Remidoff obrócił się do niego nieco plecami, a po chwili Cyan usłyszał odpinanie bandaża przy policzku. Tanelf włożył czekoladę do ust dosyć zachłannie, całą na raz. Zapiął pospiesznie bandaż i zaczął ssać przysmak, opierając się o ławkę i przymykając błogo oczy. Po chwili, Cyan obrócił się w jego stronę, na powrót biorąc go za rękę. Była taka ciepła nawet przez bandaż... Sam z przyjemnością chrupał powoli kawałki migdałów znajdujące się w bryłce. Tanelf już nawet nie zareagował nerwowo. Opierał się nadal o drewno, z nieco odchyloną głową. Czuł, jak palce Cyana powoli, delikatnie pieszczą jego dłoń. Było tak przyjemnie i błogo. Czekolada rozpływała się w jego ustach a on nie mógł zrozumieć: czy to naprawdę musiało być tak złe skoro było... tak dobre? Nadal nie rozumiał, co sprawiało, że Cyan chciał z nim przebywać, ale nie zamierzał się dopytywać, tylko cieszyć chwilą.
Nagle, elf księżycowy odezwał się.
- Wiele lat temu, żył w małej wiosce chłopak o imieniu Tsarsyn. Dopiero skończył szkołę i rozpoczął pracę w kopalni Celamitów. Razem z nim jego najbliższy przyjaciel, Kiash. Chłopcy byli nierozłączni. Wszystko robili razem i często wybierali się wspólnie na pustynię, by razem patrzeć w księżyc – mówił Cyan melodyjnie do tanelfa, prawdopodobnie nieświadomego znaczenia tego ostatniego zdania. - W ostatnich latach, coraz więcej górników przepadało w ciemnych trzewiach ziemi, ale nie znali innej drogi życia, nie rezygnowali więc z niego mimo niebezpieczeństwa. Pewnej nocy, Tsarsyn i Kiash zostali rozłączeni w trakcie wydobywania kryształów. Podczas pracy, zupełnie nagle zatrąbiono na alarm. Tsarsyn chciał odnaleźć przyjaciela, jednak nie pozwolono mu się wrócić. Mimo wszystko, był pewien, że spotkają się na powierzchni. Niestety, nie odnalazł go w tłumie a wkrótce potem oznajmiono, że pięciu mężczyzn zabrały jaskinie.
Remidoff obejrzał się na niego z wyczekiwaniem.
- I co się stało? - spytał w napięciu.
Cyan zwilżył nieco wargi, wsuwając palec wskazujący pomiędzy palce tanelfa i masując niewielką powierzchnię między nimi i mówił dalej.
- Tsarsyn wpadł w bezbrzeżną rozpacz. Życie bez Kiasha wydawało mu się nic nie warte. Nie mógł jednak okazać swojej słabości wśród wszystkich. Cierpiał w milczeniu, patrząc jak zbierają się rodziny straconych. Nie mógł dzielić z nimi łez, ale nie potrafił też po prostu odejść. Korzystając z zamieszania, powoli wszedł do pustego szybu, zabierając po drodze jedynie latarkę, linę i ostry, długi nóż. Nie myślał o niebezpieczeństwie. Wiele słyszał o tych, którzy czają się w mroku, ale nie potrafił znieść myśli o tym, że Kiash jest może tam sam, bez niego. Że nigdy już nie wrócą wspólne noce pod księżycem. Myśli te napawały go tak ogromną rozpaczą, że zaczął iść przed siebie. Tam, gdzie jego przyjaciel był ostatnio.
Remidoff słuchał go w milczeniu i napięciu, powoli, niepewnie odwzajemniając pieszczoty palcami.
Cyan uśmiechnął się do niego lekko.
- Im niżej schodził, tym trudniej było mu oddychać, a korytarze stawały się węższe. Zimne ściany zamykały się wokół niego, stając się dzikie. Zaczynał rozumieć, że zapuścił się w naturalne przejścia, dotąd nie tknięte kilofem górnika. Otaczające go powierzchnie lśniły w wątłym świetle ognia kołyszącego się w wyciągniętej ręce Tsarsyna. Nagle, zaczął czuć coraz mocniejszy, mdlący zapach zepsucia. Tym wyraźniejszy, im bliżej podchodził do wylotu korytarza, którym szedł. Tsarsyn wciągnął powietrze, unosząc głowę i oglądając połyskliwe, ogromne kryształy porastające wysoką grotę niczym pasożyty. Odór stawał się nieznośny, opuścił więc latarkę i... omal jej nie upuścił. Wokół niego leżały tysiące kości, bynajmniej nie należących do zwierząt. Z wierzchu, po obu stronach oczyszczonego przejścia przez jaskinię, zobaczył jeszcze bardzo świeże, na których gniły resztki tkanki i krwi. - Cyan wpatrzył się w tanelfa ze zgrozą. Remi wpatrywał się w niego w napięciu, a jego oczy aż lśniły. Przez nie widać było całe piękno jego istoty. Głęboką, szmaragdową zieleń, w którą można by się zanurzyć. Nigdy nie słyszał tak ekscytującej historii. Wszystkie, które znał dotyczyły miejsc, przedmiotów, nigdy akcji, czy postaci. Znał jedynie zarys Legendy, ale to, choć w namiastce, znał każdy tanelf. Do tego, bliskość drugiej osoby, żywej, prawdziwej, niezwykle czerwonej w swoim dotyku sprawiała, że choć na ten upojny, magiczny moment w ogrodzie, pod księżycem czuł się trochę mniej obrzydliwy niż zwykle.
- Tsarsyn ledwo powstrzymał mdłości – kontynuował Cyan. - Przerażony jednak tym, co mogło czekać Kiasha, pobiegł bezmyślnie przed siebie. Gotów był prędzej dać się rozerwać żywcem niż pozostawić go samemu sobie. Opanował się nieco, gdy usłyszał głuche mamrotanie wielkiej ilości głosów. Zaczął się czołgać, w końcu dochodząc do kolejnej pieczary. Zobaczył w niej kilkadziesiąt dziwnych istot o chudych, zgarbionych ciałach i olbrzymich, jasnych oczach. Gęste futro sprawiało, że wydawali się więksi niż w rzeczywistości, ale budowa ich nagich palców, stóp, to jak bardzo w stanie były się zgiąć ich ciała, podpowiadało Tsarcynowi, że to pozory. Naraz, dostrzegł w tłumie, dość blisko siebie kilka nieowłosionych postaci. Jego serce zabiło gwałtownie na widok Kiasha, który kulił się przy ziemi, z pochyloną głową. Starsi górnicy byli nie mniej przerażeni, ale, jak okrutne by to nie było, nie interesowali Tsarsyna.
- Ale musi uratować ich wszystkich! - przerwał mu Remidoff, nie mogąc wytrzymać napięcia.
Cyan wpatrzył się w niego nieco ponuro i mówił dalej.
- Tsarsyn wiedział, że jego szanse są niewielkie. Nie miał na co czekać. Rzucił się pomiędzy istoty, zaczynając na oślep siec je długim ostrzem. Polała się śmierdząca, lepka krew, dookoła niego zrobiło się duszno od futra a powietrze rozdzierał wysoki, raniący uszy skrzek. Gdy tylko zorientował się, którym sznurem przytwierdzony jest Kiash, ciął go z całej siły, nie bacząc na znajdującą się pod nim stopę. Trafiony mężczyzna zawył z bólu, ale Tsarsyn odepchnął go, porywając w ramiona oszołomionego Kiasha. Jedna z istot ugryzła nogę Tsarsyna, więc rozchlastał jej gardło.