Autor Wątek: Urodzeni pod Księżycem  (Przeczytany 380 razy)

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #15 dnia: Lipiec 08, 2010, 10:27:05 pm »
*


Remidoff siedział na obitej kremowym aksamitem leżance i przecierał nieco oczy. Nadal był zaspany po zabiegach. Powiódł wzrokiem za lekarzem, słuchając od niechcenia zaleceń. Codziennie były takie same.
- Połóż się na dwie godziny i odpoczywaj przynajmniej do obiadu. Potem możesz trochę poczytać – mówił ciemnowłosy tanelf w jasnobłękitnym fartuchu lekarskim o dyskretnym obszyciu. Miał na sobie sięgające łokci, grube rękawice oraz nakrycie głowy zakrywające całą twarz. Z ust biegła skórzana, biała rurka, aż na plecy, a jego oczy zasłonięte były goglami o wielokolorowych szkłach.
Remidoff pokiwał głową, próbując otwierać oczy nieco szerzej. Codzienne zabiegi odbywały się w stanie snu. Właściwie mógł się tylko domyślać, co dokładnie się podczas nich działo. Z tego co wiedział, stosowano jakieś maści, zmieniano bandaże...
Zerknął znów na lekarza. Czasem zastanawiał się, co z nim było nie tak, że był w stanie znosić oglądanie podobnych rzeczy.
Doktor spojrzał na niego łagodnie.
- Weź jeszcze lekarstwo i możesz iść – powiedział, wskazując szklankę błękitnego płynu stojącą na stoliczku przy leżance.
Remidoff kiwnął głową i, mimo że lekarz był jedyną osobą, która kiedykolwiek widziała go nago (przybył z nim aż z Ravenloth), żeby wypić płyn odsunął się nieco za błękitny parawan. Przełknął szybko miksturę, która właściwie nie miała żadnego smaku i zanim wstał, zapiął bandaż przy policzku. Jego powieki wciąż jednak opadały. Czasem czuł, jakby jego umysł nie chciał wracać do Czerwieni.
- To do jutra, Remidoffie – pożegnał go doktor.
Pacjent kiwnął głową.
- Dziękuję za zabieg – powiedział standardowo i wyszedł powoli z gabinetu, czując się ociężale. Szedł ostrożnie korytarzem, nieco opierając się dłonią o ścianę, gdy nagle wyrosła tuż przed nim postać w szarym mundurku obsługi.
- Remi, co z tobą? - spytał zmartwiony głos.
Tylko jednak osoba go tak nazywała.
- Ja naprawdę lubię moje imię – wymamrotał zaspany, próbując szerzej otworzyć powieki.
Cyan westchnął, popatrując na niego podejrzliwie.
- Dobrze się czujesz?
- Tak tak – potwierdził Remidoff nieco bardziej trzeźwo. - Jestem jeszcze tylko trochę śpiący po zabiegu.
Elf zamyślił się chwilę, stojąc przed nim z rękoma w kieszeniach.
- To może cię do pokoju odprowadzę? - zaproponował. - Mam teraz przerwę.
Remidoff zerknął na niego, po czym kiwnął głową i ruszył niespiesznie przestronnym korytarzem.
- A to takie relaksujące, że aż usypiasz? - rzucił Cyan z uśmiechem.
Tanelf spojrzał na niego sceptycznie.
- Raczej tak ohydne i bolesne, że muszą mnie usypiać – powiedział złowrogo.
Cyan zapatrzył się na niego ze współczuciem.
- Oh...  - wydusił tylko.
- Tak, nic przyjemnego – powiedział smętnie Remidoff, nie wiedząc jak kontynuować tą rozmowę. Na szczęście, Cyan miał pomysł.
- Słyszałeś o tych sesjach terapeutycznych? Tanelf, który je prowadzi jest bardzo miły.
- Tak? - uniósł brwi, trzeźwiejąc nieco.
- No, mówi, że mu przykro, że nikt nie przychodzi.
- Nie wiem, co by miało pomóc chodzenie na coś takiego – mruknął Remidoff, widocznie z coraz większą niechęcią.
- No nie wiem... - jęknął Cyan. - Jeśli dają wam taką możliwość to widocznie ma to czemuś służyć.
- Nie drąż tego, Cyan! - burknął z lekką irytacją. - Gadanie o tym nikomu nie pomoże, a ten tanelf, który to prowadzi powinien się cieszyć, że nie musi tego słuchać.
Cyan westchnął.
- No ale jak z kimś się pogada, to zawsze się czujesz trochę lepiej – rzucił Cyan nieco bezradnie.
Remidoff spojrzał na niego nieco sceptycznie, a powieki nadal opadały mu do połowy.
- Rozmawiam ze sobą – prychnął. Akurat weszli w boczny korytarz, więc Cyan musnął jego ramię dłonią.
- Ze mną możesz. Ja nie mam pierdolca na punkcie estetyki.
Tanelf jednak odruchowo się odsunął.
- Łatwo jest ci mówić, bo nie musisz tak naprawdę tego oglądać.
Cyan wzruszył ramionami.
- No ale co tam tak naprawdę jest takiego strasznego? Powiedz mi wreszcie.
- Nie! - spojrzał na niego oburzony. Gdyby Cyan wiedział, pewnie już nawet nie chciałby z nim rozmawiać!
- Daj spokój – westchnął elf księżycowy. - Przecież nie proszę cię, żebyś się rozbierał!
- Zawsze musisz poruszać niezręczne tematy! - burknął Remidoff, nie patrząc na niego.
Cyan przewrócił oczyma.
- Jesteśmy gdzie jesteśmy. Temat sam wypływa.
- Jeśli ten temat musi wypływać – zawiesił na chwilę głos – to dojdę sam do pokoju! - powiedział ostro, aż przyspieszając nieco, przez co jego kroki odbijały się głośniej od gładkich ścian.
Cyan zatrzymał się na chwilę, rozważając jak zareagować. Może wciąż było za wcześnie, by o tym rozmawiali?
« Ostatnia zmiana: Lipiec 11, 2010, 07:43:02 pm wysłana przez kasiotfur »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #16 dnia: Lipiec 08, 2010, 10:28:18 pm »
- Zresztą, może zapytaj mojego lekarza. Może ci powie – burknął Remidoff, nie przestając posuwać się naprzód, cały nabuzowany.
Cyan skrzywił się i dogonił go.
- No weź, co mam się lekarza pytać! Oni nawet na nas nie patrzą!
- No, JA nie wiem – wyburczał Remidoff, upewniając się, że utrzymuje od niego dystans przynajmniej jednego kroku. Cyan znów przystanął.
- Jak nie wiesz?
Byli już prawie przy pokoju tanelfa. Ten aż zerknął na swoje drzwi.
- Zabiegi są w stanie snu – powiedział jakby to było oczywiste.
- Co to ma do zabiegów? - jęknął Cyan.
- Podczas nich jest zmiana bandaży – powiedział Remidoff cicho, oglądając się nieco na niego.
Cyan oparł się ramieniem o ścianę, marszcząc brwi.
- No ale... przecież sam siebie oglądasz jak jesteś sam... - stwierdził.
Remidoff pokręcił gwałtownie głową.
- Czemu miałbym chcieć to robić?! - spojrzał na niego z niedowierzaniem.
Cyan z wrażenia aż otworzył usta,
- Ale... wiesz jak wyglądasz? - wykrztusił w końcu, gapiąc się na niego zszokowany.
Tanelf zmrużył nieco oczy, kręcąc powoli głową.
- Chyba bym umarł z żalu! - wyrzucił. - Dobrze, że nam tego oszczędzają.
Cyan wpatrzył się w niego z niedowierzaniem, zbliżając się powoli.
- Nie wiesz. Jak. Wyglądasz? - wydusił, zupełnie tego nie ogarniając.
Remidoff zerknął na niego niepewnie, opierając się plecami o ścianę, zapewne dlatego, że dalej kroku w tył zrobić nie mógł.
- Wiem, że ohydnie – mruknął.
Cyan przygryzł wargę, nie wiedząc, co powiedzieć. Zaprzeczanie było bez sensu, skoro sam nie znał prawdy. Pogłaskał go leciutko po ramieniu wierzchem palców i popatrzył mu w oczy.
- Nigdy nie byłeś ciekawy? - Nie mógł uwierzyć, że gdy Remi myślał o sobie, wyobrażał sobie siebie całego w tych bandażach.
Mężczyzna niemal skulił się przy ścianie, odsuwając się od jego dotyku. Nadal nie mógł uwierzyć, że Cyan chciał to robić.
- Nie nazwałbym tego "ciekawością" – powiedział ponuro.
Cyan rozejrzał się dyskretnie.
- Wejdźmy do pokoju – mruknął cicho.
Remidoff wbił w niego nieco przestraszone spojrzenie. A co jeśli Cyan chciał go bardziej dotykać?! Był całkiem sporym facetem.
- Ale po co? - zapytał w końcu niepewnie.
Cyan uśmiechnął się dobrodusznie.
- Bo jak nas Sadiq zobaczy rozmawiających to dostanę ostrzeżenie numer dwa.
- Czyli ostatnie? - spytał Remidoff nieco rozbawiony.
- Podobno.
Tanelf rozmyślał o tym chwilę, ale w końcu kiwnął głową i ruszył w kierunku swojego pokoju. Cyan wpatrzył się w jego szczupłą sylwetkę. Mężczyzna faktycznie, kiedy nie był zdenerwowany, poruszał się z gracją. Jego gesty były bardzo płynne i równe, jednocześnie w żadnym sensie nie robiąc się miękkie czy kobiece. Jakby symetria rządziła jego ciałem.
Cyan uśmiechnął się mimowolnie. Wiedział teoretycznie, że pod tymi bandażami może się kryć coś strasznego, ale kiedy widział jego ruchy, oczy, słyszał ten miękki, głęboki głos, nie potrafił pohamować potrzeby bycia bliżej, nawet jeśli oznaczało to zwykłą rozmowę. Stanął za Remidoffem i powąchał jego kark. Na szczęście, tanelf musiał tego nie zauważyć, bo nie zareagował. Już po chwili weszli do środka jego przytulnego, zielono – złotego saloniku. Cyan wyminął gospodarza i usadowił się wygodnie w jego fotelu, rozkładając szeroko nogi i nieco zjeżdżając po oparciu, przez co materiał spodni opiął mu się na kroczu. Uniósł wzrok na tanelfa, ciekaw, co zobaczy w jego oczach. Mężczyzna spojrzał na niego dyskretnie i wahał się, krążąc nieco przy stoliku. Nie wiedział co zrobić, kiedy zajęto jego miejsce! Do tego, bardzo często nie rozumiał zachowań Cyana. Nie wiedział, do czego zmierzają, ani co elf chce osiągnąć. Strasznie go to konfundowało. W końcu oparł się dłonią o stolik i wpatrzył w portret ojca.
« Ostatnia zmiana: Lipiec 10, 2010, 10:08:56 pm wysłana przez Bollomaster »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #17 dnia: Lipiec 08, 2010, 10:29:29 pm »
- Kto to? - odezwał się Cyan.
- Mój ojciec, Cabian Ranvin – powiedział łagodnie, ale w jego głosie dało się słyszeć jakiś rodzaj dumy.
- Co robi? - Cyan nalał sobie wody z karafki do kieliszka stojącego na stoliczku.
- Jest pisarzem – usłyszał pełen zapału głos Remidoffa.
- O! - Cyan spojrzał na niego uważniej. - Co pisze?
- Kazirodcze romanse historyczne – powiedział beztrosko, a Cyan odkaszlnął gwałtownie, zerkając na niego.
- Co?
Remidoff westchnął cicho.
- Dawał mi do czytania tylko fragmenty, ale były świetne. Zbił na tym fortunę!
Cyan napił się wody i przełknął głośno, odstawiając kieliszek.
- Ale... to takie popularne...? Że... w rodzinie? - skrzywił się, patrząc na niego z góry do dołu. - Czemu go to... interesuje...?
Tanelf obrócił się do Cyana powoli i aż wytrzeszczył na niego oczy.
- Na wszystkie gwiazdy! Nie pij tego! - syknął, podchodząc pospiesznie do stolika.
Cyan zerknął na prawie pusty kieliszek.
- Za późno.
Remidoff zaczął oddychać nerwowo i bardzo ciężko pod bandażem.
- Ja z tego piłem! - aż podniósł głos. - Nie wiesz, co ci się może stać!
Cyan odetchnął ciężko i przeczesał grzywę na czubku głowy.
- Zakładam, że nic.
- Jesteś bezmyślny! - burknął tanelf, karcąc go wzrokiem.
- Spokojnie Remi! Nikt się jeszcze tym nigdy nie zaraził od kogoś. Panikujesz bez sensu – zbył go Cyan.
Tanelf wpatrzył się w niego chwilę w milczeniu, po czym znowu głęboko oddychając, usiadł ciężko na łóżku.
- To... no... książki – mruknął. - Są popularne – kiwnął głową. - Zawsze interesował się historią, więc to takie... romanse o związkach dawnych czasów – powiedział jakby wiele o tym wiedział.
- Ale... że w rodzinie? - wydusił z siebie znów Cyan.
- Kiedyś piękno rodziców przenosiło się na dzieci, stąd logicznym następstwem dążenia do doskonałości były związki w rodzinie – wytłumaczył mu tanelf spokojnie.
Cyan skrzywił się, wstając z fotela i w kilku szybkich krokach pokonując drogę do łóżka. Siupnął na nie tuż obok tanelfa.
- Nie podnieca mnie ta wizja – przyznał.
Remidoff aż wpatrzył się w niego, nie rozumiejąc. Dlaczego najpierw zabrał jego miejsce tylko po to, żeby teraz przenieść się na łóżko? Co za brak zorganizowania!
- Rozumiem, jednak wielu tanelfów lubi czytać o tych przeszłych czasach. - Odsunął się na skraj łóżka, a Cyan położył się na boku, twarzą do niego i popukał pięścią w materac.
- Na księżyc, jakie miękkie! - powiedział zachwycony. Tanelf zerknął na niego, a w jego oczach pojawił się lekki uśmiech.
- Sprowadzono je dla mnie z domu – powiedział.
Cyan uśmiechnął się lekko, podkładając sobie ramię pod głowę i wpatrzył się w niego.
- Jaki jest twój dom?
- Bardzo szybko go opuściłem – zaznaczył, nerwowo bawiąc się palcami.
Elf wpatrzył się w nie w skupieniu, ale czekał.
- Bardzo duży, choć nigdy nie widziałem wszystkich pomieszczeń – aż się rozmarzył.
- W mieście? Na wsi? - dopytywał Cyan.
- Na wsi. Na wschodzie księstwa Ravenloth. Przy bardzo dużym lesie, polanach, jeziorach... Okno miałem na podobny widok – wskazał głową na obrazek udający okno.
Z każdym jego słowem, Cyan patrzył na niego uważniej.
- Wszędzie było tyle... roślin i zwierząt? - spytał.
- Pytasz czy w całym księstwie?
- Nie... znaczy tak – poprawił się Cyan, przewracając się na brzuch i podczołgując się bliżej. Skrzyżował kostki w górze.
Remidoff zmierzył go sceptycznym spojrzeniem, aż usztywniając nieco kręgosłup.
- Nie wszędzie. Jest bardzo dużo miast, większych i mniejszych. Nie byłem w wielu, ale czytałem. I rodzice mi opowiadali. Jest tam dużo obszarów czystych lasów i jezior. Przyjeżdżają nawet tanelfowie z innych części Cesarstwa odpoczywać, relaksować się...
Cyan wlepiał w niego niezwykle zainteresowany wzrok. Naprężył umięśnione plecy.
- Pojechałbym to zobaczyć – wyznał.
- No tak – pokiwał głową tanelf – tu nie macie za dużo roślinności.
- Tylko w skupiskach rozrywki.
- To pewnie podoba ci się ogród? - zapytał miłym tonem, zerkając na niego.
Cyan wyszczerzył się.
- Podoba, ale nie lubię w nim pracować. Strasznie żmudne.
Nagle, Remidoff wydawał się nieco speszony.
- Oh, przepraszam, przykro mi?
Cyan przekrzywił głowę.
- O co?
« Ostatnia zmiana: Lipiec 10, 2010, 10:12:36 pm wysłana przez Bollomaster »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #18 dnia: Lipiec 08, 2010, 10:30:36 pm »
- Że musisz robić coś, czego nie chcesz – powiedział nieco bezradnie. - W pewnym sensie przeze mnie.
Cyan wpatrzył mu się w oczy z lekkim, nieco kpiącym uśmiechem.
- Jak my wszyscy. Gorzej z tym, co chcesz robić, a nie możesz – zamruczał, spoglądając na niego błękitnymi oczami.
Remidoff odwzajemnił to nieco pustym spojrzeniem.
- Zgadzam się – powiedział cicho.
Cyan przełknął ślinę, czując nieprzyjemny ucisk w gardle. Zaczął powolutku przesuwać dłoń po pościeli w kierunku tanelfa. Remidoff nie wytrzymał i spojrzał na niego zdenerwowany, oddychając ciężko.
- Do czego to zmierza?! - jęknął.
Cyan zaśmiał się, znów przewracając się na bok. Strój pracowniczy bynajmniej nie ukrywał atletycznej budowy.
- Nie wiem – przyznał.
- Czuję się niezręcznie – powiedział szczerze Remidoff, patrząc mu w oczy. - Nieprzyjemnie jest mi na myśl, że dotykasz czegoś tak okropnego – powiedział, bez krztyny użalania się nad sobą.
Cyan zapatrzył się w jego błyszczące oczy, znów przesuwając dłoń bliżej.
- Pozwól, że sam ocenię – zamruczał.
Tanelf nie był pewny, czy chce mu na to pozwolić. Wpatrzył się w niego w napięciu, próbując to sobie jakoś uzasadnić.
- To o co chodzi? Jesteś po prostu ciekawy? - zapytał dosyć ostro.
Cyan zmarszczył brwi
- Nie. Ale dziwnie mi nie dotykać kogoś kogo lubię – przyznał.
- Nikt nigdy nie chciał – powiedział Remidoff dosyć płasko. Cyan uniósł się, przysiadając bliżej niego.
- No ale ja chcę. - Spojrzał mu głęboko w oczy. Bielutkie, bardzo gęste rzęsy sprawiały, że jego nieduże oczy były niezwykle wyraziste.
- A ja chcę zrozumieć dlaczego – odparł tanelf, przesuwając palcami po pięknie rzeźbionym wezgłowiu łóżka. W roślinnych motywach ukryte były łabędzie.
Cyan wzruszył ramionami. Nie chciał mu na razie mówić całej prawdy.
- To...  dla mnie normalne. Czuję, że mam lepszy kontakt z drugą osobą – powiedział oględnie. - Chcę to czuć z tobą – mruknął nieco niższym tonem.
- Dlaczego uparłeś się na mnie, nie na innego pacjenta? - zapytał, choć nie było w tym wyrzutu.
Cyan odetchnął cicho, wzruszając ramionami.
- Bo mi pomogłeś? Bo cię polubiłem? - Wydął wargi, jakby pytając, czy to wystarczy.
Remidoff wpatrzył się w niego w napięciu, jakby to analizując.
- I nie będziesz się już chciał spotykać jeśli powiem nie?
Cyan otworzył usta, zupełnie zbity z tropu. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw.
- ... no...  przyznam, że nie wiem co powiedzieć. Nikt nigdy nie protestował – stwierdził rozbrajająco.
- To u was... wszyscy tak się DOTYKAJĄ?
Elf zaśmiał się i przeczesał stalowoszare włosy. Miał duże, smukłe dłonie.
- No, nie szczędzimy dotyku osobom, które lubimy.
- No ale ja i tak jestem zabandażowany – mruknął bez zrozumienia Remidoff, opierając się o wezgłowie plecami.
Cyan rozłożył ręce.
- Ale jesteś ciepły.
- Naprawdę musisz? - jęknął w końcu tanelf.
- No... nie MUSZĘ – zaznaczył Cyan, spoglądając na niego z szerszym uśmiechem. - Ale chcę.
Remidoff wystawił do niego rękę zaciśniętą w pięść i, po chwili zastanowienia, zasłonił oczy.
Cyan poczuł, że puls mu przyspiesza. Wgapił się w tę dłoń jak w jakiś skarb na który długo polował. Przysunął się bardziej i ostrożnie dotknął dłoni palcami, podnosząc wzrok na tanelfa. Odetchnął. Ten nie patrzył na niego, a w jego sylwetce widać było napięcie, jakby niemal wystawiał dłoń na rozżarzone węgle. Cyan uśmiechnął się współczująco, po chwili zamykając jego dłoń w swojej i ściskając ją leciutko, próbując go uspokoić. Po chwili poczuł, że ręka tanelfa nieco drży. Z tego, co mu mówił wynikałoby, że naprawdę nie jest przyzwyczajony do bycia dotykanym. Było mu go tak strasznie żal.
Odetchnął cicho, drugą dłonią ujmując rękę tanelfa od spodu i delikatnie ją głaszcząc.
- Wszystko w porządku, Remi – powiedział cicho.
Tanelf oddychał coraz ciężej, cofając powoli rękę sprzed oczu i obserwując go zagubionym wzrokiem. Cyan posłał mu najmilszy uśmiech, jaki potrafił i powoli, ostrożnie, spróbował rozchylić jego dłoń. Mężczyzna jednak cofnął ją gwałtownie, łapiąc nią swoje drugie ramię i obserwując go niepewnie.
- Nie – odetchnął. - Naprawdę mi niezręcznie. Przepraszam – dodał.
Cyan westchnął ciężko.
- W porządku. Nie ma co się od razu rzucać na głęboką wodę. Ale lubię twoje dłonie – stwierdził.
- Nie znasz moich dłoni! - prychnął Remidoff z lekką goryczą, nie patrząc już na niego.
Cyan pokręcił głową.
- Mają ładny kształt i są gorące – uśmiechnął się do niego łagodnie. - więcej nie trzeba.
- Możemy już zmienić temat? - odetchnął ciężko tanelf.
Cyan wydął wargi.
- Dobrze – powiedział lekko, nie chcąc przeciągać struny. Wyciągnął przed siebie umięśnione nogi.  - Kto jest na drugim portrecie?
Remidoff odetchnął ciężko, wyraźnie się rozluźniając
- Moja matka – powiedział zadowolony.
- O, powiedz mi o niej – brnął w to Cyan. Był ciekaw rodziny i otoczenia tanelfa, mimo że na ten moment chciał go po prostu uspokoić. Przyjemnie było go dotykać, choć z drugiej strony, im więcej mógł, tym więcej chciał. Do tego sam fakt, że Remidoff wydawał się jednocześnie zainteresowany i niedostępny, sprawiał, że aż chciało się przełamać jego opory.
- Jest bardzo piękna. Jak widzisz zresztą – dodał i aż... zaśmiał się cicho. - Bardzo o mnie dbali oboje, żebym miał wszystko, czego jako chory potrzebuję.
Cyan przygryzł wargę.
- Odwiedzają cię?
« Ostatnia zmiana: Lipiec 10, 2010, 10:17:37 pm wysłana przez Bollomaster »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #19 dnia: Lipiec 08, 2010, 10:32:11 pm »
- Nie nie! - tanelf szybko pokręcił głową. - to by było zbyt kłopotliwe. Czasem wysyłają mi listy – powiedział pogodnie.
Cyan przełknął ślinę, wpatrując się w te jego jasne, błyszczące oczy. Nie chciał drążyć tematu, bo tanelf wydawał się być usatysfakcjonowany obecną sytuacją.
- To dobrze.
- Czasem piszą o wydarzeniach w okolicy, albo ojciec pisze mi o historycznych miejscach.
Cyan wymusił uśmiech, nie wiedząc jak to skomentować.
- To bardzo inspirujące – mówił tanelf z rosnącym zapałem. - Pisał mi nawet o ich wyjeździe na Albion. Latającym statkiem! - powiedział z emfazą. W jego oczach można było dostrzec mnóstwo radości.
Widząc jak bardzo mężczyznę cieszą przeżycia ludzi, którzy wysłali go na pustynie, by powolnie, w samotności umierał, Cyan miał ochotę go objąć. Powstrzymał się jednak i zacisnął dłoń na zielonej narzucie. Mógłby tu tak z nim trochę poleżeć na tej narzucie. I patrzeć mu w oczy, które emanowały takim pięknem i charyzmą, że trudno było mieć wątpliwości jakiej rasy był Remidoff.
- Moja matka miała tam jakiś kontrakt – ciągnął tanelf. - Robi różne zamki i klucze. Lecieli spotkać się z jakimiś ważnymi Albiończykami – powiedział z dumą. - Aż do Bianco Margerid. Ojciec mi pisał, że mimo białych pereł w ich ciałach i rodzie, ich pałac jest zupełnie czarny.
Cyan wydął wargi.
- Czemu to dziwne? Może chcieli kontrastu? - zasugerował.
Remidoff roześmiał się cicho.
- Nie sądzę, że to tak działa. Ich pałace to pokazy mocy danego rodu. Zawsze epatują kryształem, bądź kamieniem, który arystokracja ma w swoich ciałach.
Cyan wpatrzył się w niego z fascynacją.
- To daleko?
Tanelf uśmiechnął się lekko, z zadowoleniem widząc, że jest w centrum uwagi.
- Bardzo. Daleko poza granicami Cesarstwa, po drugiej stronie Interioru, wewnętrznego morza.
Cyan podrapał się po policzku, zaciekawiony. Kojarzył mniej więcej geografię znanego świata, ale wydawało mu się to wszystko bardzo abstrakcyjnie.
- Podobno walczą z czernią tego zamku od ponad dwudziestu lat i nie udało im się nic zdziałać. Uwielbiam słuchać o takich miejscach. To wszystko strasznie inspirujące.
Cyan uśmiechnął się do niego szeroko.
- Chciałbym to wszystko zobaczyć!
- Ja też – powiedział Remidoff łagodnie. Nagle jednak zapikała cicho plakietka Cyana. Ten spojrzał na nią i jęknął ciężko.
- Pieprzony Sadiq!
Remidoff spojrzał  na niego zmartwiony.
- Przepraszam, zatrzymałem cię za długo.
Cyan zapatrzył się na niego, przygryzając wargę.
- Najchętniej nie wychodziłbym z tego pokoju! - mruknął, zsuwając się z łóżka.
Remidoff zerknął na niego, uśmiechając się pod bandażem.
- Miło mi to słyszeć – powiedział formalnie.
Cyan zerknął na niego sceptycznie.
- Możesz mnie zapraszać jak będę miał wolne – powiedział, rzucając tą deklaracją wyzwanie.
- Nie nie – powiedział szybko Remidoff. - Na pewno masz tu przyjaciół, nie chcę ci zabierać czasu poza pracą.
Mężczyzna uśmiechnął się kwaśno, wstając.
- Jak masz mnie dosyć, to powiedz.
- Niee! - jęknął Remidoff, sfrustrowany, że nie umie poprawnie przekazać swoich myśli. - Bardzo lubię twoje towarzystwo – dodał. - Jesteś jak... - zamyślił się.
Cyan zwilżył wargi, patrząc na niego z uwagą i czekając na rozwinięcie tej myśli. Świadomie go naciskał, bo nie mógł być zbyt natarczywy sam z siebie.
- ... powiew świeżego powietrza – powiedział w końcu Remidoff, mając nadzieję, że to odpowiednio opisuje jego uczucia.
Cyan uśmiechnął się i nachylił do siedzącego tanelfa.
- Zapraszaj mnie. Powiem, jeśli nie będę mógł – obiecał łagodnym głosem.
Remidoff przełknął ślinę i uśmiechnął się lekko oczami.
- Tak zrobię – powiedział w końcu.
- To kiedy mam przyjść? - rzucił elf. - Pracuję zawsze do piątej. I mam wolne niedziele – zamruczał, patrząc mu w oczy w napięciu maskowanym uśmiechem.
Remidoff spojrzał na niego zaskoczony. Wydawało mu się, że to on miał zapraszać.
- Yyy... może pojutrze? - rzucił.
Cyan uśmiechnął się szerzej.
- To widzimy się jutro w porze posiłku.
Remidoff przemyślał to powoli i w końcu kiwnął głową.
- Będę czekał.
Cyan podszedł do drzwi i otworzył je zamaszyście.
- Nie tęsknij za bardzo – rzucił, patrząc na niego śmiało, po czym zamknął drzwi, nie czekając na odpowiedź.
Remidoff otworzył nieco usta pod bandażem. Nigdy nie spotkał kogoś tak... tak... takiego.


*
« Ostatnia zmiana: Lipiec 11, 2010, 07:44:43 pm wysłana przez kasiotfur »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #20 dnia: Lipiec 08, 2010, 10:46:30 pm »
*

Cyan wszedł do wielkiego budynku stajni i rozejrzał się, zaskoczony zapachem fiołków. W tym tygodniu, jednym z zadań jego grupy było sprzątanie tutaj, miał więc na sobie wysokie, mocne buty a w dłoni trzymał szuflę. Przydzielony mu sektor wyglądał zachęcająco i przytulnie. Konie stały w schludnych, przestronnych boksach, a drewniane ściany pomalowane były w niektórych miejscach złotą farbą. Elf westchnął ciężko, mimo wszystko nasuwając na twarz materiałową maseczkę nasączoną perfumami i zbliżył się do pierwszego boksu, gdzie rezydowała klacz o imieniu Jutrzenka.
Budynek był naprawdę ogromny i mieścił ponad 50 koni oraz wiele powozów. Jutrzenka była dosyć masywnym, białym koniem z futrem przy kopytach i bujną, lśniącą grzywą. Cyan znał ten typ koni bardzo dobrze, to ich głównie używała jego rasa jako zwierząt pustynnych. Zwykle jednak przycinali im grzywy. Ten wydawał się dziwnie ospały.
- Cześć – przywitał się Cyan, podchodząc do wielkiej klaczy i zdjął rękawicę, by pogłaskać ją po chrapach. Mimo że był wysoki, wiele koni piaskowych przerastało go już w kłębie. Jutrzenka jednak była dość niska. Zarżała cicho, gdy podał jej kostkę cukru, przemyconą na tę okazję z kuchni. Kochał konie.
- Smakuje ci, maleńka? - zamruczał czule.
Właściwie nawet nie było wiele do czyszczenia, bo koń już teraz był w idealnym stanie. Jego zadaniem było zmienić siano, które na jego gust mogłoby wytrzymać jeszcze tydzień. Niemniej jednak, chwilę potem zabrał się do pracy i już wkrótce przesunął się dalej, czyszcząc kolejne pomieszczenia dla koni.
Kilka godzin później podszedł do boksu wielkiego ogiera o imieniu Grus Alamin. Kiedy jednak otworzył złocone drzwi, po pierwsze zdał sobie sprawę, że był on wielkości dwóch zwykłych, najwyraźniej połączony z sąsiednim, a koń nie stał, tylko leżał na sianie. Umaszczenie miał szare w białe plamki, o białym pysku. Co jednak było bardziej zadziwiające, przy nim leżała skulona postać, najwyraźniej pacjentka, ponieważ była cała zabandażowana, a oprócz tego na sobie miała lnianą sukienkę. Włosy miała splecione pod chustą w swego rodzaju warkocz. Była przytulona do zwierzęcia i głaskała lekko jego grzywę. Koń, mimo że Cyan znał tą rasę i wiedział, że szczególnie ogiery potrafią być narowiste, był zupełnie spokojny i błogi.
- Przeszkadzam? - spytał wprost, łamiąc znów Sadiqowe zasady.
Tanelfka aż zamrugała, patrząc na niego niepewnie. Bardzo w tym przypominała pierwsze zachowania Remidoffa.
- Zajmuję się nim – powiedziała jednak stanowczym, choć melodyjnym głosem, jakby czuła, że musi stanąć w obronie swojego rumaka.
Cyan wydął wargi.
- To mam nie sprzątać?
W oczach tanelfki wyraźnie zobaczył lekką irytację. Wstała w końcu powoli. Co ciekawe, nie musiała się otrzepywać, kawałków siana na niej nie było.
Cyan uśmiechnął się najuprzejmiej jak umiał.
- To potrwa tylko moment – rzucił, wchodząc do boksu i zaczynając usuwać zużyte siano.
Tanelfka obserwowała go niepewnie, a Grus Alamin wstał powoli, choć z gracją, też popatrując na intruza.
- Nic ci nie zrobi – wyszeptała do niego tanelfka, głaszcząc masywnego ogiera po szyi.
- Jasne, że nie! - Cyan odłożył szuflę i doszedł do nich, wysupłując z kieszeni kostki cukru.
Tanelfka wlepiła w niego bardzo czujne spojrzenie szarych oczu. Jej powieki wydawały się mieć jakiś jasny nalot. Zacisnęła nieco palce w grzywie Grus Alamina.
Elf zbliżył się do konia i podsunął mu przysmak na otwartej dłoni.
- Nie rób! - pisnęła kobieta, chcąc odtrącić jego rękę, ale bezradnie cofnęła dłoń, kiedy już prawie uderzyła go w nadgarstek. Koń zarżał cicho.
Cyan zmarszczył brwi, zaskoczony.
- Czemu? Konie piaskowe uwielbiają cukier.
Kobieta wpatrzyła się w niego z niechęcią. Z bliska widział, że jej oczy nie mają takiego blasku jak Remidoffa, choć może po prostu tak na nią patrzył bo była kobietą.
- Nie wiem, co to jest, ale on tego nie lubi! - powiedziała z niechęcią, a w umyśle Cyana zaczynało się kluć, że może jest zazdrosna.
- A założymy się? - spytał, uśmiechając się szeroko i wyciągając do niej rękę. - Ty go nakarm.
Tanelfka wpatrzyła się w niego dość sceptycznie, ale w końcu, bardzo ostrożnie sięgnęła kostkę dwoma palcami z jego ręki.
- Ale jak mu się coś stanie to pożałujesz! - powiedziała ostrzegawczo.
- W takim wypadku całą winę biorę na siebie! - powiedział nonszalancko, kładąc dłoń na piersi i opierając się o ścianę tak, by zaznaczyć, że jest od niej wyższy. Przy okazji, zobaczył, że zdziwieniem, dlaczego boks był tak wielki. Pomijając fakt, że koń był tak ogromny, w boku najbardziej oddalonym od drzwi była nieduża leżanka wyściełana kremowym atłasem, a na sianie leżało kilka poduszek o tym samym kolorze haftowanych w złote liście. Cyan, widząc to, poczuł, że włosy nieco jeżą mu się na karku i zerknął na kobietę niepewnie. Prawie jakby miała z tym koniem romans. Tanelfka rzuciła mu jeszcze jedno spojrzenie i powoli podsunęła Grus Alaminowi kostkę cukru na ubranej w rękawiczkę dłoni. Ogier powąchał ją ostrożnie, po czym delikatnie zebrał smakołyk z jej ręki i zaraz zbliżył się, wpychając chrapy w jej dłoń, jakby prosił o jeszcze. Tanelfka zaśmiała się radośnie, obejmując znowu szyję konia i wzdychając. Cyan zagryzł wargę.
- Mam przy sobie jeszcze kilka...
Kobieta obejrzała się na niego, patrząc jakby nowym wzrokiem. Najwyraźniej czekała na rozwinięcie tej myśli.
- No... mówię to, bo może chcesz mu je dać – powiedział Cyan powoli. Czasem miał wrażenie, jakby chorzy mieli demencję starczą albo byli lekko niedorozwinięci. Jakby nie rozumieli prostych sugestii.
- Bardzo bym chciała! - wyrzuciła z siebie w napięciu.
Cyan uśmiechnął się, mimo wszystko trochę rozczulony.
- Dziwne, że się im nie daje – przyznał. - Jak chcesz to mogę ci przynosić, dostajemy je do posiłków.
- I co to jest? - zapytała, radośnie podając kolejną kostkę Grus Alaminowi.
- Cukier – odparł Cyan. - Takie słodkie kryształki.
Tanelfka wpatrzyła się w niego bez zrozumienia, a koń aż podszedł bliżej, pchając się do jej ręki.
- No... widocznie wam nie podają tego – podrapał się po głowie Cyan. - Ale... no, poza asylumami to popularna... przyprawa – mruknął oględnie. - Jak chcesz to spróbuj.
Tanelfka zmierzyła go zadziwionym spojrzeniem.
- Ale to dla konia – powiedziała, biorąc kolejną.
Cyan rozchylił na chwilę wargi.
- Elfy księżycowe i tanelfy też to jedzą.
- Ale nam nie wolno – powiedziała z westchnieniem kobieta, głaszcząc czule Grus Alamina po grzbiecie.
Cyan przygryzł wargę, zamyślając się. Jej jakoś nie potrafił tak po prostu zacząć przekonywać. Może przez to, że najwyraźniej była bardziej chora?
- Jeśli będziesz tu jutro, przyniosę tego więcej – powiedział.
Kobieta pokiwała głową, nie odstępując konia ani na krok. Elf patrzył na nią dłuższą chwilę, ale w końcu wycofując się powoli.
- To... do jutra – mruknął, czując się dziwnie w tej intymnej atmosferze. Kiedy wychodził, tanelfka nawet się do niego nie odwróciła.
« Ostatnia zmiana: Lipiec 11, 2010, 07:49:41 pm wysłana przez kasiotfur »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #21 dnia: Lipiec 10, 2010, 12:40:42 am »


Namiastka nocnego szaleństwa :P

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #22 dnia: Lipiec 10, 2010, 12:47:20 am »
Jako że był to jego ostatni boks, pociągnął za sobą worek z odpadkami i ruszył na zewnątrz, gdzie znajdowało się tymczasowe miejsce na tego typu rzeczy. Położył worek obok kilku innych, zasypał go specjalnym proszkiem neutralizującym zapach i westchnął, patrząc w niebo. Na foteliku, między przejściem ze stajni, na wybieg dla koni, siedział wysoki, umięśniony elf księżycowy, najwyraźniej nieco przysypiając. Długie, ciemnoszare włosy miał związane w kitkę.
Cyan spojrzał z uśmiechem w jego przystojną twarz. Nawet ubrany był bardziej gustownie: w skórzane spodnie i jasnoszarą koszulę.
- Hej! - rzucił, zdejmując rękawice.
Mężczyzna obejrzał się nieco sennie w jego stronę. Kiwnął mu głową.
- Nowy? - rzucił.
- Od czterech tygodni.
- Sprzątnąłeś już wszystkie boksy? - spytał, unosząc nieco łuki brwiowe, bo widział, że Cyan zdjął już rękawice.
- Wszystkie, które miałem przydzielone – wzruszył ramionami  mężczyzna, zbliżając się do niego powoli i nieco mrużąc oczy przed dziennym światłem.
Mężczyzna uśmiechnął się tajemniczo pod nosem.
- Dobra robota – rzucił od niechcenia. Nie wyglądał na zbyt zapracowanego.
- Znam się na koniach, szybko mi to idzie. - Cyan schronił się w cieniu, opierając się plecami o ścianę blisko drugiego elfa. Mężczyzna wskazał mu palcem fotelik po drugiej stronie przejścia.
- To sobie usiądź – prychnął.
Cyan przeciągnął się leniwie i opadł na siedzenie z zadowoleniem.
- A ty? Pracujesz przy koniach? - zgadywał.
Mężczyzna otworzył jedno oko i kiwnął głową.
- Prowadzę zajęcia jazdy konnej. No i generalnie pomagam z nimi tutaj.
- Zajęcia? - zainteresował się Cyan. - Dla chorych?
- Acha – uśmiechnął się szeroko.
Cyan podrapał się po głowie.
- Kiedy się odbywają?
- Teraz – roześmiał się. - Jak widzisz, są nieco przeludnione. Tylko Savaria jest tu prawie zawsze z Grusem.
Cyan skrzywił się nieco.
- To mam dla ciebie kolejnego – mruknął jednak, zakładając nogę na nogę.
Mężczyzna aż otworzył drugie oko z zaciekawieniem.
- To powiesz jak się nazywasz? - Cyan wyjął ze spodni drewnianą fajeczkę i zaczął ubijać w niej zioło, które trzymał w małym, srebrnym pudełeczku.
- Xan. Jeśli mówisz o sobie to droga wolna, możesz na nich jeździć. Mają za mało ruchu.
- Cyan... - wymamrotał drugi elf, aż się pochylając w jego stronę. - Tutaj czy po pustyni?
- Nie wolno ich wyprowadzać poza teren asylumów ale teren do jazdy, oczywiście obudowany murami i zasłonięty z góry tkaniną, jest bardzo duży.
Cyan uśmiechnął się z zadowoleniem, podpalając fajeczkę prostym żarnikiem z izolującego metalu kryjącego rozgrzane jądro, które co kilka dni trzeba było wystawiać na słońce, by zaabsorbowało jego energię.
- Też skorzystam, ale mówię o pacjencie – powiedział ostrożnie.
Xan wyciągnął do niego rękę, najwyraźniej dopraszając się tego, co palił Cyan. Ten podał mu fajkę, powoli wypuszczając dym z ust.
- O kim niby? - spytał stajenny, przejmując fajkę.
- Remidoff Ranvin – odparł Cyan.
Xan zamyślił się dłuższą chwilę, starając się przypomnieć go sobie.
- Niee – powiedział w końcu. - On jest z tych, co na nic nie chodzą.
- Przyjdzie – powiedział Cyan z pewnością siebie.
- A co mu się odmieniło? - zapytał, oddając mu fajkę i wydychając nieco dymu.
- Nie wiem... - westchnął Cyan. - Ale przyjdzie – zapewnił. - Umieść go na liście.
- Jak tam chcesz – prychnął mężczyzna rozbawiony. - Ale nie przejmuj się, nie będę ci miał za złe, jeśli nie przyjdzie.
- Nie przejmuję się drobiazgami – zaśmiał się Cyan, z przyjemnością rozgrzewając ciało dymem.
- Będziesz musiał zacząć jeśli chcesz tu utrzymać pracę – zaśmiał się Xan.
- Powiedział pan zapracowany... - mrugnął do nieco Cyan.
Xan znowu cicho się zaśmiał.
- Ja tu już pracuję zdrowe kilkanaście lat.
- Nietykalny... - zamruczał Cyan, patrząc na niego rozbawiony spod półprzymkniętych powiek.
- Zależy przez kogo – powiedział mężczyzna, zadowolony z siebie.
- A kto cię tyka?
- A różne się tutaj przewijają, jest duża rotacja – zaśmiał się bezczelnie.
- I to jest życie... - westchnął Cyan z zadowoleniem.

*
« Ostatnia zmiana: Lipiec 11, 2010, 07:51:59 pm wysłana przez kasiotfur »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #23 dnia: Lipiec 10, 2010, 12:48:47 am »
Cyan skończył przyprawiać zupę, którą przyniósł dla przyjaciela i uśmiechnął się z zadowoleniem, czując wreszcie pełny smak jaki powinno mieć jedzenie. I tak nie przyprawił do swojego gustu, choć potrawa nabrała charakteru.
Podniósł się, poprawił włosy na wyczucie i zapukał. Zaledwie kilka sekund dzieliło go od dzwoneczka. Uśmiechnął się momentalnie, wchodząc zamaszyście do środka.
- Remi, obiad! - powiedział z emfazą.
Tanelf siedział przy biurku, a kartki były po nim rozrzucone romantycznie na każdą stronę. Odwrócił się, patrząc na Cyana niemal zaskoczonym wzrokiem.
- Oh, jak ten czas leci! - powiedział, zerkając to na niego, to na papiery. Cyan złapał się obiema rękoma za serce, udając, że został zraniony.
- W samo serce! - rzucił. - A myślałem, że czas się dłuży, kiedy tęsknisz!
Remidoff zapatrzył się na niego, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Yyy, jaaaa...
Cyan jednak pozbierał się szybko i pchnął wózek w jego stronę.
- No dobra, jakoś przeboleję, że nie czekałeś. Dziś bardziej się postaram wywrzeć na tobie wrażenie.
Tanelf spojrzał na chwilę w bok, po czym znów na Cyana. Nie do końca rozumiał tę jego przyjacielskość.
- Hm, co na to powiesz, Remi? - zamruczał Cyan, pochylając się nisko do niego i patrząc mu w oczy z bliska.
Tanelf odchrząknął nieco.
- Mam... różne zajęcia. Nie miałem czasu zatęsknić - powiedział, sam nie bardzo przekonany.
Cyan wydął wargi, unosząc jedną brew nieco sceptycznie.
- No właśnie widzę, że przeżywasz tu jakieś katusze twórcze – stwierdził, wskazując na stół.
- Tak! - powiedział z zapałem Remidoff, ciesząc się, że jego plan zwrócenia na to uwagi zadziałał.
- Nawet zapomniałeś o głodzie, że nie sprzątnąłeś, co? - spytał Cyan domyślnie.
- Tak – kiwnął głową. - Głód nie jest taki ważny. - dotknął palcem jednej z kartek i zaczął przesuwać nim po niej nerwowo.
Cyan spojrzał na to, przekrzywiając głowę.
- Co chcesz mi pokazać?
- Znaczy... - wpatrzył się znów w niego. - Tylko jeśli masz czas...
Cyan pokręcił głową ze śmiechem, unosząc dłoń, by powstrzymać potok słów.
- Kotku... dla ciebie zawsze mam czas – powiedział i od razu do niego mrugnął.
Remidoff spojrzał na niego podejrzliwie. Takiego określenia jeszcze w swoją stronę nie słyszał.
- To coś znaczy...? - zapytał niepewnie.
Cyan zagryzł wargę, przysuwając się bliżej i opierając się nieco tyłkiem o stół.
- To znaczy, że mam cię ochotę głaskać jak kotka... - zamruczał, niemal pieszcząc każde słowo.
Znowu nastała dłuższa chwila milczenia, do których Cyan najwyraźniej musiał się przyzwyczaić.
- Nie rozumiem, co cię do mnie ciągnie – powiedział w końcu Remidoff zadziwiony.
- A kto wie, czemu ciągnie go do tej, a nie innej osoby? - Cyan wzruszył swobodnie ramionami.
- ... ja zwykle wiem – powiedział Remidoff stanowczo, aż wiercąc się nieco w fotelu.
Elf zwilżył lekko wargi, popatrując na niego.
- To czemu do mnie cię ciągnie?
Tanelf aż znów się na niego zagapił, a w jego oczach był niemal strach. Nie ogarniał tego, co tu się działo.
- Skąd ten pomysł? - prychnął nonszalancko.
- Czekasz na mnie – stwierdził Cyan. - Obserwowałeś mnie w ogrodzie...  - Przysunął się bliżej, opierając dłoń na oparciu fotela i nachylając się nad Remidoffem.
Tanelf odwrócił wzrok. Głębokie wciągnięcie powietrza było bardzo głośne.
- Jestem bardzo zajętą osobą – wydusił. - Trochę się przeceniasz – prychnął drżącym głosem.
- Nie sądzę – odparł Cyan bez cienia wątpliwości w głosie. Widział, że tanelf się krępuje, ale zamierzał kuć żelazo póki gorące.
- To... no... jeśli masz czas – mruknął Remidoff, chcąc uciec od poprzedniego tematu. - Przeczytaj to. - Wcisnął mu kartkę.
Cyan popatrzył na niego w milczeniu, nieco rozczulony. Uśmiechnął się jednak, prostując się.
- Co to? - spytał łagodniej.
- To jeden z moich tekstów – powiedział Remidoff, czując się bardziej na miejscu i uśmiechając się do niego oczami.
Cyan prychnął cicho.
- Oby to nie był romans kazirodczy!
Tanelf obrzucił go karcącym spojrzeniem.
- Jestem osobną istotą, a nie jakąś kopią mojego ojca!
- Wiem wiem, żartuję! - odparł Cyan od razu i zerknął na kartkę zapisaną ładnym, równym pismem. - Jestem zaszczycony...
« Ostatnia zmiana: Lipiec 11, 2010, 07:53:48 pm wysłana przez kasiotfur »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #24 dnia: Lipiec 10, 2010, 12:53:27 am »
"W nocnym blasku gwiazd i księżyca, liście były niemal granatowe. Owoce, czerwone za dnia, teraz były purpurowe. Ciemnozielona trawa rosła gęsto na całej polanie. Przycięte w najróżniejsze, zagadkowe kształty krzewy, zadziwiały swoimi formami. Z każdego elementu ogrodu niemal epatowało piękno, zaplanowanie, choć była tam też szczypta niespodzianki, było miejsce na odkrywanie. Nie wszystko widoczne jak na dłoni. Przy jednym z drzew stała czarna ławeczka przy której oparciu, wiły się kwiaty, a kiedy Cyan podszedł by na niej usiąść, jedno z drzew zdawało się schylać, by podać mu owoce. Mimo przepychu ogrodu, jak teraz zauważył, czegoś tu brakowało. Praktycznie nie było wiatru, a jedyne dźwięki jakie słyszał to cichy szelest roślin. Kiedy spojrzał przed siebie, zobaczył cudowne, błyszczące drobiny unoszące się delikatnie w powietrzu. Uniósł wzrok nieco wyżej i ujrzał niebo usłane gwiazdami, równie złotymi co błyskotki w powietrzu. Obce miejsce, Gwiezdny Gaj, nie napawało go jednak strachem, a przepełniało jego serce uczuciem błogiego odpoczynku, mówiło mu, że jest dla niego, aby tu siedział, obserwował łąki, kosztował owoców i cieszył się otaczającym go światem...

Cyan wciągnął gwałtownie powietrze, omal nie puszczając kartki. Wlepił w pacjenta zagubione spojrzenie, czując, że jego kolana są bardzo miękkie. Podparł się o stół ręką.
- To magia? - wydusił. Był tam! Naprawdę tam był!
Remidoff spojrzał na niego radośnie, bardzo zadowolony.
- Podobało ci się? - zapytał wyczekująco.
- Remi... - Cyan spojrzał na niego jakoś zupełnie inaczej niż dotychczas. - To było niezwykłe. Jak to zrobiłeś?
Ten aż rozsiadł się wygodniej, najwyraźniej bardzo zadowolony z siebie.
- Od dawna już piszę i teraz myślę, że to już jest naprawdę dobre. Chcę, żeby kiedyś jak może uda mi się to opublikować, choć na razie to tylko strzępy – dodał szybko. - Czytający mogli się z moją pomocą niemal przenieść w opisywane światy.
- "Niemal"?!  - Cyan gapił się na niego. - Żartujesz? Ja tam byłem! - rzucił, pukając w kartkę palcem.
Tanelf spojrzał na niego przebiegle i oparł wygodniej.
- To tylko twój umysł bardzo się zaangażował.
Cyan zagryzł wargę, myśląc gorączkowo.
- Tylko... dlaczego nie było tam nikogo poza mną? - spytał, unosząc na niego wzrok.
Tanelf spojrzał na niego zaskoczony pytaniem.
- Ale... podobało ci się? - zapytał, chcąc się upewnić.
Cyan uśmiechnął się, klękając przy nim.
- Było piękne – wyznał szczerze, patrząc w oczy tanelfa. - Ale... tak samotnie i pusto... - dotknął jego dłoni.
Remidoff westchnął ciężko.
- Naprawdę mi niezręcznie! - jęknął, cofając rękę.
- Remi.... jakbyś ty był w tym ogrodzie, byłby znacznie piękniejszy – powiedział, uśmiechając się niezrażony.
Tanelf aż poczuł drżenie gdzieś głęboko w sobie.
- To bardzo piękne miejsce – westchnął jednak cicho. - Ja bym je oszpecił.
- Nie – zaprzeczył Cyan od razu, znów łapiąc go za rękę i patrząc na niego z dołu. - Dzięki tobie by żyło.
Tanelf spojrzał na niego poważnie.
- Ja naprawdę doceniam twoje dobre chęci, ale pogodziłem się już z rzeczywistością – powiedział nieco na wyrost. - Poznałem te miejsca z książek, opisów mojego ojca. Są piękne same w sobie.
- Nawet najpiękniejsze miejsce nie jest dość piękne jeśli patrzysz na nie samotnie – upierał się Cyan, delikatnie głaszcząc rękę Remidoffa.
Mężczyzna nagle zirytował się, odpychając jego dłoń i niemal ją uderzając.
- Musisz mi przypominać takie rzeczy?! Co mi chcesz udowodnić?! - syknął, aż wstając z irytacją.
Cyan spojrzał w górę, zaskoczony, ale też wstał, spoglądając mu prosto w oczy.
- Nic, mówię, co czułem, kiedy tam byłem!
- Przykro mi więc, że czułeś się samotny – powiedział do niego Remidoff, najwyraźniej zupełnie obrażony.
Cyan pchnął go z powrotem na fotel i nachylił się nad nim.
- Dosyć!
Tanelf wlepił w niego zszokowany wzrok. Nikt go nigdy tak nie potraktował!!
Zaplótł ramiona na piersi z wściekłością.
- Nie uciekaj ode mnie – powiedział Cyan twardo.
- Nie jestem w stanie. Rzuciłeś mną o fotel! - prychnął Remidoff, czując się bardzo nieadekwatnie.
Cyan zamknął oczy, licząc do dziesięciu.
- Nie udawaj idioty.
Tanelf spuścił wzrok z rosnącą frustracją. Chciał się pochwalić tym, co robi! Chciał  mu zaimponować a dostał krytykę. Najwyraźniej, to co robił nie było dość dobre.
Cyan popatrzył na niego przez dłuższą chwilę, po czym delikatnie pogłaskał go po czubku głowy.
- Przestań mnie odpychać – mruknął.
Remidoff wlepił w niego niepewne spojrzenie, a po chwili Cyan poczuł na swoim nadgarstku coś dziwnie jedwabistego. Kiedy tam spojrzał, zauważył, że niepostrzeżenie spod turbanu Remidoffa wysunęło się pasmo czarnych włosów i owinęło jego przegub delikatnie. Odetchnął cicho, zaskoczony patrząc na to zjawisko. Po chwili jednak rzucił tanelfowi pytające spojrzenie.
- Jakie miękkie...
Remidoff przełknął cicho ślinę.
- Chyba jedyna ładna rzecz – mruknął.
- Nie mów tak jeśli twoje oczy prawie krzyczą, by cię uwielbiać! - zachichotał elf niepewnie.
- Oczy potrafią bardzo mylić – powiedział tanelf z lekką rezygnacją. - Ja wiem, że to pewnie brzmi jakbym użalał się nad sobą – powiedział cicho a pasma włosów poruszyły się po skórze Cyana. - Ale ja po prostu patrzę realistycznie na sytuację, a że jestem taki już ponad trzydzieści lat, miałem dość czasu by to ogarnąć, bo nie nazwałbym tego oswojeniem się.
- To widać nasz realistyczny ogląd sytuacji się różni – odparł Cyan. - Bo za mnie próbujesz decydować o moich myślach na swój temat – powiedział miękko.
Tanelf odetchnął ciężko z rezygnacją.
- Dobra, dobra, myśl co chcesz – mruknął sceptycznie.
Cyan uśmiechnął się lekko, głaszcząc go powoli po głowie. Dotyk włosów był taki przyjemny...
- Ale nie oczekuj, że to zmieni moją opinię – dodał jeszcze Remidoff.
Cyan nie odpowiedział, po prostu go dotykając i czując się z tym bardzo dobrze. Nie miał wcale ochoty iść podawać jedzenia gburowi mieszkającemu obok.
Tanelf odetchnął ciężko, wiercąc się niepewnie w fotelu.
- Remiii....
« Ostatnia zmiana: Lipiec 11, 2010, 07:55:14 pm wysłana przez kasiotfur »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #25 dnia: Lipiec 10, 2010, 12:54:36 am »
- Co? - odburknął nieco zbyt nerwowo.
- Obrazisz się jak nie wypoleruję sztućców? - spytał Cyan.
Tanelf wpatrzył się w niego pytająco.
- A czemu miałbyś tego nie zrobić?
Cyan pstryknął językiem w zamyśleniu.
- Bo my tu gadu gadu, a ja mam inne obiady do rozdania.
Tanelf aż zamrugał.
- Oh, przepraszam, zatrzymuję cię! - powiedział szybko. Chciałby mieć z nim więcej czasu. Pokazać mu więcej miejsc.
Cyan uśmiechnął się łagodnie.
- W porządku. Kończę o piątej, jak pamiętasz... - zamruczał.
Włosy Remidoffa powoli cofnęły się pod turban. Wyglądało to przedziwnie. Jak wąż. Jak jakaś żywa istota.
- Tak -  kiwnął głową radośnie. - Umówiliśmy się na jutro.
Cyan wpatrzył się w niego, zaskoczony.
- To nie chcesz... - urwał jednak, kręcąc głową, nieco sfrustrowany. - A zresztą... - Sięgnął po jedzenie i odgarnął nieco kartki ze stołu.
Tanelf wlepił w niego wzrok, ciekaw, o co mogło chodzić i zaczął szybko układać kartki z pietyzmem na boku. Widząc to, Cyan postanowił spróbować jeszcze raz. Wiedział, że mężczyzna nie był głupi, ale jego zachowaniom brakowało logiki. Było przecież jasne jak słońce, że go tu chciał.
- Bo wiesz, możesz mnie zaprosić zawsze kiedy chcesz. Nie musisz się kurczowo trzymać daty... - powiedział, niby od niechcenia.
- To... - zerknął znów na niego Remidoff. - Nie masz żadnych planów? Bo wczoraj umówiliśmy się na pojutrze i nie chciałem zmieniać...
Cyan roześmiał się cicho.
- Oj Remi, słodki Remi... - pokręcił głową. - Co stoi na przeszkodzie, byśmy się spotkali i dziś i jutro?
- Ja mam plan na każdy dzień – powiedział konkretnie tanelf, przysuwając się do stołu. - ale myślę, że mógłbym to trochę przesunąć – powiedział, popatrując to na swój posiłek, to na Cyana. Mężczyzna uśmiechnął się lekko, kiwając głową. Nie zamierzał go krępować pytaniami o nieistniejące zapewne plany.
- To przyjdę o 5.30 – powiedział.
Nagle, Remidoff znów poczuł zdenerwowanie.
- I co będziemy robić? - zapytał.
Cyan wzruszył ramionami.
- Ty poczytasz mi więcej swojej prozy, a ja tobie w rewanżu coś opowiem? - zaproponował.
Tanelf kiwnął głową. To mu się podobało.
- Cudownie! - wyrwało mu się pełnym zapału tonem.
Cyan skończył ustawiać sztućce i rzucił mu radosny uśmiech.
- To do zobaczenia – powiedział.
Tanelf kiwnął mu jeszcze głową, zabierając się za jedzenie. Musiał jednak poczekać aż wyjdzie, by zdjąć bandażową maskę z ust. Był już głodny i szybko się za to zabrał, kiedy jego nowy, dziwny towarzysz opuścił pokój. Nie cierpiał tego, że nie może nawet pokazać ust. Odpiął bandaż. Żaden z pozostałych pacjentów też nigdy mu ich nie pokazywał. Domyślał się, że coś było bardzo nie tak z jego zębami, ale nie chciał  nawet o tym myśleć. Z westchnieniem, zabrał się za jedzenie, zaczynając od odpowiednich sztućców. Aż zmarszczył nieco brwi po pierwszym łyżce. Miała dość intensywny, żółtawy kolor i, choć była całkowicie zmiksowana, jak zawsze, smakowała jakoś tak... pełniej. Remidoff czuł się coraz bardziej sceptyczny, ale zaczął szybciej jeść. Wydawała się naprawdę smaczna. Coś, czego zwykle właściwie nie doświadczał, nie zwracał uwagi na smak. Kiedy skończył, nawet zdał sobie sprawę, że miałby ochotę na więcej! Obejrzał podejrzliwie resztki na talerzu. Bardzo dziwne. Miał nadzieję, że to nie było "dzieło" Cyana. W końcu, wyraźnie mu mówił, co o tym myśli. Do tego, kiedy myślał o tym, jak dziś do niego mówił, czuł się... dziwnie. Nie do końca ogarniał intencje elfa księżycowego. Z drugiej strony, nie mogły chyba być takie złe, skoro tak dobrze się z nim czul. Musiał też przyznać egocentrycznie, że przyjemnie było mu być w centrum zainteresowania.

*
« Ostatnia zmiana: Lipiec 10, 2010, 10:43:44 pm wysłana przez Bollomaster »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #26 dnia: Lipiec 10, 2010, 11:32:18 am »
*

Cyan uśmiechnął się do swojego odbicia w lustrze. Były tylko w indywidualnych pokojach pracowników, przymocowane na stałe. Mieszkał w niewielkim pomieszczeniu o  ścianach pomalowanych błękitnym kolorem. Mieściło się w nim jednak standardowe, proste łóżko, biurko z krzesłem oraz szafa i komódka. Wszystkie meble były bardzo proste, ale ładne i nowe. Na środku podłogi leżał granatowy, puszysty dywanik a na ścianie nad łóżkiem powieszono krajobraz przedstawiający miasto na pustyni o zmroku.
Cyan nie mógł oczywiście przechadzać się po asylumie w ubraniach jakich zwykła używać jego rasa na co dzień, nie zamierzał jednak też paradować w czasie wolnym w mundurku. Ubrał więc wygodne szarawarowate, białe spodnie z materiału tak delikatnego, że byłoby pod nimi widać pod światło zarys jego nóg oraz szarą koszulę z głębokim wycięciem na piersi i szerokimi rękawami. Strój uzupełnił szerokim paskiem oraz naszyjnikiem z kolców jadowych skorpionów. Na uszach miał nieodłączne zausznice w kształcie smoczych skrzydeł. Wyglądał dobrze i miał nadzieję, że Remi na to zareaguje. Naprawdę polubił tanelfa. Był taki niewinny, a jednocześnie miał charakter. Do tego sama jego obecność sprawiała, że czuł się dobrze. Może była to charyzma, może fakt, że jego zachowanie wyzwalało w nim instynkt drapieżnika. Do tego, nie mógł ryzykować, by zbliżyć się z kimś ze swoich pobratymców, bo co zrobiłby, gdyby postawił na złego konia i sprawa wyszła na jaw? Elfowie księżycowi generalnie odnosili się do homoseksualizmu z niechęcią. Remi był za to mężczyzną, z którym mógł choćby poflirtować, spędzić czas... naprawdę chciał mu pokazać coś fajnego, innego niż to, co przeżył do tej pory. I kiedy byli razem, nie potrafił się powstrzymać. Do tego trudno było mu uwierzyć, że wygląda naprawdę źle. Blizny? Braki nosów? Cyan wszystko to w życiu widział i nie czuł, by to go odrzucało. Tanelfowie pewnie histeryzowali z byle powodu i zamykali tu tych biedaków bez potrzeby.
Wyszedł z pokoju, zamykając go poprzez przyłożenie bransoletki do drzwi i ruszył dziarsko korytarzem, zbliżając się do pokoju rekreacyjnego. Już z daleka słyszał nieco skrzekliwy głos Sadiqa.
- Ale może jeszcze jedną partyjkę! - mówił elf. Cyan pokręcił głową i zaczaił się przy drzwiach, zaglądając do środka, ciekaw, kogo przydybał przełożony.
Przy stoliku do gry w birta siedział Sadiq z Oksaną. Pokój, mimo że zwykle dość ruchliwy, obecnie był zupełnie pusty. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko na jego widok. Na jej twarzy było widać ulgę. Kolorowe kulki do gry zawieszone były kilka centymetrów nad planszą. Sadiq też się uśmiechnął.
- Cyan, jak ci mija dzień?
Elf odetchnął cicho i wszedł powoli do środka.
- A dobrze, dobrze. Szukałem Oksany, bo mamy iść razem... - zawahał się tylko chwilę. - Na spacer.
Dziewczyna pokiwała szybko głową. Uśmiechnęła się do Sadiqa przepraszająco.
- Tak tak, właśnie! - Już zerwała się z krzesła.
Mężczyzna spojrzał po nich zaskoczony i nieco zasmucony.
- Ale Oksano, myślałem, że będziesz jeszcze dziś miała trochę czasu wolnego...
- Uh, obawiam się, że Cyan mi go zajmie – zaśmiała się beztrosko.
Mężczyzna uśmiechnął się nieco sztywno.
- Tak. Mam nadzieję, że już jesteś gotowa.
- Tak, zastanawiałam się, kiedy przyjdziesz – powiedziała bez mrugnięcia okiem i ruszyła do niego. Cyan uśmiechnął się, ciesząc się, że jej pokój był po drodze do wyjścia z pomieszczeń przeznaczonych dla elfów księżycowych. Otworzył jej drzwi.
Dziewczyna wyszła pierwsza.
- To do zobaczenia! - rzuciła do Sadiqa i ruszyli szybkim krokiem korytarzem.
- No, to teraz musisz spędzić wieczór zamknięta – powiedział Cyan od razu, żartobliwym tonem.
Dziewczyna odetchnęła ciężko, zerkając na niego.
- A co, nie masz jednak czasu? - spytała, choć wiedziała, że Cyan po prostu ratował ją z rąk Sadiqa.
- Niestety – rozłożył ręce. - Tak to jest być rozchwytywanym.
Elfka wpatrzyła się w niego, aż mrużąc nieco oczy, zaciekawiona.
- To dokąd idziesz? - spytała bezpośrednio.
Cyan spojrzał na nią przeciągle, z krzywym uśmiechem.
- To tajemnica.
Przełknęła to dość gorzko.
- No to nie powiem nikomu – jęknęła. - Trochę się już przecież znamy, nie? - Wlepiła w niego wzrok granatowych oczu.
Cyan westchnął.
- Tak, ale pomyśl, nie zdradzam niczyich tajemnic. Twoich także nie – powiedział, pstrykając palcami i mijając jej pokój.
Dziewczyna wydęła nieco usta, zatrzymując się przy drzwiach.
- Ale może jednak kiedyś pójdziemy na ten spacer? - zerknęła na niego.
Cyan westchnął ciężko w duchu, ale uśmiech nie zszedł mu z twarzy.
- Pomyślimy, maleńka! - rzucił, machając jej i wychodząc z korytarza. Eh, zawsze tak się kończyło, każda dziewczyna dla której był miły od razu miała na niego ochotę. Do apartamentu Remidoffa zdecydował się przejść awaryjną klatką schodową, bo minimalizowało to jego szanse na spotkanie kogoś, kogo zainteresowałaby jego obecność w skrzydle mieszkalnym. Klatka schodowa była zmontowana z czarnego metalu i nie była często używana, jednak i tu poręcze były jakby oplecione pnączami. Pokręcił głową na ten widok, wspinając się trzy piętra w górę, do korytarza wyłożonego bladożółtą wykładziną. Kilkanaście metrów dzielących go od drzwi Remiego przebiegł i zapukał mocno do drzwi.
« Ostatnia zmiana: Lipiec 10, 2010, 10:47:37 pm wysłana przez Bollomaster »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #27 dnia: Lipiec 10, 2010, 11:33:32 am »
Tym razem czekał dłużej, ale usłyszał dzwoneczek. Odetchnął i pchnął drzwi, wchodząc do środka. Wiedział, że strój podkreśla jego sylwetkę, a głębokie wycięcie na piersi ukazuje jego umięśniony tors, jak reszta ciała pokryty liliowym meszkiem. Tanelf uśmiechnął się lekko na jego widok, podnosząc wzrok znad książki.
- Już jesteś – uśmiechnął się.
Cyan zamknął za sobą drzwi i podszedł do niego rączo.
- Jak się czujesz? - spytał ciepłym głosem.
- Dobrze. - Nagle zerknął na niego innym wzrokiem. - Zmieniłeś ubranie – zauważył. Najwyraźniej rzadko widywał elfów księżycowych w czym innym niż mundurkach.
- No, jestem tu prywatnie – zauważył Cyan z uśmiechem.
Remidoff zmierzył go raz jeszcze od góry do dołu i wstał powoli, odkładając książkę.
- Myślałem, że może pójdziemy... do ogrodu? - zasugerował.
Cyan westchnął cicho.
- Nikt nie miałby nic przeciwko?
Remidoff zamrugał.
- Nie wiem – wyznał. - Nigdy nie miałem takiej sytuacji.
Elf zmarszczył brwi w zastanowieniu, w końcu jednak uśmiechnął się podnosząc wzrok.
- Najwyżej mi będziesz ratować tyłek – powiedział pogodnie.
- Tak tak – powiedział szybko tanelf, wiercąc nerwowo palcami. - Wezmę to na siebie w razie czego.
- Jesteś taki wspaniałomyślny, Remi – uśmiechnął się Cyan. - A jak smakowała zupa? - spytał, zawieszając nieco głos.
Mężczyzna aż zatrzymał się w pół kroku i zmrużył oczy, patrząc na niego.
- Wiedziałem! Po prostu wiedziałem, że to ty to zrobiłeś! - wyrzucił z siebie.
- Smakowała? - rzucił Cyan domyślnie.
Tanelf zmarszczył brwi.
- W ogóle nie przepraszasz!
Elf potrząsnął głową.
- Za co?
- No bo... - jęknął. - Dodałeś tam czegoś.
- No – potwierdził Cyan.
- Co jeśli przez to się rozchoruję? - burknął tanelf, ruszając w stronę drzwi.
- Przez przyprawy? - Cyan pokręcił głową. - Są po to, by jedzenie było smaczniejsze.
- Są jakieś powody dla których ich nie dostajemy – powiedział mężczyzna wzniośle. - Nie rób tego więcej.
Cyan pokręcił głową.
- Wcale tego nie chcesz – stwierdził, wyprzedzając Remidoffa i otwierając mu drzwi.
Tanelf zmierzył go sceptycznym spojrzeniem.
- Jestem chory, ale nie upośledzony – mruknął, wychodząc. Sam nie wiedział, czemu Cyan wzbudzał w nim tak sprzeczne uczucia.
- Wiem. Po prostu nie znasz przypraw. A ja ich użyłem  bardzo oszczędnie. Sam doprawiam znacznie mocniej – mruknął, idąc obok Remiego korytarzem.
Mężczyzna zerknął na niego, idąc nieco bliżej.
- I jak to wtedy smakuje? - zapytał, zerkając na obrazek bawiących się kotków.
- Mocno, ostro, rozgrzewająco – Cyan uśmiechnął się do niego szeroko, przeskakując po dwa stopnie na klatce schodowej. Musiał czekać na Remidoffa, bo ten szedł o wiele wolniej.
- Brzmi conajmniej ciekawie, chociaż podziękuję – prychnął.
- Tak, zaczynać trzeba delikatnie – zgodził się Cyan, niezrażony.
- Nie zrób sobie krzywdy – powiedział, schodząc sukcesywnie po schodach i popatrując na beztroskie susy Cyana.
- Bez obaw, byłem już w życiu w znacznie większym niebezpieczeństwie! - ogłosił elf.
- Tak? - tanelf spojrzał na niego wyzywająco. - Życie na pustyni? - dopytał zaciekawiony.
Cyan uśmiechnął się promiennie.
- I w kopalni.
Tanelf aż się wzdrygnął, kiedy wyszli na wieczorną poświatę księżyca.
- Nigdy nie chciałbym zejść pod ziemię.
- Ma to swoje zalety – powiedział Cyan, rozkoszując się przyjemnym ciepłem ciała błękitnego na twarzy i notując w myślach reakcję przyjaciela. - Jaskinie potrafią być piękne.
- Chyba tylko oświetlone światłem tysiąca latarni. - zapatrzył się na roślinność, która w tym oświetleniu wydawała się nieco turkusowa. Mijali puste alejki, kierując się do najbardziej dyskretnej części ogrodu. W świetle księżyca, widać było jak para unosi się nad matową taflą jednej z sadzawek. Księżyc wypalał je bardzo szybko.
- Nie, wystarczy pochodnia – zwierzył się Cyan.
- Ale pewnie i tak jest ciemno – powiedział Remidoff sceptycznie.
- No jest – zgodził się Cyan. - Ale za to bardzo mistycznie. W Bayrun jest wielka jaskinia cała w kryształach – powiedział z uśmiechem. - Odprawia się w niej ceremonie na cześć naszych zmarłych i tam też zanosi się ciała umarłych w pierwszą noc po niewybudzeniu. Ale jest piękna – dodał.
Remidoff kiwnął głową z zainteresowaniem. Kiedy zaczęli iść, w parze osadzonej nisko przy ich stopach, Remidoff zerkał na niego raz po raz.
- "Niewybudzeniu"?
Cyan aż się zatrzymał, zagryzając wargę.
- No tak, zapomniałem... - przyznał, wpatrując się w oczy tanelfa. - To... to śmierć – przyznał w końcu płasko, jakby nie chciał wymówić tego słowa.
Źrenice tanelfa aż rozszerzyły się nieco na krótko. Cyan miał przedziwne wrażenie jakby Remidoff niemal wchłonął tą informację.
- Ładna, eufemistyczna nazwa – powiedział nieco chłodno. Cyan przełknął ślinę.
- Zgodna z prawdą. My... nasza rasa nie żyje wiecznie – wyjaśnił. - W pewnym momencie zaczynamy się starzeć. Nie widać tego po naszych ciałach, ale z każdym dniem śpimy coraz dłużej... i pewnego dnia po prostu się nie budzimy... - powiedział cicho, a światło księżyca odbijało się świetliście w jego jasnobłękitnych oczach.
- To... - Remidoff nie spuszczał z niego wzroku. - Ile lat? I ile masz ty? - zapytał niezwykle konkretnie.
« Ostatnia zmiana: Lipiec 10, 2010, 10:51:11 pm wysłana przez Bollomaster »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #28 dnia: Lipiec 10, 2010, 11:34:23 am »
Cyan roześmiał się, kręcąc głową.
- Około czterystu, ale jedni dłużej, inni krócej. Ale mi pozostało jeszcze sporo. Mam 27 – powiedział, przesuwając palcami po włosach.
Tanelf odetchnął cicho, zerkając na niego pogodnie.
- Cieszę się – powiedział. - A wasi zmarli... - spoważniał znów. - Co się z nimi dzieje? - dopytywał się zaciekawiony. Fascynowało go, że dowiaduje się czegoś zupełnie nowego o obcej kulturze.
- Ciała oddajemy pustyni, a ich dusze odchodzą na księżyc. – odparł Cyan, gdy powoli posuwali się naprzód, mijając fontannę numer 11.
Remidoff spojrzał przed siebie, na wysypaną kamyczkami ścieżkę, teraz przykrytą nieco oparami. Schodzili z głównego, wybrukowanego traktu. Ten imitował bardziej dziki, wijąc się nieregularnie wśród krzewów i drzew.
- To wspaniale – powiedział zamyślony. Cyan roześmiał się.
- Jesteś niesamowity. Ja chciałbym żyć wiecznie, nie musząc myśleć o mijającym mnie czasie – wyznał.
Tanelf nawet na niego nie spojrzał, idąc powoli spacerowym krokiem. Dłonie włożył w kieszenie.
- Jeśli to, co mówisz jest prawdą, to WY żyjecie prawdziwie wiecznie – powiedział spokojnie. - Tanelfów po śmierci na czerwonej ziemi nie czeka nic.
Nawet na pustyni byłoby słychać jakieś dźwięki, odgłosy skorpionów, węży, piaskowych wirów, w tym ogrodzie było zupełnie martwo, mimo kwitnących roślin.
- Więc to prawda, że nie macie dusz? - spytał Cyan zaskoczonym głosem. Wcześniej nie dawał tym stereotypom wiary.
Remidoff aż się obrócił, patrząc na niego swoimi przenikliwie zielonymi oczami.
- To by było za proste, obawiam się. Tanelfowie jak najbardziej mają dusze – pokiwał głową i aż się zatrzymał. - Kiedy tanelf umiera – mówił nieco ciszej – przychodzi po niego Klątwa. - Zaczynał się czuć coraz bardziej nieprzyjemnie, mówiąc o tym. Kiedy tylko wypowiedział słowo "klątwa", zaczął żałować, że wszedł na ten temat, ale chciał to Cyanowi wyjaśnić. Jednocześnie, zawsze przebiegało po jego ciele lekkie drżenie, kiedy myślał, że mówiąc o niej mógłby zwracać na siebie jej uwagę.
Cyan przełknął ślinę, powoli dotykając jego dłoni.
- Słyszałem o tym – przyznał.
Tanelf spojrzał na niego niego niepewnie, ale nie cofnął ręki.
- Dlatego wolę być w tym ohydnym ciele niż umrzeć – powiedział jeszcze ciszej. Cyan ścisnął jego palce uspokajająco. Nie wiedział, co powiedzieć, choć dla niego sam fakt niewybudzenia się ze snu jawił się jako coś przerażającego.
- Ale nie ma co o tym myśleć – zbył to szybko Remidoff i pociągnął go w głąb ogrodu. - Najważniejsze żyć dobrze i bezpiecznie teraz. Cesarz zadbał, żeby nawet takim jak ja dane było doświadczyć przyjemności życia.
- Apropos przyjemności życia... - Cyan zawiesił głos, wyprzedzając go znowu i ciągnąc za rękę. - Mam czekoladę!  - zamruczał.
Tanelf aż się zatrzymał, patrząc na niego nerwowo.
- Nie możesz tego robić! - jęknął. Jego serce aż zabiło szybciej.
- Sam mówiłeś, że trzeba z życia korzystać teraz – stwierdził Cyan, opierając stopę na fontannie przy której się poznali. Spojrzał kątem oka na parę złączoną w delikatnym, wyidealizowanym pocałunku. Jego włosy błyszczały metalicznie w świetle ogromnego księżyca nad ich głowami.
Remidoff zdawał sobie coraz bardziej sprawę, że nigdy wcześniej się tak nie czuł. Może to przez jedzenie? Ale z drugiej strony przecież nie czuł się źle. Jego życie zawsze opierało się na umiarkowanych przyjemnościach, a teraz pragnął tych wszystkich rzeczy coraz bardziej. Rozmów z Cyanem, uwagi, podziwu dla swoich umiejętności i... tej nieszczęsnej czekolady.
- Chcę... - jęknął w końcu rozdarty.
Cyan uśmiechnął się promiennie i pociągnął go na ławeczkę ustawioną pod łukowato wygiętą pergolą obrośniętą winoroślą, akurat obciążoną dojrzałymi kiśćmi owoców. Elf wyciągnął z kieszeni papierek, który zawierał znacznie większą porcję białego przysmaku niż ostatnio. Dodatkowo, widać w nim było jaśniutkie okruszki. Cyan przełamał bryłkę w pół i podsunął jedną z części przyjacielowi. Ten zerknął na niego niepewnie a jego oddech aż przyspieszył.
- Ale nie będziesz patrzył? - dopytał. Cyan przełknął ślinę i potrząsnął głową, obracając się do niego plecami i gryząc z westchnieniem swój kawałek.
« Ostatnia zmiana: Lipiec 10, 2010, 10:56:09 pm wysłana przez Bollomaster »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #29 dnia: Lipiec 10, 2010, 11:35:51 am »
Remidoff obrócił się do niego nieco plecami, a po chwili Cyan usłyszał odpinanie bandaża przy policzku. Tanelf włożył czekoladę do ust dosyć zachłannie, całą na raz. Zapiął pospiesznie bandaż i zaczął ssać przysmak, opierając się o ławkę i przymykając błogo oczy. Po chwili, Cyan obrócił się w jego stronę, na powrót biorąc go za rękę. Była taka ciepła nawet przez bandaż... Sam z przyjemnością chrupał powoli kawałki migdałów znajdujące się w bryłce. Tanelf już nawet nie zareagował nerwowo. Opierał się nadal o drewno, z nieco odchyloną głową. Czuł, jak palce Cyana powoli, delikatnie pieszczą jego dłoń. Było tak przyjemnie i błogo. Czekolada rozpływała się w jego ustach a on nie mógł zrozumieć: czy to naprawdę musiało być tak złe skoro było... tak dobre? Nadal nie rozumiał, co sprawiało, że Cyan chciał z nim przebywać, ale nie zamierzał się dopytywać, tylko cieszyć chwilą.
Nagle, elf księżycowy odezwał się.
- Wiele lat temu, żył w małej wiosce chłopak o imieniu Tsarsyn. Dopiero skończył szkołę i rozpoczął pracę w kopalni Celamitów. Razem z nim jego najbliższy przyjaciel, Kiash. Chłopcy byli nierozłączni. Wszystko robili razem i często wybierali się wspólnie na pustynię, by razem patrzeć w księżyc – mówił Cyan melodyjnie do tanelfa, prawdopodobnie nieświadomego znaczenia tego ostatniego zdania. - W ostatnich latach, coraz więcej górników przepadało w ciemnych trzewiach ziemi, ale nie znali innej drogi życia, nie rezygnowali więc z niego mimo niebezpieczeństwa. Pewnej nocy, Tsarsyn i Kiash zostali rozłączeni w trakcie wydobywania kryształów. Podczas pracy, zupełnie nagle zatrąbiono na alarm. Tsarsyn chciał odnaleźć przyjaciela, jednak nie pozwolono mu się wrócić. Mimo wszystko, był pewien, że spotkają się na powierzchni. Niestety, nie odnalazł go w tłumie a wkrótce potem oznajmiono, że pięciu mężczyzn zabrały jaskinie.
Remidoff obejrzał się na niego z wyczekiwaniem.
- I co się stało? - spytał w napięciu.
Cyan zwilżył nieco wargi, wsuwając palec wskazujący pomiędzy palce tanelfa i masując niewielką powierzchnię między nimi i mówił dalej.
- Tsarsyn wpadł w bezbrzeżną rozpacz. Życie bez Kiasha wydawało mu się nic nie warte. Nie mógł jednak okazać swojej słabości wśród wszystkich. Cierpiał w milczeniu, patrząc jak zbierają się rodziny straconych. Nie mógł dzielić z nimi łez, ale nie potrafił też po prostu odejść. Korzystając z zamieszania, powoli wszedł do pustego szybu, zabierając po drodze jedynie latarkę, linę i ostry, długi nóż. Nie myślał o niebezpieczeństwie. Wiele słyszał o tych, którzy czają się w mroku, ale nie potrafił znieść myśli o tym, że Kiash jest może tam sam, bez niego. Że nigdy już nie wrócą wspólne noce pod księżycem. Myśli te napawały go tak ogromną rozpaczą, że zaczął iść przed siebie. Tam, gdzie jego przyjaciel był ostatnio.
Remidoff słuchał go w milczeniu i napięciu, powoli, niepewnie odwzajemniając pieszczoty palcami.
Cyan uśmiechnął się do niego lekko.
- Im niżej schodził, tym trudniej było mu oddychać, a korytarze stawały się węższe. Zimne ściany zamykały się wokół niego, stając się dzikie. Zaczynał rozumieć, że zapuścił się w naturalne przejścia, dotąd nie tknięte kilofem górnika. Otaczające go powierzchnie lśniły w wątłym świetle ognia kołyszącego się w wyciągniętej ręce Tsarsyna. Nagle, zaczął czuć coraz mocniejszy, mdlący zapach zepsucia. Tym wyraźniejszy, im bliżej podchodził do wylotu korytarza, którym szedł. Tsarsyn wciągnął powietrze, unosząc głowę i oglądając połyskliwe, ogromne kryształy porastające wysoką grotę niczym pasożyty. Odór stawał się nieznośny, opuścił więc latarkę i... omal jej nie upuścił. Wokół niego leżały tysiące kości, bynajmniej nie należących do zwierząt. Z wierzchu, po obu stronach oczyszczonego przejścia przez jaskinię, zobaczył jeszcze bardzo świeże, na których gniły resztki tkanki i krwi. - Cyan wpatrzył się w tanelfa ze zgrozą. Remi wpatrywał się w niego w napięciu, a jego oczy aż lśniły. Przez nie widać było całe piękno jego istoty. Głęboką, szmaragdową zieleń, w którą można by się zanurzyć. Nigdy nie słyszał tak ekscytującej historii. Wszystkie, które znał dotyczyły miejsc, przedmiotów, nigdy akcji, czy postaci. Znał jedynie zarys Legendy, ale to, choć w namiastce, znał każdy tanelf. Do tego, bliskość drugiej osoby, żywej, prawdziwej, niezwykle czerwonej w swoim dotyku sprawiała, że choć na ten upojny, magiczny moment w ogrodzie, pod księżycem czuł się trochę mniej obrzydliwy niż zwykle.
- Tsarsyn ledwo powstrzymał mdłości – kontynuował Cyan. - Przerażony jednak tym, co mogło czekać Kiasha, pobiegł bezmyślnie przed siebie. Gotów był prędzej dać się rozerwać żywcem niż pozostawić go samemu sobie. Opanował się nieco, gdy usłyszał głuche mamrotanie wielkiej ilości głosów. Zaczął się czołgać, w końcu dochodząc do kolejnej pieczary. Zobaczył w niej kilkadziesiąt dziwnych istot o chudych, zgarbionych ciałach i olbrzymich, jasnych oczach. Gęste futro sprawiało, że wydawali się więksi niż w rzeczywistości, ale budowa ich nagich palców, stóp, to jak bardzo w stanie były się zgiąć ich ciała, podpowiadało Tsarcynowi, że to pozory. Naraz, dostrzegł w tłumie, dość blisko siebie kilka nieowłosionych postaci. Jego serce zabiło gwałtownie na widok Kiasha, który kulił się przy ziemi, z pochyloną głową. Starsi górnicy byli nie mniej przerażeni, ale, jak okrutne by to nie było, nie interesowali Tsarsyna.
- Ale musi uratować ich wszystkich! - przerwał mu Remidoff, nie mogąc wytrzymać napięcia.
Cyan wpatrzył się w niego nieco ponuro i mówił dalej.
- Tsarsyn wiedział, że jego szanse są niewielkie. Nie miał na co czekać. Rzucił się pomiędzy istoty, zaczynając na oślep siec je długim ostrzem. Polała się śmierdząca, lepka krew, dookoła niego zrobiło się duszno od futra a powietrze rozdzierał wysoki, raniący uszy skrzek. Gdy tylko zorientował się, którym sznurem przytwierdzony jest Kiash, ciął go z całej siły, nie bacząc na znajdującą się pod nim stopę. Trafiony mężczyzna zawył z bólu, ale Tsarsyn odepchnął go, porywając w ramiona oszołomionego Kiasha. Jedna z istot ugryzła nogę Tsarsyna, więc rozchlastał jej gardło.
« Ostatnia zmiana: Lipiec 11, 2010, 07:58:10 pm wysłana przez kasiotfur »