ooo DOBRE! Pamiętam go, ale jakbyś mi nie przypomniał, że w ogóle miałam taki sen, to bym sama sobie nie przypomniała

*
W tym śnie byłam Victorem.
Udaliśmy się z całą resztą Rzeziów do Cesarstwa Juhtunshar. W kraju było poruszenie. Dało się czuć atmosferę szykowania się do jakiejś wojny, jakiegoś starcia, ale nie było wiadomo jakiego. Napięcie rosło z każdą chwilą, aż znaleźliśmy się na polu bitewnym. Rozrzuceni w różnych strategicznych miejscach. Cała sytuacja była przedzwna. Świat skąpany w czerniach i odcieniach burgundu. Żołnierze irgańscy i bardzo wiele istot z przeróżnych krajów, stali w miejscu. Gotowi na wielkie starcie, ale nikt nie wiedział z kim czy z czym. Stałem na samym środku pola bitwy, otoczony żołnierzami, którzy w razie potrzeby mieli być w jakiś sposób moją obstawą, ludźmi z którymi będę walczyć ramię w ramię. I wtedy spłynęło na mnie coś nie jak głos, nie jak telepatia, tylko jakby coś co pochodziło z wewnątrz mnie, z mojego własnego ognia. Za epizod miała się zacząć walka, a ja dostałem od tego czegoś jedną szansę. 'Czy jest coś o co chcesz zapytać?'. Nie wiem dlaczego, ale wtedy jak najbardziej oczywista sprawa, zapytałem: 'Czy są tu jacyś szaranie'. Mój ogień wzniósł mnie w górę, wysoko ponad pole bitwy. Zobaczyłem jak wyglądała cała formacja.

Wszystko jak tysiące, tysiące ludzi, zlewających się w jedną czarną masę głów, tarcz i zbroi, na czerwonym tle ziemii. Mój umysł widział to dokładnie i kiedy wzniósł się wystarczająco wysoko, żeby ogarnąć całe pole bitwy, którgo byłem centrum, ukazali się szaranie, jako inny odcień czerni, wśród ludzi. Byli wszędzie. Przynajmniej połowa wojsk, to byli szaranie. I zobaczyłem w górze, że cały szyk swastyki w okół mnie, który miał mnie wspierać, to szaranie. Zobaczyłem z góry, jak w jednej chwili wszyscy, jak prowadzeni jednym umysłem, zaatakowali ludzi w okół siebie. Mój umysł spłynął w dół do mojego ciała i znów widziałem wszystko z perspektywy własnych oczu. Chciałem się wyrwać z tego przeklętego szyku, ale szaranie w okół mnie, blokowali jakikolwiek ruch, wbili w okół mnie włócznie, tworząc coś niemal jak klatkę i stali w swoim szyku, nie poruszeni. Starałem się wydostać, zawalczyć, wspomóc, ostrzec, ale byłem uwięziony. A najgorsze, że szaranie nie wyglądali jak jakakolwiek forma pająka. Wyglądali jak ludzie. Nie mieli czarnych oczu, ani ośmiu rąk, NICZEGO co by ich odróżniało. Oni wiedzieli kogo atakować, ale oddziały Juhtunshar zchaotyzowały się zupełnie, nie mając pojęcia kto jest ich wrogiem. Czy przyjaciel obok którego stoją zabija ich wroga, czy sam jest wrogiem i zabija innego człowieka? Nie dało się rozpoznać.
Bezsilny, patrzyłem na rzeź, która mnie otaczała, nie wiedząc nawet czy moi właśni towarzysze żyją jeszcze.
Kiedy bitwa zakończyła się, sromotną klęską po naszej stronie, zostałem zabrany do jakiegoś rodzaju gabinetu głównodowodzącego. Siedział przy masywnym drewnianym biurku, a ja nie wiedziałem dlaczego zostałem oszczędzony, czego ode mnie chcą. Kiedy przeprowadzono mnie przed jego oblicze, podniósł na mnie wzrok, a ja z narastającą paniką zobaczyłem, że nie różni go od człowieka NIC i nie byłbym w stanie go rozpoznać w żaden sposób. Narastało też we mnie poczucie winy za to, że byłem w absolutnym centrum bitwy i nie mogłem zrobić nic. Przechodząc, zobaczyłem kątem oka, że za mną znajdują się drzwi, gdzie siedzi może kilkunastu jeńców, w tym na pewno Tłister i Lintra, może jeszcze Nadal. Trzymając twarz zapytałem dowódcę szaran, czego ode mnie oczekuje. Obejrzałem się jeszcze raz w stronę pokoju z jeńcami. On nie odpowiedział. Zaproponował mi jednak, że zanim przejdziemy do dalszej rozmowy, mogę zabrać jedną rzecz z tamtego pokoju (wskazał za mnie). Obejrzałem się i spojrzałem tam, czując się jak w potrzasku. Moje nerwy zaczęły niemal pulsować. Co to miało znaczyć!? Jak miałem wybrać jedną "rzecz"? Wszedłem do pokoju. Jeńcy musieli być w jakiś sposób otępieni, bo nie odzywali się, tylko siedzieli. Sięgnąłem z półki, niewielki obrazek, na którym nie wiem co było, w grubej, bogato rzeźbionej, zielonej ramie i wróciłem przed biurko dowódcy. Moje serce waliło już wtedy jak szalone, nie wiedziałem czy dobrze zrobiłem. To było jak zaprezentowanie, że wybranie jednej osoby, jest niemożliwe, zabrałem więc coś potencjalnie bezwartościowego. Kiedy tam wchodziłem z decyzją tej manifestacji, w duchu byłem przekonany, że COŚ wymyślę, zrobię COŚ i uratuję ich wszystkich. Kiedy jednak szaranin zaczął do mnie mówić, zacisnąłem mocniej palce na obrazie i zacząłem chodzić wzdłuż jego biurka, oglądając się co jakiś czas nerwowo na pokój, czy nie zniknął, czy nie ma nic co mogę zrobić!? Moje serce waliło coraz mocniej. Może popełniłem błąd. Może trzeba było zabrać choć jedną osobę, skoro nie miałem konkretnego planu na to jak wyciąnąć wszystkich. I kiedy po raz kolejny, z takim szaleńczym pędem myśli w głowie i z sercem w gardle, dotarłem do końca biurka...
*
Obudziłam się. Tak zdenerwowana, że nie mogłam spać przez następne pół godziny.
A jak tak teraz patrzę na sen kilka postów wyżej... : O Kto wie, może tym razem też właśnie zielony smok był na obrazie? Na pewno miał zieloną ramę
