Pewnego wieczoru Jan Valjean, przechodząc sam, bez Kozety, zobaczył żebraka na
zwykłym miejscu, pod niedawno zapaloną latarnią. Człowiek ten, wedle swego zwyczaju,
zdawał się modlić i siedział nisko pochylony. Jan Valjean podszedł do niego i dał mu zwykłą
jałmużnę. Żebrak szybko podniósł oczy, spojrzał bystro na Jana Valjean i spuścił głowę
równie prędko. Ruch ten był jak błyskawica. Jan Valjean zadrżał. Zdawało mu się, że przy
blasku latarni ujrzał nie głupkowatą i spokojną twarz kościelnego dziada, lecz oblicze
przerażające i znajome. Doznał wrażenia, jakby spotkał się nocą oko w oko z tygrysem.
Cofnął się, przerażony i osłupiały, nie śmiąc odetchnąć ani przemówić, ani zostać, ani
uciekać, i patrzył na żebraka, który spuścił okrytą łachmanem głowę i zdawał się nie
wiedzieć, że jeszcze tu stoi. W tej dziwnej chwili jakiś instynkt, zapewne tajemniczy instynkt
zachowawczy, sprawił, że Jan Valjean nie wyrzekł ani słowa. Żebrak miał ten sam wzrost, te
same łachmany i tę samą postać co i co dzień. Ba! – rzekł do siebie Jan Valjean. – Chyba
zwariowałem! Śni mi się. To niepodobna! – Ale powrócił do domu głęboko poruszony.
Zaledwie ośmielił się wyznać samemu sobie, że owa twarz, którą ujrzał, wydała mu się
twarzą Javerta.
Nędznicy
hajoty istnieją, działają jak punkty w przestrzeni. Moc odmieńców i tronów jest tak wielka, że przelewa się poza granice ich formy, łamie limity przestrzeni i czasu. Człowiek ścigany przez odmieńca będzie słyszał jego kroki w pustych pokojach, z trudem dostrzeże jego sylwetkę w ciemnym zaułku, usłyszy jego głos gdzieś zza pleców, a wreszcie zacznie go dostrzegać w twarzach ludzi mijanych na ulicy. Odmieniec jeszcze nie doścignął ofiary, ale jego moc wyprzedziła ciało i dosięgnęła już celu.
Na tej samej zasadzie odmieniec może występować jednocześnie w dziesiątkach, setkach a nawet tysiącach postaci - na polu bitwy, na placu budowy, na drogach kraju w którym mieszka tylko jeden człowiek - on sam.