(W sumie nie czaję, czemu ten wątek powstaje dopiero teraz)
Kronin albo CzerwieńJest takie stare przekonanie, że nie ma to jak w domu. To jest to miejsce do którego można wrócić, odpocząć, odbudować siły, przypomnieć kim się jest naprawdę. Albo inaczej - nie dom, ale miejsce narodzin. Jest coś urzekającego, mistycznego w powrocie po latach do domu w którym przeżyło się tamte zapomniane lata, ten mały pokój to był kiedyś cały, pierwszy świat człowieka, który teraz, znacznie starszy, patrzy i czuje że trwa, że istnieje nie tylko teraz, ale również w czasie, w tamtej przeszłości. Ale to przecież tylko cień, ułamek ogromniejszej idei, tej więzi jaka istnieje między człowiekiem, a tym jednym miejscem na ziemi gdzie pojawił się po raz pierwszy. To coś więcej niż rodzinne miasto albo wieś, kraj ojczysty lub matczyny, na samym dnie tkwią rzeczy najtrwalsze i najmocniejsze, pierwszy Człowiek i pierwsza Ziemia, związek który spina chwilę obecną nie z wydarzeniem sprzed kilku dekad czy stuleci - ale przez wszystkie Ery i epoki dziejów sięga samego Początku, kiedy każda rzecz istniała najbardziej i najprawdziwiej, a wszelkie przyszłe losy (wśród nich twój) dopiero zaczynały się spełniać. Mówi się, że istota zdolna sięgnąć wolą lub pamięcią aż po swoje zaranie staje się nietykalna dla Pustokrzewców, niewzruszona niczym Eon Prawa, osadzona w Istnieniu równie potężnie co Ksenelity. Jednocześnie, według większości proroctw, tylko jeden człowiek na świecie, najsilniejszy ze wszystkich, dokona takiego wyczynu, pokona ostatecznie Czas. A jednak w dziejach pojawiały się istoty dysponujące taką właśnie, niedostępną podobno, mocą. Tutaj zaczyna się mit Kronin.
Wiele jest Kontynentów w Istnieniu, ale jeden z nich, Turblanda, wyróżnia się w sposób szczególny. Dawno temu Istnienie składało się z mnóstwa odrębnych światów czyli agmenów, ułożonych niczym kasety klejnotu otoczonego białą nicością. Ten stan, zwany Równowagą zakończył się w jednym wielkim kataklizmie, kiedy wszystko uzyskało obecną formę. Okruchy agmenów runęły w Praokean, niektóre zapadły się aż do trzewi świata, inne utworzyły Kontynenty. Wyjątkowość Turblanda polega na tym, że na jej tarczę składają się odłamy wszystkich agmenów jakie istniały, Kontynent stanowi kompletny szczątek Równowagi (jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało). Kronin mają być samą esencją natury agmenów, najrzadszą i najcenniejszą materią Istnienia. Istota która posiada choćby niewielki okruch Kroninu ze świata-kolebki własnej rasy, jednoczy się z "trwaniem wszechrzeczy" i zdobywa moce wymienione wyżej oraz niewyobrażalne wprost zasoby wiedzy. Jednym słowem, Kronin uwalnia swego właściciela od niszczycielskiego wpływu Czasu.
Odszukanie Kroninu jest wyczynem na granicy Błękitu, osiągnięciem wręcz Eonnicznym. Przetrwało trochę pieśni, klechd i baśni o poszukiwaniu Pierwszych Ziem - bohaterskie eposy, albo dzikie fantasmagorie w których trzeba przezwyciężyć nieopisywalne wprost trudności.
Co do wyglądu, nawet jeśli Kronin jest nie większy od ziarnka pieprzu to (ponoć) postrzega się go jako kamień szlahetny wielkich rozmiarów, o barwie "czerwieni doskonałej" (powiada się, że dla tych którzy ją widzieli "wszelka czerwień spływa ze świata, istniejąc już tylko w Kronin"). Klejnoty wprawiano w pierścienie, korony i naszyjniki, w bronie, albo prosto w ciało.
Jedną z nielicznych istot o których wiadomo, że posiadają coś takiego, jest Tezu'na'gar - przywódczyni Ran'nir, jednego z ver'karskich rodów (Kronin w naszyjniku).
| Kronin naprawdę Legenda myli się tylko w jednym, krytycznym punkcie. Czerwień nie jest żadnym specjalnym minerałem, żadną sekretną żyłą ukrytą na niezmierzonych głębokościach, skarbem do którego trzeba się przedzierać przez całe stulecia. W rzeczywistości każdy fragment materii Turblanda, od gliny po złoto JEST Kroninem, czy raczej - posiada potencjał żeby się nim stać. Wystarczy że chwycisz pierwszy lepszy kamień i już masz w ręku szczątek jakiegoś agmenu - teraz musisz tylko odbyć coś w rodzaju duchowej pielgrzymki, podjąć jedno z największych wyzwań dostępnych dla istot. Podniesiona drobina będzie latarnią na którą musisz się kierować, najpierw tylko przeczuciem światła, a później, w miarę pokonywanych tysiącleci, blaskiem coraz wyraźniejszym i mocniejszym. Trochę jak bomba atomowa - nieprawdopodobny potencjał ukryty w najmniejszej cząstce świata, cały problem polega na tym żeby go wydobyć. |
EDYCJA: wielkie brawa dla Pinka który zarzucił tym patentem. SOŁPowość tego pomysłu jest 100%, prawdziwa esencja tego świata - w czymś co jest najpowszechniejsze, drzemie najrzadszy rodzaj siły...