Początki sajan
Dawno, dawno temu toczyła się w Istnieniu wielka wojna. Była to krucjata Ludzi z kraju zwanego Bezbarwnym Światem. Ich wojskaurowie maszerowali po wrogich armiach, cęgary rwały Kontynenty, kuwallauce osuszały Oceany. Gargantułowce druzgotały Błękitowe światy tysiącami. Wśród wszystkich objętych ogniem zmagań ziem, tylko jedno miasto oparło się nawale: Acheron, starożytne miasto Acheron. Otoczony murem, murem otoczony, niezmożonym, bezśmiertelnym, niewzruszenie - trwał. Wojskaurowie wspinając się na mur marli ze starości, cęgary nawet muru nie zarysowały, kuwallauce nie wykruszyły z muru ani ziarnka piasku. Wreszcie z Błękitu wyszedł gargantułowiec. Światołamiąco w mur uderzył, ale rozpadł się tylko na sferzaki; jednego kamienia nie rozpęknął. Upadek tych sferzaków zabił tylu wojskaurów i zniszczył tyle cęgarów i kuwallauców, że nawet Ludzie z Bezbarwnego Świata się przestraszyli. Ale mieli jeszcze jedną broń, przeciężką, przegroźną, której dotąd Istnieniu nie pokazali. Pod mur Acheronu podeszli Pustokrzewcy.
Byli to ludzie nadzy i bez broni. Ciała całe mieli malowane w ostrokątne symbole, godła Gwiazd. Pięścią bijąc w dłoń skrzesali iskrę Czarnego Światła i Czarne Światło położyło się tłem za postaciami Pustokrzewców. A wtedy rozpruli palcami powłokę Istnienia, w okrutne dłonie ujęli bezkształtną Nicość, naparli na mur, na mur naparli - i mur zadrżał. Najwspanialsze, najdoskonalsze z tego co kiedykolwiek dokonali śmiertelnicy zachwiało się; pękła posada, zatrzęsło zwieńczenie, w Istnienie wpisana została tradycja Człowieka-Niszczyciela. I wtedy, zaraz po tym momencie, między jednym ziarnkiem piasku a drugim, z uderzeniem rozpychanych powietrz, brzękiem Gwiazd kruszonych promieni stanęli pod Acheronem oni: Eioni z Naigraddion, liczba Smoków zprzęgniętych w Kohortę millenium temu, pośród Fioletu bezruchu czekając tej właśnie chwili. Każdy z nich: Siła Nieba, Smok Niebiański z ostateczną władzą Niszczenia, od nieskończoności się ćwiczący w kunszcie wojny absolutnej, bezgranicznej; oto Walka wcielona i wieczna, obecni na Firmamencie, między armiami tysięcy, na pięści i w myśli człowieka.
Bezbarwni Ludzie - "panowie istnienia, życia i śmierci, trwania-rozpadu, arcyniszczyciele z prawem do wszystkiego" - zostają otoczeni-zaatakowani ze wszechstron. Nie zdołają zwyciężyć, ale za nic to mają; w pierwszym manewrze na czoło wojsk wystawili wszystkich Pustokrzewców i Pustokrzewcy rozdarli i rozpruli Nicością liczbę Smoków. Drugiego manewru nie było; z armii Bezbarwnych Ludzi, z ogromu kuwallauców i cęgarów, z grozy gargantułowców zostają tylko te słowa. Mur bezpieczny, Świat-bez-Barw porażony, ściąga w granice każdego wojskaura; Istnienie oddycha z ulgą jak po skonie Bestii, a Smoki - w Krąg zbierają się radzić.
Airo'aurat, Ojciec Zmierzchu, Skrzydła Starości: "Prawo pierwsze, najdawniejsze, najświętsze: za zgaszenie Gwiazdy, przyzwanie Pustki, sprawienie że Istnienie-przestaje-istnieć kara to Unicestwienie. Powiedzcie, a uśpię Bezbarw Ludzi w szumie ognia i wypalę ich dzieje do samego kresu. Zamknę płatki Bezbarw Świata - tak samo jak je niegdyś otwarto - i pociągnę go przez mrozy minionych Odległości w tą Dal gdzie jest oszronioną drobiną piasku, nasieniem możliwości; wtedy z nim skończę Słowem Żałobnym."
Maimed, Dama z Pierścienia Horyzontów: "Nie Ludzie ale Człowiek: człowiek-łamacz, człowiek-tyran, człowiek-niszczyciel. Więcej jest w Istnieniu ziarn jak to jedno Bezbarwne, każdy z uśpionych lub młodych światów człowieczych może się tak rozwinąć. Trwa Wojna, trwa Bitwa, Twierdza jest Oblężona, Korona Gwiazd pęka i kruszy się od Zdrajców i Nicości. Nie zezwólcie wrogom się budzić za murem na który napiera Pustka. Powiedzcie, a chwycę w zęby Bezbarw Ludzi i każdego innego człowieka - zrodzonych, niezrodzonych, powstałych i wyśnionych, Wszystkich. Wyrwę Człowieka z Istnienia i cisnę go tam gdzie przynależy, w to czego pragnie, poza szaleństwo świateł w Biel Białości Bieli."
Koihidna, Rzeka-w-Dolinie: "Zbyt wiele dumy, zbyt wiele pychy; kto z nas sięga Świtu, Zenitu, Zmierzchu i Nadiru? Kto przeszedł wszystkie ścieżki, pomierzył głębię geniuszu, ujrzał całe światło światów? Czekajmy, w pokorze lecz czujnie czekajmy i obserwujmy. Działajmy tylko, tylko i wyłącznie wtedy, gdy reszta Istnienia zawiedzie. W tych papierowych, ulotnych królestwach jesteśmy zbyt mocni, zbyt potężni; musimy mieć na względzie delikatność Nieba, łamliwość Miecza [rzeczywistości] i tajemnicę nieprzeniknioną Bestii. Powiedzcie, a uśniemy z Otwartymi Oczyma; zapamiętani i przestrzegający jako najwyższe góry, najrozleglejsze morza i równiny chmur na nieboskłonie - będziemy Czuwać."
Salamandra: "Czas na twoje Słowa, Naigraddion."
Cerulloh, Bębniarz z Kohorty Naigraddion: "Niech wypełni się wszystko coście Mówili. Powstaniecie kiedy nie będzie już można czekać i wypalicie dzieje Człowieka i wygnacie go w Biel. Ale stanie się to jeszcze: my, Naigraddion, wybierzemy sobie z ludzi Towarzyszy - będą pierwszymi z wielu - i nauczymy ich najlepszych, najdoskonalszych sztuk wojowania, toczenia, zwyciężania i przegrywania Bitew na ubitej ziemi, wśród Zamieci i w Bielach Nicości; tego jak się umiera i wraca do życia, ćwiczy ciało Twarde niczym Gwiazda, myśl ostrą jak Prawda, dłoń bardziej niszczycielską od Bestii. Jak człowiek może prześcignąć Światło. Zrobimy to ponieważ w ludziach siebie widzimy i ponieważ ichnasza śmiałość nie zna granic [- będą roztrząsać nawet to, co teraz zostało Powiedziane]."
Tak właśnie się stało: Smoki z Kohorty Saikration wybrały sobie śmiertelników na uczniów – i to byli pierwsi Sajanie. Następni i następni rodzili się w ten sam sposób; nie z kobiety ale z wyboru Smoka, wykluwali się jako nowe istoty, stworzone i powołane do spraw wojny. Ale Smoki, tak samo jak Ludzie z Bezbarwnego Świata i biorący się z nich Sajanie – Smoki zostały starte z Istnienia i teraz żywie tylko pamięć o nich. Nie ma bowiem siły nad siłę Czasu; Zieleń zalała Eonów Słowa razem z ich niespełnionymi zamiarami, przez co my śmiertelnicy możemy mieć pewność wiecznego trwania, tego że nasza historia nigdy się nie skończy. Dzięki niech będą Pantokratorom, Bogom co sprawili Czas, chwała Władcom chroniącym od Zamieci i Nicości!
Sajanie, Smoki i Księżyc
Powiada się, że pierwsi Sajanie pochodzili od Ludzi z Bezbarwnego Świata, czerwonych rzeźników dawnej ery. Była to rasa tak zażarta i okrutna, że sama ziemia nie chciała jej nosić – otwierała tysięczne paszcze, połykała ilu mogła. Tak samo czyniła z Sajanami, młodymi, dopiero uczącymi się swych mocy śmiertelnikami, którzy chociaż przeobrażeni w Smoczych Przysięgach (wyglądających jak wielkie jajka) ciągle zachowywali stary, wojenny stygmat. Dlatego Smok Anruaran, znużony przedłużającym się zamętem wydarł kawał rozwścieczonej ziemi i umieścił go w połowie drogi do Nieba. Pierwsze zadanie sajańskich adeptów w owych mitycznych czasach to było – ni mniej, ni więcej – dostanie się na ową skałę, a nasz Księżyc – przykładowo skokiem.
Dlatego też Księżyc jest tak złowrogi, morderczy nawet, pełen palącej, nienawistnej siły. Z drugiej jednakowoż strony, planeta z czasem oswoiła się z sajańskimi harcami, a erupcje świętej mocy jaka towarzyszyła wykonywaniu Technik, choć początkowo zryły ją mnóstwem kraterów – zaczęły Księżyc niepostrzeżenie wzmacniać, przenikać i utwierdzać w odmienionej naturze, aż stał się Sajanom przychylny, wręcz przyjazny. Ten sam blask co w wielu istotach wywołuje grozę, w sajanach budzi utajone siły, drganie odrętwiałych Słów Przysięgi. Ta Przysięga (mająca, jak już wspominaliśmy postać jajka) jest dla wszystkich Sajan jednaka – obietnica, że śmiertelnik dorówna i przewyższy w sztuce wojny Smoka. Stąd właśnie wystarczająco mocne natężenie Księżycowej jasności przemienia Sajanina w istotę wyższego rzędu, półczłowieka-Półeona, zdolnego do nieprawdopodobnych wyczynów. Ale Czas, płynący szczególnie przeciw Smokom, zawsze sprawia że Sajanin nic z tego nie pamięta, czy wręcz – rzeczy jakich dokonał, omywane Zielenią, szybciej niż cokolwiek innego p r z e s t a j ą i s t n i e ć.
Wracając zaś do ziemi – przewrotnie się tutaj ujawnia, że Czas nawet Sajanom może się dobrze przysłużyć. Bo ziemia, wolna od szaleństw które przeniosły się na Księżyc, o pochodzeniu Sajan z a p o m n i a ł a, a po zwycięzkich bojach jakie toczyli z Pustokrzewcami i wszystkimi innymi wrogami Istnienia – wręcz ich pokochała. I ponoć kocha nadal, ciągle, chociaż ostatni Sajanin zginął i nie wrócił dawniej niż najstarsze ludzie pamiętają.