W tym jednym momencie, w morzu Blasku, byłem wszystkim czym jestem i będę. Przeżyłem całe swoje życie i umarłem. W chwili śmierci miałem siedemdziesiąt dwa lata. Skończyłem Akademeję, ale nie wstąpiłem na służbę, jak wielu moich przyjaciół; pożegnałem Svalira gdy ruszył na Raumavan, i Lernę kiedy wstąpiła w Blask Hamadeigonu. Podróżowałem przez cztery lata. Widziałem Turniej Poezji w Engonii i żywe porty Tatharanu, pływałem na korwetach Talad Adornai, i zobaczyłem na horyzoncie przedziwne Miasto Demonaylów. Nauczyłem się szlachetnego tradyrskiego, Khu'zaram i han-gederion. Ale w tym wszystkim nie znalazłem radości i wróciłem do Przymierza. Pogodziłem się z ojcem i zostałem czeladnikiem. Potem majstrem. Matka umarła w Święto Jabłoni. Nie zdążyła poznać mojej żony Dalii – gdybym wiedział, że umiera przyspieszyłbym nasz wyjazd z Razmizaru – ale przecież nie wiedziałem. Ojciec powiedział że nie powinienem się winić. Stworzyłem Blaskową Aurorę dla rycerza JasnoCienia – podarował ją później damie swojego serca, ze szlachetnego rodu tanelfów. To było dzieło mojego życia. Ojciec stracił na starość władzę w rękach – dopadły go kateirgosy. Przez resztę swoich dni żyłem w cichym strachu, że dotkną mnie demony tej choroby. Miałem dwóch synów. Poróżniłem się ze starszym, Svalirem; nie chciał przejąć gildii, wyruszył z orszakiem erlowym za Mur Merceira, po pięciu latach przyszła wiadomość o jego śmierci. Młodszy, Dalion, urodził się niewidomy. Został rzeźbiarzem. Dalia tak się cieszyła, gdy mimo ślepoty ukazał w kamieniu jej twarz. Tylko raz widziałem ją tak szczęśliwą: w Ader-Thaden, na pokazie Teatru Cienia, który zawsze pragnęła zobaczyć, na który oszczędzałem w tajemnicy latami. Umarła siedem lat przede mną. Nigdy nie otrząsnęła się po śmierci naszego syna... Przeżyłem każdy szczęśliwy i smutny moment życia, każdy krok, każde słowo, każdy gest i oddech. Zalała mnie fala zrozumienia - przerażenia tak wielka i przemożna, że mój umysł ugiął się pod nią jak trzcina. Odrzuciłem to wszystko, uciekłem z Katedry, oślepiony, szalony ze strachu, złamany.
Nigdy jej już nie zobaczyłem, mojej Gwiazdy.
Co się z nią stało? Gwiazdy nie można zabić, one są niezniszczalne. Szukałem wiedzy w wielu miejscach, u uczonych, u teoretyków, w książkach, w bajkach. Mówi się o Ciemnych Gwiazdach, tych które same zgasły, lub zostały zgaszone. Ja zgasiłem swoją. Nie potrafię tego wyjaśnić – czuję, że nie mam przeznaczenia. Wiem jak to brzmi, ale przysięgam holmem że to prawda. Człowiek wie, kiedy stracił rękę nogę, pasję, nadzieję, czy może nie poczuć kiedy traci przeznaczenie? Próbowałem żyć w zgodzie z tym co ujrzałem w olśnieniu. Podróżowałem do Maddox, Tatharanu, Tradyru. Nauczyłem się języków. Zostałem czeladnikiem... ale nigdy nie skończyłem akademii, nie mogłem; Svalir ruszył z Lerną do Hamadeigonu, a Dalia przypieczętowała małżeństwo z młodym erlem od Alkemiki. Próbowałem żyć normalnie, uwierz mi. Ale nie mogę. Jak to opisać? Czuję, że jestem nieosłonięty. Żyjesz w domu, wśród ludzi, bezpiecznie, przewidywalnie... i któregoś dnia znikają ściany, dach, podłoga, wisisz w pustce, wiatr dmie ci w twarz, szepce błękitne słowa których nie rozumiesz i nie chcesz rozumieć... Muszę ją odzyskać, jeszcze raz stanąć w tej Katedrze, usłyszeć bicie jej Serca. Przyjmę ją wtedy, przysięgam że ją przyjmę, a my w Przymierzu nigdy nie łamiemy przysiąg. Nie będę się już bał. Wszystko jest lepsze od tej zamieci, tego zimnego błękitnego wiatru.
Nie wierzysz mi, prawda? Myślisz że jestem szalony? Obrażasz mnie człowieku. Mogę być szalony – pewnie jestem – ale nigdy w życiu nie skłamałem. Teraz też powiem prawdę. Po pięciu latach bezowocnych prób, poszukiwań, zawiedzionych nadziei, poprosiłem o posłuchanie u mojego Asteriona i Asterion mnie przyjął. Opowiedziałem mu wszystko – do tej pory nie mówiłem o Gwieździe nikomu, nawet ojcu, taki był mój wstyd, taka hańba – w strachu odrzucić największy cud Blasku. Opowiedziałem Asterionowi o mojej ostatniej nadziei, legendzie Rozalby w sercu Goudulionu, gdzie ponoć ukryty jest lek na każdą chorobę, siła zdolna odczynić krzywdę. Poprosiłem o tytuł który poprowadzi mnie – znów – na właściwą drogę. W Blasku mojego Asteriona ten tytuł został mi dany.
Jestem Zilgert Uther, syn Meredduda i Estelle, erl Rozalby. Skądkolwiek przychodzisz, gdziekolwiek wiedzie twoja droga, w imieniu mojej sprawy: czy chcesz dołączyć do mojego orszaku?
1) Pierwszy asterion Przymierza z Dworów Północy
2) Spętujący – gildia badim, którzy opanowali sztukę zamykania obrazów w taflach luster (tak cienkich że mogą je zwijać jak papier), a także opisywania tych obrazów słowami i gestami w taki sposób, że widz odczuwa obraz wszystkimi zmysłami.
3) Aquiloni nie mają zwyczaju określać rasy gdy mówią o istotach żyjących w Przymierzu; zakładają, że wszyscy w Przymierzu są ludźmi. Oczywiście zasada ta nie dotyczy wędrowców z odległych ziem, którzy nie ubiegają się o obywatelstwo.
4) Małżeństwo jest w Przymierzu ostatecznym sakramentem: raz ustanowione nigdy odkształcone; dlatego tez jego zawarcie nazywa się 'pieczętowaniem'. (Wziąwszy to pod uwagę może dziwić, dlaczego to w Aquilonii małżeństwa są zawierane najczęściej).
5) Keldamad jest asterią położoną na zachód od Avalonu; został założony w pierwszych latach Przymierza z Królową, przez pierwszego przybocznego rycerza Aquelin. Celdeimad przybył razem z Królową, jako jej strażnik i powiernik, ale ta zwolniła go ze służby – odtąd to ludzie Przymierza mieli jej bronić. Celdeimad nigdy nie pogodził się z jej decyzją; własnoręcznie zbudował wspaniałą twierdzę w miejscu z którego mógł widzieć Avalon i strzec Królowej.
6) Szkoły tavernejowe nazywane są w ten sposób, gdyż początkowo nauka rzeczywiście odbywała się w tavernejach – dzieci uczyli tam nie tylko erlowie, ale też przybysze z dalekich stron, którzy za strawę i dach nad głową godzili się na dłuższy postój w swojej podróży.