Doktor Sevarin odetchnął ciężko, zdejmując powoli maskę i gogle, pod którymi kryła się urodziwa, młoda twarz o regularnych rysach i szarych, przenikliwych oczach. Włosy miał krótko, schludnie przystrzyżone, a pod kitlem nosił złotawą koszulę z roślinnym haftem oraz jasne spodnie. Westchnął cicho, raz jeszcze spoglądając w stronę drzwi, za którymi zniknęła jego ostatnia pacjentka dzisiaj. Wciąż miał gęsią skórkę. Zdawał sobie sprawę, że nie może się do tego nikomu przyznać, ale fascynowała go ta choroba. W razie pytań, podobnie jak wszyscy inni medycy, odpowiadał, że jego pragnieniem jest ulżenie chorym w cierpieniu. Nie mógł się wypowiadać za swoich kolegów po fachu, ale on sam z upływem czasu odnajdował w pracy z umierającymi coraz pełniejszą satysfakcję. Nie wyczekiwał urlopu, nie brzydził się ich ciał, uwielbiał czytać korespondencję, którą prowadził z pacjentem w stadium terminalnym, bo tamten szczegółowo opisywał swoje dolegliwości. Dostawał dreszczy nawet gdy wracał do tych samych listów po raz kolejny! Każdy szczegół wydawał się mu ekscytujący.
Sevarin zasiadł za masywnym, rzeźbionym biurkiem i otworzył jeden z tomów akt pacjentki, która przed chwilą wyszła. Na ścianie za nim wisiał portret rycerza na białym koniu, w zbroi o hełmie w kształcie kruczego łba. W ręku miał włócznię, a na torsie zbroi, godło z białym krukiem. Lekarz podniósł piękne, szylkretowe pióro, zabierając się za notowanie.
- Potwierdzają się moje przypuszczenia. Stan chorej gwałtownie się pogarsza, co jest typowym początkiem trzeciego etapu księżycowej przypadłości. Wczoraj przyszła o własnych siłach, ale dziś musiał ją przyprowadzić sanitariusz. Uskarża się na nagłe pogorszenie samopoczucia i bóle stawów, kręgosłupa, a także kłucie w podbrzuszu i klatce piersiowej.
Lekarz przygryzł końcówkę pióra w zastanowieniu. Przywołał w myślach widok jej gnijącej skóry. Pacjenci w tym stadium zwracali jego szczególną uwagę. Ich ciała były dokładnie na skraju przepaści, w którą w końcu nieubłaganie się osuwali. Byli w przedziwny sposób piękni i krusi.
Sevarin notował dalej:
- Zgodnie ze swoją deklaracją, pacjentka straciła wczoraj kolejny ząb, wkrótce więc zlecę wykonanie dla niej sztucznej szczęki, by nie utraciła zdolności do wyraźnej mowy. Pozostałe są już ciemne i bardzo miękkie. Ponadto, postępuje degeneracja lewej ręki. W miejscu poprzedniej samoamputacji skóra zmatowiała i, jak poprzednio, ślad ten postępuje ku górze. Zaaplikowałem maść hamującą zakażenie, ale szacuję, że pacjentka straci resztę ręki w przeciągu pół roku.
Lekarz odchylił się na chwilę w krześle, spoglądając na mały portret rodzinny, który miał na biurku, ponieważ jednak praca oferowała więcej emocji, wrócił do notatek.
- Ciało wydziela przykry, robaczywy zapach charakterystyczny dla przedostatniego stadium choroby, co potwierdza moje wstępne przypuszczenia w kwestii jej stanu. Skóra, która przez ostatnie lata stawała się coraz cieńsza i bardziej wysuszona, zaczyna zdradzać zanik pigmentacji, szczególnie na brzuchu. Przy skąpej ilości tkanki tłuszczowej, pod światło da się już dojrzeć przez skórę zarys płycej położonych organów układu rozrodczego oraz znaczną część głębiej położonych naczyń krwionośnych. - Sevarin odetchnął, podekscytowany i dodał sam do siebie: - Zupełnie, jakby jej skóra była powierzchnią wody przez którą można odkryć cudy głębin...
Zegar tykał cicho nad jego głową, przywracając mu koncentrację na zadaniu.
- Zaaplikowano silnie nawilżający balsam o intensywnym zapachu, jak również modianę i kwasek antratowy. Zwiększam ponadto dawkę środków przeciwbólowych i uspokajających. Zalecam także jak najszybsze poddanie pacjentki kwarantannie, gdyż jej dalsze przebywanie w bloku drugim odbiegałoby od przyjętych standardów, jak również niepokoiło chorych znajdujących się w lepszym stanie. Powinna mieć przydzielonego osobistego opiekuna, który wraz z nią przeniesiony zostanie ostatecznie do bloku trzeciego. Doradziłem jej też, by sama niczego nie przenosiła i nie wychodziła samotnie z pokoju, gdyż grozi to złamaniami.
Po chwili zastanowienia, Sevarin zamknął akta i odłożył je na miejsce w wielkim, drewnianym regale. Na koniec, jak na deser, zostawił korespondencję, którą prowadził z lekarzem w bloku czwartym. Wiedział, że to potrwa jeszcze dziesiątki lat, zanim sam tam dotrze jako pracownik, ale nie mógł się doczekać i z fascynacją śledził relacje i odkrycia z medycznego frontu. Zasiadł na skórzanej sofie w roku pokoju i otworzył kopertę, zalakowaną pieczęcią.
"Doktorze Sevarin,
Będę dziś bardzo zwięzły w słowach. Nieczęsto widuję pacjentów w stanie tak złym jak mój dzisiejszy przypadek, Eovin Palterro. Nie porusza już się za wiele, ponieważ ból towarzyszy mu prawie ciągle, mimo środków jakie używamy. Widok jego twarzy, muszę przyznać, porusza nawet mnie. Pod przejrzystą skórą, mięśnie są bardzo jasne, tak, że widać jego układ kostny, nerwowy, krwionośny, a tkanka tłuszczowa jest bezbarwna jak woda. Na tle tego półprzejrzystego ciała, nadal piękne, zdrowe oczy, są jak bolesne wspomnienie tego czym był. W wielu mięśniach widać gnicie, zielone plamy, w kilku miejscach skóra była tak delikatna, że się rozdarła przy prostych codziennych czynnościach i obecnie sączy się z niej krew i inne wydzieliny. Cały jego tors i brzuch, są niczym otwarte studium narządów wewnętrznych i układu pokarmowego. Czasem tylko, tkanka tłuszczowa przebarwia się tam, gdzie normalnie powstawałyby sińce i odleżyny. Niestety nie ma na to innego słowa - makabra i prawdziwy obraz cierpienia. Może gdyby coś takiego ujrzeli ci, którzy walczą o leczenie urodzonych pod Księżycem w miastach, zrozumieliby, że to niemożliwe bez zupełnego zachwiania tanelfickiego poczucia prawości.
Paranelli."
Sevarin obrzucił jeszcze spojrzeniem swój gabinet i westchnął ciężko, żałując, że musi czekać tyle godzin, by przyjąć kolejnego pacjenta.