Pojedynek róż to sposób na (z założenia) bezkrwawy pojedynek. Stosowany najczęściej na dworach, w kręgach arystokracji, szczególnie gdy spór dotyczy spraw delikatnych, lub mniejszej wagi, gdy walczący są zbyt ważni, żeby zabijali się nawzajem, a jednocześnie chcą rozwiązania sporu w pojedynku.
Celem w walce nie jest zranienie przeciwnika, obezwładnienie, uśmiercenie czy wytrącenie broni. Obydwie osoby dostają bardzo dojrzałe róże, umieszczane w kieszeni przy sercu. Celem przeciwnika jest odcięcie główki kwiatu, wytrącenie go z kieszeni, lub pozbawienie wszystkich płatków. Czasu nie jest zbyt wiele, bo każdy ruch może potencjalnie sprawić, że wypadnie płatek z tak dojrzałej róży. Dlatego też pojedynki te wcale nie są uważanie za gorsze, ale za wyjątkowo pokazowe. Szermierz utrzymuje pionową postawę ciała, nieco sztywną (możnaby powiedzieć 'podręcznikową', najbardziej właściwą), ale uważaną za szlachetną i godną arystokraty. Dopuszcza się do nich tylko dobrych szermierzy, ponieważ wbrew pozorom bezkrwawości, wystarczy złe wymierzenie pchnięcia, żeby zamiast trafić kwiat, trafić też klatkę piersiową.
Tradycja pojedynku róż wywodzi się z Albionu, gdzie po raz pierwszy został zastosowany ponad dwieście lat temu przy sporze między dwoma młodymi szlachcicami. Wyzwanie zostało rzucone podczas uczty, więc nie dałoby sie go odkręcić kiedy już wytrzeźwieją. Spór dotyczył kobiety, żaden z nich, na pewno nie zrezygnowałby też więc, aby nie stracić twarzy. Gospodarz, hrabia rodu Marill, a jednocześnie wuj jednego z szermierzy, jedyne co mógł zrobić to zarządzić pojedynek na następny dzień. Obaj szlachcice znani byli z wielkich umiejętności w fachtunku, tak więc pewne było, że jeśli się nie pozabijają to przynajmniej poranią porządnie. Drugi z pojedynkujących się, był tam jednak gościem, synem głowy rodu Namarydów. Hrabia Marill nie mógł pozwolić na skrzywdzenie go, gdyż byłaby to hańba dla jego gościnności, jednocześnie nie chciał też sprawić przegranej własnego siostrzeńca. Namówił więc markizę Havadil, o której względy rozpoczął się spór, aby tuż przed walką, żeby nie mieli czasu na przemyślenie jej zachcianki wyszła do nich i wymusiła, nienazwany jeszcze tak wtedy, pojedynek róż.
Markiza zgodziła się, choć trudno powiedzieć co obiecał jej hrabia Marill. Powiedziała, że nienawidzi krwi, a jedyna walka jaka byłaby jej godna, musiałaby być piękna i bez skazy tak jak kwiaty które hoduje w dworskim ogrodzie. Powiedziała też, że wierzy, że potrafią temu sprostać i sprawić, żeby pojedynek był niezapomniany, grając im na ambicjach. Nie dając im czasu na własne pomysły, wezwała służącego, który przyniósł dwie piękne błękitne róże z ogrodu. Podeszła do każdego z pojedynkujących się i wpięła im kwiaty w kamizelki, życząc równego powodzenia i mówiąc, że zamiast krwi, chce widzieć upadające płatki róż.
Ku ogromnej uldze hrabiego Marill, szlachcice przystali na to i rzeczywiście dali taki popis sztuki fechtunku, nie raniąc się nawzajem, że opowieści o tym pojedynku, który widział cały dwór, rozeszły się błyskawicznie. Dworska 'publika', zachciała więcej. Niecałe dziesięć lat później oficjalnie już nazwane Pojedynki Róż stały się integralną częścią szlacheckich manier i zasad savoir vivre'u na Albionie. Stamtąd albo wyniesione w historiach bardów, albo w opowieściach albiończyków bądź ich gości, z różną prądkością rozprzestrzeniły się po reszcie Turblandy.
Innym słynnym pojedynkiem był odbywający się dobre 50 lat później między dwoma tanelfami z rodu Valencios, nazwany później Pojedynkiem Pychy. Co było obiektem sporu, trudno teraz stwierdzić, a wersji jest wiele, najważniejszą rzeczą było to jak sam pojedynek miał wyglądać. Młodzi tanelfowie postanowili ukartować spór, aby stworzyć najpiękniejszy i najbardziej widowiskowy pojedynek w historii Cesarstwa. Wiadomość o dniu pojedynku ogłoszona była miesiąc przed nim, a przygotowania do niego zaczęły się jeszcze wcześniej. Walka miała się odbyć na magicznie uniesionej platformie, nad niewielkim jeziorem Feyd pod Ader-thaden. Cała 'arena' miała zostać wypełniona płatkami krwiście czerwonych róż, spadających podczas pojedynku kaskadami do jeziora, na lekkim wietrze i wirujących wokół walczących. Następnie miał spaść deszcz, tworząc wodospady pełne płatków róż, spływające do jeziora. Rudy Rodrick Valencios miał strój krwistoczerwony, jedynie kaftan miał haftowany bielą i białą różę, a niezwykle jasnowłosy Veris Valencios zupełnie odwrotny, śnieżnobiały strój z haftem czerwonym i krwistą różą. Mieli nawet specjalnie wykutą na tą okazję broń – dwie identyczne szable z mithrilu, różniące się jedynie kamieniami którymi zostały wysadzone ich rękojeści – jedna diamentem, druga krwawnikiem. W odpowiedniej odległości od 'areny' były platformy dla obserwatorów, choć ostatecznie ilość chętnych do obejrzenia ich pojedynku, przerosła nawet oczekiwania kuzynów Valencios. Rodrick i Veris wiele razy przećwiczyli swój popisowy pojedynek, tak by wywarł jak największe wrażenie, mimo braków w ich szermierczych umiejętnościach. Walka miała się zakończyć równoczesnym strąceniem główek róż, na stworzonym przez magów dopiero podczas walki podeście oplecionym pędami róż, aby dodatkowo zaskoczyć widzów.
Widowisko rzeczywiście okazało się niezapomniane. Wszystko było tak piękne jak zaplanowano, a prominentni goście, wystrojeni jak conajmniej na zjazd w Ader-thaden dodawali wszystkiemu wagi i napięcia. Na podstawie samych wydarzeń z widowni napisano kilkadziesiąt ballad. Veris i Rodrick przybyli z dwóch różnych stron w unoszonych przez magów skrzydlatych karetach. Cała otoczka zapierała dech w piersiach i odejmowała mowę nadmiarem piękna, blichtru i bogactwa, zapewne na nią wydanego.
Wszystko szło zgodnie z planem kuzynów, a broń lśniła pięknie i puszczała iskry przy każdym spotkaniu. W pewnym momencie walki, co także było zaskoczeniem dla publiki spadł deszcz i wtedy zaczęły się problemy. Kuzyni przećwiczyli walkę, nawet moment wchodzenia na podest po schodzach, jednak nie w wodzie. Nie dawali jednak nic po sobie poznać, przystosowując się do nowych warunków i uznając utrzymanie efektu za najważniejsze. Tłum niemal całkowicie zamilkł gdy pojawił się różany podest, a Veris nadal walcząc wchodził tyłem po schodach, tak jak to przećwiczyli. Deszcz równomiernie uderzał w taflę pełną krwistych płatków, na arenie i na jeziorze. Gdy Rodrick już był na ostatnim schodku i on i Veris zamierzyli się jednocześnie na swoje róże, Rodrick robiąc krok na podest w najzwyczajniejszy sposób poślizgnął się w wodzie, hacząc o pęd róży i zamiast odciąć kwiatu główkę, jego szabla wbiła się przez kwiat prosto w pierś Verisa. Widownia zamarła w oczekiwaniu, spodziewając się, że to kolejna efektowana zagrywka. Rodrick patrzył oszołomiony, jak Veris zsuwa się z jego ostrza, upadając w wodę.
Rzeczywiście dali niezapomniane, ale jednocześnie bardzo smutne i przykre widowisko. Bardowie opisali Verisa jako niezwykle pięknie zmarłego. Sam moment jego śmierci zwykle zajmuje sporą część całej ballady o Pojedynku Pychy. Biała róża Rodricka upadła obok ciała Verisa w wodzie, wśród tysięcy płataków czerwonych róż. Jego śnieżnobiały kaftan zaplamiony krwią, a na nim kilka krwawych płatków z jego własnej róży. Wielu obserwatorów jeszcze długo później wierzyło, że Veris tak naprawdę nie zginął, tylko była to sztuczka kuzynów dla podkreślenia dramatyzmu walki i dodania malowniczości całej scenie.
Pojedynek nazwano Pojedynkiem Pychy, dla podkreślenia tego co właściwie zgubiło Verisa. Sam Imperator Valencios potępił ich zachowanie, gdy wyszło na jaw, że całość była przez nich zaaranżowana tylko dla zdobycia sławy, popisania się bogactwem i umiejętnościami. Ballady zwykle kończą się na dwa różne sposoby. Albo potępiają ich zachowanie i mówią o tym, że należy znać swoje możliwości i według nich żyć, nie mierząc wyżej, tam gdzie nie jest nam przeznaczone, kuzynów podsumowując jako pysznych, rozpieszczonych bogactwem chłystków. Albo gloryfikuje ich plan i marzenie, o zrobieniu czegoś wielkiego i niesamowitego, niedoścignionego, twierdząc, że warto próbować wysoko, a śmierć nie jest wielką ceną za tak niepowtarzalne piękno.
Sam Rodrick Valencios zaszył się na bardzo długo w jednym z dworów, nie przyjmując żadnych gości, a chętnych do spotkania z nim nie brakowało. Dopiero kilka lat później, zaczęły docierać jakieś wieści o nim, do szerszej 'publiki'. Jedne źródła mówiły, że oszalał, że bardzo się zmienił, że od tamtego czasu nie wziął broni do ręki. Podobno uderzony wtedy nadmiarem piękna, szoku i smutku w jednym momencie, poczuł, że niczego tak bardzo nie pragnie i nie potrzebuje jak wylewać to w siebie i pokazywać innym. Został malarzem. Malował pod pseudonimem 'Erisipel' (elf. Eris-krew, Sipelln-kolec), tak jak bardowie nazwali później jego szablę, która zniknęła w niejasnych okolicznościach, tak jak i broń Verisa. Zaskoczeniem było jak niesamowite były i zresztą *są* jego prace. Jakby nagle tchnął go jakiś duch geniuszu czy talentu. Są wszystkim czym tylko miał być tamten pojedynek, a jednocześnie jest też w nich zawsze nuta melancholii i tego jak on się skończył. Niektóre są bardziej romantyczne i piękne, tak jakby akcja była gdzieś w połowie, inne niemal drastyczne i jawnie nawiązujące do tragedii. Zawsze są gdzieś w nich także róże. Z czasem Rodrick zaczął, choć rzadko, ale bywać gdzieś publicznie. Ci którzy znali go wcześniej widzieli jego drastyczną przemianę z lekkoducha w milczka. Pieniędzy mu specjalnie nigdy nie brakowało, więc obrazów nie sprzedawał. Jeśli znajdowały się w obiegu to albo były kradzione, albo były podarunkami, choć trudno stwierdzić jaki kaprys powodował, że akurat komuś coś podarował. Z opowieści księżniczki Hernalii Alian wiadomo, że w domu, w części do której nigdy nikogo nie wpuszcza, ma ich naprawdę mnóstwo, choć nie umiała stwierdzić czy były to dziesiątki czy setki. Zabrał ją tam, gdy usłyszał jak krytykuje jeden z jego obrazów, nie wiedząc, że malarz stoi obok. Nic nie mówiąc zaciągnął ją do swojej pracowni i puścił dopiero w środku. "Wybierz taki, który ci się podoba", powiedział, a ona nie bardzo umiała powiedzieć jaki był to ton. Księżniczka, znana z surowego sposobu bycia i niewrażliwości na sztukę, przyznała, że niemal zemdlała widząc to wszystko. Obrazy były wszędzie, przytłaczając właściwie i komponując się z niemal duszącym zapachem wszechobecnych róż. Stwierdziła, że chyba rzeczywiście oszalał. Były tam prace o wiele mroczniejsze w wyrazie i krwawsze niż te które ewentualnie pokazywał. Spędziła tam całą noc, oglądając je wszystkie po kolei. Erisipel siedział tylko w milczeniu obserwując ją, choć według niektórych bardów wyglądało to inaczej. W końcu, niemal nad ranem stanęła przed wielkim na ponad 3 metry płótnem z detalicznie namalowaną sceną śmierci Verisa. Ona powiedziała tylko "Ten", a on jej odpowiedział tylko "Pięknie". Obraz znajduje się obecnie w jej sypialni w stolicy Księstwa Alian. Ponieważ Erisipel nic więcej nie powiedział, księżniczka nazwała go 'Pięknie'. Jest uważany za jeden z najbardziej realistycznych jego obrazów. Przy tym ujęcie jest przy tej dawce prawdy drastycznie piękne. Po zbadaniu przez magów czasu okazało się, że został namalowany ponad sto trzydzieści lat temu, a dokładnie to w dzień po Pojedynku Pychy, co znaczyłoby, że jest to jego pierwszy (zapewne) obraz. Sama postać byłego szermierza stała się przez to jeszcze bardziej enigmatyczna. Zaczęto zadawać sobie pytania czy malował wcześniej, a skoro nie, to skąd tak mistrzowskie umiejętności itd. Mimo oferowanych za niego skarbów, księżniczka nie zdecydowała się go odsprzedać. Obecnie jest uważany za unikatowy i najstarszy jego obraz w 'publicznym obiegu'. Następne chronologicznie są dopiero sprzed około stu lat.