Autor Wątek: Urodzeni pod Księżycem  (Przeczytany 381 razy)

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #30 dnia: Lipiec 10, 2010, 11:36:44 am »
Tanelf wpatrywał się w niego nieprzerwanie. Nigdy wcześniej nie słyszał tak strasznego i dokładnego opisu przemocy. A to wciąż nie był koniec.
- Niewiele myśląc, porwał latarkę z ziemi i cisnął nią w goniących go morloków. Ich długie kończyny wyciągały się ku nim, już, już prawie ich chwytając. Teraz jednak powietrze przeciął rozdzierający krzyk gdy futra zapłonęły. W jaskini zapanował całkowity popłoch. Istoty deptały po sobie i po więźniach, krusząc ich kości w żałosnej próbie ratunku. Tsarsyn i Kiash biegli na oślep przed siebie, z rękoma wyciągniętymi daleko, by nie zderzyć się nagle ze ścianą i podtrzymać się w razie upadku. Na szczęście, byli w stanie dojrzeć kontury większych przeszkód. Mimo to jednak, w pewnym momencie znów zaczęli słyszeć hałas, szum głosów, wielu stóp i dłoni: za sobą, obok siebie i nad sobą. Wiedzieli jednak, że cokolwiek się stanie, przeżyją albo zginą razem – powiedział Cyan cicho, patrząc w oczy Remidoffa. - Ich dłonie ścisnęły się mocniej, gdy zapanowała ciemność, a porzucone kości zatrzeszczały pod ciężarem ich pościgu.
- I cała reszta więźniów zginęła? - dopytał tanelf, nie mogąc usiedzieć w miejscu.
Cyan spojrzał na niego z mocą i po prostu kontynuował opowieść.
- Byli otoczeni. Tsarsyn próbował bronić siebie i przyjaciela, ale daremnie: przeciwników było zbyt wielu. Gdy poczuł dotyk ostrych zębów na karku i nodze, ostatnim wysiłkiem przyciągnął do siebie Kiasha i wbił nóż w jego plecy. Ostrze przebiło ciało na wylot i zakończyło swoją drogę w sercu samego Tsarsyna. Nie mogli już opleść się ramionami, bo te zostały rozerwane na strzępy – szeptał Cyan , głaszcząc dłoń Remidoffa. - Ale krew i stal połączyła dwa serca, nie pozwalając ich rozdzielić  zostały zjedzone po kości. Tak leżą ich resztki po dziś dzień, głęboko w trzewiach ziemi. Złączeni na zawsze, wiecznie śniąc pod księżycem.
Oczy tanelfa robiły się coraz bardziej szkliste. Historia poruszyła go do głębi. Obserwował Cyana jakby widział go po raz pierwszy, jakby zobaczył go w jakiś nowy sposób. Jakby przeżyli coś razem! Nie wiedział jednak co powiedzieć.
Elf księżycowy przysunął się bliżej i objął go ostrożnie, widząc jego wzburzenie.
- Umarli szczęśliwi, Remi... - pocieszył go.
- Nie! - wyrzucił z siebie. - Umarli w cierpieniu! - wydusił zrozpaczony. - Mam... mieszane uczucia – powiedział w końcu, a jego oczy nie przestawały lśnić mocno.
- Wiem... też płakałem za pierwszym razem jak to usłyszałem – westchnął Cyan. Pomijał fakt, że była to pierwsza historia miłosna o dwóch mężczyznach, jaką usłyszał. Miał wtedy 14 lat.. Oczywiście, to była jego interpretacja wynikająca z kilku faktów. Większość elfów księżycowych pomijała oczywiste motywy, uznając ją za piękną opowieść o męskiej przyjaźni.
Nagle, tanelf objął go w pasie, przytulając się. Bał się odrzucenia, ale czuł, że strasznie tego potrzebuje. Na szczęście, już po chwili poczuł, że oplatają go delikatnie umięśnione ramiona Cyana. Mężczyzna przytulił go ostrożnie, wzdychając. Tego się ot tak nie spodziewał, ale ufność Remidoffa wzbudziła w nim nagłą radość.
- W porządku... - zamruczał cicho.- Nie wiadomo, czy to prawda...
Czuł, że tanelf oddycha ciężko i nie odsuwa się. Wszystko w Remidoffie aż wrzało. Ta historia, jej postacie, a do tego bliskość i gorąco drugiej osoby... nigdy w życiu nie był tak blisko nikogo.
Cyan skorzystał z okazji i zaczął głaskać go powoli po ramionach i plecach. Czuł, że są ładnie uformowane, widać to było nawet w jego posturze.Trwali tak przez dłuższą chwilę, ale w końcu, Remidoff odsunął się, siadając przy nim wyprostowany.
- Przepraszam – wydusił. - Tak mnie poniosło...
Cyan przysunął się bliżej i objął go bez wahania.
- To dobrze.
- Nie nie nie! - Tanelf aż wstał. - Bardzo się zdenerwowałem – powiedział, próbując jakoś określić swoje uczucia.
- Historie od tego są. By wzbudzać emocje – powiedział Cyan, patrząc na niego z dołu. Wciąż majaczył mu w głowie zapach jego bliskiego ciała.
- No ja nie wiem... - Objął dłonią swoje ramię. - Muszę to sobie poukładać. - Zrobił dwa kroki w tył.
Cyan westchnął cicho, splatając ręce między swoimi kolanami.
- I co? Mam tu zostać taki sam? - spytał, wydymając wargi. Nie chciał mu pozwolić ot tak odejść. Zwłaszcza, że przed chwilą było tak dobrze...
Tanelf przestąpił z nogi na nogę, nie wiedząc jak zareagować. Nie chciał Cyana urazić, a jednocześnie tak strasznie się zdenerwował, że chyba chciał być sam i móc odetchnąć.
- Nie... też możesz iść – powiedział płasko. - Zresztą, już jest późno.
Cyan skrzywił się nieco, wstając po chwili wahania.
- Jak zostanę sam, to nie będę mógł przestać o tym myśleć – mruknął, mając nadzieję się jeszcze wprosić do pokoju Remiego.
Zielone spojrzenie mierzyło go czujnie.
- Ale... jak długo możesz tu być?
Cyan wzruszył ramionami.
- Muszę być rano w pracy. Teraz mam czas własny.
- To może przejdźmy się jeszcze do środka – powiedział Remidoff, próbując jakoś to rozplanować i nie zrobić mu przykrości.
- Dobrze – powiedział Cyan skwapliwie, łapiąc go za rękę.
Uścisk ze strony tanelfa wzmocnił się nieco.
- To... może cię pocieszy, jak ci dam poczytać o kilku przyjemnych miejscach... - powiedział, zadowolony ze swojego pomysłu.
- Mhm... - Cyan uśmiechnął się promiennie. - A może ty chciałbyś mi poczytać? - zasugerował. - Masz taki ładny głos...

*
« Ostatnia zmiana: Lipiec 11, 2010, 07:59:02 pm wysłana przez kasiotfur »

Bollomaster

  • Global Moderator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 4175
  • Aurë entuluva!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #31 dnia: Lipiec 10, 2010, 11:16:14 pm »
Wszystko przeczytałem jeszcze raz, wyciąłem trochę spacji i zaznaczyłem kilka miejsc.
Opowiadanie Cyana tworzy bardzo fajny efekt; świat azylumów zestawiony z tak dynamiczną historią. W ogóle bardzo ciekawie wygląda drapieżność, jakiś rys bezwzględności elfów, jakby powiązany z Księżycem.

Kilka luźnych pomysłów:
-jeśli Remi wcina zmodyfikowane przez Cyana żarcie bardziej regularnie, to jego "opiekun" może się zorientować że zachodzi jakaś zmiana. Nie wiem jak go bada, jakimi metodami, ale są magie zdolne wykrywać wahania emocji czy nawet przegrzebywać pamięć. Patent przydatny gdybyście chciały żeby doktorek zaczął trochę mieszać;
-motyw higieny osobistej. Jeśli całe ciało jest owinięte bandażami ze skórą robią się naprawdę niemiłe rzeczy - ze skórą ludzi, ale nie Tanelfów. Kolejny (obok sceny w stajni) motyw podkreślający inność tej rasy. Plus motyw kąpieli w asylumach;

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #32 dnia: Lipiec 10, 2010, 11:37:17 pm »
Dzięki wielkie za uwagi Michał! Będę je przeglądać i poprawiać.

Właśnie tak! Tanelfowie mają codzienną zmianę bandaży podczas zabiegów, ale bardziej niż od choroby, nie parszywieją od bandaży.
Myślałyśmy o jakiejś saunie, gdzie przesiadują w bandażach.

berniak

  • czytacze
  • Full Member
  • *
  • Wiadomości: 136
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #33 dnia: Lipiec 11, 2010, 12:06:18 am »
Super, że zauważyłeś to, co chciałam pokazać w tej historii:D Tę temperowaną społecznie agresję i bezwzględność, która się pojawia w części ich historii:> I w ogóle dzięki za sugestie i poprawki:D

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #34 dnia: Lipiec 11, 2010, 12:15:05 pm »
*

Biblioteka była wysoka na trzy piętra. Ogromne, masywne szafy ciągnęły się długimi rzędami, zapełnione po brzegi ciężkimi tomami książek. Na środku pomieszczenia, znajdowała się czytelnia na którą składało się kilka okręgów rzeźbionych, drewnianych stołów i foteli obitych aksamitem. Nad nimi górowała matowa, szklana kopuła, przez co wszystko tonęło w ciepłym, przyjemnym blasku.
Remidoff przechadzał się między półkami, choć trudno mu było wybrać po prostu po tytule coś, co mogło pasować do tego, czego teraz szukał. Nagle, zauważył go elegancki tanelf stojący wysoko na ruchomej drabinie.
- Pan Ranvin? - rzucił, od razu zaczynając schodzić w dół.
Remidoff podniósł wzrok na mężczyznę w ciemnych spodniach i jasnej, beżowej koszuli, stroju bibliotekarza. Jego jasne, krótkie włosy, przystrzyżone były schludnie.
- Tak – kiwnął głową pacjent.
- Dostaliśmy nową książkę o florze wokół Kleszczy Darady – powiedział mężczyzna entuzjastycznie, stając na marmurowej podłodze.
Remidoff spojrzał na niego nieco zakłopotany.
- O tak, dziękuję. Wezmę ją – powiedział szybko. - Choć przyznam, że szukałem dziś czegoś trochę innego.
Bibliotekarz zwrócił na niego przenikliwy wzrok.
- Coś o architekturze? - zgadywał.
- Nie nie nie – powiedział szybko pacjent, opierając się nieco o masywną półkę. - Może jakieś historie?
Drugi tanelf zmarszczył brwi, jakby nie rozumiał pytania.
- Historie wymarłych gatunków? - spytał w końcu.
- Nie, takich żyjących. Jakieś historie o rzeczach, które się stały. - Spojrzał mu w oczy, próbując jakoś przekazać swoje pragnienia. Bibliotekarz jednak momentalnie odwrócił wzrok, spoglądając w półki w zastanowieniu. Rozterka była wyraźnie widoczna na jego pięknej twarzy.
- Mamy historię różnych wynalazków... - powiedział w końcu oględnie.
- A historie wynalazców? - drążył Remidoff, coraz bardziej sfrustrowany. W noc po opowieści Cyana wręcz nie mógł spać. Był taki rozdarty, podekscytowany. Chciał znowu się tak poczuć. Może nie wszystkie jego wrażenia były dobre, ale definitywnie warte tego dreszczyku podenerwowania.
Bibliotekarz zagryzł wargę, dumając chwilę, po czym uśmiechnął się przepraszająco.
- Niestety, nie mamy takich w katalogu... - powiedział łagodnie, jak do dziecka. - Ale zobaczę, co da się zrobić.
Remidoff odetchnął ciężko, ale pokiwał głową.
- Dziękuję za pomoc. To wezmę tą o wynalazkach i o Kleszczach Daramy – powiedział w końcu, nieco zgaszony.
- Doskonale! - ucieszył się mężczyzna. - Proszę wygodnie usiąść w czytelni. Zaraz przygotuję książki! - obiecał, oddalając się za najbliższy regał.
Remidoff skinął w milczeniu głową i spacerowym krokiem oddalił się w stronę fotela. Usiadł przy stoliku przy którym był też inny pacjent albo, jak po chwili zauważył, pacjentka. Właściwie nie do końca rozumiał, czemu w tej wielkiej bibliotece miało nie być takich książek.
Kobieta zerknęła na niego znad czerwonej książki, którą czytała, najwyraźniej zaskoczona, że ktoś siadł przy niej bez pytania. Remidoff zachowywał jednak bezpieczną odległość.
- Przepraszam, że przeszkadzam – powiedział, sam sfrustrowany, że musi tak kogoś zaczepiać, ale nie mógł wytrzymać!
Pacjentka uniosła na niego wzrok, nieco kuląc ramiona.
- Naprawdę przepraszam – mruknął jeszcze raz. - Ale jaką książkę czytasz? - dopytał, zerkając na niewielki, oprawiony atłasem tomik.
Przekrzywiła głowę i uniosła go w górę.
- "Wybrane Hafty Valencios".
- Czy jest tam coś o ich twórcach?
Kobieta aż wcisnęła się mocniej plecami w oparcie, obserwując go niepewnie.
- .... ale to o haftach... - powiedziała bezradnie.
Tanelf odetchnął tylko sfrustrowany.
- Ktoś je jednak stworzył! - powiedział jednak, nawet nie zauważając, że robi się nieco niegrzeczny.
Pacjentka oddaliła się w fotelu tak bardzo jak mogła i spoglądała na niego nieco panicznym wzrokiem.
- ... są nazwane nazwiskami... pewnie twórców – wymamrotała spłoszona.
- Dobrze dobrze, już nie przeszkadzam – powiedział szybko i wstał z fotela, zdenerwowany.
- Panie Ranvin, dobrze się pan czuje? - odezwał się bibliotekarz, zbliżając się do nich z książkami w dłoniach.
- Tak, wszystko w porządku! - Aż podniósł głos, na co pacjentka wlepiła w niego pełne niepewności spojrzenie.
- Pójdę już do siebie – mruknął, wyciągając rękę po książki. Tanelf rzucił mu podejrzliwe spojrzenie, ale wręczył mu oba tomy, zmuszając się do uśmiechu.
- Mam nadzieję, że spodoba się panu lektura.
- Tak na pewno będzie – mruknął Remidoff nieprzyjaźnie i od razu odszedł z książkami.  Szybko przeszedł z piętra na którym znajdowała się biblioteka, przez piękne, jasne, przestronne korytarze aż do swojego pokoju. Kiedy tylko tam się znalazł, z irytacją odrzucił książki na łóżko. Czuł w sobie jakiś głęboki dysonans. Usiadł na fotelu, niemal fizycznie zmęczony tą sytuacją. Osunął się nieco po atłasie mebla i odchylił głowę, wpatrując się w sufit. Nie wiedział, co o tym myśleć. Kiedy teraz się nad tym zastanawiał, w tej gigantycznej bibliotece nie było na przykład książek jego ojca. Dlaczego niby miałby ich nie czytać? Kiedy usłyszał pukanie do drzwi, niemal zerwał się, by je otworzyć, ale zatrzymał się w pół kroku, wziął głębszy oddech i usiadł znów w fotelu, upozowany malowniczo na tle okna. Poprawił jeszcze turban i zadzwonił cicho dzwoneczkiem. Niestety, kiedy otworzyły się drzwi, nie zobaczył twarzy Cyana. Do pokoju weszła śliczna tanelfka o słodkiej, krągłej twarzy, dużych oczach i wydętych usteczkach. Miała na sobie pracowniczy mundurek.
- Dzień dobry, jestem Riv i będę dziś panu podawać posiłek – wyrecytowała.
Remidoff wlepił w nią zawiedziony wzrok. Chciał porozmawiać z Cyanem, podzielić się z nim swoimi przemyśleniami. Dlaczego akurat teraz musiała być nowa zmiana?
- Dziękuję – mruknął, siedząc w fotelu. Dziewczyna podeszła do niego zwinnie i zaczęła skrzętnie przygotowywać nakrycie. Dużo dokładniej niż Cyan. Nie odzywała się jednak do niego, wlepiając wzrok w widelczyk, który właśnie polerowała.
- Długo już tu pracujesz? - zagadał do niej Remidoff, tak jak nigdy nie robił tego wcześniej.
Pracownica aż na chwilę przestała pocierać ściereczką o matowy metal, wlepiając w niego zaskoczony wzrok. Zaraz jednak spuściła oczy.
- Nie – odparła a jej ciało zdradzało wyraźnie, że nie czuła się komfortowo. Pacjent nie chciał sprawiać jej nieprzyjemności, więc zrezygnował z kontynuowania konwersacji. Czuł się coraz bardziej wygaszony. Spuścił wzrok na swoje dłonie w rękawiczkach. Chyba się jednak zapędził... Wszyscy oprócz Cyana wydawali się pamiętać, że jest chory.
Dziewczyna skończyła pracę dość szybko, stawiając przed nim beżową potrawkę, w którą Remidoff zapatrzył się zamyślony. Czuł, że nie będzie tak dobra jak te przyprawiane przez Cyana. Nagle jednak, obok talerza, dziewczyna zamiast zwykłej wody, postawiła mu kieliszek jasnoróżowego płynu.
- Co to? - zapytał Remidoff, próbując hamować narastającą złość.
Tanelfka uśmiechnęła się pogodnie.
- Zalecenie doktora – odparła.
Pacjent odetchnął ciężko i kiwnął smętnie głową.

*
« Ostatnia zmiana: Lipiec 17, 2010, 02:55:41 am wysłana przez kasiotfur »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #35 dnia: Lipiec 11, 2010, 12:21:24 pm »
 Cyan rozejrzał się po korytarzu i, nie widząc przeszkód, ruszył w kierunku wyjścia, niosąc pod pachą książkę, którą zabrał z ich świetlicy. Mieli tam sporą biblioteczkę i pomyślał, że Remi miałby ochotę poczytać coś, w czym występowały jakieś... wydarzenia. Oczywiście, po jego reakcji na jedną z historii Qadira, słynnego notarza opowieści tragicznych, zamierzał zrobić przerwę przed kolejną i niósł mu antologię humoresek rodzinnych autorstwa młodego pokolenia elfów księżycowych. Kiedy jednak zbliżył się z nią do drzwi segmentu, te wydały jakiś głuchy dźwięk i mężczyzna aż przystanął, zaskoczony. Ani się nie obejrzał, a za sobą usłyszał głos Sadiqa, który najwyraźniej był wszędzie.
- Cyan! Cyan, co ty tam masz?! - krzyknął do niego.
Elf zaklął pod nosem, ale odwrócił się najspokojniej, jak potrafił. I tak nie miałby gdzie ukryć książki, lepiej więc było udawać głupiego. Zerknął na tomik, jakby widział go po raz pierwszy w życiu. Sadiq aż zmrużył oczy.
- O książkach z biblioteki pracowniczej było już na trzecim spotkaniu instruktażowym! - powiedział ostro.
- Yy... - Cyan zwilżył wargi. Wiedział, że nie wolno ich wynosić, ale nie przyszło mu do głowy, że coś mu to faktycznie uniemożliwi.  - No tak... jakoś nie pomyślałem – skłamał niewinnie, patrząc w szare oczy przełożonego najszczerzej jak umiał. Najwyraźniej go to nieco zmiękczyło, bo rozluźnił się.
- Co z nią chciałeś zrobić zresztą? - zapytał bardziej poufale.
Drugi elf zagryzł lekko wargę.
- Jest taka piękna noc. Pomyślałem, że poczytam na świeżym powietrzu.
- Tak, rozumiem – pokiwał głową przełożony. - Będziesz jednak musiał w pokoju. Ach, regulamin! - zaśmiał się pogodnie, machając ręką.
Cyan zawtórował mu, bardzo niezadowolony.
- No nic. To odniosę, bo chcę się przewietrzyć.
Sadiq pokiwał głową i nie ruszył się o krok, najwyraźniej czekając, aż Cyan odniesie książki. Ten był wściekły, ale nie miał wyjścia. Pożegnał się z szefem niezbyt wylewnie i zaczął szybko wbiegać po schodach na górę. Tak czy inaczej zamierzał wpaść do Remiego. Przeglądał dzisiaj kilka pierwszych historii, więc mniej więcej je pamiętał. Droga na miejsce nie zajęła mu wiele czasu i już wkrótce, zapukał do znajomych drzwi. Tym razem czekał o wiele dłużej niż zwykle zanim usłyszał dzwoneczek. Kiedy wszedł do środka, zobaczył tanelfa w łóżku, przykrytego grubą kołdrą. Zamrugał, zdziwiony i podszedł bliżej.
- Śpisz o tej porze?
- Jestem zmęczony – mruknął Remidoff, z trudem utrzymując powieki otwarte do połowy.
Cyan przysiadł na miękkim materacu, wpatrując się w niego zaskoczony. Remidoff może nie tryskał energią, ale zwykle go takim nie widywał. Poza jednym razem.
- Miałeś zabieg o innej porze? - spytał łagodnie. Przykro było na to patrzeć.
- Lekarz mi coś zalecił – mruknął od niechcenia, przymykając znowu oczy. Nie miał na nic energii, nawet na rozmawianie z Cyanem. Po chwili poczuł jak łóżko się ugina, a zaraz potem objęło go duże ramię elfa.
- Musisz mu powiedzieć, że ci po tym źle – mruknął Cyan.
- Ale jeśli to potrzebne, to potrzebne – mruknął tanelf, zupełnie niewzruszony.
Drugi mężczyzna przełknął ślinę, wpatrując się w zmęczone oczy przed sobą.
- Chciałem ci przynieść książkę z zabawnymi historiami – mruknął – Ale sprawdzają, czy ich nie wynosimy.
Remidoff kiwnął głową, choć nie wyglądał na kogoś, kto specjalnie zrozumiał, co się do niego mówi. Cyan czekał jeszcze chwilę, ale w końcu odetchnął z rezygnacją.
- Mam iść, czy zostać? - spytał cicho.
- Nie mam siły – wydusił spod kołdry pacjent, od razu czując jednak poczucie winy.
- Co, chcesz, żeby ci coś podać? - rzucił Cyan domyślnie, głaszcząc go po boku. Nigdy nie widział tanelfa w takim stanie.
- Nie, do zobaczenia jutro – szepnął pacjent, a Cyan odsunął się dopiero po chwili wahania.
- Śpij dobrze – mruknął cicho, wstając z łóżka i patrząc na zarys ciała pod przykryciem. Logiczna część jego umysłu sugerowała, że to wpływ nowej kuracji, z drugiej strony, istniała możliwość, że tak manifestowała się postępująca choroba. Zawahał się przy drzwiach, ale w końcu wysunął się z pokoju, zamykając drzwi najciszej jak umiał.

Bollomaster

  • Global Moderator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 4175
  • Aurë entuluva!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #36 dnia: Lipiec 11, 2010, 03:10:33 pm »
Kiedy ciąg dalszy?! Bardzo fajna scena w bibliotece.

Inne pomysły:
-pod piaskami Sol Bayrun leżą miasta które tysiąclecia temu założył Skorpion, częściowo opuszczone i zrujnowane po dniu w którym Księżyc zaćmił Słońce. Przez elfów księżycowych mogą być uważane za część "mrocznej legendy, standardowy syf-land pełen wszelkiego plugastwa". Z kolei Tanelfowie wiedzą że ze względu na Esencję tych miejsc nawet teraz muszą być całkowicie bezpieczne. Fajny motyw kiedy znajduja wejście do takiego miasta (np odsłonięte przez burzę piaskową) i twardziel Cyan nie chce/ boi się tam wejść - a nieobyty ze światem Remi nie ma z tym żadnych problemów;
-opcjonalny czynnik chaosu w asylumach - Ehi d'Azzo, agenci La Kolorry starający się zwalczać z Klątwę w asylumach (La Kolorra: http://soap.kasiotfur.com/index.php?topic=781.msg6024#msg6024... pomysł mi się rozrósł);
-opcjonalni sojusznicy grubego kalibru - agenci La Kolorry z Trybunału Gwieździstego którzy tropią Tanelfów wykorzystujących siły Sidardu przeciw własnej rasie/ dla własnych celów;

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #37 dnia: Lipiec 11, 2010, 03:23:35 pm »
He he, pewnie za parę godzin ciąg dalszy i wtedy się zabierzemy za przeczytanie Twoich pomysłów o La Kollorrze! :D Brzmią mega ciekawie!! Wheee! Superowo!

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #38 dnia: Lipiec 11, 2010, 05:36:43 pm »
(Swoją drogą masz komplement co do mapy ;) : "Oż kurczę… Ukłony dla wszystkich twórców! Mapa jest piękna, tak samo jak i nazwy krain <3 aaaaach nie mogę się doczekać czegoś więcej : D" )

*

W porze snu, światło w pokojach pacjentów imitowało naturalne. O wschodzie słońca więc zaczynały się powoli tlić kinkiety i lampki a w sztucznym oknie Remidoffa rozpoczął się wschód słońca, oświetlając jego postać na dużym, ale lekkim łożu z baldachimem. Powierzchnia kremowego drewna pokryta była pięknymi płaskorzeźbami przedstawiającymi małe zwierzęta leśne Światło ukazało kunsztowne, złoto – zielone tapety na ścianach a kryształowy żyrandol zaczął błyszczeć w wątłym porannym blasku. Cały pokój był spory, a mimo to sprawiał przytulne wrażenie. Nad wiecznie wygaszonym kominkiem, na zawieszonych na ścianie półeczkach stały figurki ze szkła, kryształów i gliny. Wszystkie przedstawiały sarny samotnie lub w parach i były bardzo kunsztownie wykonane. Światło przemknęło po dostojnych, pięknych portretach na ścianach, powoli wybudzając ze snu Remidoffa.Tanelf otworzył powoli oczy, od razu zdając sobie sprawę, że czuje się o wiele lepiej niż wczoraj. Nie był głupi, szybko dodał do siebie fakty i wstał już z łóżka, zastanawiając się nad tym, co się wczoraj stało. Był podenerwowany i zadawał niewygodne pytania a ledwie godzinę później dostał zupełnie nowy, zlecony przez lekarza eliksir, po którym był zbyt zmęczony, by zrobić cokolwiek. Nie podobało mu się to, stracił cały dzień swojego cennego życia. Za dobrze znał to miejsce, nie zamierzał zgłaszać swojego niezadowolenia przełożonym, jeśli taka była namiastka reakcji. Na szczęście, nikt nie nadzorował posiłków, byli z nimi zostawiani. Oczywiście, nie zamierzał zarzucić kuracji, ale nie zamierzał już brać dodatkowych porcji leków. Do tego, dopiero teraz mógł jasno myśleć o tym, czego doświadczył wczoraj w bibliotece, która podobno miała zawierać "wszystko, co mogli zapragnąć przeczytać". Wcześniej nie interesował się opisanymi historiami, czy przeżyciami innych tanelfów. Był przekonany, że tylko by go to zasmuciło, ale po tym, co opowiedział mu Cyan, chciał czegoś nowego.
Zaczął chodzić nerwowo po pokoju. Spodobała mu się ta ekscytacja, którą odczuł podczas słuchania tamtej historii, mimo że była smutna i straszna. Musiało być ich więcej.
Dawno nie był tak rozdrażniony. Kątem oka dostrzegł tacę zawierającą jego śniadanie, zawsze zostawiane tu jeszcze zanim się obudził. Rozmiękłe pszenne bułki i smarowidło o łagodnym, orzechowym smaku. Obecnie, choćby na przekór zasadom asylumu wszystko miałby ochotę posolić albo... poczekoladzić! Albo i obydwa na raz! Pospiesznie odpiął bandaż z policzka i z zamyśleniem wziął bułkę z talerzyka ozdobionego eleganckim, kwiatowym motywem, za dobrym na ten marny posiłek. Skoro nie mógł ich dostać z biblioteki, musiał jakoś wymusić na Cyanie częstsze przebywanie tutaj. Właśnie, Cyan. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, żując leniwie bułkę, że Cyan był u niego wczoraj wieczorem. Był zbyt śnięty, by to trzeźwo pamiętać. Chyba nawet mówił coś o książkach. No nic, będzie go musiał trzymać.
Był w połowie swojego śniadania, gdy rozległo się donośne, bardzo energiczne i nietaktowne pukanie. Aż uniósl brwi, ale sięgnął po dzwoneczek. Drzwi otworzyły się i do pokoju wszedł w roboczym ubraniu Cyan. Pod pachą miał jasny, cieniutki płaszcz, w jakim widywał go w ogrodzie.
- Jak się czujesz? Lepiej? - rzucił domyślnie na jego widok, zamykając za sobą drzwi i wchodząc jak do siebie.
Remidoff wlepił w niego wzrok, prawie się zakrztusił, zdając sobie sprawę, że nie zapiął bandaża. Błyskawicznie obrócił się do niego plecami.
- O, jesz... - powiedział mężczyzna nieco płasko. - Mam siąść tyłem? - dodał po chwili.
- Nie nie, już kończę! - odparł pacjent między jednym kęsem a drugim.
- Dobrze – ucieszył się elf. - Mamy mało czasu.
Remidoff w końcu zapiął pospiesznie maseczkę i obrócił się do niego.
- Tak? - zapytał, aż robiąc krok w jego stronę. - Bo ja myślałem, że dziś może byśmy więcej czasu spędzili...
Cyan uśmiechnął się promiennie, beztrosko pokonując dzielący ich dystans i obejmując go rękoma w pasie.
- Zgadzam się. Nawet coś zaplanowałem – powiedział tajemniczo, patrząc mu w oczy z bardzo bliska. Ten kontakt był już dla Remidoffa zbyt szokujący. Zupełnie się tego nie spodziewał. Złapał Cyana szybko za nadgarstki, nie wiedząc, co z nimi zrobić.
- Tak? - Patrzył się w niego skołowany. - Mówiłeś, że mamy... mało czasu?
Cyan jawił mu się jako bardzo dziwna istota. Z jednej strony nie był tak cudowny jak tanelfowie, a z drugiej, nie był też człowiekiem, więc trudno go było porównywać. Cechy jego twarzy, czy fizjonomii wynikały z jego rasy, która była po prostu... inna niż jego własna. Nawet przez rękawiczki czuł, że jego skóra nie jest śliska jak atłas, a raczej przypominała w dotyku aksamitne obicie jego lampy. Do człowieka czy tanelfa porównania i tak nie miał. Oczy Cyana były takie małe, ale o pięknym kolorze. Uszy drobne, nie spiczaste, jak jego własne, ale przyozdobione taką ładną biżuterią. Jak na jego oko, tanelficką. Do tego był wysoki a jego sylwetce nie miał nic do zarzucenia. No, może oprócz lekkiej asymetrii dłoni, ale nie rzucało się to tak często w oczy.
- Bo umówiłem coś dla nas – zaśmiał się elf, nie przejmując się chwytem na swoich przegubach i lekko łaskocząc Remifodda po bokach. Tenelf cały aż się spiął, nie mając pojęcia jak na to zareagować. Zaczął odsuwać powoli jego ręce.
- Nas? Umówiłeś? - zapytał z rosnącym zdziwieniem.
Cyan przygryzł wargę tymi swoimi dziwnie krągłymi zębami.
- No, właściwie to ciebie. Ja idę jako opiekun – mrugnął do niego.
Kiedy Remidoff odsunął jego ręce, zrobił krok do tyłu.
- Ale dokąd? Ja się o nic nie prosiłem – powiedział błyskawicznie.
Cyan pokręcił głową.

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #39 dnia: Lipiec 11, 2010, 05:37:33 pm »
- Kotku, jeszcze nie zauważyłeś, że mam same dobre pomysły w kwestii spędzania czasu?
Tanelf odetchnął ciężko.
- Jestem sceptyczny – powiedział w końcu.
- No zrób to dla mnie... - zamruczał elf. - Resztę dnia możemy robić to, co ty będziesz chciał.
- Na pewno? - spojrzał na niego przebiegle.
- Na pewno – kiwnął głową Cyan. - Z przerwą na obiad oczywiście, ale to drobiazg.
- Ale najpierw powiedz dokąd idziemy.
- Do stajni – odparł elf  z uśmiechem.
- Po co? - spytał Remidoff płasko.
- Bo mają wspaniałe konie.
- Nigdy nie jeździłem konno. Konie mnie nie lubią – dodał od razu.
Cyan zbliżył się i złapał go za rękę.
- Jakiś cię na pewno polubi.
- Ale dlaczego muszę?! - wydusił Remidoff sfrustrowany.
- Bo jeszcze nie wiesz, że chcesz – odparł drugi mężczyzna rozbrajająco.
- I co to niby da? I tak nigdy nigdzie nie pojadę! - powiedział dramatycznie.
Cyan westchnął cicho.
- Remi, dopiero uważałeś, że nic ci nie da czekolada.
"Ha!", pomyślał Remidoff  z satysfakcją.
- Pójdę jak dasz mi więcej czekolady!
Cyan zagryzł wargę, poważniejąc.
- Czekolada jest droga... - powiedział płasko.
Remidoff spojrzał na niego zawiedziony, puszczając jego rękę. Zaczął myśleć gorączkowo.
Cyan przełknął ślinę, widząc rozterkę na jego twarzy. Wczoraj naprawdę zestresował się jego stanem i nie chciał mu teraz psuć humoru.
- To znaczy... ja tu nie zarabiam aż tak dużo... - mruknął. - Muszę oszczędzać...
Remidoff zaczął chodzić po pokoju, rozglądając się.
"No tak, chodziło o pieniądze", pomyślał. Złapał jedną z sarenek  i wyłupił jej rubinowe oczko.
- Wystarczy? - zapytał podsuwając kryształek Cyanowi.
Cyan aż się zapatrzył.
- Żartujesz? To rubin... - Spojrzał na mężczyznę. - Na pewno chcesz to wydać na słodycze?
- Są smaczne – powiedział płasko. - Wywołują we mnie... - Zamyślił się. - Radość – powiedział stanowczo.
Cyan zwilżył wargi i złapał jego dłoń, kładąc na niej kamyczek.
- No dobrze, kupię ci dziś więcej, ale na razie to trzymaj, dopóki się nie dowiem jak go spieniężyć.
Remidoff wpatrzył się w niego twardo.
- Możesz go wziąć. Za swój wysiłek. - Czuł, że jest na dobrym tropie.
Cyan zmarszczył brwi, prawie odpychając jego rękę.
- Nie jestem jakimś lokajem! - burknął z irytacją, urażony. Remidoff znów go traktował jak służącego!!
- Ale... mówiłeś, że jesteś biedny! - powiedział tanelf bez zrozumienia i empatii.
Twarz Cyana wyraźnie pociemniała i odwrócił wzrok, skrępowany.
- Nie jestem! - rzucił ostro.  - Nie mam tylko grosza na zbytki!
Remidoff odchrząknął i ruszył w stronę gablotki, by coś ze sobą zrobić.
- To pomyślałem, że by ci się przydało! - burknął.
- Dostaję pensję, więc nie będę żebrał! - warknął Cyan, nie patrząc na niego.
- A na czekoladę nie masz! - burknął Remidoff złośliwie.
Cyan rozchylił wargi, wlepiając w niego zszokowane spojrzenie.
- A jak ty masz, to sobie kup! - krzyknął, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Remidoff stał chwilę bezradnie przy gablotce z sarenkami. Przez chwilę nie wiedział, co zrobić, ale w końcu, ruszył za nim, wypadając na korytarz o wiele szybszym krokiem niż kiedykolwiek używał. Jego serce zaczęło bić szybciej. Nie zamierzał dać mu się tak łatwo zmyć.
- Cyan! - krzyknął. - Cyan, chodź tu natychmiast!
Mężczyzna był już przy wyjściu na awaryjną klatkę schodową, ale odwrócił się, patrząc na niego wściekle.
« Ostatnia zmiana: Lipiec 11, 2010, 08:00:28 pm wysłana przez kasiotfur »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #40 dnia: Lipiec 11, 2010, 05:38:25 pm »
- Goń się, to mój dzień wolny!
Remidoff aż przystanął, wyłamując nerwowo palce.
- Ale mówiłeś, że gdzieś pójdziemy.
- To było zanim pokazałeś, co o mnie naprawdę myślisz! - syknął elf i wyszedł na klatkę schodową, trzaskając drzwiami.
Remidoff aż podbiegł do nich, ale zatrzymał się, dotykając je dłońmi. Oddychał ciężko a jego piersi waliło mocno w piersi. Nie mógł tam wejść, to było miejsce dla obsługi...
Kiedy rozejrzał się nerwowo, pod jedną ze ścian zobaczył przyglądającego mu się tanelfa w mundurku asylumu. Miał ciemne włosy, splecione fantazyjnie z tyłu głowy i duże, przenikliwe oczy.
- Mogę w czymś... pomóc? - zapytał zaciekawiony, podchodząc powoli w stronę pacjenta. Ten spojrzał na niego jak na ostatnią deskę ratunku.
- Tak – powiedział stanowczo. - Przyprowadź go – wskazał na drzwi. -  ... proszę...
Tanelf z obsługi skinął mu głową.
- Jestem Firezzo – powiedział.
Pacjent dopiero teraz zreflektował, mimo wszystko patrząc na niego dosyć rozbieganym wzrokiem.
- Remidoff Ranvin – przedstawił się. - Przyprowadzisz go? - zapytał, zdesperowany.
Firezzo uśmiechnął się promiennie.
- Tak – kiwnął głową. - Poczekaj w pokoju! - powiedział i pospiesznie wyszedł drzwiami dla obsługi.
Remidoff odetchnął ciężko. Najchętniej zdjąłby ten bandaż, brakowało mu tchu. Powolnym, nieco smętnym krokiem ruszył powoli do swoich komnat.

**

Cyan zbiegł po schodach i wpadł do części mieszkalnej elfów księżycowych, cały pociemniały ze złości. Wszystko go aż ściskało. Jak Remidoff mógł tak się zachować! Myślał, że już go trochę zna! Że się rozumieją na jakimś poziomie, a on cały czas w rzeczywistości nim pogardzał i traktował go jak jakąś tanią rozrywkę! Nie patrząc za bardzo przed siebie, uderzył nagle w kogoś, pokonując załom korytarza.
- Jak idziesz?! - syknął, spoglądając na jasną, cudownie piękną twarz i głos uwiązł mu w gardle.
Tanelf najwyraźniej zupełnie to zbył, bo uśmiechnął się do niego szeroko.
- O, właśnie ciebie szukałem – powiedział.
Cyan przełknął ślinę, wpatrując się w jego przystojne oblicze nieco oniemiały.
- To mój dzień wolny... - powiedział cicho, mimo że był w pracowniczym mundurku.
- No tak – powiedział tanelf z zakłopotaniem wypisanym na twarzy. - A co robiłeś odwiedzając pacjenta w dzień wolny? - dopytał, nie spuszczając z niego wzroku.
Cyan przygryzł wargę, oddychając ciężko.
- Nic... - mruknął.
- Remidoff Ranvin wydawał się bardzo wzburzony – powiedział nieugięcie tanelf.
Cyan odwrócił wzrok.
- Nie rozumiem, czemu miałoby mnie to interesować – powiedział dość sucho, próbując go wyminąć.
Tanelf jednak zastąpił mu drogę.
- Nawet jeśli to twój dzień wolny, nie możesz niepokoić pacjenta i zostawiać go w takim stanie.
- To dobrze, bo więcej go nie będę niepokoił – syknął Cyan, próbując go obejść.
- Chyba będę musiał zgłosić to twojemu przełożonemu – powiedział tanelf, aż łapiąc go za ramię.
Cyan wlepił w niego zaskoczone spojrzenie, zaczynając oddychać nerwowo.
- A tobie od kiedy wolno tu przebywać? - odbił piłeczkę.
- Jestem tu w obowiązku służbowym.
- Nie jesteś – burknął Cyan nieco brawurowo.Starał się na niego nie patrzeć, bo uroda mężczyzny wytrącała go z równowagi.  - A teraz daj mi przejść! - rzucił zdenerwowanym głosem.
- Próbuję tylko ustalić, dlaczego w twój dzień wolny szukał cię pacjent. - Oznaczenia służbowe na mundurku tanelfa, wskazywały, że miał równy status, co Cyan.
- Zapytaj pacjenta... kolego – mruknął elf, zauważając to i odepchnął go.
« Ostatnia zmiana: Lipiec 17, 2010, 02:57:57 am wysłana przez kasiotfur »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #41 dnia: Lipiec 11, 2010, 05:39:39 pm »
Tanelf zmarszczył brwi i aż uderzył otwartą dłonią w ścianę, mierząc go pełnym złości spojrzeniem.
- Jak sobie chcesz! Tak zrobię! I powiadomię twojego przełożonego! - przypomniał. Kiedy cofnął rękę, na ścianie zostało kilka czerwonych plamek. - Znam twoje imię.
Cyan odwrócił się, spoglądając na niego trzeźwo.
- Ja też powiadomię twojego, twoje też jest na plakietce – zauważył elf, zaczynając uśmiechać się nieco kpiąco.
Tanelf przemyślał to chwilę i wydął wargi z niechęcią.
- ... no to nie powiadomię twojego przełożonego... - powiedział ponuro, a Cyan parsknął cicho, kręcąc głową.
- To ja już też nic nie pamiętam – stwierdził, na tyle rozpogodzony, że postanowił jednak iść do stajni i sam się przejechać. Doszedł do końca korytarza i ruszył w ich kierunku.
Gdy szedł ogrodem w kierunku wybiegu, zobaczył z oddali Grus Alamina z kobietą na grzbiecie. Westchnął cicho, i w końcu przeszedł przez jasną, kamienną bramę, na dziedziniec przy stajniach. Xan uniósł na niego wzrok i Cyan uśmiechnął się nieco krzywo, machając mu już z daleka.
- I gdzie ten twój pacjent? - zaśmiał się stajenny, jednak w jego głosie nie było wyrzutu. Wiedział, że tak będzie.
Cyan westchnął ciężko, uwalając się na drugim fotelu.
- Mieliśmy małą różnicę zdań – mruknął oględnie.
- Daj mi zgadnąć – zaczął stajenny – Nie chce się ruszać z pokoju, ma inne plany, boi się wysiłku, boi się zwierząt?
Drugi elf machnął ręką. Nie chciał w to wchodzić.
- Przyszedłem sam trochę pojeździć – przyznał.
- O – kiwnął mu głową Xan. - No dobrze. - Wstał powoli z fotela, przeciągając się. - Masz któregoś konia na oku?
Cyan wydął wargi w zastanowieniu.
- Jakiegoś rączego i silnego...
- Jesteś doświadczonym jeźdźcem? - zapytał, choć wydało mu się to oczywiste. Ruszyli wyłożoną jasną kostką posadzką między boksami.
- Tak, jeżdżę od dziecka.
- Chodź obawiam się, że konie stąd możesz zabrać tylko do parku albo na wybieg pustynny – zaznaczył, podchodząc do boksu konia o imieniu Niszczyciel.
- Chętnie się przejadę i tu i tu – przyznał Cyan, głaszcząc zwierzę powoli.  Niszczyciel był czarnym koniem o szarej, krótko przyciętej grzywie i takim futrze przy kopytach. Faktycznie, był masywny, choć nie tak duży jak Grus Alamin.
- Uprzedzam jednak – powiedział Xen – że zbyt rączy nie jest tu żaden koń.
Cyan rzucił mu pytające spojrzenie.
- Są uspakajane, żeby były bezpieczne dla pacjentów – wyjaśnił konkretnie stajenny.
Drugi mężczyzna pokręcił głową i doszedł do ściany, na której wisiało siodło. Zaczął je szybko zapinać.
- Szkoda, że nie mają koni dla pracowników.
- Ciesz się, że możesz tych używać – mruknął Xan, opierając się o futrynę i nie pomagając mu bynajmniej.
- Może i tak... mam kiepski dzień – mruknął Cyan.
- "Ciężki"? - zaśmiał się. - Masz dzień wolny!
- Przykre, nie? - prychnął Cyan, rzucając mu porozumiewawcze spojrzenie. Niszczyciel spokojnie dawał sobie założyć wszystkie elementy uprzęży i siodła.
- No to co się stało takiego? - spytał ciekawsko.
Cyan zerknął na niego z wahaniem.
- Pokłóciłem się z kimś – wymamrotał, ciągnąc konia poza boks.
Xan już chciał pytać dalej, ale oboje usłyszeli z korytarza kawałek dalej jakiś głos.
- Cyan! Cyan, jesteś tu?! - pokrzykiwał Remidoff, idąc między boksami.
Elf nieco pobladł, a z drugiej strony myśl, że tanelf specjalnie się tu pofatygował sprawiła, że złość, którą odczuwał zaczynała gwałtownie topnieć. Zerknął dyskretnie na stajennego, wahając się. Ten wyszczerzył się, najwyraźniej myśląc, że odkrywa jakiś sekret. Wychylił się z boksu.
- Tu jest! - rzucił przyjaźnie do pacjenta. Cyan przełknął ślinę, kręcąc głową i, nie widząc innego wyjścia, wyszedł na korytarz, starając się wyglądać surowo, by tanelf nie myślał, że już zapomniał.
Remidoff aż podbiegł do niego, co spotkało się z wysokim uniesieniem brwi Xana. Nigdy nie widział biegającego pacjenta asylumu. Jego oczy jednak otworzyły się o wiele szerzej, kiedy ten złapał mocno obie dłonie Cyana.
- Szukałem cię! - wyrzucił dramatycznie, a głęboka potrzeba, jaką elf zobaczył w jego oczach, nie pozwoliła mu go odepchnąć. Przełknął ślinę, zerkając w stronę twarzy stajennego, która wyrażała absolutne zdumienie.
- Nazywam się Xan, szanowny panie – wyrzucił odruchowo wyuczoną formułkę, choć zupełnie nie rozumiał, o co może chodzić. Nigdy nie widział, żeby ktoś dotykał pacjenta, a do tego sposób, w jaki Remidoff złapał dłonie Cyana aż go nieco odrzucił.
- Nie chciałem cię urazić! - wyrzucił pacjent, splatając z Cyanem palce i nie zważając zupełnie na obecność innego członka obsługi. Najwyraźniej nie pamiętał, że ledwo godzinę temu obiecywał sobie nie rzucać się w oczy.
Elf gapił się to w niego, to na ich splecione dłonie, odczuwając osobliwa mieszankę paniki i satysfakcji. Spojrzał na niego błagalnie.
- Może odprowadzę pana do pokoju – powiedział tak oficjalnie jak umiał i powoli wycofał dłonie z uścisku.
Tanelf spojrzał na niego nieszczęśliwy. Nie chciał iść, chciał robić to, co zaplanował Cyan! Do tego, nie mógł uwierzyć, że jego uścisk został odrzucony!
- Ale... mówiłeś, że będziemy jeździć konno – jęknął.
Cyan przełknął ciężko, starając się przekazać mu mimiką, że muszą odejść.
- Jest szanowny pan zdenerwowany. Może innym razem?
- To fakt – odezwał się Xan. - Według regulaminu pacjent musi być w dobrej kondycji, żeby móc jeździć konno – powiedział bardzo poważnie. Po jego zawadiackim stylu nie było ani śladu.
- Ale innym razem? - dopytał Cyana Remidoff.
- Innego dnia – skinął głową elf.
- Ale pójdziesz ze mną? - dopytywał, a Xan nie mógł tego powstrzymać i uniósł brwi.
- Tak, nie może pan iść w tym stanie sam – odparł Cyan, starając się być jak Sadiq, absurdalnie uprzejmy wobec tanelfów.
Remidoff kiwnął w końcu głową.
- Do widzenia – powiedział do Xana i ruszył z Cyanem w stronę wyjścia ze stajni.
- Remi, nie publicznie! - szepnął Cyan nieco przestraszonym głosem, gdy byli już dość daleko, by stajenny ich nie słyszał.
Tanelf spojrzał na niego bez zrozumienia.
- Co nie publicznie? - zapytał, idąc już bardziej powoli. Oddychał ciężko po wysiłku fizycznym.
- No... to... to nie jest dobrze widziane! Mogą mnie wyrzucić!

----------
CDN. HE HE
« Ostatnia zmiana: Lipiec 11, 2010, 08:06:14 pm wysłana przez kasiotfur »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #42 dnia: Lipiec 11, 2010, 09:34:30 pm »
- Wyrzucić? Ale za co?
Cyan przełknął ślinę, popatrując na niego. Gdy weszli na teren ogrodu, skierował się w bardziej dyskretną alejkę.
- Jesteśmy obaj mężczyznami – powiedział płasko. - W mojej kulturze nie jest to dobrze widziane, a ty... no... nikt nie dotyka tu chorych, sam widziałeś.
Remidoff spojrzał na niego zszokowany.
- Ale to ty zacząłeś – powiedział stanowczo.
- Tak! I bardzo się cieszę, że się ośmielasz! - rzucił Cyan od razu. - Ale nie może nikt nas widzieć!
Tanelf poczuł się jakoś strasznie nieprzyjemnie.
- Ale to ty chciałeś... - naciskał.
Cyan złapał go za rękę i wciągnął do przytulnej altanki obsypanej białymi kwiatami.
- Ale ja chcę! - powiedział szybko. - Tylko jeśli inni się dowiedzą, będę musiał odejść! - Spojrzał w oczy Remidoffa, szukając zrozumienia. Odnalazł je bardzo szybko, a tanelf kiwnął głową, najwyraźniej wchłaniajac te konkretne informacje.
- No dobrze. Co mówi przeciw temu regulamin? - Chciał dowiedzieć się, by uniknąć błędów.
Cyan odetchnął z ulgą.
- Według regulaminu nie wolno nam dotykać pacjentów... - mruknął cicho. - I w ogóle "Minimum kontaktu, maksymalna efektywność" – zacytował.
Remidoff nie był zachwycony, ale kiwnął po prostu głową.
- Dobrze, będę pamiętał. To czemu narażasz się, łamiąc regulamin? - spytał obserwując go.
Elf zagryzł wargę, odwracając wzrok. Uh, nie rozumiał, czemu potrzebna była ta konwersacja.
- Bo.... ciągnie mnie do ciebie – powiedział w końcu.
- Ale nawet nie wiesz jak wyglądam – powiedział Remidoff, opierając się nieco o słupek altanki.
- ... no nie – odparł Cyan po dłuższej chwili milczenia. Teraz, kiedy mówił to na głos faktycznie wydawało się to nieco szalone. - Ale i tak...
- I nigdy mnie nie zobaczysz – powiedział bardzo konkretnie Remidoff, nie spuszczając z niego wzroku.
Cyan wpatrzył się w niego nieco mniej pewnie.
- Zobaczymy co będzie za jakiś czas – powiedział jednak optymistycznie.
- Za jakiś czas przeniosą mnie do drugiego bloku – drążył tanelf. Cyan odetchnął i objął go w pasie, przypierając nieco do słupka.
- Co nam da ta rozmowa...?
- Chcę tylko, żebyś wiedział, w co się pakujesz – mruknął Remidoff, obejmując jego szyję.
- Mm... - Księżycowy elf odetchnął, odurzony zapachem przy szyi drugiego mężczyzny. Położył policzek na jego ramieniu, aż nieco przy nim wiotczejąc. Tanelf odetchnął ciężko, czując jakąś taką nową pewność siebie. Nie zamierzał pozwolić, by Cyan został wyrzucony.
- No... musimy udawać, że nic się nie zmieniło... - zamruczał ten w szyję pacjenta.
- Mhm, nikomu nie powiem. Będziemy się spotykać u mnie. Będziesz opowiadał mi różne historie. - "Póki nie zabiorą mnie do innego bloku", dodał w duchu.
Cyan zaśmiał się cicho, głaszcząc go po plecach.
- Mam dla ciebie historie, mam... - potwierdził, zupełnie uspokojony. Było mu błogo. - Chcesz posłuchać?
- Chcę, chodźmy do mnie – powiedział konkretnie, odsuwając się powoli. Czuł sie tak dobrze z faktem, że istniał ktoś, kto się go nie brzydził.
- Ale dziś, coś wesołego – stwierdził Cyan z uśmiechem, zaczynając iść ścieżką.
- Cieszę się – roześmiał się Remidoff, wkładając ręce w kieszenie i idąc za  nim.  - Coś z twojej kultury? - dopytał zaciekawiony.
- Tak, głównie takie opowieści znam – stwierdził elf, zwalniając, by pacjent mógł się z nim zrównać.
- Nie było ich w bibliotece! - poskarżył się Remidoff.
- Naprawdę? - zdziwił się Cyan. - Jest taka ogromna...
- Bibliotekarz mówił, że poszuka dla mnie... - powiedział sceptycznie.
Cyan kiwnął głową.
- Ja chciałem ci wczoraj przynieść od nas, z dołu, ale one są jakoś zabezpieczone – skrzywił się.
Remidoff zmarszczył brwi, niezadowolony.
- Coraz bardziej czuję, że dużo nam tu zabraniają – mruknął. - Jasne, że w większości dla bezpieczeństwa, ale pewne rzeczy by sobie mogli darować. - Zamilkł, widząc w oddali tanelfkę z obsługi i czekając aż ich minie.
- Poczekajmy może do pokoju, co? - rzucił elf, kiedy byli znów bezpieczni.
Remidoff kiwnął głową i zagłębił się we własnych myślach. I tak niedługo musiał już iść na zabieg. Nie niepokojeni przez nikogo, przeszli w milczeniu jasne korytarze aż do kwatery Remidoffa. Cyan wszedł pierwszy i wciągnął tanelfa do środka, obejmując go od razu. Było w nim coś, czemu nie był w stanie się oprzeć. Trudno było aż uwierzyć w jego okropną chorobę, kiedy pachniał tak dobrze. Blask w jego oczach był czysty i piękny, a ciało pod bandażami wydawało się gorące. Tanelf niepewnie odwzajemnił uścisk. Po raz pierwszy od ponad 30 lat kogoś obejmował. Napawał się tym uczuciem.
Cyan pociągnął go powoli w stronę łóżka i siadł na nim, spoglądając na postać nad sobą.
- Kładziemy się – zadecydował.

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #43 dnia: Lipiec 11, 2010, 09:35:41 pm »
Odpowiedziało mu zachwycone spojrzenie Remidoffa. Nikt nigdy nie okazał mu tyle fizycznej czułości. Nawet jeśli Cyan zwodziłby go dla pieniędzy, oddałby mu teraz wszystko.
- Nie ma na co czekać! - prychnął elf, ciągnąc go na materac.
Remidoff położył się przy nim, wybitnie zadowolony z życia. Przynajmniej na razie, nie zamierzał przypominać Cyanowi o swojej chorobie. Miał tego dość. Chciał choć dopóki dostawał taką szansę, pokazać komuś, że jest dużo wart i mógł być lubiany.
- Gotowy? - zamruczał księżycowy elf, przytulając się powoli do jego ramienia i układając twarz na poduszce.
Tanelf przysunął się do niego jeszcze bliżej i pokiwał szybko głową.
- Wszystko chcę wiedzieć!
Cyan splótł z nim palce i zamruczał:
- Pewna młoda dziewczyna imieniem Aisha, nie traktowała życia poważnie. Miała już prawie 40 lat  a wciąż odkładała decyzję o założeniu rodziny. Była bardzo piękna i twierdziła, że nie może znaleźć nikogo dość dla niej dobrego. Przyjaciółki dawno związały się z odpowiednimi mężczyznami, części udało się nawet spłodzić dzieci a Aisha trwała w miejscu, wciąż nie decydując się na zajęcie odpowiedniego dla siebie miejsca w społeczności. Jej rodzina poruszała temat coraz częściej, usiłowała poznać ją z przyjaciółmi przyjaciół, ale ona każdego zbywała. Prawda była taka, że Aisha bała się, że jest z nią coś nie tak. W życiu każdej księżycowej elfki nadchodzi moment, kiedy spotyka mężczyznę o zapachu i aurze tak zniewalającej, że nie potrafi się mu oprzeć. Niekiedy przychodzi to z czasem, niekiedy uderza o nią zupełnie niespodziewanie. Aisha jednak, mimo swoich 40 lat nigdy nie przeżyła nic takiego. Jednocześnie, broniła się przed związaniem się z kimś wyłącznie ze względu na presję. Próbowała nawet o tym rozmawiać z przyjaciółkami. Te jednak najwyraźniej uważały, że Aisha po prostu nikomu nie daje szansy. Wypomniały jej, że zawsze odrzuca młodego chłopaka, który wypatrywał za nią oczy odkąd sprowadził się do tego samego dystryktu. Aisha czuła się niezrozumiana i nieszczęśliwa, ale mimo to zdecydowała się nie rezygnować z udziału w corocznych obchodach Czarnych Godów, w noc, gdy księżyc ciemniał i był najdalej od ziemi – mruczał Cyan cicho.
Remidoff przymknął oczy, słuchając z zaciekawieniem historii. To było fascynujące dowiadywać się takich nowych rzeczy.
- I co to były te Czarne Gody? - dopytał.
Cyan pogłaskał go lekko po głowie.
- To święto płodności – odparł łagodnie. - Jeden z nielicznych dni w roku, gdy się odurzamy. Nieżonaci i niezamężne wyruszają na pustynie, by przy dźwiękach muzyki spróbować odnaleźć odpowiedniego rodzica dla swoich dzieci. Malujemy wtedy ciało srebrnym barwnikiem, by inni widzieli nas, a nie nasze twarze.
Remidoff słuchał z fascynacją.
- W noc Czarnych Godów, Aisha odziała się jedynie w barwnik i naga wyruszyła za miasto na szare wydmy. W kłębowisku ciał odnalazła chwilowy spokój, dając się ponieść muzyce, krzykom i pasji. Czuła dłonie na swoich ramionach, włosy przy stopach, ale nagle musnął jej rękę ktoś, kogo dotyk przyprawił całe jej ciało o gwałtowne drżenie. Gdy się odwróciła, ujrzała w metalicznej twarzy oczy tak ciemne i przenikliwe, że wydawały się zaglądać na samo dno jej duszy...
Tanelf przy nim aż otworzył oczy i wpatrzył się w niego, czując to przyjemne napięcie co wcześniej.
- I tak się wszyscy dotykają? - dopytywał. 
Cyan skinął głową i mówił dalej.
- Mężczyzna był wysoki. Górował nad nią posturą i siłą, więc z łatwością ją uniósł, po chwili zanosząc ją w mniej zatłoczone miejsce, gdzie spędzili pod księżycem całą noc. Rozeszli się nad ranem, wymieniając się bransoletkami, w razie, gdyby poczęte zostało dziecko.
Remidoff wpatrzył się w niego zaskoczony.
- Ale jak to? - zapytał bezradnie.
- Co?
- Dzieci nie powstają ot tak – powiedział trzeźwo. - Dwie osoby muszą chcieć mieć dziecko. W tym wypadku no... nie płodzą dzieci z nieznajomym. To trzeba zaplanować! Stworzyć jak najlepsze warunki... przygotować dom, zatrudnić nauczycieli. To bezmyślna rozpusta tak mieć dzieci... natychmiast! - wykrzyknął.
Cyan wydął wargi.
- Wszyscy chcą mieć dzieci, dlatego robimy, co się da, żeby je mieć – powiedział, choć zdawał sobie sprawę, że jego to nie dotyczy. Nie jesteśmy płodni na zawołanie, jak tanelfy – zamruczał. - Wiele par całe życie nie może doczekać się potomstwa mimo ciągłych prób, dlatego tak ważne jest znalezienie kogoś, z kim prawdopodobieństwo spłodzenia dzieci jest jak największe – wyjaśnił. - Czarne Gody to czas, kiedy można skupić się tylko na tym aspekcie drugiej osoby.
Remidoff zmarszczył brwi, próbując to ogarnąć. Nie przychodziło mu to łatwo.
- Ale jak możesz się zająć dzieckiem, jeśli nie jesteś na nie gotowy? Takie "będzie, albo nie będzie"! - powiedział wzburzony.
Cyan zaśmiał się.
- Słodki Remi, takie dylematy ma każda rasa z wyjątkiem twojej.
- I w tym celu jest gotowa mieć dziecko z kimkolwiek? - zapytał już z większym zdziwieniem niż oburzeniem.
Cyan  wzruszył ramionami.
- Jeśli w małżeństwie jest pożądanie, reszta się ustabilizuje.
- Ciekawa koncepcja – powiedział Remidoff sceptycznie.
- W każdym razie... - Cyan kontynuował. - Gdy wraz z świtem nastąpił Czas Ablucji, Aisha zaczęła zauważać drobne zmiany w swoim ciele, których początkowo nie śmiała interpretować. Wiedz, Remi, że niełatwo jest zmyć barwnik, więc miała kilka godzin na przemyślenie tego. Już  wkrótce później, mogła radośnie oznajmić rodzinie dobrą nowinę: miała wkrótce wyjść za mąż i urodzić swoje pierwsze dziecko. Po przekazaniu bransoletki swojego partnera Urzędowi Pozycji Obywatelskiej, jak na szpilkach czekała na swój ślub, który miał odbyć się tydzień po Czarnych Godach. Matka i Ojciec udali się z nią do Pałacu Obywatelskiego, by zabrać na uroczystość pana młodego i jego rodzinę, gdy jednak Aisha ujrzała, kto na nią czeka, ugięły się pod nią kolana. Był to ten chłopak, któremu zawsze odmawiała. On nie okazał zdziwienia, ale wziął ją w ramiona.
"Wiedziałem, że to ty", wyszeptał w jej ucho, a Aisha poczuła prawdziwy spokój. Mieli jeszcze trójkę dzieci – zakończył Cyan optymistycznie.
« Ostatnia zmiana: Lipiec 11, 2010, 09:37:30 pm wysłana przez kasiotfur »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #44 dnia: Lipiec 11, 2010, 09:37:57 pm »
Remidoff uśmiechnął się pod nosem, choć nadal nie rozumiał idei płodzenia dzieci w taki sposób.
- Niezwykłe zwyczaje – podsumował. - Ale świetnie opowiedziana historia. - W kącikach jego oczu widać było uśmiech.
- Dziękuję – zamruczał Cyan, przytulając go do siebie mocniej.
- Aż nie chcę iść na zabieg – powiedział cicho Remidoff, znów zamykając oczy.
- Mm, kiedy jest? - spytał Cyan, bawiąc się broszką przy jego turbanie.  Tanelf obejrzał się na swoje okno.
- Bardzo niedługo – powiedział.
Cyan jęknął cicho, przysuwając się jeszcze bliżej i splatając z nim nogi. Remidoff zaczął się jednak powoli cofać.
- Będę musiał iść. - Usiadł na łóżku. Nie wierzył w swoje szczęście, nie sądził, że ktokolwiek chciałby go dotykać. A kto wie, może miał w tym bloku jeszcze parę lat? Nie czuł się jakoś bardzo źle.
- I co.... kiedy się widzimy? - zamruczał Cyan, głaszcząc go po plecach i po chwili przytulając do nich policzek. Czuł, jak szybko dudni serce Remidoffa.
- Możesz tu zostać – wydusił tanelf. - I spotkamy się po zabiegu.
Cyan uśmiechnął się szeroko, obejmując go mocno.
- Dobrze.
Remidoff nie zamierzał pozwolić tej chorobie i bandażom zabrać tej namiastki radości jaką obecnie miał w życiu.

*