Autor Wątek: Urodzeni pod Księżycem  (Przeczytany 382 razy)

yish

  • czytacze
  • Sr. Member
  • *
  • Wiadomości: 315
    • Zobacz profil
    • Prywatna wiadomość (Online)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #135 dnia: Luty 20, 2012, 05:26:10 pm »
Ogolnie ciekawe opowiadanie, chociaz czasami te emocjonalne przepychanki jak miedzy dwoma nacpanymi nastolatkami z przerosnietym ego bardziej irytuja niz wciagaja. No i miejscami akcja zanika na rzecz "romansidla" ale kumam ze taka macie widownie :P

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #136 dnia: Luty 20, 2012, 05:27:21 pm »
Ho ho, dziękuję za opinię, dziękuję :D

yish

  • czytacze
  • Sr. Member
  • *
  • Wiadomości: 315
    • Zobacz profil
    • Prywatna wiadomość (Online)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #137 dnia: Luty 20, 2012, 05:29:06 pm »
A jeszcze co mi sie rzucilo od strony technicznej, za czesto wam sie POVy najezdzaja nawet w jednym akapicie jesli wiesz o co mi chodzi.

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #138 dnia: Luty 20, 2012, 05:30:18 pm »
Tak. Kiedyś tak kręciłyśmy. I jeszcze na początku UPK to nadal jest. Z czasem pewnie poprawimy, ale nie wiem czy zauważyłaś, w najnowszysch częściach już tego nie ma :)

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #139 dnia: Luty 23, 2012, 04:20:24 pm »
- Remi!  - zawołał Cyan, biegnąc do plaży i rozchlapując przy tym wodę dookoła. Kiedy Remidoff widział go takim, nie był w stanie się oprzeć i ukrywać swoich uczuć. Uśmiechnął się, co wyraźnie było widać w jego oczach.
- I co to była za piana? - dopytał, patrząc w górę.
- Woda się rozbijała o skałki! - odparł elf, klękając przy nim na trawie i wychylając się do pocałunku, po którym przewrócił się wraz z nim na trawę. Remidoff zaśmiał się cicho, próbując nie pamiętać tego co opowiadał mu Firezzo.
Xan podszedł do nich i bezceremonialnie zabrał ręcznik zdrowego tanelfa, siadając obok. Starał się nie patrzeć na przytulających się mężczyzn.
- Jak dobrze będzie odpocząć - westchnął Cyan, patrząc w barwne kryształy. - Ej, Xan, czy z takich nie jest zrobiony Dom Żywych Sreber?
- Co to? - zainteresował się od razu Remidoff, a i Firezzo zerknął na nich z zaciekawieniem.
- To najpiękniejszy budynek w Bayrun - odetchnął Cyan. - Upamiętnia najlepszych górników w historii. Cały się błyszczy w świetle księżyca....
- Górników? Że jakiś wypadek był i ich zasypało? - spytał Firezzo sceptycznie, podając fajkę Xanowi.
- Niee - zaśmiał się ten, z przyjemnością próbując tytoniu. - Po prostu byli najlepsi, najwięcej przynosili do spółdzielni i zagrzewali innych do pracy.
- Tak, dla chwały i bogactwa Sol-Bayrun - powiedział Cyan z zadowoleniem.
- Nie mogę się doczekać, żeby go zobaczyć - powiedział Remidoff radośnie, odprężając się na trawie. - U was w ogóle chyba wszyscy ciężko pracują!
- Tak - potwierdził Cyan. - Zobaczysz, Bayrun jest bajeczne! Domy błyszczą kolorami i są wysokie nawet na cztery piętra! - rzucił z emfazą, pokazując rękami, jakie są wysokie. - Tyle muzyki, gwaru...
Firezzo prychnął cicho.
- Dopiero jak zobaczycie Ader-Thaden, zrozumiecie co znaczy wielkie miasto, wielkie domy... - powiedział, zamyślony patrząc na kryształy. - Można tam spotkać istoty z całego kontynentu, zobaczyć najwspanialszych akrobatów, najlepszych śpiewaków, najpiękniejsze obrazy... - westchnął z rozmarzeniem.
Cyan westchnął ciężko.
- Nie mogę się doczekać - wyznał, przewracając się nieco do Remidoffa i sięgając do jego uszu. Delikatnie wysupływał kolczyki spod bandaży.
Xan zamarł, a dym aż wypuścił nosem.
- Słyszałem o tym, ale nie chciałem dać wiary... - wydusił w końcu, kiedy zobaczył całe ucho Remidoffa. - Naprawdę Cyan? Takie kolczyki... ty chyba oszalałeś... - pokręcił głową, a Remidoff spojrzał po nich nie rozumiejąc.
Firezzo od razu spojrzał na nich czujnie, a Cyan odetchnął ciężko, spoglądając na Xana z niechęcią.
- Do niczego go nie zmuszałem!
- A wie co znaczą?! - warknął Xan, aż marszcząc nieco nos.
- Słucham? Nie rozumiem... - jęknął Remidoff, zdenerwowany.
Cyan uniósł się na łokciach, łapiąc go za rękę.
- Powiedziałeś, że chcesz być ze mną na zawsze - powiedział z powagą, pieszcząc jego delikatną dłoń kciukiem.
- I to sprawia, że będziemy mogli!? - spytał od razu tanelf z entuzjazmem, podrywając się trochę z trawy.
Xan przewrócił tylko oczyma.
- Kpina.
- Czy ja się mogę dowiedzieć, co to wszystko ma znaczyć?! - sapnął Firezzo, zaciągając się mocniej fajką.
- A jak myślisz? - burknął Xan. - Serio, Cyan, ślub?! Odwaliło ci...?! - urwał.
- “Pustaku”?! Tak?! - warknął drugi elf ze złością.
Remidoff spuścił wzrok, od razu zgaszony i splótł z Cyanem palce.
- Bardzo się kochamy... - powiedział cicho, a Xan rozłożył na to bezradnie ręce.
- Tak, chcemy być razem! - rzucił Cyan i przytulił chorego niemal demonstracyjnie. - Ja ci się rozmnażać nie każę!
Xan sapnął ze złością, a Firezzo skrzywił się mocno.
- Jeśli w jakiś tam waszych rytuałach te kolczyki oznaczają małżeństwo, to i tak są bez mocy prawnej w Cesarstwie - powiedział, zerkając jednak na uszy Remidoffa z niepokojem.
- Ważne, że my wiemy, co to znaczy! - warknął Cyan, tuląc kochanka. - Dlaczego bronisz nam szczęścia?!
- Od razu dramatyzujesz - burknął Firezzo. - Prawdę mówię tylko. Ja prawa nie ustanawiam. Pomijając już fakt, że nie mam pojęcia jak ten wasz związek ma działać, skoro Remidoff jest chory!
Kiedy skończył to zdanie, aż zapadła chwilowa cisza. Nawet Xan spojrzał gdzieś w bok i podrapał się po uchu, żeby uniknąć patrzenia w oczy Remidoffa, który zamiast odpowiedzieć, zerwał się z trawy i zaczął odchodzić pospiesznie. Zdołał ujść zaledwie kilka kroków zanim się rozszlochał. Jak Firezzo mógł mu to wytykać!? Mógł mieć już naprawdę mało czasu i chciał się tym nacieszyć! Cały ostatnio był roztrzęsiony i jeszcze brakowało mu słuchania o swojej chorobie!
Za sobą usłyszał krzyki i trzask.
- Ty chuju! - warknął głos Cyana. - Niczego mu nie brakuje!
Nie wyłapał już obrażonej odpowiedzi Firezzo, bo odchodził, ocierając oczy. Między drzewami od razu czuł się bezpieczniej. Przypominały mu czasy sprzed wielu, wielu lat, kiedy był jeszcze kilkulatkiem i uciekał do lasu przy ich posiadłości. Kilka saren było tak udomowionych, że przychodziły dawać się karmić i głaskać. Były jedynymi istotami poza lekarzem, które nie brzydziły się go tknąć. Nigdy nie zapomniał ciepła ich skóry, nawet jeśli czuł je tylko przez bandaże.  Szedł dalej, wzdłuż zalesionego brzegu jeziora, wśród kolorowych ptaków i owadów. Idąc wzdłuż plaży, skręcił w prawo, całkiem znikając z oczu towarzyszom. Było przyjemnie, ciepło, ale nie gorąco. Mimo to jednak, skóra pod bandażami coraz gorzej swędziała. Znowu otarł oczy. Nie umiał tego powstrzymywać, ani panować nad emocjami. Czasem czuł, że całe jego istnienie to jezioro łez i bezbrzeżnego smutku. Ukląkł przy łagodnym zejściu do wody przy niedużym wodospadzie. Wokół latały żółte motyle, a on czuł jak gorycz przepełnia mu serce. Wszystko było przeciw niemu! Obejrzał się w stronę z której przyszedł. Co jakiś czas dobiegał go jakiś bardziej podniesiony głos, ale miał czas dla siebie. Zanurzył twarz nad taflą wody i odpiął bandaż z ust. Kiedy się pochylił, przyjemna wilgoć, którą poczuł na wargach, była niemal słodka.
Nagle, usłyszał w pobliżu cichy plusk, a do niego dochodzące po wodzie koła. Gdy uniósł głowę, zobaczył przed sobą smukłą, białą postać stojącą w wodzie blisko niego. Biała niczym śnieg sierść młodej sarny lśniła w świetle kryształów, podkreślając ogromne oczy w kolorze rubinów. Jej różowe chrapy rozchylały się, gdy za nim węszyła. Rozchylił wargi, wpatrując się w zwierzę jak zaczarowany. Uderzyło to teraz w niego z niesamowitą siłą. Nie tylko fantazjował o takiej sarnie, widział ją kiedyś. Jakby zobaczenie jej odblokowało w nim coś co ktoś skrył w jego umyśle niezwykle głęboko. Zamrugał, przypominając sobie tą sytuację jakby to było zaledwie wczoraj, a nie ponad pół wieku temu.

*

Remidoff biegł ile sił w nogach wśród zagajników młodych drzew. Czuć było zapach świeżej wiosennej trawy, a słońce wysoko na niebie sprawiało, że od razu było mu gorąco. Jego ciało skryte było pod ciasną warstwą bandaży. W rodzinnym domu nawet rodzice nie lubili spędzać z nim wiele czasu, a tu w lesie, jego przyjaciele prawie zawsze byli przy karmniku. Miał też wrażenie, że niektóre sarny wyczuwały jego obecność czy zapach i przychodziły chętnie. Tym razem, by ustrzec się od szybkiego sprowadzenia do domu, zaczął wchodzić jeszcze głębiej w las. Miał w końcu już siedem lat, nie byłoby poważne bać się takich miejsc. Z boku, kilka metrów od siebie, za drzewami, dojrzał rosłego jelenia, który szedł z godnością, jakby go pilnował i prowadził. Uwielbiał jak żywy był las. Słuchać jego odgłosów, wdychać zapachy i obserwować zwierzęta. To wydawało się jedyne miejsce, gdzie nie czuł się oceniany. Uśmiechnął się pod bandażem, kiedy jego szybkie kroki zwróciły uwagę kilku wielkich białych kruków na jednym z drzew. Pomachał im jeszcze, zanim zauważył z drugiego boku sarnę, która spoglądała na niego raz po raz. W tej części lasu już tylko gdzieniegdzie prześwitywało słońce. Jej sierść była biała jak świeże mleko, a czerwone oczka przypominały dwa ogromne rubiny. Zwierzątko wyprostowało się, unosząc zgrabny łeb i ruszyło w kierunku Remidoffa. Czuł od niej zainteresowanie i akceptację, jakiej nikt w domu i poza nim nie mógłby mu dać. Delikatny wiatr uniósł nieco liście wokół nich. Aż się zatrzymał, wpatrując w sarnę. Nigdy nie widział takiej. Powoli ruszył w stronę polanki na której się zatrzymała.
- Ale jesteś piękna... - powiedział z zachwytem, a jeleń o wielkich rogach, obserwował go z oddali, jakby pilnował tego co się dzieje.
Sarna zastrzygła uszami, sama łasząc się do jego dłoni i aż mrużąc oczy. Remidoff aż odetchnął, kiedy poczuł jej ciepło.
- Nie boisz się mnie, co? - westchnął, powoli przysuwając twarz do jej szyi.
Zwierzątko aż na niego nieco naparło, poddając się pieszczotom z chęcią. Odurzający zapach kwiatów wypełniał nozdrza tanelfickiego chłopca. Jego oddech aż przyspieszył na tym co przyszło mu do głowy zrobić. W końcu był tu ze zwierzęciem... Może nic by się nie stało, gdyby dotknął tej sarny bez rękawiczki... Powoli cofnął dłoń, popatrując w jej rubinowe oczy i dopatrując sie śladów niechęci. Zwierzę jednak wpatrzyło się w niego z zaciekawieniem, zbliżając się nieco. Chłopiec przełknął ślinę i rozglądając się nerwowo, zaczął powoli zsuwać rękawiczkę. Zanim jeszcze skończył, zamknął oczy i na oślep, sięgnął delikatnie do szyi sarny. Nic się nie stało. Tylko sierść wydawała się bardziej jedwabista, delikatniejsza niż cokolwiek, czego Remidoff kiedykolwiek dotknął. Pod skórą wyczuwał ciepło i pulsowanie krwi. Do tego fakt, że realnie dotykał czegoś nagimi palcami, sprawił, że ekscytacja sięgnęła w nim zenitu i wygrała ciekawość. Otworzył niepewnie jedno oko, a zaraz drugie, widząc, że skóra jego dłoni jest jasna i nieskazitelna. Gładził białe futro sarny, z pewnym rozbawieniem zauważając, że kolor jego skóry jest do niej podobny. Była inna niż reszta, ale przecież nie była ohydna...
Nagle, coś świsnęło chłopakowi przed oczyma, a zwierzątko wydało z siebie rozpaczliwy krzyk, odbiegając kilka kroków nim runęło na trawę, brocząc krwią z rany zadanej strzałą z białego drewna. Posoka perliście spływała po źdźbłach trawy, niczym przedziwna rosa.
- Nie! - krzyknął przerażony, rzucając się do sarny, ale jednocześnie obejrzał się za siebie. Cień mężczyzny na koniu zakrywał go całego, a pod słońce nie było wiele widać. Jeździec był szeroki w barkach, a na głowie miał hełm w kształcie ptasiego dzioba. Wielki biały kruk poderwał się z ramienia mężczyzny, a Remidoff wtulił się w konającą sarnę, zapłakany.

*

Cyan podbiegał co kilka kroków, wypatrując ukochanego. Był wściekły i nabicie pięknemu Firezzo siniaka na kości policzkowej wcale nie poprawiło mu humoru. Biedny Remidoff, jak można go było tak ranić?! W dodatku, naprawdę nie uważał, by Remidoff był w jakiś sposób wybrakowany. Wierzył, że małymi kroczkami uda się mu całkiem go oswoić. W oddali usłyszał jakiś niepokojący chlupot wody i ciężkie posapywanie, słyszalne już tu, między drzewami.  Przyspierzył, przedzierając się przez krzewy i odchylając się, gdy witka uderzyła go w policzek. Zaraz jednak wypadł na plażę. Przy malowniczym wodospadzie, zobaczył Remidoffa, stojącego po pas w wodzie. Jego ubranie leżało na brzegu, a on był w samych bandażach, ale szarpał się z nimi, zdzierając je z siebie gwałtownie. Część już teraz zwisała smętnie z ramion i pleców. Cyan przez chwilę nie był pewien na co patrzy, ale zdał sobie sprawę, że w pewnych miejscach, to nie biel bandaży, a skóra tanelfa była widoczna. Jasna jak mleko. Jak zahipnotyzowany wpatrzył się w prześwitujące spod bandaży mięśnie. Przyspieszył bezmyślnie, wbiegając do wody i chwytając kochanka za ramiona. Obrócił go przodem do siebie, łapiąc ciężko powietrze.
Remidoff aż krzyknął cicho, zaskoczony i spojrzał na niego rozbieganym wzrokiem. Nie miał na twarzy bandaży, co pozwalało nareszcie zobaczyć jak wygląda! Miał skórę białą jak mleko, przez co kolor jego oczu wydawał się jeszcze bardziej intensywny. Rysy jego twarzy były niezwykle regularne, jak u większości tanelfów. Od wysokich, szlachetnych kości policzkowych, po symetryczne, ciemne brwi. Usta Remidoffa już widział, ale teraz, kiedy nareszcie mógł zobaczyć je normalnie, wydawały się jeszcze piękniejsze, bo współgrały z całą resztą twarzy, wąskim podbródkiem, niezbyt mocną budową kostną... Nawet jego nos nie miał najmniejszej wady: średniej wielkości, prosty, dość ostro zakończony.
Oddech Cyana niemal zarzęził, gdy elf wbił w niego intensywne spojrzenie i mocniej wcisnął palce w ramiona kochanka. Nie był w stanie wykrztusić słowa, więc tylko przesunął dłonie po jego szyi, aż na nieskazitelne policzki. Pochylił się, całując jego wargi łapczywie. Tanelf sapnął ciężko przez nos, słabnąc nieco w jego ramionach.
- Dobrze? - wydusił płaczliwie.
- Piękny.... jesteś taki piękny! - wydusił w końcu Cyan, całując go po twarzy i opadając z nim w płytką wodę. Remidoff wylądował na plecach na płyciźnie, a jego partner wsunął się między jego uda, ocierając się o niego i całując białą kolumnę jego szyi. Tanelf wtulił się w niego od razu, aż posapując. Bandaże pływały wokół nich, wyraźnie odkrywając ciało pod nimi. Było równie jasne i gładkie w dotyku jak jedwab.  Cyan rozrywał delikatny materiał, jakby chciał dokopać się do skarbu. Dyszał ciężko, pogryzając i liżąc jego mleczną skórę. Czuł od niego tą biel.
- Na księżyc, Remi... oh, mój Remi! - sapał elf, zsuwając z niego resztki materiału i całując biały, drżący brzuch. Całe ciało tanelfa miało dość delikatną budowę, ale dzięki temu, że był wysoki, nie wydawał się przez to aż tak drobny. Pod gładką skórą były lekko zarysowane mięśnie. Cała jego sylwetka była pięknie symetryczna, a sutki blado różowe jak jego wargi.
- Ja... to... - Remidoff nie mógł najwyraźniej zebrać myśli.
- Tak bardzo cię pragnę! - wysapał Cyan niemal opętańczo, głaszcząc kochanka po udzie i ocierając się o niego całym, nagim ciałem. Nie mógł się nim nacieszyć i był zupełnie oszołomiony. Remidoff był zdrowy! Musiał być!
Tanelf uniósł nieco udo, obejmując go nogą i wychylił się prosząco do pocałunku. Jego cudownie gładkie palce błądziły po plecach Cyana.
- Tak bardzo cię kocham, Remi... jesteś zdrowy!! - wykrztusił Cyan, mając wrażenie, że jego serce zaraz rozpadnie się ze szczęścia. Sięgnął dłonią do jego pośladków, głaszcząc je łapczywie i po chwili wsuwając pomiędzy nie mokre palce. Tanelf rzucił mu nerwowe spojrzenie i zdusił sapnięcie.
- Chyba... ja... widziałem kiedyś moją rękę... - wymamrotał mało składnie.
- Piękne masz ręce! - wyszeptał elf, masując jego delikatną szparkę od zewnątrz i tuląc się do kochanka. Tanelf uśmiechnął się delikatnie, cały roztrzęsiony.
- Tak? - dopraszał się pochwał.
- Tak... mój kochany... - wydusił Cyan, wpatrując się w niego zeszklonym wzrokiem. Po chwili, odsunął się nieznacznie i nachylił głowę, by pochwycić w usta członek tanelfa, nie przestając jednocześnie pieścić delikatnie szparki. Od razu zassał na nim mocno usta.
Remidoff stęknął głośno, zsuwając nieco uda. Cyan nigdy nie był z kimś tak białym. To było jakby Księżyc zstąpił na ziemię i przybrał postać tanelfa. Jego dłonie wędrowały pieszczotliwie po tej nierzeczywiście pięknej skórze, gdy on sam oddawał się dopieszczeniu kochanka. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek był tak podniecony, jak w tym momencie. Chciałby już się cały znaleźć na nim. Remidoffowi też najwyraźniej podobały się nowe odczucia dotykowe, bo już po dłuższej chwili pieszczot skończył, opadając mocniej w wodę i dysząc ciężko. Wpatrując się w rozanielony wyraz jego twarzy, Cyan oblizał się, kładąc sobie obie jego bielutkie nogi na ramieniu i wsuwając pomiędzy nie swojego wilgotnego penisa. Odetchnął głucho, całując kolano kochanka i poruszając nerwowo biodrami. Chciał spuścić się na jego mleczną skórę. Tanelf wpatrzył się w niego spod na wpół przymkniętych powiek. Całe jego ciało drżało i nie opierał się działaniom Cyana w ogóle. Do tego woda była idealnej temperatury, a małe rybki pływały między pasmami czarnych włosów Remiego. Elf także utkwił w nim rozkochany wzrok, gwałtownie poruszając biodrami i dość szybko kończąc na podbrzusze i krocze Remidoffa.
- Remi... - zasapał Cyan, opadając na kochanka powoli i całując go gwałtownie. Przewrócił się na plecy, porywając go przy tym za sobą i nie przestając pieścić wreszcie odsłoniętego ciała. - Tak czekałem...
Tanelf wydawał się bardzo zagubiony, ale głaskał powoli ramiona Cyana.
- Twoje futro jest takie miłe w dotyku... - szepnął, ocierając się o niego policzkiem.
- Tak, podoba ci się? - odetchnął Cyan, tuląc go tylko mocniej. Emocje zupełnie go oszołamiały. Przeczesał palcami smoliste włosy kochanka. Remidoff miał takie szlachetne rysy twarzy...
- Tak... I lepiej czuję jak pachniesz... Moja skóra jest taka wrażliwa. Aż mi to trudno ogarnąć.
- Jest taka bielutka... - zachwycił się Cyan, całując wnętrze dłoni partnera.  Wpatrzył się w niego, oczarowany. - Nigdy nie wiedziałem piękniejszej istoty - wyznał.
Remidoff uśmiechnął się lekko, a w jego oczach Cyan widział szczery zachwyt. Przesunął dłonie na ramiona elfa, głaszcząc go opuszkami palców.
- Wszystko jest dzięki tobie... Nadal byłbym w asylumie... - wyszeptał. Cyan odetchnął głucho, przytulając go mocno. Serce biło mu w piersi jak szalone.
- Bo cię kocham, Remi...