Autor Wątek: Urodzeni pod Księżycem  (Przeczytany 406 razy)

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #45 dnia: Lipiec 14, 2010, 09:42:06 pm »
*

Cyan zamierzał skonfrontować się od razu z ewentualnymi plotkami. Gdyby się schował, sprawa od razu wzbudziłaby ciekawość jego znudzonych współpracowników, prosto od Remidoffa poszedł więc do świetlicy, z której słychać było głosy całej grupy osób. Schował plakietkę do kieszeni i wszedł zamaszyście do pomieszczenia.
- Cześć.
Wszystkie spojrzenia obróciły się na niego i mógł się już domyślać, że był jednym z głównych tematów rozmowy. Xan siedział w rogu na fotelu i popijał jakiś parujący napar. Celia i Oksana od razu ruszyły w jego stronę. Cyan nie przyznałby się do tego, ale  zrobiło mu się gorąco na myśl o tym, że ktoś tu mógłby się o nim dowiedzieć.
- Co tam plotkujecie, dziewczyny? - rzucił beztrosko, usiłując ukryć napięcie.
Oksana niemal złapała go za rękę, ale powstrzymała się w ostatnim momencie.
- Cyan! Ja słyszałam, że on cię dotknął, to prawda?! Wszystko w porządku? - wypytywała zdenerwowana.
Mężczyzna podniósł wzrok na stajennego.
- Oj Xan – pokręcił powoli głową. - Ładnie to tak panienki straszyć?
Ten uśmiechnął się, rozkładając ręce.
- Co ja za to mogę? Mało tu się dzieje, o czymś trzeba mówić. W ogóle uczepił się ciebie ten Remidoff... - Wpatrzył się w niego ciekawsko. - On jest jakiś...  - Zrobił gest, składając dłonie w pięści oprócz kciuków, które zetknął kilka razy ze sobą.  Wśród elfów księżycowych był to gest powszechnie oznaczający homoseksualistę. Ze względu na to, że mówili o tanelfie, miał on raczej wydźwięk pobłażania niż pogardy.
Z boku usłyszał wiele śmiechów i zawtórował im, kręcąc głową.
- Nie wiem. To tanelf, oni są inni – wzruszył ramionami.
W przytulnym, pomalowanym na żółto pomieszczeniu siedziało w prostych, czarnych fotelach 10 – 12 osób. Podłoga była wyłożona naturalnym kamieniem a trzy z czterech ścian były zakryte szafami wypełnionymi książkami, grami i innymi narzędziami rozrywki. W kąciku było nawet kilka sporych roślin o które cały personel sumiennie dbał.
- Tylko, żeby też nie pomyślał, że ty jesteś "inny" – zaśmiała się Celia, zagryzając wargę. - Byś miał problem.
Cyan zmusił się do uśmiechu a jego serce zabiło gwałtowniej.
- Ja myślę, że ich te rzeczy nie interesują – wzruszył ramionami.
- I tak się dziwię, że mu się dałeś dotknąć – mruknął Xan. Najwyraźniej nie był jedyny, bo kilka osób pokiwało głowami.
Cyan odetchnął.
- A co miałem zrobić? Popchnąć go i stracić pracę?
- Lepiej się zgłoś przed czasem na cotygodniową kontrolę medyczną – powiedział Evin.
Cyan kiwnął głową.
- Nie chcę robić afery, w końcu miał świeże bandaże, ale zgłoszę się rano, jak tylko doktor Lietz otworzy gabinet.
- To jego zresztą chciałeś przyprowadzić na jazdę konną? - dopytywał się stajenny, skupiając na sobie i Cyanie uwagę wszystkich.
Drugi elf odetchnął cicho.
- Tak. Ma te koniopodobne zwierzęta na półce, pomyślałem, że by chciał.
- To czemu nie zostaliście? - odbił piłeczkę Xan, najwyraźniej zachwycony uwagą, jaką na sobie skupiał.
Cyan przeczesał włosy nieco nerwowo.
- Bo był denerwowany... W ogóle, czuję się jak na przesłuchaniu! - prychnął, mijając dziewczyny i podchodząc do kącika, w którym znajdowały się przekąski i napoje. Wziął pusty kubek i napełnił go gorącą wodą z kranu. Na chwilę mógł rozluźnić mimikę, ale mimo to, czuł na sobie wszystkie oczy. Aż go plecy piekły.
- Ale wiesz, Cyan – podeszła do niego Oksana, wpatrując się w niego swoimi bladozielonymi oczami. - Nie musisz się tak bardzo angażować w sprawy pacjentów. Jak nie chce jeździć konno to nie jeździ.
- A ja ci mówię, Cyan – przedrzeźnił ją Xan – że to się dobrze nie skończy jak się do ciebie przyklei.
- Kto mówi o przyklejaniu... - mruknął bohater plotek. - Pomógł mi jak omal nie upuściłem donic to chciałem być miły i tyle. Nie dorabiaj do tego historii, bo żaden z ciebie bajarz, Xan – powiedział żartobliwie, machając w jego kierunku łyżką.
Celia obrzuciła stajennego równie sceptycznym spojrzeniem.
- Właśnie. Przecież to nie Cyan go dotykał. Co on za to może?
- Ale ten, mówiłeś, że go... przepraszał? - odezwał się dość niski elf o gładko ogolonej głowie.
Cyan nieco pociemniał na twarzy i odwrócił się, udając, że miesza coś w kubku. Miał nadzieję, że Xan nie rozpowiadał o szczegółach.
- Właśnie, Cyan! - rzucił Xan, niezrażony spojrzeniami części dziewczyn. - Za co on cię tak gorliwie przepraszał. I szukał cię zresztą. Zostawiłeś go? - zaśmiał się.
Cyan odwrócił się, upijając trochę  z kubka.
- Byłem rozdrażniony, bo odnosił się do mnie jak jakiś hrabia do lokaja – prychnął. - Chyba bardzo się tym przejął.
Elf księżycowy, siedzący po jego prawej, na fotelu, Clevin, który dotychczas nie odzywał się wiele, podniósł wzrok znad książki.
- To ty z nim rozmawiasz? - zapytał niewinnie, zaciekawionym tonem.
Cyan zwilżył wargi.
- Parę słów na krzyż. Tak grzecznościowo – wytłumaczył, siląc się na spokój, jakby mówił o czymś oczywistym.
- Ale większość z nich nie chce rozmawiać – naciskał.
Cyan wydął wargi.
- Ten chce.
Elf nabrał wody w usta i spuścił znowu wzrok na książkę, bez słowa. Przez cały ten czas, Oksana nie spuszczała z niego oczu. Cyan podchwycił jej spojrzenie i uśmiechnął się beztrosko.
- Co tam?
- Nic – uśmiechnęła się, aż nie wiedząc, co powiedzieć.
Tą błyskotliwą wymianę zdań, przerwał znowu Xan, przeciągając się leniwie i zerkając znowu na Cyana.
- Może się nawypijał za dużo rozereł, że taki dziwny jest.
Kilka innych elfów również rzuciło Cyanowi zaciekawione, choć dyskretne spojrzenia. Celia aż się oburzyła. Odrzuciła jasne włosy na plecy.
- A może ty się nawdychałeś za dużo oparów calamitowych, że wygadujesz takie bzdury!
Xan przewrócił oczyma.
- Odpuść sobie wreszcie. Nie zrobiłem ci dziecka: trudno – machnął ręką.
Sala aż zamilkła, a Cyan spoglądał to na jedno, to na drugie, mimo wszystko zadowolony, że uwaga otoczenia nie skupia się już na nim. Odchrząknął, pochylając się do Oksany.
- Jakiś problem?
Celia jednak to usłyszała i zmrużyła oczy, patrząc wściekle na Xana, który najwyraźniej nic sobie z tego nie robił.
- Kiedyś był – powiedziała głośno. - Ale okazał się bardzo MAŁY – syknęła, unosząc znacząco mały palec i wychodząc pospiesznie z pokoju, zanim Xan zdążyłby odpowiedzieć. Prychnął jednak, rozkładając się wygodniej.
- Chciałaby – powiedział wyniośle.
Kilka osób zaśmiało się, ale nie na długo, bo do pomieszczenia wszedł, wyjątkowo radosny, Sadiq.
- Jak tam, wszyscy się dobrze bawimy? - spytał, widząc roześmiane twarze pracowników.
Wszyscy nieco przycichli, a pojedyncze głosy odezwały się potwierdzająco. Nikt nie chciał dzielić z nim ploteczek. Korzystając z zamieszania, Cyan złapał Oksanę za rękę i pociągnął ją na korytarz.
Dziewczyna wpatrzyła się w niego, momentalnie nieco czerwieniejąc i uśmiechnęła się lekko.
- Uciekamy przed Sadiqiem?
- Co to są rozerły? - rzucił Cyan w tym samym momencie.
Dziewczyna aż otworzyła nieco usta, najwyraźniej mając nadzieję  na coś innego.
- Aa... - wydukała mało mądrze. - Różane perły.
Mężczyzna zmarszczył brwi, nie rozumiejąc.
- Uu, Cyan. Są tutaj zakazane. Chyba nie masz z nimi nic do czynienia? - zapytała, patrząc mu w oczy i aż przysuwając się bliżej.
Ten zaśmiał się.
- Nie wiem, co to. Słowo.
- To takie wytwarzane przez tanelfów perły. Wrzucasz je do wina, rozpuszczasz i jak wypijesz to zasypiasz, przenosząc się w jakąś wymarzoną sytuację, czy miejsce – powiedziała z ekscytacją. - Tylko tu chodzi o to, że możesz się przenieść z kimś, albo nawet całą grupą! Możecie razem udać się na Albion, do puszczy Goudulionu, oglądać smoki, czy jednorożce... wszystko jednym słowem. A potem twój umysł wraca bezpiecznie na fotel, jakby nigdy nic – westchnęła. - Czyli rozumiesz, czemu tutaj są zakazane? - uniosła brwi.
Po namyśle, Cyan kiwnął głową. Zdążył się już przyzwyczaić, że pacjentom nie wolno było zaznawać przyjemności.

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #46 dnia: Lipiec 15, 2010, 02:47:59 am »
*

Cyan wszedł w korytarz przy którym mieszkał Remidoff od strony pracowniczej klatki schodowej. Już miał zapukać, gdy nagle usłyszał dźwięk zamka jednych z sąsiednich drzwi. Niewiele myśląc, wparował do pokoju tanelfa, zatrzaskując za sobą drzwi. Zastał przedziwny widok, w pierwszym odruchu w zasadzie za bardzo nie rozumiejąc na co patrzy. Remidoff siedział pochylony nad stołem a jego włosy, które nie były w turbanie, spływały po bokach jego twarzy na stół niczym jakaś smoła. Trudno było stwierdzić, w którym miejscu kończyła się jego fryzura, a zaczynała czarna, lepka masa na stole. Różne przedziwne kształty wybrzuszały się na ciemnej kałuży niczym bąble. Tanelf podniósł na niego zaskoczony wzrok, aż wciągając głęboko powietrze a masa zaczęła szybko cofać się, jakby wchłaniana przez jego włosy. Cyan aż wbił się plecami w drzwi, nawet nie zauważając, że wstrzymał oddech. Lepka substancja wtopiła się gdzieś w smoliste włosy Remidoffa, a ten podniósł na niego wzrok przenikliwych, zielonych oczu. Wstał błyskawicznie i sięgnął wielką chustę z oparcia fotela. Był to zapewne jego turban.
- Cyan! - rzucił, nie wiedząc, co więcej powiedzieć, zbyt zaskoczony nagłym wejściem.
- ........ co to było....? - spytał elf z niepokojem, nieco wytrzeszczając na niego oczy.
- To tylko cień – mruknął niewyraźnie tanelf, pospiesznie, wprawnymi ruchami splatając włosy w turban, choć wyglądało na to, że poruszały się, pomagając mu w tym, co już nie dziwiło Cyana.
- ... więc to tak wygląda. - Elf przełknął ślinę, zbliżając się powoli. Coś słyszał o magii cienia, ale nigdy nie widział, żeby ktoś jej używał. - Co robiłeś? - spytał tonem, który pobrzmiewał ciekawością.
Tanelf zerknął na niego, oddychając z ulgą. Nie chciał Cyana wystraszyć. Spiął turban masywną, szafirową broszką i zrobił krok w jego stronę.
- Robię to często, kiedy jestem sam – co sugerowało, że Remidoff robi to bardzo często. - Rozlewam cień na stole. - Wykonał gest ręką nad blatem, obserwując czujnie Cyana. - I... - zamyślił się – tworzę w nim kształty. - Poruszył palcami, próbując jakoś lepiej uchwycić to, co chce przekazać. - Miejsca, historie w mojej głowie.
Cyan, ośmielony, pokonał dzielące ich kilka kroków i objął go swobodnie.
- I co, wypuszczasz to z włosów? - dopytywał.
Tanelf wpatrzył się w niego jak urzeczony, aż na chwilę się zacinając. Kiwnął głową.
- Cień łączy się z włosami. Są tak cienkie, że z łatwością prześlizgują się między sferami. Jakby były na wpół rzeczywiste – tłumaczył, coraz bardziej zadowolony ze swojej wiedzy.   
Cyan przygryzł wargę, patrząc się z bliska w jego błyszczące tanelficką charyzmą oczy.
- Pokażesz mi coś nimi? Umiesz jak ci ludzie z teatrów cienia? - spytał, posiłkując się zasłyszanymi opowieściami.
Tanelf uśmiechnął się pod bandażami.
- Ale na pewno się nie brzydzisz? - dopytał. - Wiesz... to jednak włosy... moje. - Spojrzał na niego wyczekująco, a Cyan roześmiał się mu w twarz.
- Nie przypominam sobie, żebym odskoczył, jak owinąłeś nimi moją rękę. Były całkiem przyjemne w dotyku – dodał.
Tanelf kiwnął radośnie głową.
- To usiądź – powiedział, wskazując mu fotel. Elf nie wahał się ani chwili i rozsiadł się wygodnie, coraz bardziej zaciekawiony.
Remidoff kiwnął mu znowu głową i stanął naprzeciw niego, opierając się dłońmi o stół. Na oczach Cyana, turban zaczął się sam rozwijać z pomocą poruszających się, czarnych włosów. Trudno mu było wręcz stwierdzić, jakiej są długości. Raz wydawały się dłuższe, raz krótsze. Wiły się, aż cały materiał nakrycia głowy nie wylądował na łóżku. Cyan patrzył na to z nieskrywaną fascynacją, aż poprawiając włosy, które samoistnie sterczały na jego głowie we względnym ładzie.  Tanelf schylił nieco głowę, a włosy, które dotychczas się wiły, spłynęły prosto po bokach jego twarzy aż na stół, gdzie na oczach elfa zaczęły się skraplać, przeistaczając w rozlewającą się po blacie kałużę gęstej kałuży. Remidoff mrużył nieco oczy.
Cyan, mimo podziwu, poczuł ciarki skradające mu się po plecach, kiedy widział tą dziwnie ruchomą powierzchnię tworzącą się niemal z niczego. Wyglądała jakby mogła pochłonąć wszystko.  Jakby światło w niej ginęło. Co gorsza, zaczęła się wybrzuszać niczym żywy organizm. Jakby oddychała w tym samym tempie, co Remidoff. Powoli, na stole zaczęły wyrastać jakieś kształty i Cyan aż odruchowo głębiej zapadł się w fotel, zaciskając dłonie na podłokietnikach. Oddychał szybciej. Miał wrażenie, że to coś mogłoby na niego skoczyć. Nic nie przypominające, obłe kształty zaczynały powoli formować miniaturowy las. Czarne drzewa poruszały się nieco niczym na wietrze. Cyan nie potrafił powstrzymać ciekawości i nachylił się nieco nad półpłynną scenerią. Nie poczuł się jednak przyjemnie, wiedząc, że ma twarz nad tą otchłanią. Coraz bardziej zdawał sobie sprawę, że czarna maź nie była jak rozlana na stole, ale raczej na nim otwarta. Wolał nie wiedzieć, co było w środku. Remidoff zerknął na niego ciekawsko, ale zaraz znów spuścił wzrok, na scenerię miniaturowego lasu. Między pniakami pojawiła się maleńka, zupełnie czarna postać. Chłopiec spacerował, zatrzymując się co jakiś czas i rozglądając się. Sceneria zaczynała być coraz bardziej pełna, kiedy przy drzewach pojawiły się ptaki wielkości co najwyżej muchy. Cyan podniósł na Remidoffa nieco zaniepokojony, ale pełen podziwu wzrok.
-  Jak żywe........ tylko zupełnie czarne – dodał po chwili.
Nagle, na "polanie", niczym spod ziemi, pojawiło się całe stado maleńkich saren. Postać chłopca, schowała się między drzewami. Ptaki wzbiły się w powietrze, wzlatując niemal na metr ponad blat, po czym, całe stado zapikowało w dół osiadając w innym miejscu lasu.
Cyan gapił się na to z rozdziawionymi ustami. Nigdy nie widział nic takiego. Jakby Remidoff roztaczał przed nim całe, nowe światy.
- A co to za dziecko? - spytał, patrząc na niego, już nieco ośmielony.
W kontraście do czerni, oczy Remidoffa wydawały się jeszcze jaśniejsze niż zwykle.
- Spaceruje po lesie – powiedział, a postać przemieściła się zza jednego pnia  do następnego, podążając za stadem saren.
Cyan przygryzł wargę.
- Jak ty to robisz? Tu się tyle rzeczy dzieje na raz! - powiedział, kręcąc rękoma wokół głowy, by pokazać, że tego nie ogarnia.
- Kiedy już stworzę kształty, wystarczy, że nakieruję je na działanie – powiedział spokojnie. - Jakby trochę myślały za siebie. Cyan podrapał się po mechatym policzku, podnosząc wzrok swoich dziwnych oczu na tanelfa, jakby wreszcie przestając skupiać się całkiem na cieniu.
- Jakie ty masz ładne włosy!
Tanelf zapatrzył się na niego, zaskoczony, ale cieniowe rzeźby najwyraźniej faktycznie żyły własnym życiem, co nie zamarły ani na chwilę.

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #47 dnia: Lipiec 15, 2010, 02:49:38 am »
- Dziękuję – powiedział niepewnie. - Pewnie przy głowie są o wiele gorsze – powiedział szybko. - Bo tam jest, no wiesz, skóra. Cyan podniósł się i szybko obszedł stół, wyciągając rękę do pasm przy jego twarzy.
- Nie dotykaj! - wyrzucił tanelf, zerkając na niego niepewnie. Cyan zatrzymał się w pół ruchu, patrząc na niego uważnie. - Nie możesz zawsze wszystkiego mieć natychmiast – powiedział karcąco. Cyan odpowiedział mu nieszczęśliwą miną.
- No czekam no! - rzucił, rozkładając ręce.
- Już się znudziłeś? - prychnął, wskazując wzrokiem na krainę cienia.
Elf zwilżył wargi, patrząc mu w oczy.
- ... chętnie jeszcze kiedyś pooglądam, ale bardziej mnie interesuje to – powiedział, wskazując jego włosy.
Tanelf zerknął na niego bez słowa, a scena na stole zaczęła się gwałtownie zapadać. Cyan aż się nieco wzdrygnął. Ptaki próbowały jeszcze wzbić się w górę, ale przyciąganie cienia wciągnęło je do środka. Tak, jak już wcześniej Cyan widział, maź zaczęła się cofać i wsiąkać we włosy Remidoffa. Wpatrywał się w to, jak urzeczony. Nigdy jeszcze nie widział takiej niesamowitej transformacji. Zapatrzył się na stół, który teraz wyglądał zupełnie normalnie i niegroźnie. Dotknął go niepewnie, jakby oczekiwał, że czarna maź znów się zmaterializuje, chwytając go za rękę. Nic takiego jednak się nie stało, za to wokół jego nadgarstka, nagle owinęło się pasmo jedwabiście gładkich, czarnych włosów. Tanelf spojrzał na niego wyzywająco, a Cyan wyszczerzył się radośnie, przysuwając się i wsuwając ostrożnie dłoń w jego włosy.
- Chodź się położyć... - zamruczał miękko. W kącikach oczu tanelfa, wyraźnie dostrzegł uśmiech. Ten owinął szybko włosami drugi jego nadgarstek pociągnął go w stronę łoża.
- Jakiś ty dzisiaj agresywny! - zaśmiał się Cyan dobrodusznie.
- Korzystam z tego, co mogę – prychnął w końcu Remidoff, siadając na materacu. Cyan przysiadł obok, zrzucając obuwie i przesuwając się w głąb łóżka.
- Ile masz czasu? - zamruczał tanelf, przysuwając się do niego. Jego włosy poruszały się za nim, niemal w zwolnionym tempie, jakby płynęły w wodzie. Cyan objął go zapraszająco, układając głowę na mięciutkiej, pachnącej poduszce. Podobno w poszwach były zaszywane susze kwiatowe.
- Dokąd nie zechcę iść spać – odparł.
Remidoff aż westchnął, a jego włosy gładziły nadgarstki Cyana. Uwielbiał to. Tą częścią ciała prawdziwie czuł jego skórę. Była miękka i lekko szorstka. Podobała mu się.
- A może... zostaniesz na noc? - zapytał cicho tanelf. W duchu obawiał się, że usłyszy "nie", ale ostatnio robił się wyjątkowo pewny siebie. Jak usłyszy to usłyszy. Przynajmniej będzie wiedział, że próbował.
Cyan zamrugał, wpatrując się w niego zaskoczony. Przecież mówił, że nigdy nie zdejmie bandaży... nie mogło mu się odmienić tak szybko.
-.... żeby spać? - upewnił się.
Tanelf spojrzał mu w oczy z wyjątkowo bliska, przyprawiając go o szybsze bicie serca.
- Nie! - jęknął oburzony.
Elf zwilżył wargi niepewnie. Nie chciał zadać mu tego pytania bezpośrednio...
- To co byś chciał robić?
- Nie spać jak najdłużej! - powiedział Remidoff stanowczo. - Bo jutro idziesz do pracy! - Najwyraźniej nie brał pod uwagę ewentualnego zmęczenia Cyana. - Chcę usłyszeć więcej historii i chcę żebyś czytał moje! - powiedział wymagająco.
Elf wpatrywał się w niego zaskoczony, po czym wybuchnął śmiechem, aż wtulając twarz w jego koszulę. Miał takie brudne myśli.
Tanelf spojrzał na niego zaskoczony.
- Coś nie tak? - zapytał niemal oburzony.
- Nic... - zamruczał Cyan, przytulając się do niego. - Zostaję o ile dasz mi potem spać.
- Byle nie za wcześnie – postanowił iść na kompromis.
- Powiedzmy.
Tanelf sięgnął coś spod poduszki i przysunął się do Cyana jeszcze bliżej, zachwycony jego ciepłem.
- To może ja zacznę! - powiedział podekscytowany. Niemal w tym samym momencie, palce elfa zanurzyły się ochoczo w jego mięciutkich włosach, masując je delikatnie.
Remidoff odpowiedział mu zadowolonym pomrukiem.
- Ale chciałbym, żebyś sam czytał – powiedział podsuwając mu kilka kartek.
Cyan zerknął na niego z uśmiechem, ale kiwnął głową, sięgając po nie i unosząc je ponad swoją twarz, zaczynając powoli czytać. Tanelf objął go powoli ramieniem, a jego włosy zaczęły powoli się wydłużać, oplatając nieco Cyana w pasie. Mężczyzna aż nieco drgnął biodrami, zaskoczony.
- Wszystko w porządku? - dopytał tanelf, nie rozluźniając jednak uścisku.
Cyan kiwnął głową, posyłając mu zagadkowe spojrzenie.  Tanelf odetchnął uspokojony, przymykając oczy. Czuł go przy sobie tak dokładnie.

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #48 dnia: Lipiec 15, 2010, 02:54:56 am »
"Linia brzegowa księstwa Grenoth słynęła w całym cesarstwie ze swojego piękna. Wszystkie inne państwa Podzielonego Cesarstwa Tanelfów, które miały dostęp do morza łączyły się z nim skarpami albo nieprzyjemnymi miejscami, gdzie nieznane głębiny nie zachęcały do przebywania na brzegu, nie wspominając już o wschodniej części Zjednoczonego Cesarstwa, przecinanego głębokimi morskimi zatokami, niczym mieczami podwodnych ludów.
W kontraście do tego, plaże Grenoth były niczym raj. Umieszczona  na północy zamkniętego morza  Lemdarskiego, dzięki pewnej neutralności na wodach, które dzielili z Ossentharem, płycizna na brzegach była bezpieczna, a wypoczywający tam tanelfowie nie musieli się niczego obawiać. Szczególnie rozległe, białe plaże na wybrzeżu Kaspi słynęły z obfitości miejsc odpoczynku. W rozżarzonym słońcu, plaże niemal lśniły jak stworzone z diamentów. Cudownie miękki piasek gładził stopy Cyana. Szum morza docierał do uszu mężczyzny, uspokajając go, a jasne słońce nie raniło oczu. W oddali widział wiele małych domków zbudowanych blisko plaży z białego, matowego drewna. Ich dachy były pokryte jakimiś złocistymi liśćmi. Zaraz jednak zrozumiał, co to za roślinność, kiedy obejrzał się w bok i u brzegu dojrzał takie właśnie wysokie, białe drzewa o rozłożystych koronach pełnych wielkich, złotych liści. Było ciepło i przyjemnie, w żadnym wypadku tak gorąco jak na pustyni. W piasku zobaczył jakieś ślady, ale, choć obejrzał się dookoła, nie zobaczył absolutnie nikogo. Jedynie kiedy  rozejrzał się po koronach drzew, dostrzegł niewielkie ptaszki o złocistym upierzeniu, maskujące się świetnie wśród liści. Ich melodyjny śpiew jednak zwracał na nie uwagę. Nagle, nastąpił na coś, choć nie zabolało go to wcale. Przy swojej stopie zobaczył sporą muszlę o przedziwnych zawijasach. Jej różowy kolor odcinał się wyraźnie od piasku. Morze dawało o sobie coraz bardziej znać, falując nieco mocniej. Miał ochotę podejść bliżej, zanurzyć się cały w wodzie. W cieczy, którą dotychczas tylko pił. Zachwycony, skierował się w stronę wody, z wahaniem wchodząc  w mokry piasek i wzdrygając się, gdy resztka fali rozbiła się o jego kostki. Uśmiechnął się do słońca, radośnie opadając w tył i wykładając się nieco w rozgrzanym piaseczku o grubszym ziarnie niż pustynny pył Sol Bayrun. Dopiero po chwili, uniósł się na łokciach i spojrzał daleko w morze. Kolejny pływ wody zalał jego nogi aż po kolana. Srebrzyście biała piana oblepiła jego stopy, a na chwilę, nie wiedzieć czemu, słońce wydało się nieco ciemniejsze. Poczuł łaskotanie na plecach, kiedy kolejna fala, większa sięgnęła aż tam. Kiedy jednak woda odpływała z powrotem w morze, na białym piasku pojawiło się kilka czarnych plam.  Zerknął na nie, przekrzywiając głowę i leniwie błądząc dłonią w cieplutkim podłożu. Było mu tak dobrze, że chyba mógłby tu długo zostać. Piana, która została tym razem na jego stopach była czarna. Otworzył nieco szerzej oczy, widząc następną nadchodzącą falę. Już z daleka wyraźnie ciemną i granatową, nie turkusowo-błękitną jak wcześniej. Serce zabiło mu mocniej i zaczął cofać się na siedząco w głąb plaży. Woda jednak dopadła go szybciej, niż by się spodziewał, zalewając aż po szyję. Ciemna, niemal czarna woda nie cofnęła się, zastygając w przypływie. Poczuł gwałtowny ból na plecach i brzuchu a po chwili też na ramieniu. Jego intensywnie czerwona krew momentalnie zaczęła zabarwiać coraz czarniejszą wodę. Zresztą, czy była to woda? Z każdą chwilą gęstniała i pływały w niej chyba jakieś kamienie, bo to one raniły go dotkliwie. Zacisnął mocno oczy, wydając z siebie zduszony krzyk bólu i próbując się wyrwać.
Puls dudnił mu w uszach, gdy ogarnęła go panika. Kiedy otworzył oczy, poczuł twarz Remidoffa wtuloną przy jego szyi, a włosy tanelfa oplatały go mocno w kilku miejscach, w tym na ramieniu, w pasie i na plecach. Niemal wciskały się w jego ciało, a jednak nie czuł się zduszony, raczej jakby kawałki jego skóry były gdzie indziej, wtopione w smoliście czarne włosy tanelfa. Rozdzierający ból był punktowy i już teraz zdawał sobie sprawę, że ma rozciętą skórę w kilkunastu miejscach.
- Remi!!!! Remi! Remi! - zajęczał trzykrotnie w desperackiej próbie zwrócenia jego uwagi. Trząsł  się nieco, próbując się wyrwać. Czuł w powietrzu wyraźnie metaliczny zapach swojej krwi. Życie niemal przelatywało mu przed oczyma, tonąc i blaknąc w mroku.
Tanelf otworzył od razu oczy. Musiał... zasnąć.
- Wszystko w po... - zaczął, ale chyba sam zaczął się orientować, co się stało, bo momentalnie poluźnił uścisk pęków włosów i zaczął wycofywać je niemal równie panicznie. Cyan oddychał ciężko, popiskując z bólu i szorując stopami po pościeli, jakby to miało w czymś pomóc. Włosy Remidoffa wycofały się już zupełnie, zaplatając w kok z tyłu jego głowy, jakby tanelf chciał, żeby były jak najdalej od Cyana.
- Co mogę zrobić?! - spytał panicznie. - Zawołam kogoś! - rzucił bezmyślnie.
Cyan zwrócił na niego przestraszony wzrok. Oczyma wyobraźni nadal zaglądał w tę czarną toń.
- Krwawię... - szepnął, dotykając swojego brzucha i spoglądając na zaczerwienione palce.
Tanelf wlepił w niego rozbiegany wzrok, wstając pospiesznie.
- Ja... - Otworzył panicznie szafkę, próbują znaleźć w niej coś, co mogłoby mu pomóc.  - Cyan, co mam zrobić? - jęknął, oglądając się na niego znowu.
Elf oddychał ciężko, uspokajając się nieco, gdy ból wyraźnie łagodniał, stając się tępy i nieco piekący. Przypominał dolegliwości przy normalnych zranieniach.
- Co to było? - szepnął.
Remidoff zaczął chodzić po pokoju, oglądając się na niego. To podchodził bliżej, to odchodzi. Wsunął nerwowo palce we włosy.
- Nie wiem, chyba... och, Cyan, przepraszam! Nie dotknę cię już! - Coraz bardziej zdawał sobie sprawę z tego, co musiał zrobić. Najwyraźniej tak bardzo próbował trzymać go blisko, że jego włosy zacisnęły się na ciele elfa, wciągając go minimalnie w przestrzeń jego cienia. Tam prawdopodobnie wierzchnią warstwę jego skóry zaatakowały antykryształy. Nie mógł uwierzyć, że mu to zrobił. - Przepraszam – wykrztusił jeszcze raz.
Twarz Cyana miała nieco szarawy odcień, gdy zerknął na tanelfa.
- Zrób coś... - szepnął, wyciągając do niego zakrwawioną rękę.
Remidoff zaskamlał w duchu i pospiesznie sięgnął bandaże ze swojej szafki. Nigdy ich nie używał, zabiegi i tak zawsze wykonywał lekarz, łącznie ze zmianą bandaży. Ale leżały tu schludnie, na wszelki wypadek, od samego początku. W tym, cały zestaw różnych buteleczek, opisanych dokładnie. Niemal podbiegł do Cyana, siadając przy nim i zaczynając niewprawnie owijać jego ramię bandażem.
Cyan, mimo wszystko, spojrzał na to krytycznie.
- Nie dostanę zakażenia? - rzucił cicho. Odpowiedział mu paniczny wzrok.
- Nie wiem – wydusił Remidoff. - Przepraszam – wydusił. Zużył na jego ramię nadmierną ilość bandaża, ale mężczyzna nie protestował. Był przestraszony, ale powoli się uspakajał, widząc jak bardzo sam Remi się zląkł. Było to tak nagłe i dziwne, że jego zaćmiony umysł brał pod uwagę, że tanelf zrobił to intencjonalnie.
Po chwili, Remidoff bezceremonialnie uniósł Cyanowi koszulę i zaczął owijać go bandażem od klatki piersiowej aż po brzuch. Nie było to najszybsze ani najbardziej sprawne, bo trzęsły mu się ręce. Ogarniało go przerażenie, kiedy myślał, że przez to Cyan się tu więcej nie zjawi. Mężczyzna jednak zamknął oczy, pozwalając mu się sobą zajmować. Był w zbyt wielkim szoku tym nagłym przerwaniem sielanki, by móc logicznie o tym myśleć.
- Pewnie całe ubranie mi przemokło – powiedział cicho.
- Tak, jest brudne – wydusił tanelf drżącym głosem. - Oddam ci swoje, nie bądź zły! - Chyba nigdy w życiu nie czuł takich emocji!
Cyan otworzył oczy, patrząc na niego poważnie.
- Co to było....?
- Ja... - jęknął. - Chciałem cię przytulić – jęknął. Doszedł z bandażem do niskich partii jego brzucha i po chwili wrócił do owijania górnej części.
Mimo wszystkiego, na te słowa, w Cyanie coś drgnęło. Aż nie wiedział, co powiedzieć.
- To tylko krew... wyliżę się – powiedział, coraz bardziej się uspokajając. Tłumaczył sobie, że nie po raz pierwszy zajrzał śmierci w oczy.
- Musiałem ścisnąć cię za mocno – wydusił Remidoff sfrustrowany.
Cyan westchnął ciężko. Pewnie nie miał wyczucia jak dotykać żywych istot tymi włosami. W końcu, kiedy dotykali się rękoma, nic się złego nie działo.
- Może lepiej trzymaj je w turbanie na razie? - zasugerował.
- Tak tak! - niemal krzyknął tanelf, wstając i pospiesznie sięgając grubą, białą chustę turbanu. Zaczął go pospiesznie wiązać, jednak w duchu już czuł żal. Tylko włosami mógł naprawdę dotknąć Cyana i już teraz czuł, że będzie mu tego brakować.
- Nic ci już nie zrobię - zapewniał.


------
CDN
« Ostatnia zmiana: Lipiec 15, 2010, 03:01:55 am wysłana przez kasiotfur »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #49 dnia: Lipiec 16, 2010, 02:13:21 am »
- Może potrzebujesz na nie porządnej klatki - westchnął elf, siląc się na żart.
- Mam turban – mruknął cicho Remidoff, najwyraźniej biorąc to do siebie bardzo poważnie.
Cyan zerknął na niego i parsknął śmiechem.
- Wiem, wiem.
- Nie śmiej się, jesteś ranny! - wyrzucił z siebie Remidoff zupełnie rozbity.
- To mam płakać? - Cyan wpojrzał w baldachim, na którym wyhaftowano przytulającego się jednorożca i wielkiego łabędzia.
Tanelf odetchnął ciężko, aż cały drżąc.
- Nie wiem.
- Kiedyś mnie pokąsały skorpiony jak im wpadłem do gniazda. To było dopiero okropne – powiedział Cyan, nieco bagatelizując. - Byłem nieprzytomny kilka dni.
Remidoff wpatrzył się w niego niepewnie, przysiadając na fotelu i przesuwając palcem po haftowanym podłokietniku.
- To dobrze – wydusił. - Znaczy, że tyle doświadczeń miałeś w życiu.
Cyan zaśmiał się znowu, zerkając na niego spod półprzymkniętych powiek.
- Powiedzmy, że to przeżycie bym sobie chętnie darował. Nadal mam ślady na nogach – mruknął.
Remidoff wpatrywał się w niego chwilę w milczeniu.
- Pokaż.
- Zdejmij mi spodnie to zobaczysz – odbił piłeczkę elf.
Tanelf wpatrzył się w niego bez zrozumienia.
- Ale czemu? - wydusił, nie widząc w tym żartu.
- Nie zobaczysz przez materiał – odparł Cyan.
- To sam je zdejmij! - powiedział tanelf szybko, po czym zreflektował. - Aaa, jak nie chcesz to nie zdejmuj – powiedział szybko.
Cyan zwilżył wargi, spoglądając na swoją zabandażowaną klatkę piersiową.
- Nie chcę się zginać – mruknął.
- Nie nie, nieważne! Nie chcę ci sprawiać problemu – powiedział szybko Remidoff.
Drugi mężczyzna prychnął.
- Podwiń mi nogawki i zobacz. Na łydkach jest najwięcej.  - Chciał się pochwalić "ranami wojennymi".
Tanelf w końcu kiwnął głową i usiadł obok niego na łóżku, schylając się, by podwinąć jego spodnie. Na liliowej skórze zobaczył ciemniejsze, nieporośnięte meszkiem plamy. Dwie największe były nawet nieco wklęsłe. Tanelf nie odważył się jednak przesunąć po jego skórze palcami. Po tym, co stało się chwile temu, bał się, że zrobi mu w jakiś absurdalny sposób krzywdę, do tego nie wyglądało to najlepiej. Sam Cyan czuł się trochę niepewnie, ale nie zamierzał dać tego po sobie poznać. W zasadzie był na etapie tłumaczenia sobie, że to był tylko wypadek. Przez jego umysł przebiegła nagle absurdalna myśl, że tanelfowie brzydzą się blizn i brzydoty. Może nie powinien był pokazywać tego Remiemu?
- Zakryj – mruknął. Tanelf zrobił to bez ociągania. Jakoś tak myślał, że będzie to bardziej ekscytujące. Sam nie wiedział, co chciał zobaczyć. Zapadła ciężka cisza.
- To zostaniesz jeszcze? - dopytał jeszcze tanelf jeszcze nigdy nic. Nawet nie zauważyli, kiedy światło w pokoju stało się bardzo przygaszone. Najwyraźniej zapadła noc.
Spojrzenie, które posłał mu Cyan było nieco zaskoczone. W jednej strony, musiałby przejść teraz do pokoju a nie chciał się ruszać. Do jutra się pewnie powinno zagoić. Z drugiej strony... TO się chyba nie działo zawsze, kiedy Remidoff zasypiał? Tanelf odsunął się na skraj łóżka, chcąc mu dać więcej przestrzeni. Nie chciał go naciskać... to znaczy chciał go naciskać, ale nie chciał, żeby to było tak oczywiste.
Cyan westchnął cicho, wpatrując się w niego badawczo.
- Ale... to się nie dzieje zawsze...?
- Nigdy z nikim nie spałem – mruknął Remidoff nieco zgryźliwie, a ciało Cyana przeszedł dreszcz na samą myśl. Zielone oczy tanelfa wpatrzyły się w niego nieco bezradnie.
- Remi... - zaczął Cyan cicho, przełykając ślinę.
- Naprawdę się nie przejmuj jeśli chcesz iść do pokoju – powiedział szybko tanelf. Cyan przełknął ślinę, patrząc na niego niepewnie. Wyciągnął powoli rękę i położył ją na przedramieniu drugiego mężczyzny.
- Chciałbym zostać... - powiedział powoli. - Ale... no... nie wiem, co się stanie.
Tanelf aż wciągnął głęboko powietrze i pokiwał szybko głową.
- Ja rozumiem – roześmiał się nerwowo. - Naprawdę.
Cyan milczał dłuższą chwilę, powoli przesuwając rękę do jego dłoni i splatając z nim palce.
- Może innym razem zostanę – powiedział.
Remidoff spuścił wzrok. Nie chciał ciągnąć tej rozmowy.
- To co...? - Cyan wpatrzył się w niego wyczekująco.
- Do zobaczenia – powiedział tanelf, nie podnosząc wzroku i bawiąc się lekko jego palcem. Czuł się  tak strasznie winny!
- Nn? Remi? - Cyan podniósł się z cichym stęknięciem, przyciągając go bliżej ręką.
- Nie mogę cię odprowadzić – powiedział tanelf cicho, a w pokoju zrobiło się już niemal całkiem ciemno. Nastała cisza nocna.
- W porządku... - mruknął Cyan, wahając się, ale w końcu cmoknął zabandażowaną skroń.
Tanelf obrócił się i zamrugał gwałtownie, wlepiając w niego bezmyślny wzrok. Czuł, że pod bandażami robiło mu się gorąco. Jego oczy lśniły w ciemności, odbijając resztki światła w pokoju.
- Uu – wydusił, nie wiedząc, co powiedzieć.
Cyan uśmiechnął się do niego lekko.
- Hm? - zamruczał.
Tanelf zamrugał, nie wiedząc, co mu odpowiedzieć.
- To coś znaczy? - zapytał w końcu.
Cyan zagryzł wargę, nie spuszczając z niego wzroku.
- I tak i nie. Lubię cię, Remi.
- Cyan... ja to muszę jakoś ogarnąć – wydusił w końcu. - Ale nie wiem jeszcze jak... dobrze?
Elf pokręcił głową.
- Nie stresuj się.
- Czuję, że coś mi umyka – powiedział Remidoff. Coś się w nim burzyło. Kotłowało. Ale zupełnie nie umiał określić co. Jak na zawołanie, usłyszał od Cyana:
- ... co?

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #50 dnia: Lipiec 16, 2010, 02:15:49 am »
- No nie wiem... coś między nami – powiedział niepewnie.
Cyan usiadł wygodniej i ścisnął jego rękę.
- Możesz zapytać jak chcesz – mruknął.
Remidoff odsunął się powoli jeszcze dalej.
- Ja to sobie sam przemyślę – powiedział lekceważąco.
Cyan patrzył na niego chwilę, ale w końcu kiwnął głową i zwiesił nogi z łóżka.
- Dasz mi jakieś ubranie?
- Tak, tak, już – powiedział błyskawicznie, wstając z łóżka i omal nie przewracając się w ciemności o fotel. Cyan aż się zmarszczył. On wszystko dokładnie widział w ciemności.
- Uważaj – ostrzegł. - Zaraz przed tobą jest stół.
- Widzę! - mruknął Remidoff obrażonym tonem i o wiele ostrożniej ruszył do dużej, rzeźbionej szafy.
- Masz jakąś preferencję? - zapytał.
Cyan uśmiechnął się, rozbawiony tym pytaniem.
- To co masz na sobie! - rzucił żartem.
Remidoff zamarł przy szafie, nie wiedząc, jak ma to interpretować.  Obrócił się do niego niepewnie i zaczął ściągać swoją haftowaną koszulę. Cyan wybałuszył oczy, patrząc jak powoli rozpina guziki. Koszula była biała, lniana i całkiem szeroka, tak, że obandażowane ciało wyłaniające się spod spodu, dawało Cyanowi nowe wrażenie jego sylwetki. Nie wydawał się chorowity.  Tanelf odłożył po omacku koszulę na stół i zaczął bez ceregieli rozpinać z boku biodra proste, eleganckie lniane spodnie. Mimo tego, że nie widać było ani skrawka ciała, Cyan miał wrażenie, jakby widział go praktycznie nago. Aż mu się włosy zjeżyły, gdy jego ciało przeszedł prąd ekscytacji. Zobaczył jak tanelf ściąga spodnie a pod spodem, na bandażach miał coś w rodzaju drugich spodni, bielizny o ciasno przylegającym kroju i eleganckim, wysokim stanie. Oprócz  tego, jak mógł się spodziewać, Remidoff był całkowicie zabandażowany.
Cyan zwilżył wargi, widząc jego niezwykle harmonijną, szczupłą sylwetkę o wąskich biodrach i szerokich ramionach. Aż złożył ręce, patrząc na tanelfa, nieświadomego tego, jak dobrze drugi mężczyzna widzi w ciemności. Remidoff podszedł do niego powoli z rzeczami, uważając na każdy krok. Cyan odetchnął i zaryzykował, wyciągając rękę przed siebie. Położył ją na biodrze tanelfa.
- Ah! - zakrzyknął Remidoff, zupełnie zaskoczony, wpatrując się w niego w ciemności, jakby nawet z tak bliska niezbyt dobrze go widział.
- Nie rób, nie mam ubrania! - zaśmiał się nerwowo, najwyraźniej uważając, że to zabawne. Odsunął się nieco. Cyan natomiast objął go w pasie, przyciągając na powrót do siebie. Usłyszał głębokie westchnienie, a ciało tanelfa zaczęło lekko drżeć. Cyan położył mu policzek na brzuchu, wdychając jego słodki zapach.To ciało było takie żywe i ciepłe. Pod bandażami oczywiście.
- Cyan – zaczął Remidoff nerwowo.
- Mm?
- Czuję się niezręcznie – powiedział. - Nie chcę ci czegoś zrobić – dodał.
Cyan westchnął, unosząc nieco twarz i opierając się o brzuch mężczyzny podbródkiem. Pogłaskał go po dolnej części pleców.
- Co mi możesz zrobić?
- Nie wiem – przełknął ślinę. - To, co wcześniej? - Uniósł oczy gdzieś w sufit, zupełnie nie wiedząc, co zrobić w obecnej sytuacji.
Cyan westchnął cicho.
- Masz je zamknięte... - powiedział, mimo wszystko nieco ciszej.
Tanelf uniósł nieco ręce po bokach ciała, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Cyan westchnął cicho, chwytając jedną z nich i ściągając ją na swoje ramię.
- Ale dobrze się czujesz? - dopytał Remidoff, stojąc przed nim bezradnie, cały obandażowany i w tej swojej cudownie białej bieliźnie.
- Trochę piecze – przyznał Cyan. - Ale do jutra powinno być w porządku.
- Cieszę się – kiwnął głową Remidoff. Cyan odsunął się w końcu, nie mając ochotę tulić się to kogoś, kto reagował jak kłoda drewna. Da mu trochę czasu.
- Ubranie?
Remidoff podsunął mu na oślep spodnie i koszulę... całe nim pachnące. Cyan aż się uśmiechnął, zaczynając się rozbierać.
- Może zapal światło? - zasugerował nagle. Tanelf westchnął cicho.
- Nie da się – mruknął cicho. - Jest cisza nocna – dodał płasko.
Cyan aż na chwilę zamilkł, postanowił jednak nie komentować tego, że ostatnio kiedy nie mógł zapalić w nocy światła, miał jakieś 10 lat. Rozebrał się pospiesznie do końca i zaczął wkładać ubranie Remidoffa.
- Jakie delikatne! - powiedział zachwycony. Ich tanelfickie mundurki do pracy może i były wygodne, wydajne i ładne, ale to była zupełnie inna klasa ubrania. Nigdy nie miał na sobie nic takiego, może więc z nieprzyzwyczajenia wynikał jego zachwyt, ale skóra wydawała się go niemal mrowić w każdym miejscu, po którym prześlizgiwała się tkanina. Koszula była luźna, przewiewna, ale i tak układała się idealnie, mimo dość szerokiego wycięcia przy kołnierzu, nie obsuwając się w żadną stronę. Spodnie, które po chwili założył, no cóż, były nieco ciasne. Na różnicę w rozmiarze między nim a Remidoffem nie mógł nic poradzić najlepszy krój. Wstał, obejmując drugiego mężczyznę i przytulając go lekko do siebie.
- Dobranoc.
Remidoff zastanawiał się krótką chwilę i w końcu otarł się o niego policzkiem. Usłyszał ciche westchnienie Cyana, którego aż przeszedł lekki dreszcz. Po chwili, poczuł rękę Remidoffa głaszczącą go powoli po plecach. Złapał powietrze nieco gwałtowniej, wtulając się mocno.
- Chciałbym cię nie wypuszczać – szepnął Remidoff.
- Chciałbym nie wychodzić... - odparł Cyan niewiele myśląc.
Tanelf odsunął się jednak powoli.
- No idź już, idź – mruknął. Cyan zawahał się, ale powoli zaczął wycofywać się do drzwi.
- Do jutra, Remi...
- Zdrowiej szybko – westchnął tanelf.
Cyan uśmiechnął się w ciemnościach, zapominając, że Remidoff tego nie widzi i powoli wyszedł na  korytarz.

*

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #51 dnia: Lipiec 17, 2010, 02:49:32 am »
Dodałam małą rzecz w pierwszym poście - http://soap.kasiotfur.com/index.php?topic=778.msg5987#msg5987

Na zielono.

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #52 dnia: Lipiec 29, 2010, 02:11:17 am »
*

Delikatnie rzeźbiony, jasny wózek ze śniadaniem stał przy ścianie. Koronkowa serwetka z motywem bluszczu leżała pod każdym talerzem z posiłkiem, przykrytym srebrną pokrywką z rączką w kształcie gałęzi drzewa. Metal był nieco ciepły od parujących wewnątrz słodkich bułeczek. Zabieg stosowany żeby je dodatkowo zmiękczyć. Firezzo stał obok stoliczka na kółkach i układał pospiesznie włosy, nadal nieco zaspany. Że też trzeba im było tak szybko zawozić śniadanie... I tak chorzy nie wstawali jeszcze przez pół godziny. Starł niewidzialny pyłek z ramienia. Nie przepadał za tymi mundurkami. Wszyscy musieli nosić takie same. Nawet nie różniły się od tych które mieli księżycowi. Dobrze, że chociaż Laulides nie czepiała się jego włosów ani kolczyka w uchu. Był z niego bardzo zadowolony i nie chciał żeby dziurka zarosła. Mieć przebite ciało było przedziwnym, ekscytującym uczuciem i uwielbiał miny niektórych tanelfów kiedy wzdragali się na ten widok.
Stanął bliżej ściany kiedy usłyszał kroki z dala korytarza.
- …naprawdę nie miał. - usłyszał końcówkę zdania. Akcent wyraźnie wskazywał na księżycową, końcówki słów brzmiały dość płasko i kwadratowo, jakby tylko w połowę słowa wkładali wysiłek.
- Może ukrywa się – odpowiedziała jej inna podekscytowana dziewczyna. - Wiesz, że najbardziej są ekscytujące takie tajemnicze romanse. Jak w tanelfickich powieściach! - aż westchnęła głośno.
Firezzo uśmiechnął się pod nosem. Właśnie tak. Jak jego bliskość z Lauilides. Te ukradkowe spojrzenia. Spotkania w tajemnicy, pod nosem innych pracowników. Oparł się tyłem głowy o ścianę z fakturowaną tapetą.
- No ale KTOŚ by COŚ wiedział... - kontynuowała pierwsza dziewczyna. - Coś jest na rzeczy, że może być bezcelem – zaśmiała się cicho. Firezzo zmarszczył nieco brwi. Nie rozumiał tego określenia. „Bezcel”. Musiało pochodzić z jakiejś gwary elfów księżycowych.
- Weź! Po prostu Xan jest zazdrosny i chce go umniejszyć – mruknęła. - Jak już, to prędzej jest prawda z tymi roserłami.
- To by była w ogóle gruba sprawa. Jak ktoś je ma to się nieźle ukrywa. Się bym nie dziwiła faktycznie, że tak za panem Ranvinem się szlaja... - zawiesiła głos speszona, bo wyszły z koleżanką zza zakrętu i zobaczyły tanelfa stojącego przy ścianie. Firezzo posłał im uśmiech i kiwnął głową. Obie liliowe twarze zrobiły się niemal purpurowe i dziewczyny przyspieszyły kroku.
Tanelf pchnął wózek w drugą stronę i ruszył wzdłuż korytarza. Bardzo ciekawe... Czyli nie tylko on zauważył, że Cyan kręci się podejrzanie blisko Remidoffa. Bo oczywiście wiedział, że o niego musi chodzić. Nie mógł dać takiej sytuacji umknąć. Może będzie w stanie wykorzystać ją dla siebie...

*

Cyan otworzył powoli oczy, czując się nieco obolały. Wstał i szybko wypłukał z ust nieprzyjemny, metaliczny posmak przy małym zlewie w pokoju. Oparł się o otaczający go drewniany blat i spojrzał w lustro. W wątłym świetle nadchodzącego świtu wydał się sobie dość blady. Miał podkrążone oczy i czuł się nieco niewyraźnie. Do tego, czuł  się generalnie nieświeżo, jakby spocił się przez sen. Westchnął ciężko, spoglądając na mechaniczny zegar na ścianie – było jeszcze bardzo wcześnie. Powoli, zsunął koszulę Remidoffa, dochodząc do okna. Widział przez nie rozległą pustynię, ale wschodzące słońce sprawiło, że zmrużył oczy.  Kiedy jednak spuścił wzrok w dół, na zabandażowane miejsca, dostrzegł na nich niewielkie plamki czerwieni. Odetchnął ciężko i, zdziwiony, dotknął palcem śladu na przedramieniu, odkrywając, że jest wilgotny. Czując rosnące zdenerwowanie, szarpnął bandaż, próbując go odwinąć. Tak niewielkie skaleczenia powinny bardzo szybko przestać krwawić. Niestety, Kiedy odwinął opatrunek, zobaczył, że przysuszone ranki  od razu zaczynają wilgotnieć, krwawiąc jaskrawą czerwienią, zupełnie jakby dopiero powstały. Jego serce zaczęło bić szybko, gdy dobiegł do łóżka i zerwał z materaca koc pod którym spał. Przełknął ślinę na widok niedużych plam krwi na prześcieradle. Zaczynał się obawiać, że działo się coś bardzo niedobrego. Pospiesznie zdjął spodnie i narzucił na siebie  najmniej prześwitujące ubranie jakie posiadał, po czym niemal wybiegł z pokoju, kierując się najkrótszą możliwą drogą do apartamentu Remidoffa. Był osłabiony, ale i tak wbiegł po klatce schodowej aż do odpowiedniego korytarza, przejście przez który dłużyło mu się zresztą niemiłosiernie. Wreszcie, bez pukania wpadł do pogrążonego w porannym mroku pomieszczenia i dobiegł do łóżka, pochylając się nad śpiącym tanelfem.
- Remi! - powiedział, dotykając jego ramienia.

**

Remidoff otworzył oczy. Wszędzie dookoła była zieleń, a jego oczy przyzwyczaiły się dopiero po chwili. Był w lesie. Pachnącym trawą, liśćmi, krzewami, świeżymi malinami. Zeskoczył na ziemię z niewysokiej gałęzi. Jego czarne, futrzane łapy opadły miękko na świeżą trawę. Zielonymi, kocimi oczami rozejrzał się między krzewami malin i zaczął iść niewielką ścieżką. Czuł, że wie dokąd. Jego kocie ruchy były zwinne i z łatwością unikał kolców. Rozglądał się coraz uważniej. Zamiauczał głośno, jakby czegoś szukał. Tylko czego...? Zanim jednak zdążył się obejrzeć, jakieś dłonie złapały go pod łapami i pociągnęły w górę. Zamiauczał znowu.
- Tu jesteś kotku! - usłyszał rozbawiony głos Cyana.

*

- Remi, obudź się! - Cyan potrząsał nim nieco nerwowo. Kiedy Remidoff otworzył oczy, wpatrzył się w niego zaspany i zaskoczony, nie do końca jeszcze wiedząc gdzie się znajduje. Zrozumiał jednak, kiedy uchwycił w ręce, swoją bajecznie miękką pierzynę.
- Remi! - powtórzył elf nieco głośniej. - Krwawię!
Remidoff uniósł się do pozycji siedzącej i spojrzał na niego bardziej trzeźwo.
- Co się stało? - wydusił.
Cyan zrzucił koszulę i pokazał mu krwawiącą rankę na przedramieniu.
- Wszystkie tak...
Tanelf zmarszczył brwi i wyciągnął do niego rękę, przesuwając po zadrapaniu i zostawiając krwawe ślady na jego białej rękawiczce.
Cyan zerknął na niego, wyraźnie zdenerwowany.
- Co jest?! - wydusił, patrząc na niego wyczekująco.
- Nie rozumiem... Rozdrapałeś?
- Nie! - pokręcił szybko głową. - Obudziłem się i zobaczyłem ślady na bandażach! - Odetchnął ciężko, wlepiając w niego wzrok, który mówił, że w niego wierzy.
- Boli cię? - zapytał Remidoff, zmartwiony. Przypomniał sobie swój sen i spuścił wzrok.
- Trochę... jak to ranka... takie szczypanie... - mruknął, podnosząc na niego wzrok. Tanelf odetchnął, łapiąc go delikatnie za rękę.
- Zagoi się... - powiedział łagodnie.
Wzrok Cyana stał się sceptyczny.
- Już powinno być... a przesiąka... - Urwał na chwilę, wpatrując się w drugiego mężczyznę z uwagą. - Co się właściwie stało wczoraj...?
- Uh... - Remidoff jęknął cicho, podciągając wyżej kołdrę. Nie chciał o tym mówić. Bał się, że to wystraszy Cyana. - Myślę, że wtopiłeś się w mój cień... - szepnął.
Cyan przełknął ślinę, czując się nieco niepewnie. Słyszał dziwne rzeczy o magii cienia ale nie interesował się tym nigdy zbytnio.
- I co to znaczy? - spytał jednak konkretnie.
- Że ścisnąłem cię za mocno... - mruknął cicho, nie patrząc mu w oczy. - To się nie powtórzy! - dodał szybko.
Elf zagryzł niepewnie wargę, spoglądając na niego.
- Dlaczego się nie goi? - spytał płasko.
- W cieniu są... - Remidoff zmarszczył nieco brwi. - Grudy cienia, nazywają się antykryształami. Jeśli nie potrafisz się przed nimi bronić, twoje ciało nie jest przystosowane do tej magii, to zaatakowały cię z łatwością. One jakby tam... - spojrzał na niego – pływają...
Cyan milczał chwilę, próbując to przetrawić.
- I... kiedy się to zagoi? - chciał wiedzieć.
- Tydzień? Dwa? - Spojrzał na niego szczerze. - Nie są głębokie... - próbował go pocieszyć. - Jesteś bardzo zły?
- … tydzień? - jęknął Cyan nieco zszokowany. Jak miał się z tym kryć tyle czasu?! - … to zostawia blizny? - zaskoczył nagle.
- Nie wiem... - powiedział tanelf, zgaszony i naciągnął kołdrę aż po szyję. Czuł się dziwnie naruszony przez taką pobudkę we własnym pokoju.
Cyan zagryzł wargę.
- Musisz mi pomóc...
- Co mogę zrobić?
Elf odetchnął.
- Nie mam bandaży... - mruknął.
- Pomogę z wszystkim – powiedział Remidoff cicho, z poczuciem winy.
Cyan westchnął ciężko kładąc się przy nim na łóżu. Pochylił się, przytulając policzek do zabandażowanego ramienia. Tanelf zupełnie nie wiedział już co zrobić. Skulił się nieco pod pościelą.
- Chcesz tu zostać...?
Drugi mężczyzna zaśmiał się cicho.
- Przepraszam, że nie zostałem na noc... - mruknął.
Tanelf zmarszczył brwi pod bandażem.
- Nie przepraszaj. Rozumiem. Po tym wszystkim. Chcę tylko... zrozumieć co chcesz żebym zrobił...
- Zmień mi bandaże – powiedział po prostu. Z więkzością poradziłby sobie sam, ale nie zamierzał odrzucić szansy na dotyk Remiego. Ten zerknął na niego i kiwnął głową.
- Zejdziesz? Muszę się ubrać... - powiedział zakłopotany. - Zaskoczyłeś mnie...
- Nie przeszkadzaj sobie – mruknął Cyan, siadając na łóżku. Tanelf zerknął na niego z lekką irytacją.
- Nie gap się.
Elf zachichotał.
- Jesteś w bandażach – zauważył, choć i on miał wrażenie, że jest w nich nagi. Oddech Remidoffa przyspieszył, kiedy zaczynał się denerwować.
- Cyan, może po prostu wróć później.
Mężczyzna westchnął ciężko.
- Zamknę oczy.
Remidoff odetchnął ciężko i zaczął się wysuwać spod kołdry.
- To to zrób.
Na własne życzenie trzeba było by dżentelmenem. Szlag.
Cyan westchnął ciężko i zamknął oczy. Bardzo chciał zerknąć. Usłyszał tylko odgarnianie kołdry, kroki, otwieranie szafy, pospiesznie szamotanie materiałów. Uśmiechnął się, wyobrażając sobie jak się pospiesznie ubiera. Trwało to wiele przeciągających się minut.
- Już – mruknął Remidoff, nieco bardziej odprężony, a kiedy Cyan otworzył oczy, zobaczył jak wpina sobie broszkę w turban z błękitnego atłasu.
- Ładnie wyglądasz – skomentował. Tanelf zerknął na niego z zadowoleniem, czując się w ubraniu o wiele pewniej.
- To zajmijmy się twoimi bandażami. - Rękawiczki też najwyraźniej miał nowe, bo nie było na nich czerwonej plamy.
- Mhm – zgodził się zdejmując spodnie i pozostając w białej bieliźnie. Remidoff odchrząknął i podszedł do niego z bandażami.
- Dobrze spałeś? - Zerknął na niego.
Elf zaśmiał się, kręcąc głową.
- Nie  bardzo.
- Przykro mi... - Stanął przy nim, nie wiedząc jak się zabrać za bandażowanie.
- Powoli, warstwami – powiedział, wyciągając odwinięte przedramię w jego stronę. Tanelf przełknął ślinę i kiwnął głową, stając bliżej. W pełnym świetle wszystko wydawało się jakieś takie... odkryte. Zanim jednak zaczął bandażować, drzwi otworzyły się, a Firezzo spojrzał na nich, powoli marszcząc brwi.

(CDN!!! :DDD )
« Ostatnia zmiana: Lipiec 29, 2010, 10:33:35 pm wysłana przez Bollomaster »

berniak

  • czytacze
  • Full Member
  • *
  • Wiadomości: 136
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #53 dnia: Wrzesień 06, 2010, 01:00:57 am »
Remidoff otworzył nieco szerzej oczy, a jego serce stanęło. Jak niby miał to wytłumaczyć!? Firezzo nie odezwał się, ale powoli wszedł do środka z wózkiem na jedzenie i zamknął za sobą drzwi.
- Kurwa... - syknął Cyan, zrywając się. Wpatrzył się wściekle w oczy tanelfa. Nie miał pojęcia co mu powiedzieć. Miał tu prawo być o tej porze.
- Co tu się dzieje? - zapytał jakby miał prawo się dopytywać.
- Cyan... jest ranny – wydusił Remidoff, jakby pisnął, tłumacząc się.
- Widzę... Bardzo ciekawe pręgi. Dlaczego nie jest u lekarza?
-  Nie potrzebuję lekarza. Znikaj stąd! - syknął Cyan, łapiąc Remiego za ramię. I jeden i drugi tanelf, wybałuszył na niego oczy. Remidoff nachylił się nieco, jakby chciał uniknąć dotyku.
- Lepiej mi powiedzcie co tu się wyrabia, bo dowiem się prędzej czy później, zapewniam. - Firezzo uniósł brwi, uśmiechając się pod nosem i zaplatając ramiona na piersi. Był dobrze zbudowanym mężczyzną. Remidoff wydawał się przy nim o wiele mniejszy. Nadrabiał tylko wysokością. A Firezzo był widoczny cały. Jego piękna, gładka skóra, lśniące włosy, lekko wydatne usta...  Strasznie to frustrowało Cyana. Nie chciał być nim zafascynowany. Firezzo był wyjątkowym kutafonem.
- Nic się nie dzieje. Daj panu Ranvinowi spokój!
Remidoff wpatrywał się w nich niepewnie. Nigdy nie był w tak konfliktowej sytuacji!
- Ja... naprawdę nie czuję się komfortowo – wydusił, cofając się za stół.
- Myślisz, że pójdzie tak łatwo? - prychnął Firezzo, do Cyana, jakby Remidoffa nie postrzegał jako zagrożenia. - Mogę zrezygnować z dociekań. Za pewną cenę. Wszyscy mamy swoje sekrety w końcu...
Elf zwilżył wargi, patrząc na niego ze złością. Oddychał ciężko, a delikatne włoski jeżyły się na jego ciele. Spojrzenie orzechowych oczu Firezzo, spoczęło na nim, a potem na Remidoffie.
- To wszystko zostaje między nami – powiedział, poważniejąc. Bez uśmiechu, wyglądał równie pięknie.
Cyan myślał gorączkowo i, niestety, na nic nie wpadał.
- Czego chcesz? - mruknął w końcu Cyan, zerkając na Remidoffa. Ten kiwnął szybko głową. Wyglądał jak ktoś kto najchętniej by się schował pod łóżko, choć nie przystawałoby to do jego godności.
- Pragnę jego – powiedział nieco dramatycznie, wskazując na chorego tanelfa. - Jego czasu... - dodał obserwując Cyana uważnie. Liliowa skóra nieco pociemniała.
- Pan Ranvin nie ma dla ciebie czasu! - powiedział szybko. Sama myśl, że Remidoff miałby spędzać czas z tym chujem, działała mu na nerwy. Remidoff zerknął na niego niepewnie.
- No nie wiem Cyan... Jeśli to skończy te problemy... - jęknął cicho. Firezzo kiwnął głową z zainteresowaniem.
Elf zerknął na niego, zagryzając wargi.
- Czego chcesz? - burknął do Firezza. Ten poprawił, wcale nie potrzebujący poprawiania, splot włosów i zerknął na Remidoffa konspiracyjnie.
- Pragnę ci namalować portret, panie Ranvin – uśmiechnął się lekko, a chory tanelf aż się nieco zgarbił, zerkając na niego z przerażeniem. Cyan zauważył to i aż postąpił kilka kroków w stronę drugiego pracownika.
- Ocipiałeś?! Nikt go w życiu nie widział, a ty chcesz go malować? Stuknij się w ten głupi łeb! - skrzywił się.
Remidoff zamarł, stojąc jak słup, a drugi tanelf, aż wydął wargi z niechęcią.
- Jaki z ciebie prostak – burknął. - Głupi jak ten kamień z pustyni. Nie muszę go odkrywać, żeby namalować całą głębię jego pięknej istoty... - powiedział wzniośle, jeszcze bardziej się prostując. Remidoff poprawił broszkę na turbanie i wpatrzył się w niego z nowym zainteresowaniem. Cyan dostrzegł to i odwrócił wzrok. Teraz, jak ten piękny tenelf się nim zainteresował, raczej nie będzie już chciał przebywać z nim. Zacisnął zęby.
- Odezwał się pieprzony arystokrata z wielkiego miasta!
- Pracuję tu z wyboru, dla nowych doświadczeń życiowych – powiedział z wyższością i uśmiechnął się do, zagubionego w tym wszystkim, Remidoffa.
- Też się masz czym chwalić!  - syknął. - Pogadamy jak kiedyś naprawdę będziesz potrzebował to robić, żeby żyć! Jak wszyscy poza tanelfami! - rzucił agresywnie.
- Panie Ranvin, czy on tu naprawdę musi być i się wydzierać? Zakłócać panu spokój? - zapytał, teatralnie zmęczonym tonem. Remidoff aż stanął bliżej Cyana, rozglądając się nerwowo.
- Tak tak! Dobrze mi się z nim spędza czas. Ja... nie mów o tym nikomu – wydusił szeptem. - Ale portret? Nie wiem jak długo tu jesteś, ale nie, to naprawdę niemożliwe. Ja zapłacę...
- Widzisz, że tego nie chce – odezwał się Cyan, patrząc na Firezza. - To inny tanelf, dlaczego chcesz mu to robić?!
Firezzo odetchnął ciężko i przewrócił oczami.
- To będzie portret w bandażach. Nic więcej.
Remidoff odetchnął i zerknął na Cyana niepewnie.
- Tylko tyle, na pewno? - I tak nie był zachwycony, czy przekonany, ale może mógłby to zrobić dla spokoju. Bezpieczeństwa spotkań z Cyanem.  
Elf spojrzał na niego powoli.
- Remi... na pewno?
- O ile na pewno w bandażach... - Poruszył się niepewnie.
- O ile dochowacie tej tajemnicy – powiedział poważnie Firezzo.
- Tak. Możemy mieć taki układ... - mruknął Remidoff.
Cyan przełknął ślinę, nieszczęśliwy z takiego obrotu sprawy.
- Skończyłeś? - mruknął.
- Nie.
Remidoff spojrzał na niego przerażony.
- Śniadanie! - roześmiał się się Firezzo, robiąc to z pełną premedytacją.

**
« Ostatnia zmiana: Wrzesień 06, 2010, 11:01:32 am wysłana przez Bollomaster »

berniak

  • czytacze
  • Full Member
  • *
  • Wiadomości: 136
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #54 dnia: Wrzesień 06, 2010, 01:01:56 am »
(a to poprowadzona sesja :>)


*

Po tygodniu, mimo codziennych wizyt u Remidoffa, rany wciąż krwawiły, a Cyan robił się coraz bardziej osłabiony. Pracował jak zwykle, ale mimo wszystko był rozkojarzony i miał mniej energii. Coraz bardziej go to martwiło, bo przecież nie wiedział, ile tanelf tak naprawdę wie o leczeniu tych ran. Nie mógł iść do medyka, bo wtedy cała sprawa wyszłaby na jaw, a wtedy on mógłby stracić pracę, aktualny sposób na życie, może karnie musiałby zwrócić część już otrzymanej pensji... no i, nie było się co oszukiwać, raczej nie zobaczyłby już Remidoffa. Po ciągłej walce z myślami, z samego rana w swój dzień wolny, udał się do mało uczęszczanego budynku o charakterze gospodarczym, w którym pracowali w zasadzie wyłącznie elfowie księżycowi. Był on, w porównaniu z resztą zabudowań asylumu, dość obskurny. Ściany były szare i proste, a podłogi, choć czyste, wykonane były z drewnianych desek, a nie marmuru. To Cyana nie odrzucało, bo bywał w znacznie gorszych miejscach, jednak z każdym krokiem po biegnących pod ziemię schodach, czuł się coraz mniej pewnie. Piwnica, którą zajmował Kasabian, szaman elfów księżycowych, była bardzo niska i dość klaustrofobiczna, choć drzwi prowadzące do jego komnat na pierwszy rzut oka wyglądały na tanelficki wyrób. Cyan stał przed nimi, długo się wahając. Uzdrowiciele byli potrzebni, jednak elfowie darzyli ich pełną swoistego szacunku niechęcią, a mężczyzna nie był wyjątkiem. W dodatku, sam Kasabian był wyjątkowo antypatyczną, starą istotą. Wreszcie, Cyan zmusił się do zapukania do drzwi. Po chwili, usłyszał za drzwiami ruch. W kierunku wejścia zbliżały się bardzo powolne, posuwiste kroki, które świadczyły o tym, że gospodarz wolałby, by mu nie przeszkadzano. W końcu jednak, rozległo się zaproszenie do wejścia. Cyan, który cofnął się, przekonany, że szaman sam go wpuści, wrócił do drzwi i pchnął je, wchodząc do obszernego pomieszczenia wypełnionego przeróżnymi fiolkami, dziwnymi przyborami, a także pyłem i różnego typu kamieniami pozamykanymi w dużych, przejrzystych słojach. Wszystko było utrzymane w szarawo – białych kolorach, a słodkawo – sterylny zapach panujący w pomieszczeniu kojarzył się Cyanowi z pustynnymi jeziorami, z których pochodziła też część kamieni.
Kasabian stał na środku głównego pokoju, ubrany w obcisłą kamizelkę i szarawary. Ogolona głowa tylko nieznacznie połyskiwała bielą odrastających włosów.
- Czego chcesz, Cyan? -  spytał, gdy elf zamknął za sobą drzwi. Zapytany, zmarszczył brwi, patrząc się na niego niepewnie, nieco zamurowany.
- My się znamy...? - spytał, wpatrując się w szamana badawczo.
Ten przewrócił oczyma, widocznie zniecierpliwiony.
- Cyan, pracujesz tu już ile... miesiąc?
Pielęgniarz wbił wzrok w ziemię.
- Mam problem – wydusił. - Ale muszę to zachować w tajemnicy. - Powoli podniósł na starszego mężczyznę wzrok. - Rany.
Szaman zbliżył się powoli, marszcząc brwi.
- Wdałeś się w bójkę?
- Nie... - Cyan podniósł na niego powoli wzrok. Nerwy go zjadały na myśl, że wszystko się wyda.  - Dotknął mnie... włosami.  
- Włosami mówisz... - zamruczał szaman, a w jego głosie zabrzmiał cień zainteresowania, ale też zrozumienia.
Nie czekając na nic, odsunął rękaw koszuli i rozwinął bandaż, ukazując krwawiące rany. Podniósł niepewnie wzrok na szamana, który z każdą chwilą wyglądał na bardziej zainteresowanego. Mimo wszystko, Cyan nie był pewien, czy mu się to podoba.
Uzdrowiciel złapał jego rękę i dotknął jednej z ran kciukiem, wciskając w nią opuszek palca i bezceremonialnie w niej nim pogrzebał. Cyan aż się odsunął, krzywiąc się z bólu. Nie wyrwał jednak ręki.
- Ciekawe... bardzo ciekawe... - Szaman odsunął się w końcu, spoglądając na niego z uwagą, ale nie  jak na żywą istotę, a raczej jak na przedmiot badań, ciekawy przypadek.
- Umiesz to wyleczyć? - zapytał elf.
- Potrafię – powiedział szaman, patrząc na niego badawczo. - Kto ci to zrobił?
Cyan zagryzł wargę. Nie mógł wydać Remidoffa...
- Wolałbym tego nie zdradzać... - powiedział płasko, patrząc w oczy uzdrowiciela, który odetchnął, kręcąc głową.
- Jak dobrze go znasz?
Cyan przełknął ślinę.
- Spędzam z nim sporo czasu, ale nie znamy się długo... to ważne? - dopytał.
- Tak... - mruknął mężczyzna, odchodząc w głąb pomieszczenia, w kierunku grubej, szarej kotary. Cyana wprawiał w nerwowość fakt, że nie potrafił ocenić, gdzie w komnacie znajdowało się źródło światła.
- Zaryzykuję – stwierdził szaman, jakby to o jego ryzyko chodziło i pociągnął materiał, który po chwili opadł na ziemię z hukiem sugerującym, że jest cięższy niż na to wygląda.
Oczom Cyana ukazało się proste łóżko, wyłożone śnieżnobiałą pościelą.
- Odsłoń rany i się połóż – polecił Kasabian, zaczynając krzątać się wśród swoich specyfików. - Mam nadzieję, że masz czas. To zajmie parę godzin. Młodszy elf zawahał się, ale w końcu energicznie zdjął koszulę i przewiesił ją przez oparcie krzesła. Szybkim krokiem przeszedł pokój i siadł na nietypowo twardym materacu.
- Połóż się – powiedział uzdrowiciel, dochodząc go niego i zaczynając znów okrywać posłanie kotarą.
Serce Cyana zabiło szybciej, gdy otulił go półmrok. Nie wiedział, co myśleć. Wizyty u szamanów napawały go silnym niepokojem. Nikt nie wiedział, jakie skutki mają tak naprawdę ich metody. I czy temu w ogóle można było ufać? To, że tanelfowie go zatrudnili o niczym nie świadczyło, bo nie znali oni przecież księżycowej magii. Może to właśnie on wywołał u niego tę chorobę, bo przecież Remidoff nigdy by tego specjalnie nie zrobił... Z drugiej strony, magia, którą stosował Kasabian była Cyanowi znana i, bez względu na to, czy okaże się skuteczna, czy nie, uzdrowiciel wiedział, jak ciało księżycowego elfa na nią zareaguje. Rozważając wszystkie za i przeciw, Cyan obrócił się na bok, obserwując, że w miejscu, gdzie przed chwilą leżał już widać było krew, wyglądało to jednak nie jakby czerwień plamiła białe prześcieradło, a raczej jakby to biel wchłaniała krew. Zza kotary dało się słyszeć dźwięki stukającego o siebie szkła, ucierania, a jednocześnie, do nozdrzy elfa dobiegł słodki, mleczny zapach, który jednoznacznie kojarzył mu się z bielą. Dochodził do tego odgłos cichej recytacji.
Po chwili, stukanie ustało, a kotara uchyliła się, ukazując zacienioną postać Kasabiana, trzymającego w dłoniach dwa identyczne, kryształowe puchary. W lewej ręce miał szarawy napój, w lewej zaś mlecznobiały. Nad tym kielichem unosiła się para, co sugerowało, że to jego zapach było czuć już wcześniej. Uzdrowiciel zaczął miarowo, kolistymi ruchami poruszać oboma naczyniami. Z każdą chwilą, powieki Cyana stawały się cięższe, ale nie obawiał się tego tak, jakby mógł. Kiedy jako dziecko złamał nogę, szaman także wprowadził go w trans, widocznie więc tak musiało być. Wreszcie doszedł do stanu, w którym nie był w stanie się ruszyć. Wpatrywał się tylko w postać Kasabiana zmęczonym wzrokiem. Mężczyzna podszedł do niego, odstawiając biały napój na bok i uniósł głowę pacjenta, rozchylając jego wargi, by napoić go szarym płynem. Ten był absolutnie obrzydliwy i gdy Cyan poczuł pierwsze krople w ustach, miał ochotę wszystko to wypluć, jednak stan, w którym się znajdował pozostawiał go w absolutnej niemocy.
« Ostatnia zmiana: Wrzesień 06, 2010, 11:10:57 am wysłana przez Bollomaster »

berniak

  • czytacze
  • Full Member
  • *
  • Wiadomości: 136
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #55 dnia: Wrzesień 06, 2010, 01:02:45 am »
Nagle, elf otworzył oczy i wpatrzył się w bezkresny mrok nad sobą. Dopiero po chwili, dostrzegł na nieboskłonie jasne punkciki gwiazd. Odetchnął, zaskoczony, przesuwając dłonią po powierzchni, na której leżał. Była jak... pustynny pył, ale gdy usiadł i wypuścił nieco białego „piasku” z garści, okazał się znacznie lżejszy i drobniejszy niż ten, który znał. Milczał chwilę, zadziwiony i zaniepokojony. Na pierwszy rzut oka, wydawało się, że znalazł się na pustyni, tylko w jakim celu Kasabian by go tu porzucił? Wstał chwiejnie i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że ból ustał. Pospiesznie zerknął na swoje ręce i uśmiechnął się szeroko, widząc zdrową, całą skórę. Po ranach nie było nawet śladu!
Kiedy już się tym nacieszył, do jego umysłu powrócił niepokój.
- Kasabian! - zawołał, składając dłonie przy ustach. Niestety, bezkresna, biała pustynia nie odpowiedziała. Kiedy przyjrzał się jej uważnie, doszedł do wniosku, że piasek lśni, choć trudno było stwierdzić, czy wydzielał je sam, czy też po prostu opalizował blaskiem gwiazd. Wszystko było jasne i połyskliwe jak księżyc.
Cyan ruszył, ponownie wołając szamana, ale zachwiał się. Miał wrażenie, że coś jest nie tak. Stał prosto, a mimo to odnosił wrażenie, że nie znajduje się w pozycji pionowej chyba - poziomej?. Stwierdził też, że horyzont nie tylko wydawał się być dziwnie blisko, ale wręcz jawił się jako nieco wygięty. Jakby... znajdował się na kuli. Nagle, z jednej strony zauważył dziwne wysklepienie na horyzoncie, zupełnie, jakby bardzo daleko znajdowała się góra. Nie widząc wokół siebie innych punktów orientacyjnych, powoli ruszył w tamtą stronę, licząc kroki, w razie, gdyby chciał się wrócić. Coraz lepiej utrzymywał równowagę, ale wzniesienie budziło w nim coraz większy niepokój. Rozszerzało się regularnie, ale potem zaczęło się znów zwężać ku dołowi, jakby miało kulisty kształt. Wreszcie, miał je nad sobą i pokręcił głową, coraz mniej pewnie. Nie wiedząc, co robić dalej, znów się rozejrzał po bezkresnej pustyni. Nie mógł się pozbyć odczucia, że  to dziwne, obce miejsce jest na swój sposób znajome. Do tego, teraz obrzydliwy napój, który podał mu szaman, wydawał mu się doskonały i chętnie napiłby się go znowu. Nagle, zorientował się, że to nie piasek ciągnie się bezkreśnie. Biały, pylisty brzeg płynnie przechodził w lekko falującą, białą wodę. Wyglądała jak mleko i ciągnęła się aż po horyzont, jak morze, które widział w wizji wywołanej opowieścią Remidoffa. To wzbudziło nieprzyjemne wspomnienia, ale od momentu w którym ujrzał zbiornik, zaczął czuć silnie narastające pragnienie. Zbliżył się powoli do brzegu i wpatrzył się w delikatne fale omywające stały grunt. Tak bardzo chciał się napić, ale kto wiedział, czym była ta „woda”? Nie mogąc już wytrzymać, zanurzył palec bosej stopy przy brzegu. Wydawała się mieć też konsystencję mleka. Dopiero po chwili zauważył, że od miejsca, którego dotknął, rozchodzą się koliście fale i bynajmniej nie przestawały. Po dłuższej chwili wahania, Cyan postanowił mimo wszystko napić się wody. Nabrał jej trochę w ręce i odsunął się od brzegu. Widział, że woda zaczęła mocniej pulsować, to zapadając się, to uwypuklając. Patrzył na to niepewnie, ale w końcu wziął maleńki łyczek. Faktycznie, było to słodkie mleko. Nie mógł nie zauważyć, że woda przy powierzchni aż zabulgotała. Wpatrywał się w to z niepokojem, jednak pragnienie zwyciężyło i pospiesznie upił dużą porcję na raz, resztę rzucając na piasek. Woda na powierzchni jeziora wyglądała, jakby wrzała, pieniąc się i raz po raz wysklepiając w obły, owalny kształt w kolorze nieprzeniknionej czerni, która wyraźnie odcinała się od wszechobecnej bieli krajobrazu. Cyan nie przestawał w nią patrzeć, gdy nabierała coraz wyraźniejszego kształtu głowy. Elf zaczął się nieco nerwowo odsuwać, gdy spod wody ukazały się czarne ramiona, a potem ręce, które nagle rozłożyły się, ukazując, że nie są jednolitą masą. Stwór miał długie, szczupłe palce.
- Kim ty jesteś?! - krzyknął do niego Cyan. Postać przestała się wynurzać, kładąc płasko dłonie na powierzchni wody jak na blacie stołu. Nie odpowiedziała, wpatrując się w niego pozbawioną rysów twarzą.
- Pokaż twarz! - rzucił Cyan, widząc, że raczej nie otrzyma odpowiedzi. Zademonstrował o co chodzi, przecierając rękoma twarz. Istota powtórzyła gest, zgarniając do wody czarną maź, ale w niczym to nie pomogło, bo jej twarz wciąż była czarna jak smoła. Substancja skapywała do wody, rozmywając się na jej mlecznobiałej powierzchni. Nie czekając na kolejne reakcje mężczyzny, stwór zaczął wychodzić na brzeg. Miał zaskakująco harmonijną i zdecydowanie męską sylwetkę o szerokich ramionach i wąskich biodrach. Cyan rozejrzał się, zaniepokojony, w poszukiwaniu czegoś, czego mógłby ewentualnie użyć jako broni. U swoich stóp zobaczył spore kamienie przypominające perły. Schylił się po jeden z nich pospiesznie i zaraz przyjął stabilną postawę, wpatrując się w stwora, który właśnie postawił czarną stopę na brzegu. Elf wpatrywał się w niego, a istota zbliżała się do niego równomiernym, powolnym krokiem.
- Czego chcesz? - spytał Cyan, ale postać nie odpowiedziała, prąc do przodu. Gdy dzielił ich mniej więcej metr, elf, wystraszony coraz bardziej, zacisnął dłoń na perle i uniósł wolną dłoń w jednoznacznym geście.
- Stop!
Istota chyba wreszcie zrozumiała, bo znieruchomiała. Niespodziewanie jednak, gdy elf najmniej się tego spodziewał, zobaczył w nieprzeniknionej czarnej masie jaśniutkie białka , które okalały błyszczące, zielone tęczówki. Cyana zmroziło. Znał je. Z twarzy milczącego stwora patrzyły na niego bez wątpienia oczy Remidoffa. Opuścił rękę, wpatrując się w niego, zszokowany.
- Remi...? - wyszeptał. Kąciki oczu istoty uniosły się, jakby w uśmiechu i wyciągnęła w jego stronę ociekającą mazią rękę. Cyan odskoczył, czując, że żołądek podchodzi mu do gardła. Czuł, że nie powinien dotykać mazi, ale przecież miał... sztylet? Nawet nie poczuł, gdy perła się w niego przekształciła. Uniósł go, płaską stroną w kierunku istoty i zaczął powoli zbliżać przedmiot do twarzy postaci. Musiał wiedzieć. Istota jednak zareagowała gwałtownie, odtrącając jego nadgarstek i wtrącając mu broń z dłoni. Cyan krzyknął cicho, czując gwałtowne pieczenie. Czarna substancja przeszła na jego skórę i teraz gwałtownie na niej bulgotała.
- Odejdź! - krzyknął Cyan, odskakując dobre dwa metry. Ukucnął, odruchowo i rzucił pustynny pył na ranę. Ulga była natychmiastowa, zaczął więc wcierać go w nią więcej, nie spuszczając wzroku z istoty. Odgradzała go od sztyletu, a Cyan musiał się do niego dostać. Przychodziło mu do głowy, że jeśli pył pomaga na ból wywołany tą substancją, może mógłby go użyć przeciwko stworowi? Nabrał dużą garść piasku i rzucił nim w potwora. Ten cofnął się. Po ruchach dało się poznać, że jest z tego faktu wyraźnie niezadowolony. Pełen ulgi, Cyan nabrał pełne dwie ręce pyłu i rzucił nim w stwora, chcąc go odpędzić w kierunku wody. Może zagoniony tam, skąd przyszedł, odejdzie? To wyglądało trochę tak, jakby w tym stworze był Remidoff, co jeśli sztyletem skrzywdziłby także jego?! Po kolejnym uderzeniu pyłem, istota kucnęła nad sztyletem w drapieżnej pozycji a jej twarz otwarła się ukazując piękne, białe zęby i ciemnoróżowe dziąsła. Stwór zasyczał groźnie, a Cyan nie wahał się, by kopnąć w jego stronę piaskiem. Istota odsunęła się na tyle, by mógł chwycić porzucony sztylet. Próbował zagonić ją na powrót do wody. Okrążali się chwilę, a elf poczuł wodę obmywającą jedną z jego stóp. Przez chwilę, myślał, że to środowisko mu sprzyja, ale nadzieja zamarła w nim, gdy zobaczył szeroki, bardzo złowrogi uśmiech na twarzy, która chwilę potem znikła mu sprzed oczu. Usłyszał za to ruch za sobą, ale nim się obejrzał, poczuł gwałtowne pieczenie na nagich plecach. Krzyknął, odskakując. Stwór stał po kolana w wodzie, wyciągając do niego lepkie ręce, wtedy jednak, rozległ się szybki tętent kopyt. Cyan zobaczył ruch kątem oka. Nic więcej nie zobaczył, ale gdy zorientował się, że odgłos, odwrócił uwagę potwora, zdecydował się zadziałać. Nie mógł uciec. Dokąd miałby? Zdecydował się wypróbować jedyną logiczną opcję i pchnął istotę ostrzem w ramię. Ta zawyła, a spod czarnej powłoki, trysnęła oślepiająca biel, zalewając całą rękę stwora, który skrzeczał na niego w nieznanym, szczekliwym jezyku. Jej czaszka nagle trysnęła w górę całymi falami mazi. Wyglądały jak włosy i ruszyły w stronę mężczyzny.  Cyan ruszył w kierunku postaci, która jednak uchyliła się. Wykorzystał jednak przyspieszenie i ciął „włosy, które odpadły niemal natychmiast, rozlewając się w bezładną masą. Następny cios, elf zadał w bok ciała, po tej samej stronie, co ramię. Istota zakwiliła przeraźliwie, najwyraźniej tracąc równowagę, bo przewróciła się w wodę, brocząc bielą, jakby wypływały z niej całe wnętrzności. Widząc, że to jedyna droga, elf zadał jej ostatni cios w drugi bok i odszedł kilka kroków, patrząc jak mlecznobiała woda rozmywa czarną postać, jakby nigdy nie istniała.
Oddychał ciężko, ściskając z całej siły sztylet. To wszystko? O to chodziło? Nim jednak zastanowił się więcej, usłyszał odgłos maleńkich kopytek. Odwrócił się powoli i za sobą ujrzał dużą, smukłą sarnę, która wyglądała jak te z okna w pokoju Remidoffa. Była jednak koloru mleka, a na grzbiecie widać było jeszcze bielsze paski. Jedynie jej piękne, duże oczy wyróżniały się tonacją. Wyglądały jak rubiny.
Cyan odetchnął ciężko i powoli opuścił broń, zbliżając się do zwierzęcia. Ono nie budziło w nim niepokoju. Sarna także podeszła bliżej, od razu sięgając nosem do jego rannej ręki. Poczuł jej ciepły język na skórze i uśmiechnął się błogo. Podrapał ją za uchem, czując jak ból mija. Co dziwne, także czerń znikała. Elf odetchnął, przypatrując się jej. Rana na plecach wciąż okropnie piekła. Bez zastanowienia, mężczyzna usiadł na piasku, odwracając się do niej tyłem. Mokry nos zwierzęcia przesunął się po jego karku, a potem niżej, aż do rany, którą sarna zaczęła delikatnie wylizywać. Cyan uśmiechnął się, bo czuł się, jakby jej szorstki język czesał króciutkie futerko pokrywające mu skórę. Jedną ręką sięgnął w tył, by pogładzić ją po boku. Nagle jednak, usłyszał gwałtowny świst i zwierzę upadło z głośnym jękiem. Cyan poderwał się, patrząc z przerażeniem na podrygujące na piasku białe ciało przeszyte długą i grubą strzałą zakończoną piórami. Czerwona krew zwierzęcia wsiąkała w mleczny pył. Było w tym widoku coś, co zupełnie mroziło mu serce. Z prawej strony słyszał dudniący tętent kopyt. W ich stronę pędził jeździec na ogromnym koniu. Hełm o kształcie kruczego dzioba zakrywał mu górną połowę twarzy, ale widać było, że szeroko się uśmiecha. Wielki, biały kruk zaskrzeczał na ramieniu wojownika, który ruszył w jego stronę, popędzając ogiera.
Cyan zerknął jeszcze na cierpiącą sarnę. Może powinien ją dobić, ale gdzieś, z tyłu umysłu czaiła się nadzieja, że może mógłby ją jakoś odratować. Ścisnął mocno sztylet i stanął między nią a nacierającym jeźdźcem. Widząc to, ten wyciągnął kolejną strzałę i napiął łuk, celując w elfa, który jednak jakimś cudem uniknął trafienia. Kruk wzbił się w powietrze, lecąc nad swoim panem. Teraz jednak zaczął gwałtownie opadać w kierunku Cyana, który ugiął kolana, przygotowany na odparcie ataku. Ptak jednak był szybszy. Jego ostre szpony zagłębiły się w policzkach elfa, rozrywając jego ciało i drapiąc go aż do kości. Mężczyzna zawył rozdzierająco, upuszczając nóż i kurczowo chwytając się nóg kruka.

Nagle, Cyan zerwał się z głośnym krzykiem, chwytając się za twarz. Puls niemal rozsadzał mu czaszkę. Dopiero po chwili, zorientował się, że siedzi na miękkim łóżku. Kasabian siedział na krześle blisko niego, przypatrując się tej scenie z zainteresowaniem.
- Ciekawe... - powiedział znowu.
Cyan nerwowo obejrzał swoje ręce i, tak jak w śnie, nie było na nich nawet  śladu po ranach. Odetchnął, uśmiechając się z ulgą, mimo koszmarnego snu.
- Jestem zdrowy.
- Zadziwiająco zdrowy – potwierdził szaman spokojnie. - Widocznie ma na to wpływ twoja młodość...
Cyan przełknął ślinę, znów czując się niezręcznie. Chciał już iść i zobaczyć, co z Remidoffem. Musiał go zobaczyć!
- Dziękuję – powiedział, powoli zwieszając nogi z łóżka. Czuł się bardzo zmęczony. - Pójdę już...
Szaman wpatrzył się z niego.
- O nie, nie nie, pamiętaj, że wisisz mi przysługę!
- Słucham? - Cyan zamrugał, wpatrując się w niego zaskoczony. - Jesteś tu, by nas leczyć...
Kasabian odetchnął, kręcąc głową.
- Nie myślisz chyba, że będą cię leczyć za darmo, nie wiedząc, co ci jest. A przecież chcesz to utrzymać w tajemnicy... - mruknął miękko.
Cyan przełknął ślinę, patrząc na niego wrogo.
- Przynajmniej na razie jesteś zdrowy – stwierdził uzdrowiciel. - Bez mojej pomocy, rany sączyłyby się jeszcze co najmniej trzy tygodnie, a wytrzymałeś z trudem już 8 dni... zgadłem? - spytał, ewidentnie dumny ze swojej wiedzy.
Cyan skrzywił się.
- Tak... to ile będę zdrowy? - rzucił nieco opryskliwie.
- Jesteś zdrowy – odparł szaman, marszcząc brwi. - Wiem, jak to leczyć.
- „Na razie” sugeruje, że to się zmieni – nie ustępował Cyan.
Kasabian wzruszył ramionami.
- Zrobił ci to ktoś, kogo znasz. Jeśli to się powtórzy, będzie znacznie trudniej.
Cyan przełknął.
- Za drugim razem?
- Cień już cię zna... - odparł szaman poważnie.
Młody elf patrzył na niego dłuższą chwilę.
- Co mi było?
Kasabian parsknął śmiechem.
- Nawet ci nie powiedział?
- Powiedział! - odparł Cyan od razu. - ale chcę znać twoją wersję.
Uzdrowiciel przesunął dłonią po łysej czaszce.
- Dotknął cię swoim cieniem... a raczej, wciągnął cię w swój cień. Tam zraniły cię antykryształy.
Cyan zaczął się szybko ubierać, naprawdę chcąc już opuścić to miejsce. Wszystko to brzmiało bardzo złowrogo.
- Co to za przysługa? - spytał jeszcze, zastanawiając się, czy naprawdę było to tego warte, skoro powinno przejść po kolejnych trzech tygodniach. Miał złe przeczucia.
- Dowiesz się w swoim czasie – odpowiedział szaman.
Młody elf zapiął koszulę i pospiesznie doszedł do drzwi.
- Do zobaczenia, Cyan! - usłyszał za sobą.
« Ostatnia zmiana: Wrzesień 07, 2010, 10:46:21 am wysłana przez kasiotfur »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #56 dnia: Wrzesień 06, 2010, 08:39:59 pm »
Czemu poziomej? Stoi się w pionowej...

W ogóle Berniakowi się fajnie udało oddać szczegóły sesji :))

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #57 dnia: Wrzesień 07, 2010, 02:41:29 am »
Elf wbiegł po schodach na parter i jak szybko się dało, wyszedł do ogrodów. Musiał zmrużyć oczy, bo słońce prażyło niemiłosiernie. Wszystko widział prześwietlone. W końcu, doszedł do jednego z krużganków prowadzących wzdłuż terenów rekreacyjnych i ocienioną drogą dotarł do budynku, w którym mieszkał Remidoff. Przemknął się przejściem dla obsługi, szybko dochodząc do dobrze znanego korytarza. Przebiegł ostatnie metry, zapukał i otworzył drzwi, nie czekając na odpowiedź. Widok jaki zastał, był conajmniej nieprzyjemny dla jego serca. Remidoff siedział na fotelu, wystrojony w jedno ze swoich najlepszych ubrań z nieco połyskliwego, błękitnego materiału, z zielonymi haftami o motywach rybich. W turbanie miał nie jedną, a dwie broszki. Jedną z szafirem, drugą ze szmaragdem, połączone srebrnym łańcuszkiem. Zielone akcenty tylko podkreślały jego piękne, hipnotyzująco jadeitowe oczy. Ten widok jednak był zaburzony obecnością, bardzo niepowołanej osoby. Firezzo nie siedział, a leżał (!) na łóżku Remidoffa szkicując na kartce, zielonym ołówkiem. Najwyraźniej Cyan przerwał im jakąś rozmowę, ale chory tanelf nawet nie drgnął, tkwiąc w pozycji, jak zapewne przykazał mu malarz. Odetchnął ciężko, zaciskając pięści, przesuwając wzrokiem pomiędzy oboma tanelfami.
- Rem... panie Ranvin – poprawił się. - Muszę z tobą porozmawiać.
Firezzo machnął na niego ręką, zniecierpliwiony. Jego wielki kokon włosów, był dziś chyba nawet bardziej skomplikowany niż zwykle.
- Och co cię przywiało? - jęknął. - Możesz mieć przerwę – westchnął do Remidoffa, nie chcąc go jednak męczyć. Ten odetchnął ciężko i zerknął na Cyana, który podszedł do niego szybko.
- Na osobności? - spytał, starając się być ostrożny przy obcym.
- Firezzo będzie malował... - powiedział nieco bezradnie.
- Wszystko możesz mówić przy mnie, drogi Cyanie – dodał Firezzo radośnie, zerkając na niego. - Jesteśmy połączeni sekretem na zawsze – powiedział z emfazą, a Remidoff poruszył się niespokojnie na fotelu.
- Odejdź – powiedział elf, próbując utrzymać spokojny głos. Firezzo już chciał coś odpowiedzieć, ale drzwi znowu otworzyły się z impetem i do pokoju weszła żwawo, smukła, dość wysoka ruda tanelfka o cudownych lokach. Spojrzenie jej ciemnych, niemal czarnych, oczu, spoczęło na Cyanie z zaciekawieniem. Ubrana była w mundurek, przynależny pracownikom kuchni, z długą spódnicą i białym haftowanym fartuchem z kieszonkami. Na bladej twarzy miała wypieki, które tylko dodawały jej uroku. Trzymała sporą tacę, pełną pachnących, kolorowych przysmaków, najwidoczniej ze stołówki tanelfickich pracowników, bo Cyan nie widział ich ani dla chorych, ani dla elfów księżycowych. Część maleńkich, różowych i błękitnych babeczek, miała na wierzchu przyczepione skrzydełka z białej czekolady.
- Rubina! - uśmiechnął się Firezzo szeroko, przesuwając na łóżku i robiąc jej miejsce. Elfa księżycowego, zignorował nie pierwszy raz. Cyan spojrzał na nią, zszokowany, że wchodzi bez pukania, zaraz jednak doszedł do Remidoffa i nachylił się nad nim szybko.
- Remi...
Tanelfce aż zabłysły oczy, kiedy obserwowała rozgrywającą się scenę. Uśmiechnęła się do malarza, kształtnymi ustami, na których nadal była odrobina lukru z babeczki, którą zjadła po drodze. Firezzo pochylił się i liznął je z uśmiechem. Tacę, Rubina położyła między nimi na łóżku.
Remidoff siedział, wbity w fotel, zerkając niepewnie na Cyana. Przesunął dyskretnie palcem po jego przedramieniu.
- Och ma piękne oczy, faktycznie – powiedziała kucharka wesoło.
Cyan odetchnął, dyskretnie odgarniając rękaw, by odsłonić zdrową skórę na przedramieniu. Spojrzał mu w oczy.
- Powiedz, żeby wyszli – szepnął.
- Ale ja dopiero przyszłam – jęknęła Rubina, najwyraźniej słysząc doskonale. Firezzo obserwował ich z zastanowieniem, zabierając się za babeczki.
Remidoff spojrzał na parę na łóżku nieco zniecierpliwiony.
- Zaraz wrócimy – mruknął w końcu, siląc się na grzeczność i wstał z fotela, od razu kierując się do pokoju kąpielowego, dołączonego do pokoju i oddzielonego drzwiami.
- Poczekamy – powiedział od razu Firezzo, miedzy jednym kęsem a drugim. Cyan wszedł za tanelfem do pomieszczenia i zamknął za sobą drzwi. Podniósł wzrok na Remidoffa i szybko zdjął koszulę, napinając mięśnie klatki piersiowej. Pokój był sterylnie biało kremowy, z puszystym dywanem i ścianami obitymi materiałem w kremowe pasy. W jednym rogu stała duża biała wanna, na rzeźbionych nóżkach, o kształcie kopyt. Kawałek dalej, stał szeroki, lniany parawan o jaśniutkim białym kolorze i scenką rodzajową, wyszytą złotą nitką. W lesie pełnym malin, zaznaczonych rubinowymi koralikami, piękne, smukłe sarny, o długich szyjach, piły rosę z trawy.
Remidoff aż wciągnął powietrze obserwując go dość bezmyślnie.
- Patrz! - rzucił, obracając się i pokazując nietknięte plecy. Tanelf uśmiechnął się pod bandażem, splatając swoje dłonie razem.
- Cudownie! Zagoiło się! - odetchnął z ulgą.
Elf obrócił się, stając o krok bliżej. Popatrzył mu w oczy.
- Byłem u uzdrowiciela...
Remidoff wpatrzył się w niego, jakby chciał wszystko co czuje przekazać mu oczami. W takich momentach zazdrościł mimiki nawet ludziom. Tak strasznie chciał móc mu dać więcej. Mieć z nim więcej kontaktu. Mocniej splótł razem swoje dłonie i znowu zmierzył masywną sylwetkę Cyana spojrzeniem. Sam może i był wysoki, ale o wiele szczuplejszy.
- To wspaniale, że ci pomógł... - odetchnął.
Cyan dotknął jego rąk, ujmując je swoimi długimi palcami.
- Zesłał na mnie przedziwne sny – westchnął.- Byłem na księżycu i walczyłem tam z czarnym potworem, który wyszedł z morza mleka... - uśmiechnął się, szczęśliwy, że Remidoff jest bezpieczny.
- To nie brzmi zbyt dobrze... - powiedział tanelf, zmartwiony, niepewnie odwzajemniając uścisk dłoni.
- Nie było dobre – zaśmiał się Cyan, nie chcąc zdradzać mu szczegółów. - Ale pomogła mi sarna, jak z twojego okna.
W kącikach oczu Remidoffa, zobaczył uśmiech.
- To bardzo dobre zwierzęta, ciepłe, miłe i przyjazne tym, od których nie czują zagrożenia.
- Tak, ale potem zabił nas jeździec... - westchnął elf, pochylając się i kładąc mu czoło na ramieniu. Odetchnął ciężko, przesuwając palce w górę jego przedramion. Remidoffa aż przeszły ciarki. Był jak zawinięty w kokon, jakby wszystkiego dostawał tylko pół. Zacisnął wargi, sfrustrowany. Zamknął na chwilę wargi, zamyślony. Pamiętał jak czasem widział polowania ojca, matki i wuja. Żal mu było zwierząt. Niestety jak przez zieloną mgłę, pamiętał jego własne spotkania z sarnami. Był wtedy jeszcze bardzo mały, kiedy pozwalano mu na samotne spacery. Wiedział, że coś się stało, że zabroniono mu tych wycieczek. Zupełnie nie pamiętał jednak co.
- Strasznie....
- Tak... - mruknął Cyan, obejmując go w pasie i delikatnie cmokając go przy skroni. - Ale to tylko sen. Obudziłem się i bałem się, że coś ci się stało, Remi...
Mężczyzna przytulił się do niego powoli, z zamkniętymi oczami.
- Mnie? Dlaczego? Ja tylko prowadzę niezręczne konwersacje z Firezzem – zaśmiał się cicho, przesuwając powoli dłonie po ramionach Cyana, aż po jego wygoloną czaszkę. Bandaż był niezwykle przyjemny w dotyku i delikatny.
- Nie wiem czemu – zamruczał mężczyzna, poddając się jego dotykowi na nagiej skórze. Od razu czuł się spokojniejszy. Otarł się policzkiem o jego szyję. Kiedy zobaczył go w pokoju z Firezzem, poczuł okropną złość.  Drań był przecież tanelfem! Jak on mógłby utrzymać zainteresowanie Remidoffa, jeśli będą często razem przebywać.
- Tak strasznie się cieszę, że już nie krwawisz... - przesunął pieszczotliwie dłoń na plecy Cyana, który odetchnął przy jego uchu.
- Ile już razem jesteście?
- Będą pewnie dwie godziny. Ale ta kucharka?! Co on sobie myśli? - jęknął Remidoff, nie otwierając oczu i napawając się bliskością z drugą istotą.
- Wygoń ją. To twój pokój – powiedział Cyan od razu.
- Nie chcę być niemiły – jęknął. - Nie przeszkadza mi jakoś strasznie, po prostu strasznie mnie to zaskoczyło.
Cyan odetchnął, spoglądając na niego.
- Jesteś za dobry.
- Namaluje ten nieszczęsny portret i zostawi nas w spokoju – westchnął tanelf, znów ocierając się o niego lekko policzkiem.
- Oby szybko. - Elf uśmiechnął się, słysząc, że Remi nie mówi tylko o sobie.
- Coś jeszcze chcesz mi powiedzieć? - zerknął na niego, kiedy w końcu otworzył oczy. Miał bandaże, jak zawsze, ale jego ubranie było tak imponujące, że wydawał się piękny i w nich.
Cyan uśmiechnął się i pogłaskał go po ramionach.
- Wspaniale wyglądasz. Najchętniej zostałbym z tobą całkiem sam – zamruczał. Remidoff zaśmiał się cicho, aż czując, że robi mu się goręcej. Pogłaskał elfa po włosach, delikatnie jednak, nie chcąc naruszyć jego, nieco sterczącej, fryzury.
- Nie wiesz co mówisz... - szepnął.
- Nie wiem? - zaśmiał się Cyan, spoglądając na niego figlarnie. - Ja?
- Chcę wyglądać jak najlepiej na tym portrecie, ale to jedna wielka kpina. Moje ubranie jest piękne. - Spojrzał na swoje rękawiczki. - Przez co kontrast z moim ohydnym wnętrzem musi być jeszcze bardziej uderzający... - dokończył cicho.
- Nie mów, że jest ohydne... - westchnął Cyan, przytulając go znowu.
- Przestań Cyan. Wiesz, że jest. Stwierdzam tylko fakt. - Pokręcił głową chory tanelf.
- Żaden z nas cię nie widział... - odparł elf miękko, a Remidoff spojrzał na niego łagodnie.
- I nie zobaczy – powiedział dobitnie. - Nikt. Nigdy. Możesz wierzyć, że mam równie piękną skórę co Firezzo.
Cyan odetchnął ciężko.
- Nie chcę mieć z nim nic wspólnego!
- Możesz mi tak mówić – szepnął Remidoff, rozbawiony.
Elf odsunął się, zirytowany.
- Żartujesz sobie z tego, co mówię?! - syknął z niedowierzaniem. - Ty sam chyba widzę dostrzegasz jego NIEZWYKŁE przymioty!
Remidoff cofnął się bliżej parawanu, spoglądając na niego nieodgadnionym wzrokiem.
- Trudno ich nie widzieć... - powiedział szczerze, nie wiedząc za bardzo, czego oczekuje od niego Cyan.
Elf zacisnął usta, oddychając chrapliwie, po czym złapał koszulę i wciągnął ją szybko przez głowę.   Jeszcze porównań do Firezza brakowało!
- Cyan? - zapytał niepewnie Remidoff, bawiąc się koniuszkiem rękawiczki.
- Co? - fuknął mężczyzna, wyraźnie zirytowany.
- Coś powiedziałem nie tak? - spytał jeszcze ciszej.
- A skąd! - rzucił Cyan, zaplatając ręce na piersi, by się od niego odgrodzić. - Podoba ci się, co w tym dziwnego!
- A tobie nie? - Nie rozumiał zupełnie.
- Nie chcę go oglądać! - warknął Cyan. - Nawet pieprzony Sadiq mnie tak nie wkurwia!
- No tak... Mówiłeś, że jest ostatnio bardziej znośny – próbował desperacko zmienić temat.
- Chciałeś popozować Firezzo – burknął Cyan. - Nie będę wam przerywać więcej...
Remidoff spojrzał na niego, po raz kolejny dziś, bezradnie.
- 'Chcę' mieć to z głowy... - mruknął, spuszczając wzrok na dywan. Z jednej strony chciał się jeszcze odezwać, poskarżyć jak wystawiony się czuje, że wstydzi się być rysowany, że denerwuje się na samą myśl o tym jakie będą efekty tego rysowania, ale nie zamierzał teraz tego zrzucać na Cyana.
- Tak, bo w ogóle nie chcesz patrzeć na jego PIEKNĄ, gładką skórę – mruknął Cyan, opierając się plecami o drzwi. Remidoff milczał chwilę, ale nagle spojrzał na niego w zupełnie nowy sposób.
- Tak! - krzyknął. - Nie chcę! Bo tylko mi przypomina, że nigdy taki nie będę! Na ciebie też teraz nie chcę patrzeć, więc możesz się wynosić! Wszyscy się możecie wynosić! - Sięgnął z krańca wanny sporą gąbkę i rzucił nią w Cyana. Niestety nie było to zbyt efektowne. Elf zmierzył go wzrokiem po czym wyszedł z łazienki, prawie wyszarpując drzwi z zawiasów.. Przeszedł przez pokój, nie zaszczycając spojrzeniem pozostałych tanelfów i opuścił apartament, trzaskając głośno drzwiami. Jeszcze idąc korytarzem słyszał krzyki Remidoffa, rozkazujące wszystkim natychmiastowe opuszczenie jego pokoju. Zamiatająca podłogę elfka, zerknęła zadziwiona w stronę hałasów, aż zaprzestając pracy, kiedy zobaczyła wyrzucanych z pokoju tanelfów i mijającego ją Cyana. Nigdy nie widziała chorego tak głośnego, w takim stanie. Po pierwszym szoku, odbiegła, choć nie kazano im biegać, w stronę pokoju przełożonego. Cyan aż się zatrzymał, oglądając się za siebie. Oddychał ciężko, nieco rozdarty. Widząc Firezza i Rubinę odchodzących w drugim kierunku, powoli skierował kroki do drzwi Remidoffa. Miał wrażenie, że za bardzo wybuchł. Odetchnął kilka razy i wszedł do pokoju. Tanelf siedział majestatycznie w fotelu, rzucając gromy wzrokiem i pukając palcami w podłokietniki. Widząc jednak Cyana, zerwał się.
- A ty czego tutaj chcesz! Wynocha, powiedziałem! - ryknął na niego, a jego turban poruszył się złowrogo. Na ten widok, Cyan nieco pobladł, cofając się o krok.
- Spokojnie...
- Nie 'spokojnie'! Nie możesz mnie rozjuszać i potem uspokajać! Nie jestem mrówką, którą możesz szturchać kijkiem! Powiedziałem WYJDŹ. Chcę być sam! - syknął i ruszył w jego stronę. Cyan jednak wszedł, zatrzaskując drzwi za sobą.
- Nie możesz mnie wyrzucać jak jakichś obcych! - wskazał za siebie.
- Mogę wszystko co chcę w moim pokoju! - krzyknął nieco na wyrost i popchnął mocno na niego krzesłem.
Cyan zacisnął mocniej szczękę.
- To siedź w swoim pokoju sam jak ten palec i mnie nie szukaj! - warknął, po czym wypadł na korytarz, nawet za sobą nie zamykając.
- Nie będę! - usłyszał za sobą krzyk Remidoffa, a z przeciwległej strony korytarza, rozbrzmiewało już kilka par kroków. - Nigdy nie chcę cię widzieć! - wyrzucił z siebie chory, dramatycznie.
Cyan zaczął biec, chcąc się schować jak najszybciej. Wpadł na pracowniczą klatkę schodową i schylił się, zbiegając szybko w dół. Najgorsze było, że naprawdę nie wiedział, co teraz.

berniak

  • czytacze
  • Full Member
  • *
  • Wiadomości: 136
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #58 dnia: Wrzesień 08, 2010, 10:49:00 am »
Sadiq wszedł do ogrodu, wciąż w nienagannym mundurku, mimo że był już dawno po pracy. Lubił nadkładać trochę drogi, bo wieczorem park był spokojny i cichy. Mógł tu przemyśleć, co opowie współpracownikom przy kolacji. Lubił być w centrum zainteresowania i uważał, że dobrze mu to wychodziło. Tydzień temu na przykład, wpadł na pomysł, by wykorzystać analogię pomiędzy nazwą doskonałego, tanelfickiego organizera a jedzeniem. Torcik był ponoć niezwykle modny w Cesarstwie, poza tym jego funkcje bardzo ułatwiały życie tak zajętej osobie jak on, Sadiq  nadłożył więc starań i wydał mnóstwo pieniędzy, by zdobyć Torcik. Mógł co prawda dostać tańsze organizery na miejscu, ale nie miały one przecież ani planerów pogody, ani możliwości zamówienia specjalnych tabel, w których zaznaczał gdzie znajdowali się w danych godzinach podlegli mu pracownicy. Dzięki temu, zawsze trzymał rękę na pulsie. Innym razem, rozśmieszył wszystkich, zwracając uwagę na rozkład warzyw w swojej zupie, który przypominał główne miasta Turblanda. Przez godzinę o tym słuchali!
Nagle jednak, uśmiech zrzedł na twarzy Sadiqa, gdy usłyszał dźwięki, których, nie powinien tu słyszeć. Spojrzał pytająco w wielką księżycową tarczę. Ta jednak, nie odpowiedziała na jego wewnętrzne pytanie. Głuche pojękiwania nadal odzywały się paręnaście metrów od niego, od strony krzewów jarzębnika. Sadiq zmarszczył brwi i powoli ruszył w tamtą stronę. Starał się nie robić hałasu, choć wątpliwe było, by u źródła odgłosów, dało się słyszeć cokolwiek innego. Jego oczom, ukazało się coś bynajmniej nie dozwolonego w ogrodach. Przecież mógł tu zawędrować chory!
Xan i jakaś elfka, której Sadiq nie potrafił rozpoznać, szczególnie, że była w większości zasłoniona mężczyzną, leżeli między gęstymi krzewami, na ziemi i całowali się. Dłonie stajennego  były głęboko pod mundurkiem dziewczyny, która wzdychała, podciągając mężczyźnie koszulę na plecach. Xan zamruczał zadowolony. Jedną ręką zaczął rozpinać pasek pd od spodni.
- Mmm, jesteś taka śliczna. - Ścisnął coś pod jej ubraniem.
Sadiq ukucnął gwałtownie, zagryzając wargę. Częściowo skryło go drzewo. Nie widział nic takiego od ostatnich Czarnych Godów na jakie się wybrał!
- Już ja sama widzę, co myślisz! - zaśmiała się dziewczyna, sięgając między jego uda płynnym ruchem. Jej dłoń porastał mięciutki meszek, który na pewno musiał być tam BARDZO przyjemny w dotyku.
Xan zaśmiał się chrapliwie.
- Ja myślę, że nawet czujesz, co? - Pocałował ją znowu mocno i zaczął pospiesznie rozpinać jej bluzkę.
- Myślę, że dopiero poczuję jak bardzo! - prychnęła, unosząc się nieco. Sadiq zerwał się na widok jej odsłoniętych piersi i wypadł z krzaków, cały służbiście wyprostowany.
- A tu co się wyrabia?!!
Dziewczyna aż kwiknęła i zaciągnęła szybko bluzkę na piersi, wpatrując się w niego zszokowana. Xan aż obrócił się, marszcząc groźnie brwi.
- Sadiq! Wypierdalaj! - syknął bez ogródek, zasłaniając dziewczynę jeszcze bardziej.
Przełożony zamrugał, zupełnie wygaszony tak pozbawionym szacunku dla jego pozycji komentarzem. Przez chwilę nic nie mówił.
- Wy się nawet  nie znacie! - bąknął w końcu.
- No to zaraz się poznamy! - prychnęła dziewczyna, której najwyraźniej przeszło zawstydzenie. Objęła Xana za szyję. Stajenny uśmiechnął się i cmoknął ją w usta.
- Oprowadzam ją po okolicy – prychnął. Gdyby nie to, że nie chciał z niej schodzić, miał już ochotę pokazać Sadiqowi kawałek okolicy swoim butem.
Przełożony zacisnął pięści, dusząc w sobie całą niechęć jaką żywił do drugiego mężczyzny. Xan owszem, był tu dłużej, ale to on był jego szefem! Poza tym, stajenny cały czas tkwił w tej samej pozycji, w ogóle nie wykazując chęci czy możliwości potencjalnego rozwoju zawodowego!
- Co jakby was chory widział?! - jęknął słabiej niż zamierzał.
- Może by się czegoś nowego nauczył! - zakpił Xan, podszczypując dziewczynę, coraz bardziej zadowolony z rozwoju sytuacji. - Sadiq, jak sobie chcesz popatrzeć to sobie znajdź swoją dziewczynę!
Ta leżąca pod stajennym zachichotała, rozbawiona, dopełniając czary goryczy przełożonego, który spojrzał na nich wściekle.
- Nie zostawię tego tak, Xan! - rzucił dramatycznie, po czym gwałtownie zawrócił w kierunku ścieżki. Za sobą słyszał chichoty.
Co za wstyd! Ale za parę lat nie będą się śmiać! Był tu dopiero cztery lata, a już doszedł do stanowiska kierowniczego! Przyjechał tu nie dla przyjemności, zależało mu na zrobieniu kariery! Po co miał się zadowalać dostępnymi kobietami, skoro po odniesieniu sukcesu będzie mógł sobie wybrać taką, jakiej sobie zamarzy! Nie każdy był w końcu tak dobrą partią jak ktoś pełniący ważne funkcje w tanelfickim ośrodku zdrowia! Nikt w jego miasteczku tak daleko nie zaszedł! Wziąłby swoją kobietę tutaj, mieszkał z nią w apartamencie w tanelfickiej części budynków i zbijał kokosy za swoją uczciwą pracę!
To myśląc, wyszedł na ścieżkę, omal nie potykając się o rabatkę. Jakby ktoś ich odkrył, pewnie wszystko spadło by na niego, ale już on by powiedział, co o tym wszystkim myśli!
Wreszcie, po około pięciu minutach, Sadiq wpadł do części mieszkalnej elfów księżycowych. Od strony stołówki słychać było szum rozmów oraz szczęk sztućców i talerzy. Mężczyzna uśmiechnął się mimo woli. Na szczęście, nie wszyscy tutaj byli tacy jak Xan. Wiedział, że większość darzy go dużą sympatią zaprawioną szacunkiem, dlatego też, od razu w lepszym humorze, wszedł do jadalni, promieniejąc do współmieszkańców uśmiechem.

Cyan skrzywił się, widząc Sadiqa wchodzącego na stołówkę. Po cichu liczył że mężczyzna w tej chwili pracuje. Odprowadził go wzrokiem do bufetu, po czym napił się więcej ciepłego mleka.
- Zaraz się znowu zacznie... - mruknął do siedzącej obok Oksany. Ta zaśmiała się cicho, obserwując go.
- Nie mogę już słuchać o tym Torciku... - jęknęła. - I jak się chwali, że go stać! - Przewróciła oczami.
- A co? - prychnął Cyan, posypując mięso jeszcze większą ilością mąki z jasnym serem. - Wolisz jak opowiada jaką jest gwiazdą? Przecież sprawił, że wydajność pracy się podnosi! - zakpił mężczyzna, przewracając oczami.
- Taak, słyszałam to już tysiąc razy. Kiedy Sadiq jest przełożonym, wszystko idzie jak z płatka... Normalnie, śmieci się same usuwają spod nóg. - Zrobiła ze swoim jedzeniem to samo, co jej towarzysz.
Wykpiwany właśnie nałożył sobie pełen talerz potrawki z kalafiora i grzybów skalnych. Wziął też dwa desery ryżowe, po czym obrócił się w kierunku sali.
- Chowaj twarz! - syknął Cyan, pochylając głowę i podpierając czoło dłonią. Nie był w tym jedynym stosującym te środki zaradcze. Oksana do tego wbiła pełen zainteresowania wzrok w leżącą na stole tanelficką gazetę. Najnowsze wieści z Cesarstwa obejmowały partyzancką wojnę ludzi w Scorcese. Co przedziwne, przewodził im tanelf imieniem Papel, który przybył nie skąd inąd, a z Sol-Bayrun. Jednak, w ich Asylumie nikt nie wierzył w plotki, mówiące, że był tanelfem urodzonym pod księżycem. Wydawało się to zupełnie niedorzeczne, a do tego, nikt z nich nie kojarzył pacjenta o tym imieniu. Nagle jednak, niczym grom z jasnego nieba, na miejsce po przeciwległej stronie stołu, opadł Sadiq.
- Dobry wieczór, moi drodzy! - rzucił, kładąc na blat tacę z jedzeniem, a obok niej, oprawiony w bordową skórę, opasły Torcik, opatrzony złoconą nazwą, imieniem właściciela i unikalnym numerem seryjnym.
Oksana jęknęła w duchu, ale uśmiechnęła się oszczędnie. Cyan uniósł głowę i wbił w Sadiqa znudzone spojrzenie. Miał nadzieję, że powstrzyma ono potok słów, jaki wypluwał z siebie przełożony za każdym razem, gdy byli w tym samym pomieszczeniu. Niestety, na widok jego miny, ten rozjaśnił się.
- Myśl pozytywnie, Cyan! Właśnie zaczęła się noc!
Oksana uniosła brwi.
- Czy on zrobił coś niepozytywnego? - jęknęła.
Pielęgniarz zaczął rzuć kolejny kęs swojej kolacji, ale aż stanął mu on w gardle, gdy Sadiq, z szerokim uśmiechem, podniósł dłonią swój organizer.
- Wiesz, czego ci trzeba Cyan?
Osoby obserwujące scenę z boku ledwo powstrzymywały śmiech, widząc rozpacz na twarzach Oksany i Cyana.
- Przeczytałem w czasopiśmie, że nic tak nie poprawia humoru jak Torcik od co dnia! - oznajmił przełożony, po raz kolejny klepiąc ten sam durny dowcip.
Chłopak siedzący stolik obok, młody elf księżycowy o bardzo jasnoliliowej skórze i niemal białych włosach długich do ramion, z lekko ukośną grzywką, obecnie spiętych w kitkę, spojrzał na niego, unosząc brwi.
- Tak, Sadiq, wiemy, że masz Torcika! - jęknął, zerkając na Cyana. - Przestań już się chwalić.
Przełożony zaciął się tylko na chwilę, zaraz jednak jego usta rozchyliły się jeszcze szerzej.
- Nie rozumiesz! Ja tylko mówię, że Cyan byłby szczęśliwszy, gdyby codziennie mógł mieć Torcik! - Popatrzył po twarzach dookoła, szukając w nich aprobaty.
Pielęgniarz pokręcił lekceważąco głową, jedząc szybciej. Chciał się już ulotnić.
- Sadiq, ale po co to komu! - jęknął jednak chłopak. - Masz tam rozpiskę pogody, nie?
- Widzisz?! - wytknął przełożony, z tryumfem wypisanym na twarzy. - To jedyny organizer na rynku, który ma taki dodatek!
- Ale tu się nigdy nie zmienia pogoda... - powiedział chłopak grobowo, odgarniając grzywkę. Cyan zerknął na niego, rozbawiony, po czym wrócił do swojego dania.
Sadiq milczał tylko chwilę.
- Nawet medycy twierdzą, że Torciki poprawiają nastrój! - rzucił w przestrzeń. Zgromadzeni jednak unikali jego spojrzenia.
Przełożony milczał, nieco zgaszony tym brakiem reakcji i poszedł w innym kierunku.
- Zostałem dzisiaj nie wiem, czy wiecie, wezwany na interwencję w Domu Lilii – rzucił. - Remidoff Ranvin wpadł w szał – rzucił, zadowolony z zaciekawionych spojrzeń, które momentalnie skierowały się na niego.
Cyan aż zastygł z widelcem w powietrzu.
- Co się stało? - spytał niby od niechcenia, choć cały aż zadrżał.
Sadiq uśmiechnął się do niego promiennie, zachwycony uwagą.
- Podejrzewamy, że spotyka się z jakimś tanelfem, bo miał tacę z ich stołówki pracowniczej w pokoju!
Na chwilę zapanowała cisza, jednak nie taka jak wcześniej.
- I co takiego zrobił? - zapytała Oksana.
- Moja droga Oksandro... - zaczął Sadiq.
Dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Oksana – poprawiła go. Sadiq robił to ciągle. Mylił nawet imiona ludzi, którzy byli tam bardzo długo.
- Oksana – zbył to przełożony. - Miotał się i kazał wszystkim znikać. Trzeba było dać mu leki... - wzruszył ramionami. -  Będzie do jutra spał jak dziecko.
Cyan spuścił wzrok, dłubiąc sztućcem w jedzeniu.
- Ale tak miotał-miotał? - zaśmiał się ktoś, zaciekawiony. - To oni tak potrafią?
- Zdarza się – odchrząknął Sadiq z wyższością.
- Ale że romans? - zapytała jakaś nowa pracownica z zainteresowaniem.
Oksana przewróciła oczami.
- Oni nie romansują... są cali w bandażach! - skarciła ją.
- Nie powinno się oskarżać chorych o takie postępki – zgodził się z nią Sadiq. Cyan wydął wargi, czując rosnącą złość. Nie podobało mu się, że mówili o Remim, jakby był  niepełną istotą.
- Myślimy, że przekupił kogoś, by przynosił mu jedzenie z pracowniczej stołówki – prychnął Sadiq, machając ręką. - Ale teraz tak ich przemaglują, że więcej się to nie zdarzy.
- Też bym spróbowała tego tanelfickiego żarcia – mruknęła Oksana, popatrując na Cyana, który był bardziej zamyślony niż wcześniej.
- Nie jest wcale tak smaczne – rzucił Sadiq tonem znawcy. - Za mało w nim bieli.

**

Kolejny dzień wyjątkowo się Cyanowi dłużył, ale nie mógł wzbudzać podejrzeń, w wolnym czasie pokazał się więc w stajni, by pogawędzić krótko z Xanem i przynieść kostki cukru Grus Alaminowi. Dopiero po kolacji, chyłkiem wymknął się z pomieszczeń pracowniczych i dotarł do pokoju Remidoffa. Zapukał szybko do drzwi, rozglądając się po pogrążonym w półmroku korytarzu. Wobec braku odpowiedzi, nacisnął klamkę i pospiesznie wszedł do środka, szukając mężczyzny wzrokiem. Zobaczył go otulonego kołdrą i najwyraźniej śpiącego, bo nawet nie podniósł wzroku. Elf odetchnął, szybko podchodząc do niego i siadając na materacu.
- Remi!
- Nnn – usłyszał, ale mężczyzna nawet nie otworzył oczu.
Cyan potrząsnął nim lekko.
- Mam czekoladę dla ciebie! - rzucił z uśmiechem. Wiedział, że wczoraj przereagował.
Jednak tym razem, Remidoff nawet nie zajęczał. Musiał być jeszcze od wczoraj śnięty od leków, które mu zaaplikowano. Cyan odetchnął z frustracją, opadając przy nim na pościel. Objął go powoli ramieniem, przysuwając twarz do szyi tanelfa. Pachniała tak pięknie. Cały pachniał pięknie i musiał go naprawdę nie ignorować, a zupełnie nie dostrzegać, bo nie odepchnął go.
Cyan leżał przy nim dłuższą chwilę, po czym wstał z ciężkim westchnieniem i podszedł do ciężkiego biurka, o szufladach intarsjowanych masą perłową. Elf wyjął z niej arkusz papieru i pióro z wkładem atramentowym. Dobrze, że wiedział, gdzie tego szukać. Pomyślał chwilę, ale w końcu napisał:

„Drogi Remi,
spałeś, więc zostawiam ci czekoladę. Spotkajmy się w sobotę o 7 w ogrodzie, przy tamtej fontannie.

Cyan”

Dumny ze swojego pomysłu, wsunął zarówno wiadomość, jak i opakowaną czekoladę pod poduszkę tanelfa. Prędzej zauważyłby je, gdyby leżały na wierzchu, ale Cyan nie mógł ryzykować, by znalazł je ktoś z obsługi. W tym Firezzo. Jeszcze schowałby list.
« Ostatnia zmiana: Wrzesień 08, 2010, 11:36:05 am wysłana przez Bollomaster »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #59 dnia: Wrzesień 12, 2010, 12:39:50 am »
*

Remidoff obudził się zmęczony. Czuł się fatalnie już od kiedy otworzył oczy i spojrzał na piękny kryształowy żyrandol. Nie wiedział nawet ile czasu spał. Jego poduszka nie wydawała się tak wygodna jak zwykle. Uniósł się powoli do pozycji siedzącej i wziął ją w ręce, żeby ją przetrzepać. Spojrzał zdziwiony na to co pod nią znalazł.
Kiedy przeczytał liścik, zerknął na pakunek, wstając powoli, dość chwiejnie. Na stole stała taca z jedzeniem. Nie miał pojęcia czego Cyan mógł od niego chcieć. Usiadł przy stole powoli. Był w samych bandażach i bieliźnie. Czuł się zdradzony, obrażony i niechciany. Mimo tego liściku. Jak ten drań mógł tak szarpać jego sercem?!
Remidoff ukrył twarz w dłoniach i poczuł na nich wilgoć. Nigdy nie czuł się aż tak samotny. Nigdy wcześniej nie miał porównania z innym stanem, więc nie wiedział jak bardzo jest sam, jak bardzo nie miał do kogo się odezwać. Czasem widywał się z Lilandrą, ale dopiero teraz rozumiał jak szare i płaskie były kontakty z nią. Nie było dotyku, głębszych rozmów. Rozważał próbę zmiany nastawienia, ale jak przykre to nie było z jego perspektywy, wcale nie miał ochoty dotykać chorej tanelfki. Chętniej już dotknąłby jakiejś pokojówki czy kucharki... ale one bały się go zapewne i zawsze zachowywały idealną formalność... Poza tą koleżanką Firezzo, która jednak pojawiła się tylko na chwilę.
Do tego Cyan naprawdę wydawał się chcieć z nim spędzać czas... Teraz jednak, poza złością i żalem, coraz bardziej rozumiał, że nie było dla niego miejsca w jego świecie. Przecież i tak w końcu będzie stąd przeniesiony. Będzie jeszcze bardziej cierpiał, jeszcze bardziej pamiętał, że nie ma pięknej, normalnej skóry. Nie wierzył, że Cyan mu to wytknął, że tak podkreślał tą różnicę. Miał ochotę zapaść się i umrzeć. Odczepił powoli zapięcie na ustach i rozpakował smętnie opakowanie z czekoladką. Włożył ją do ust i poczuł jak łzy napływają mu do oczu. To tak jak z tą czekoladą... Już teraz, kiedy ją jadł, wiedział, że będzie chciał jej więcej. I, że będzie za nią tęsknił. A jednak chciał jej tak strasznie. Gdyby tej przyjemności nie poznał, nie cierpiałby z jej braku. Poczuł jak łzy spływają mu z oczu i moczą bandaż. Bez czekolady będzie mu lepiej na dłuższą metę.

*

Cyan nadaremno czekał na Remidoffa w umówionym miejscu. Po godzinie siedzenia, doszedł do wniosku, że tanelf wciąż był zbyt urażony, uznał więc, że da mu jeszcze trochę czasu i nie będzie od razu biegł do jego pokoju. Jak nie chciał przyjąć przeprosin, jego sprawa!
Nieco naburmuszony, wpatrzył się w księżyc nad sobą i wyjął z kieszeni maleńkie pudełeczko, w którym trzymał orzechy i zaczął je powoli jeść, przemieszczając się pustym parkiem. W końcu, siadł na, nieco wysuszonej, pachnącej trawie, mrucząc melodie znane z dzieciństwa. Chłopak, którego znał tylko z widzenia ze stołówki, ten który ostatnio zaczepił Sadiqa, przechodził właśnie ścieżką i nie zwrócił na niego specjalnie uwagi, zanim nie przeszedł obok i zatrzymał się, obracając.  Jakby dopiero sobie coś przypomniał.
- Cyan, nie? - rzucił przyjacielsko.
Mężczyzna podniósł na niego wzrok, układając głowę na poduszce z własnego ramienia.
- To ja – potwierdził, przyglądając się jego sylwetce. Miał na sobie skórzaną kurtkę z wieloma sprzączkami i jasne szarawary. Cyan uśmiechnął się. Raczej nie widywał tu elfów w takich strojach.
- Słyszałem o tobie ostatnio, jesteś ze stolicy, nie? - uśmiechnął się szerzej.
- Z Bayrun, tak – kiwnął głową Cyan. - Ty też?
- Nie – odpowiedział chłopak, kręcąc głową i siadając przy nim na trawie. - Z prowincji, z Xenzab.
Cyan kiwnął głową. Znał tę dziurę przy jeziorze pustynnym.
- Mówiłeś, że słyszałeś o mnie – podjął wątek, obracając się na bok i podpierając głowę dłonią.
- Tak. - Chłopak wpatrzył się w niego z uśmiechem, odgarniając grzywkę. - Zawsze chciałem dowiedzieć się więcej o Bayrun.
Cyan zaśmiał się.
- To piękne miasto. Jeśli nadłożysz odrobinę drogi wracając do domu, możesz je odwiedzić – stwierdził, patrząc w jego przeciętnie ładną twarz o wąskim nosie i wyjątkowo dużych oczach.
- Definitywnie! - kiwnął głową. - Choć nie będę wracał tam szybko.
Cyan wydął nieco wargi. To całe przypadkowe spotkanie w parku było dziwne, nie mówiąc już o tym, że chłopak znał jego imię i pochodzenie, a po Asylumie chodził w zwyczajowym ubraniu ich rasy. Jeszcze nie wiedział jednak, jak to ugryźć.
- Oho, wiążesz przyszłość z tym przybytkiem... ? - urwał, by zasygnalizować, że nie wie, jak jego rozmówca ma na imię.
Drugi elf szybko wyciągnął do niego rękę.
- Jestem Zander – powiedział i szybko wyciągnął do niego rękę. - I... no nie, nie do końca. Odkładam na dalsze podróże – wyszczerzył się. - Mój ojciec, dziadek, czterej starsi bracia... - To zwróciło uwagę Cyana, bo mało która rodzina była tak płodna, a z doświadczenia wiedział, że inni Kochankowie, z takich często pochodzili. - wszyscy mieszkają w Xenzab i poławiają rtęczyt. Ja chcę coś więcej zrobić z moim życiem.
Cyan wpatrzył się w niego ciekawie.
- Rozumiem. Miałem podobną sytuację – powiedział, przesuwając dłonią po pasku włosów na głowie.
- Tak? Opowiedz. - Chłopak uśmiechnął się do niego i spojrzał w gwiazdy.
Cyan za to wpatrzył się w księżyc.
- Mam dużą rodzinę – zaczął.  - Trzech starszych braci i siostrę. Wszyscy pracują w zachodniej kopalni w Bayrun. - Wzruszył ramionami. - Nawet zacząłem, ale to nie dla mnie.
- Właśnie! - powiedział Zander z zapałem, obracając się na brzuch. - To wszystko takie... tak zmierza donikąd. I wszyscy robią to samo!
Starszy elf uśmiechnął się, wykładając się na plecach i obserwując twarz chłopaka z dołu.
- Mm, dlatego odszedłem i zająłem się przewodnictwem. Znam Sol-Bayrun jak własną kieszeń – pochwalił się, patrząc w jasne oczy Zandera.  Uśmiech chłopaka aż się poszerzył.
- Wow, chciałbym też coś kiedyś więcej zwiedzić. Może mi się uda jak zaoszczędzę.
Cyan kiwnął głową.
- Ja bym chciał zobaczyć Cesarstwo.
Zander aż zamrugał.
- Cesarstwo? - powtórzył. - No ja nie wiem... tam podobno jest strasznie dziwnie.
- Dlatego chcę się przekonać na własne oczy – powiedział Cyan, wskazując na nie palcami.
- Nie boisz się? Jacy tanelfowie są dziwni,  widzimy już tutaj, a to tylko namiastka.
Cyan uśmiechnął się do siebie niemal błogo na myśl o tanelfickich mężczyznach.
- Ja się nie boję niczego – rzucił nieco na wyrost.
- Ja tam nie chciałbym być gdzieś, gdzie mnie nie chcą – mruknął Zander mało pozytywnie.
Cyan westchnął, stukając go lekko pięścią w ramię.
- A bo ja wiem, kto mnie gdzie chce? Sol-Bayrun też rajem nie jest – powiedział, spoglądając mu badawczo w oczy.
Chłopak oblizał lekko wargi.
- Niby nie, ale przynajmniej wiesz na czym stoisz – powiedział mniej pewnie.
Cyan patrzył w niebo.
- Podobno księżyc jest tam bardzo mały.
- Tak, o tym też słyszałem! - zapalił się chłopak. - I że jest mnóstwo zwierząt i roślin. Musi się tam strasznie uciążliwie chodzić.
Cyan obrócił się na bok, przeciągając się i zerkając na chłopaka badawczo.
- I zwyczaje inne...
- Zwyczaje?! - roześmiał się drugi elf. - To zupełnie inny świat.  - Gigantyczne miasta, zupełnie inne rozrywki...
- Wszystko – powiedział Cyan znacząco.
- I to cię tam pociąga? - zapytał Zander z zainteresowaniem.
Cyan wydął wargi, zastanawiając się chwilę.
- Ja w ogóle mam wiele dziwnych zainteresowań – rzucił w przestrzeń.
Chłopak usiadł, wpatrując się w niego z góry.
- Tak? Jakich? - dopytał, przełykając ślinę.
Starszy elf przymknął oczy, uśmiechając się lekko.
- Może masz ochotę porozmawiać o tym podczas gry w kości? - zaproponował, prawie pewien, że zainteresowania Zandera są równie nietypowe jak jego własne.
- O, chętnie! - uśmiechnął się chłopak, wstając od razu. Podał Cyanowi rękę, a ten przyjął ją, podciągając się do góry i spoglądając prosto w jasne oczy chłopaka. Nie puścił jego dłoni od razu.
Zander poczuł, jakby niemal przeszedł go prąd, zanim w końcu cofnął rękę. Uśmiechnął się do Cyana promiennie.
« Ostatnia zmiana: Wrzesień 12, 2010, 03:10:30 pm wysłana przez kasiotfur »