Miasto - "jestem z Miasta", "handluję w Mieście", "jadę do Miasta"; słyszałeś już kiedyś, wędrowcze takie słowa? W otchłaniach Podziemia, pod ognistymi słońcami Krasnoludzkich Królestw - tak mówią mieszkańcy Ebigeonu, miasta, Miasta! w sercu światów, najmocniejszej fortecy jaką wzniosły ręce śmiertelników. Na przestrzeniach Interioru, na odległych brzegach Krain Południa i Almutu, na traktach Zachodu - tak mówią mieszkańcy Satawii, Satawii nie bez przyczyny zwanej "stolicą Kontynentu" - piękna, potężna, kwitnąca, biało-zielona Satawia. A przecież jeszcze piękniejsze i jeszcze potężniejsze jest Ader-Thaden, Legendarne Ader-Thaden nad którym we dnie i w nocy lśni Gwiazda, przewspaniałe, koronne miasto Tanelfów - zwane przez nich, jakżeby inaczej, "Miastem". Tak, oczywiście słyszałeś też o Zerkantharze; cóż tam położenie w najgłębszych, płomiennych trzewiach ziemi - Zerkanthar leży po prostu wszędzie, Miasto Centrum o tysiącu rozsianych po całym Istnieniu bram-portali. Nikt kto tam zawitał, nie może również wątpić, trafił do najludniejszej metropolii we wszystkich światach: a więc do Miasta. Zaczyna mi brakować tchu, wspomnę tylko jeszcze Monsilion, przeklęte, niesławne Monsilion, po którego ulicach nawet najbardziej arogancki, wojowniczy odmieniec chadza z opuszczoną głową, miejsce do którego prędzej czy później trafia każdy kyar, tysiące poszukujących mocy istot - miejsce będące (rzecz jasna) ich "Miastem". I więcej jeszcze: Nor sengijskie, większe niż Dzień i Noc, Albion pod dwoma Słońcami i Talizman na skraju Szklanej Pustyni - to wszystko są Miasta. Zgrozo, zapewniam, że moje wyliczenie jest ciągle niekompletne. W tym zalewie chwały, dziwu i potęgi jest miasto, Miasto o którym chcę mówić teraz: egzotyczna stolica Valuzji, przez Valuzjan bezczelnie zwana "Miastem Cudów". Język valuzjański należy do najbardziej powikłanych i skomplikowanych na świecie, ale stolica tego rozmiłowanego w zagadkach i niedopowiedzeniach kraju ma tylko jedno imię: gederiońskie, dumne "Miasto Cudów".
Stolica Valuzji to przede wszystkim ogrody i pałace tonące w ogrodach. Nie wysmakowane, wysublimowane formy, przystrzyżone żywopłoty i soczyście zielone trawniki, wdzięczne mostki, "naturalne" strumienie, fontanny, jeziorka - ale dżungla, parująca wilgocią, ciężko dysząca, najprawdziwsza Dzicz ujęta, wzięta w karby marmurowych ścian zwieńczonych złotem i srebrem, zamknięta bramami z lanej stali. Odwiedza się owe ogrody licznymi orszakami, z dobrze uzbrojoną świtą - pełno tutaj wielkich, venthijskich tygrysów i karmazynowych lwów z Notocanny (najgroźniejszych drapieżników znanych ludzkości), w rzekach mrowią się ławice piranii, a moczary tętnią złym życiem, sprowadzonym tu z najdzikszych, erdańskich ostępów. Lecz przede wszystkim - mnóstwo w tych ogrodach wężów. Zwieszają się z omszałych gałęzi, oplatają wiekowe pnie, kłębią w płytkich rozlewiskach, wylegują w Słońcu, na gładkich skałach; wielobarwne, lśniące, wijące się ciała gdzieniegdzie całkowicie przesłaniają poszycie, tworzą żywy, rozedrgany kobierzec. Ich syk będzie pierwszym co usłyszysz przekraczając bramy Miasta Cudów.
(Bramy Miasta Cudów - ciekawe miejsce: wielkie, wysoko sklepione, tonące w chłodnym cieniu i wilgoci. Ściany porośnięte bluszczem, który wcale nie jest "ożywiony" czy "zaczarowany" - to po prostu dziesiątki i setki wężów zwanych naściennikami. Bramy o tyle interesujące, że całkowicie pozbawione wrót i strzeżone przez formację zwaną "Czarnymi Tryumfatorami". Czarni Tryumfatorzy są prawdopodobnie najbardziej reprezentacyjną i najmniej przydatną miejską gwardią na świecie. Już tutaj można trafić na pierwsze kramy ulicznych naciągaczy - jeśli chcesz możesz, nawet jako przybysz z odległych stron, nawet bez opowiedzenia się imieniem już tutaj rozłożyć swoje towary, cokolwiek masz na sprzedaż. Mówiąc krótko: całkowita kupiecka i osobista swoboda. Żadnych hajnomierzy, nomo- i biurokracji, rozpanoszonej, żądnej łapówek straży. Tylko obawa przed wężami utrudnia wejście do Miasta Cudów).
Z ogrodów przechodzimy do pałaców, które wprost toną w przepychu: złoto, piękni niewolnicy, dzieła sztuki, zapachy korzennych przypraw, woń kadzideł, kwiaty niezwykłych kolorów, puszyste kobierce i otomany (ze stolikami uginającymi się od słodkości, umieszczonymi na wyciągnięcie ręki), wielkie okna, zdobione tarasy i balkony, wysokie wieże i podniebne, przerzucone między nimi pomosty. To jest labirynt przesady i pragnienia przyjemności, błogiego rozleniwienia i głębokiego snu. Arystokracja Miasta Cudów spędza czas na miłosnych grach, grach-z-losem, czyli wróżbach (ze snów, z dłoni, z krwi) oraz grze w kości. Lubią również "studiować" - czyli przeglądać w skupionym milczeniu - starożytne zwoje i pergaminy. Żadne tam drukowane, powszechne książki, ale starożytne zapiski traktujące o niezwykłościach i cudach minionych czasów. (Jeśli chcesz mieć wśród nich przyjaciół, nigdy zbyt starannie nie wnikaj w tą sferę zainteresowań. Po prawdzie, większość z tych biedaków nie potrafi nawet czytać). Valusiańska szlahta, na przekór powszechnym tradycjom, nie chce mieć nic do czynienia z militariami i wojskowością - jedynym bojowym akcentem są wspaniałe, żmijowe zbroice zachowane z epoki dawnych wojen. Oraz poręczne, większe i mniejsze srebrne i krusangwenowe krisy, sztylety o ostrzach kutych na podobieństwo płomieni. Valusianie uwielbiają nosić je w różnych, zaskakujących miejscach, a rozbrajanie kochanki (lub kochanka) to jedna z ulubionych igraszek. Jedyną sprawą jaka budzi w tych rozleniwionych, flegmatycznych ludziach dreszcz emocji i żar ambicji są węże, Węże.
(Wiele się mówi o valusiańskich wężach, lecz zapewniam z ręką na sercu, że wszystkie które żyją i rodzą się w Mieście Cudów pochodzą ze specjalnie hodowanych, bezpiecznych gatunków. Żaden nie dysponuje śmiertelnym jadem, a kilku nieszczęśników którzy zginęli pokąsani w rzeczywistości zabił nagły strach. Nie musisz się obawiać tych prężnych, zachwycających stworzeń).
Materie stylizowane na lśniącą łuskę, rozcięte koniuszki języków ulicznych przekupniów (przez co mowa ich bywa dość niewyraźna - powiadają, efekt zamierzony, dzięki temu zawsze mogą wypierać się swoich słów), wężowe brosze i obręcze na ramionach, nadgarstkach i kostkach, szaty obcisłe, ruchy płynne, spokojne i celowe, słynne, valusiańskie soczewki - nie dziw się więc na widok ludzi z pionowymi źrenicami, z żółtymi oczami, z oczami wężów, to tylko dzieło mistrzów sztuki szlifierskiej. (Podobnie - zęby spiczaste, kły nienaturalnie wydłużone). Wężowe motywy na płaskorzeźbach, fontannach, rydwanach, obramowaniach drzwi i okien - węże z kamienia, złota i srebra, spoglądające drogocennym wzrokiem - oraz węże żywe, ukryte w zakątkach szat, w rękawach, za kołnierzami, na piersiach, czasami nawet oplatające uda, niewidoczne pod obfitymi sukniami. (Doskonali strażnicy; wężyki kieszeniowe każdego roku zbierają srogie żniwo wśród amatorów doliniarstwa, a w nurcie Alkanii, szeroko rozlanej, żółtej rzeki co opływa Miasto Cudów od południa znikły już pewnie tysiące trupów ulicznych, niedoszłych rabusiów). Wbrew pozorom, moda jest niezwykle różnorodna i dynamiczna; jednego miesiąca naturalna, wężowa skóra to absolutny przymus, i biada każdemu kto pojawi się na ulicy w stroju z czegoś innego. Kiedy indziej umiera towarzysko barbarzyńca nie znający pojęcia "podróbka". Bywa wreszcie i tak, że węże przykrzą się Valuzjanom, którzy z wrodzoną sobie beztroską i swobodą przyjmują pomysły zagraniczne (choć nawet wtedy, węże obecne są gdzieś w tle, nieustannie gotowe by wypełznąć na nowo w blask Słońca, na ramiona i do domów ludzi).
Na pierwszy rzut oka, każdy mieszkaniec Miasta Cudów to bogacz, utracjusz i człowiek w życiu spełniony. Nigdzie nie znajdziesz tak luksusowych, tak wykwintnych zajazdów (słowo "karczma" doprawdy nie przystaje), tak wymyślnych domów rozkoszy ("burdel" - tak samo), tak wygodnych bibliotek i równie interesujących kolekcji sztuki. Wszystko przypomina jeden wielki, przetykany witalną zielenią pałac; nie przejmuj się, kiedy pogrążony w treści kolejnych, niezwykłych manuskryptów, wędrując w głąb biblioteki znajdziesz się niespodziewanie w sypialni jakiegoś arystokraty, czy też wpadniesz między biesiadników lub uczestników niewinnej orgii (albo - połączenie wszystkich trzech elementów). Mnóstwo tutaj przejść, połączeń, korytarzy i korytarzyków, półtajemnych i sekretnych pasaży, obywatele Miasta Cudów żyją otwarcie, bez pruderii i skrępowania, cieszą się życiem. Trzeba porządnego obycia żeby rozróżnić kto w kilkunastoosobowym towarzystwie jest zwykłym karczmarzem, a kto szlahcicem z pradawnego rodu.
(Zapluci, przepoceni, napastliwi przekupnie co tak zapamiętale roją się w bramach, na placach i w najciemniejszych zaułkach, ci dyszący żądzą złota handlarze nie są w rzeczywistości Valuzjanami. Podają się oczywiście za miejscowych, ale wszyscy są przybyszami, dość niestety podłego sortu, którzy na wszelkie możliwe sposoby usiłują dodać sobie godności. Prawowici obywatele nie zawracają sobie nimi głowy, w swej ospałej łagodności nie przykładając wagi do wydumanych aspiracji. Co, ku zdumieniu gości z krajów "rządzonych przez Nomię i Magię, prawo i porządek", przynosi wspaniałe rezultaty. Każdego roku setki tych typów, zniechęconych, znużonych własnym szwargotem i bezskuteczną walką po prostu znikają, niepostrzeżenie opuszczają Miasto Cudów, wędrując do krajów gdzie ludzie z radością kupują szklane koraliki, elfie słupy piorunów albo rozlatujące się książki. Nikt tutaj po nich nie płacze).
Źródłem dobrobytu Miasta Cudów i całej Valusii są niewolnicy, czy raczej niezwykła, niespotykana gdzie indziej harmonia w jakiej żyją niewolnicy z obywatelami. Obie te grupy dogłębnie rozumieją swe miejsca i role w wielkiej makinie zwanej Państwem, ze znacznym poczuciem obowiązku przyczyniając się do jego rozkwitu. Nie zaprzeczę, oczywiście że nie zaprzeczę: niewolnicy żyją pod ziemią, tam się mnożą, rodzą i umierają, tam pracują w wielkich warsztatach i laboratoriach, na dnie kopalnianych szybów. Tak to wygląda (czy raczej - nie wygląda) w Mieście Cudów; jadąc do stolicy przez żyzne pola Valusii, przez Płaskowyż Vulkanii na pewno widziałaś ich na polach i na ulicach mniejszych miasteczek. Valusia jest największym na Wschodzie rynkiem zbytu "instrumentów mówiących", a zyski z tego handlu stanowią filar bogactwa Ossentharu. Nie kupujemy jednak żadnego z tych koszmarów, żadnych "dzieł" z tego kraju, tworów budowanych na bazie ludzkiego ciała - budzą nasz wstręt, a dla powodzenia Valuzji wystarczą rzesze zwykłych, foremnych hajotów.
Ossenthar, doprawdy, słyszę twoje myśli - kolejny zakłamany, totalny kraj, potęga oparta wyzysku i terrorze. Ha! Dowiedz się więc, że Valusia nigdy, nigdy nie doświadczyła rebelii niewolnych, nigdy nie stosowała też wobec nich ucisku, przemocy na wielką skalę. Żyją tak jak żyją przede wszystkim dlatego że tego właśnie pragną, o nic innego nie zabiegają. Dzieje się tak ze względu na niezwykłą i wyjątkową historię naszego kraju; wszyscy obywatele są jej wybitnymi znawcami, zaczytującymi się w starożytnych rękopisach, badającymi dawniejsze niż Słońce naścienne napisy z Katakumb Iskandrii (podziemna część Miasta Cudów, o której opowiem innym razem). Tak więc, po latach dociekań i nauki jestem w stanie jasno i przejrzyście ukazać kolejność wypadków które doprowadziły do tak osobliwego (przyznaję) stanu rzeczy. Co poniżej z przyjemnością czynię:
cdn