Nagle, elf otworzył oczy i wpatrzył się w bezkresny mrok nad sobą. Dopiero po chwili, dostrzegł na nieboskłonie jasne punkciki gwiazd. Odetchnął, zaskoczony, przesuwając dłonią po powierzchni, na której leżał. Była jak... pustynny pył, ale gdy usiadł i wypuścił nieco białego „piasku” z garści, okazał się znacznie lżejszy i drobniejszy niż ten, który znał. Milczał chwilę, zadziwiony i zaniepokojony. Na pierwszy rzut oka, wydawało się, że znalazł się na pustyni, tylko w jakim celu Kasabian by go tu porzucił? Wstał chwiejnie i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że ból ustał. Pospiesznie zerknął na swoje ręce i uśmiechnął się szeroko, widząc zdrową, całą skórę. Po ranach nie było nawet śladu!
Kiedy już się tym nacieszył, do jego umysłu powrócił niepokój.
- Kasabian! - zawołał, składając dłonie przy ustach. Niestety, bezkresna, biała pustynia nie odpowiedziała. Kiedy przyjrzał się jej uważnie, doszedł do wniosku, że piasek lśni, choć trudno było stwierdzić, czy wydzielał je sam, czy też po prostu opalizował blaskiem gwiazd. Wszystko było jasne i połyskliwe jak księżyc.
Cyan ruszył, ponownie wołając szamana, ale zachwiał się. Miał wrażenie, że coś jest nie tak. Stał prosto, a mimo to odnosił wrażenie, że nie znajduje się w pozycji pionowej chyba - poziomej?. Stwierdził też, że horyzont nie tylko wydawał się być dziwnie blisko, ale wręcz jawił się jako nieco wygięty. Jakby... znajdował się na kuli. Nagle, z jednej strony zauważył dziwne wysklepienie na horyzoncie, zupełnie, jakby bardzo daleko znajdowała się góra. Nie widząc wokół siebie innych punktów orientacyjnych, powoli ruszył w tamtą stronę, licząc kroki, w razie, gdyby chciał się wrócić. Coraz lepiej utrzymywał równowagę, ale wzniesienie budziło w nim coraz większy niepokój. Rozszerzało się regularnie, ale potem zaczęło się znów zwężać ku dołowi, jakby miało kulisty kształt. Wreszcie, miał je nad sobą i pokręcił głową, coraz mniej pewnie. Nie wiedząc, co robić dalej, znów się rozejrzał po bezkresnej pustyni. Nie mógł się pozbyć odczucia, że to dziwne, obce miejsce jest na swój sposób znajome. Do tego, teraz obrzydliwy napój, który podał mu szaman, wydawał mu się doskonały i chętnie napiłby się go znowu. Nagle, zorientował się, że to nie piasek ciągnie się bezkreśnie. Biały, pylisty brzeg płynnie przechodził w lekko falującą, białą wodę. Wyglądała jak mleko i ciągnęła się aż po horyzont, jak morze, które widział w wizji wywołanej opowieścią Remidoffa. To wzbudziło nieprzyjemne wspomnienia, ale od momentu w którym ujrzał zbiornik, zaczął czuć silnie narastające pragnienie. Zbliżył się powoli do brzegu i wpatrzył się w delikatne fale omywające stały grunt. Tak bardzo chciał się napić, ale kto wiedział, czym była ta „woda”? Nie mogąc już wytrzymać, zanurzył palec bosej stopy przy brzegu. Wydawała się mieć też konsystencję mleka. Dopiero po chwili zauważył, że od miejsca, którego dotknął, rozchodzą się koliście fale i bynajmniej nie przestawały. Po dłuższej chwili wahania, Cyan postanowił mimo wszystko napić się wody. Nabrał jej trochę w ręce i odsunął się od brzegu. Widział, że woda zaczęła mocniej pulsować, to zapadając się, to uwypuklając. Patrzył na to niepewnie, ale w końcu wziął maleńki łyczek. Faktycznie, było to słodkie mleko. Nie mógł nie zauważyć, że woda przy powierzchni aż zabulgotała. Wpatrywał się w to z niepokojem, jednak pragnienie zwyciężyło i pospiesznie upił dużą porcję na raz, resztę rzucając na piasek. Woda na powierzchni jeziora wyglądała, jakby wrzała, pieniąc się i raz po raz wysklepiając w obły, owalny kształt w kolorze nieprzeniknionej czerni, która wyraźnie odcinała się od wszechobecnej bieli krajobrazu. Cyan nie przestawał w nią patrzeć, gdy nabierała coraz wyraźniejszego kształtu głowy. Elf zaczął się nieco nerwowo odsuwać, gdy spod wody ukazały się czarne ramiona, a potem ręce, które nagle rozłożyły się, ukazując, że nie są jednolitą masą. Stwór miał długie, szczupłe palce.
- Kim ty jesteś?! - krzyknął do niego Cyan. Postać przestała się wynurzać, kładąc płasko dłonie na powierzchni wody jak na blacie stołu. Nie odpowiedziała, wpatrując się w niego pozbawioną rysów twarzą.
- Pokaż twarz! - rzucił Cyan, widząc, że raczej nie otrzyma odpowiedzi. Zademonstrował o co chodzi, przecierając rękoma twarz. Istota powtórzyła gest, zgarniając do wody czarną maź, ale w niczym to nie pomogło, bo jej twarz wciąż była czarna jak smoła. Substancja skapywała do wody, rozmywając się na jej mlecznobiałej powierzchni. Nie czekając na kolejne reakcje mężczyzny, stwór zaczął wychodzić na brzeg. Miał zaskakująco harmonijną i zdecydowanie męską sylwetkę o szerokich ramionach i wąskich biodrach. Cyan rozejrzał się, zaniepokojony, w poszukiwaniu czegoś, czego mógłby ewentualnie użyć jako broni. U swoich stóp zobaczył spore kamienie przypominające perły. Schylił się po jeden z nich pospiesznie i zaraz przyjął stabilną postawę, wpatrując się w stwora, który właśnie postawił czarną stopę na brzegu. Elf wpatrywał się w niego, a istota zbliżała się do niego równomiernym, powolnym krokiem.
- Czego chcesz? - spytał Cyan, ale postać nie odpowiedziała, prąc do przodu. Gdy dzielił ich mniej więcej metr, elf, wystraszony coraz bardziej, zacisnął dłoń na perle i uniósł wolną dłoń w jednoznacznym geście.
- Stop!
Istota chyba wreszcie zrozumiała, bo znieruchomiała. Niespodziewanie jednak, gdy elf najmniej się tego spodziewał, zobaczył w nieprzeniknionej czarnej masie jaśniutkie białka , które okalały błyszczące, zielone tęczówki. Cyana zmroziło. Znał je. Z twarzy milczącego stwora patrzyły na niego bez wątpienia oczy Remidoffa. Opuścił rękę, wpatrując się w niego, zszokowany.
- Remi...? - wyszeptał. Kąciki oczu istoty uniosły się, jakby w uśmiechu i wyciągnęła w jego stronę ociekającą mazią rękę. Cyan odskoczył, czując, że żołądek podchodzi mu do gardła. Czuł, że nie powinien dotykać mazi, ale przecież miał... sztylet? Nawet nie poczuł, gdy perła się w niego przekształciła. Uniósł go, płaską stroną w kierunku istoty i zaczął powoli zbliżać przedmiot do twarzy postaci. Musiał wiedzieć. Istota jednak zareagowała gwałtownie, odtrącając jego nadgarstek i wtrącając mu broń z dłoni. Cyan krzyknął cicho, czując gwałtowne pieczenie. Czarna substancja przeszła na jego skórę i teraz gwałtownie na niej bulgotała.
- Odejdź! - krzyknął Cyan, odskakując dobre dwa metry. Ukucnął, odruchowo i rzucił pustynny pył na ranę. Ulga była natychmiastowa, zaczął więc wcierać go w nią więcej, nie spuszczając wzroku z istoty. Odgradzała go od sztyletu, a Cyan musiał się do niego dostać. Przychodziło mu do głowy, że jeśli pył pomaga na ból wywołany tą substancją, może mógłby go użyć przeciwko stworowi? Nabrał dużą garść piasku i rzucił nim w potwora. Ten cofnął się. Po ruchach dało się poznać, że jest z tego faktu wyraźnie niezadowolony. Pełen ulgi, Cyan nabrał pełne dwie ręce pyłu i rzucił nim w stwora, chcąc go odpędzić w kierunku wody. Może zagoniony tam, skąd przyszedł, odejdzie? To wyglądało trochę tak, jakby w tym stworze był Remidoff, co jeśli sztyletem skrzywdziłby także jego?! Po kolejnym uderzeniu pyłem, istota kucnęła nad sztyletem w drapieżnej pozycji a jej twarz otwarła się ukazując piękne, białe zęby i ciemnoróżowe dziąsła. Stwór zasyczał groźnie, a Cyan nie wahał się, by kopnąć w jego stronę piaskiem. Istota odsunęła się na tyle, by mógł chwycić porzucony sztylet. Próbował zagonić ją na powrót do wody. Okrążali się chwilę, a elf poczuł wodę obmywającą jedną z jego stóp. Przez chwilę, myślał, że to środowisko mu sprzyja, ale nadzieja zamarła w nim, gdy zobaczył szeroki, bardzo złowrogi uśmiech na twarzy, która chwilę potem znikła mu sprzed oczu. Usłyszał za to ruch za sobą, ale nim się obejrzał, poczuł gwałtowne pieczenie na nagich plecach. Krzyknął, odskakując. Stwór stał po kolana w wodzie, wyciągając do niego lepkie ręce, wtedy jednak, rozległ się szybki tętent kopyt. Cyan zobaczył ruch kątem oka. Nic więcej nie zobaczył, ale gdy zorientował się, że odgłos, odwrócił uwagę potwora, zdecydował się zadziałać. Nie mógł uciec. Dokąd miałby? Zdecydował się wypróbować jedyną logiczną opcję i pchnął istotę ostrzem w ramię. Ta zawyła, a spod czarnej powłoki, trysnęła oślepiająca biel, zalewając całą rękę stwora, który skrzeczał na niego w nieznanym, szczekliwym jezyku. Jej czaszka nagle trysnęła w górę całymi falami mazi. Wyglądały jak włosy i ruszyły w stronę mężczyzny. Cyan ruszył w kierunku postaci, która jednak uchyliła się. Wykorzystał jednak przyspieszenie i ciął „włosy, które odpadły niemal natychmiast, rozlewając się w bezładną masą. Następny cios, elf zadał w bok ciała, po tej samej stronie, co ramię. Istota zakwiliła przeraźliwie, najwyraźniej tracąc równowagę, bo przewróciła się w wodę, brocząc bielą, jakby wypływały z niej całe wnętrzności. Widząc, że to jedyna droga, elf zadał jej ostatni cios w drugi bok i odszedł kilka kroków, patrząc jak mlecznobiała woda rozmywa czarną postać, jakby nigdy nie istniała.
Oddychał ciężko, ściskając z całej siły sztylet. To wszystko? O to chodziło? Nim jednak zastanowił się więcej, usłyszał odgłos maleńkich kopytek. Odwrócił się powoli i za sobą ujrzał dużą, smukłą sarnę, która wyglądała jak te z okna w pokoju Remidoffa. Była jednak koloru mleka, a na grzbiecie widać było jeszcze bielsze paski. Jedynie jej piękne, duże oczy wyróżniały się tonacją. Wyglądały jak rubiny.
Cyan odetchnął ciężko i powoli opuścił broń, zbliżając się do zwierzęcia. Ono nie budziło w nim niepokoju. Sarna także podeszła bliżej, od razu sięgając nosem do jego rannej ręki. Poczuł jej ciepły język na skórze i uśmiechnął się błogo. Podrapał ją za uchem, czując jak ból mija. Co dziwne, także czerń znikała. Elf odetchnął, przypatrując się jej. Rana na plecach wciąż okropnie piekła. Bez zastanowienia, mężczyzna usiadł na piasku, odwracając się do niej tyłem. Mokry nos zwierzęcia przesunął się po jego karku, a potem niżej, aż do rany, którą sarna zaczęła delikatnie wylizywać. Cyan uśmiechnął się, bo czuł się, jakby jej szorstki język czesał króciutkie futerko pokrywające mu skórę. Jedną ręką sięgnął w tył, by pogładzić ją po boku. Nagle jednak, usłyszał gwałtowny świst i zwierzę upadło z głośnym jękiem. Cyan poderwał się, patrząc z przerażeniem na podrygujące na piasku białe ciało przeszyte długą i grubą strzałą zakończoną piórami. Czerwona krew zwierzęcia wsiąkała w mleczny pył. Było w tym widoku coś, co zupełnie mroziło mu serce. Z prawej strony słyszał dudniący tętent kopyt. W ich stronę pędził jeździec na ogromnym koniu. Hełm o kształcie kruczego dzioba zakrywał mu górną połowę twarzy, ale widać było, że szeroko się uśmiecha. Wielki, biały kruk zaskrzeczał na ramieniu wojownika, który ruszył w jego stronę, popędzając ogiera.
Cyan zerknął jeszcze na cierpiącą sarnę. Może powinien ją dobić, ale gdzieś, z tyłu umysłu czaiła się nadzieja, że może mógłby ją jakoś odratować. Ścisnął mocno sztylet i stanął między nią a nacierającym jeźdźcem. Widząc to, ten wyciągnął kolejną strzałę i napiął łuk, celując w elfa, który jednak jakimś cudem uniknął trafienia. Kruk wzbił się w powietrze, lecąc nad swoim panem. Teraz jednak zaczął gwałtownie opadać w kierunku Cyana, który ugiął kolana, przygotowany na odparcie ataku. Ptak jednak był szybszy. Jego ostre szpony zagłębiły się w policzkach elfa, rozrywając jego ciało i drapiąc go aż do kości. Mężczyzna zawył rozdzierająco, upuszczając nóż i kurczowo chwytając się nóg kruka.
Nagle, Cyan zerwał się z głośnym krzykiem, chwytając się za twarz. Puls niemal rozsadzał mu czaszkę. Dopiero po chwili, zorientował się, że siedzi na miękkim łóżku. Kasabian siedział na krześle blisko niego, przypatrując się tej scenie z zainteresowaniem.
- Ciekawe... - powiedział znowu.
Cyan nerwowo obejrzał swoje ręce i, tak jak w śnie, nie było na nich nawet śladu po ranach. Odetchnął, uśmiechając się z ulgą, mimo koszmarnego snu.
- Jestem zdrowy.
- Zadziwiająco zdrowy – potwierdził szaman spokojnie. - Widocznie ma na to wpływ twoja młodość...
Cyan przełknął ślinę, znów czując się niezręcznie. Chciał już iść i zobaczyć, co z Remidoffem. Musiał go zobaczyć!
- Dziękuję – powiedział, powoli zwieszając nogi z łóżka. Czuł się bardzo zmęczony. - Pójdę już...
Szaman wpatrzył się z niego.
- O nie, nie nie, pamiętaj, że wisisz mi przysługę!
- Słucham? - Cyan zamrugał, wpatrując się w niego zaskoczony. - Jesteś tu, by nas leczyć...
Kasabian odetchnął, kręcąc głową.
- Nie myślisz chyba, że będą cię leczyć za darmo, nie wiedząc, co ci jest. A przecież chcesz to utrzymać w tajemnicy... - mruknął miękko.
Cyan przełknął ślinę, patrząc na niego wrogo.
- Przynajmniej na razie jesteś zdrowy – stwierdził uzdrowiciel. - Bez mojej pomocy, rany sączyłyby się jeszcze co najmniej trzy tygodnie, a wytrzymałeś z trudem już 8 dni... zgadłem? - spytał, ewidentnie dumny ze swojej wiedzy.
Cyan skrzywił się.
- Tak... to ile będę zdrowy? - rzucił nieco opryskliwie.
- Jesteś zdrowy – odparł szaman, marszcząc brwi. - Wiem, jak to leczyć.
- „Na razie” sugeruje, że to się zmieni – nie ustępował Cyan.
Kasabian wzruszył ramionami.
- Zrobił ci to ktoś, kogo znasz. Jeśli to się powtórzy, będzie znacznie trudniej.
Cyan przełknął.
- Za drugim razem?
- Cień już cię zna... - odparł szaman poważnie.
Młody elf patrzył na niego dłuższą chwilę.
- Co mi było?
Kasabian parsknął śmiechem.
- Nawet ci nie powiedział?
- Powiedział! - odparł Cyan od razu. - ale chcę znać twoją wersję.
Uzdrowiciel przesunął dłonią po łysej czaszce.
- Dotknął cię swoim cieniem... a raczej, wciągnął cię w swój cień. Tam zraniły cię antykryształy.
Cyan zaczął się szybko ubierać, naprawdę chcąc już opuścić to miejsce. Wszystko to brzmiało bardzo złowrogo.
- Co to za przysługa? - spytał jeszcze, zastanawiając się, czy naprawdę było to tego warte, skoro powinno przejść po kolejnych trzech tygodniach. Miał złe przeczucia.
- Dowiesz się w swoim czasie – odpowiedział szaman.
Młody elf zapiął koszulę i pospiesznie doszedł do drzwi.
- Do zobaczenia, Cyan! - usłyszał za sobą.