Stołówka pracownicza tanelfów różniła się w znacznym stopniu od tej, w której jadali elfowie księżycowi. Na jej kremowych ścianach umieszczone były, w złoconych ramach, obrazy pięknie podanego jedzenia. Od samego patrzenia na nie rósł apetyt. Nie była to też jedna, wielka hala, a pięć mniejszych, przytulnych pomieszczeń, każde z motywem innego typu jedzenia. Sala 'deserowa', przyozdobiona słodkimi motywami ciast, kremów, bez czy lukru, Sala 'mięs', gdzie królowały obrazy zakończonego polowania, lub zwierząt wypasanych na malowniczych stokach, czy kolejna, sala 'owoców', gdzie nawet żyrandol, jako ozdoby, miał wkomponowane kolorowe, szklane, imitacje owoców, odbijające bajkowo światło po przestrzeni. W niej właśnie siedział Firezzo, z dość skromnie, jak na siebie, splecionymi włosami. Nie miał nawet specjalnie apetytu na stojący przed nim, aromatyczny, czereśniowy chłodnik z małą porcją bitej śmietany z cynamonem. Rubina nie przyszła wczoraj na umówione spotkanie, a teraz nie pojawiała się na śniadaniu. Zaczynał zastanawiać się, czy jej czymś nie uraził.
Przy sąsiednim stoliku flirtowały ze sobą dwie piękne tanelfki. Dostrzegał, że pod stołem lekko muskają się stopami, powoli jedząc winogrona ze wspólnego talerza.
Stoły i krzesła były w każdej sali takie same, różniły się tylko ozdobnymi rzeźbieniami w drewnie. Przy okrągłych stołach siedziało się na obitych atłasem pufach. Co chwila ktoś go pozdrawiał, ale Firezzo wyraźnie nie był w nastroju na rozmowy, więc nikt się do niego nie dosiadł. Nagle, do sali "owocowej", zajrzała Laulides, która przystanęła na chwilę, jakby rejestrując jego obecność, po czym skierowała się prosto do stolika, przy którym siedział. Zerknął na nią, nieco zdziwiony. Dotychczas utrzymywali swoją bliskość w tajemnicy, a przełożeni jadali w osobnym pomieszczeniu. Skinął jej grzecznie głową, uśmiechając się, zaciekawiony.
Kobieta zatrzymała się przy stole, zachowując dziwnie neutralny wyraz twarzy.
- Firezzo... czy moglibyśmy porozmawiać na osobności? - poprosiła.
Tanelf skinął głową.
- Oczywiście, szanowna pani - powiedział z nieco przesadną ogładą, uśmiechając się lekko i prostując, kiedy ruszył za nią, w stronę gabinetu. Mieścił się on w sąsiednim korytarzu. Przyjemnie było wejść do pięknego pomieszczenia, urządzonego zgodnie z gustem aktualnej użytkowniczki, w tonacjach beżu i bladego różu. Laulides ominęła biureczko, kierując się pod okno, do leciutkiej sofy wyściełanej różowym aksamitem.
- Spocznij, proszę - powiedziała, siadając na meblu i wskazując mu miejsce obok siebie.
Firezzo upewnił się, że drzwi są zamknięte i podszedł do niej raźniejszym krokiem, od razu siadając blisko. Uwielbiał, że chwile z nią wydawały się być takie 'skradzione'.
Przełożona odetchnęła cicho, utrzymując tą samą, neutralną minę, co na stołówce. Było to dość dziwne.
- Lauli...? Wszystko w porządku? - zapytał mężczyzna, obejmując ją powoli ramieniem.
Kobieta zdjęła z siebie jego rękę, wzdychając cicho.
- Tym razem nie zaprosiłam cię tu prywatnie - zaczęła miękko.
Tanelf spojrzał jej w oczy z mniejszą pewnością.
Tanelfka położyła lekko rękę na jego dłoni, ściskając ją.
- Rubina się nie obudziła - powiedziała, unikając jego wzroku. - Bardzo mi przykro, wiem, że byliście bliskimi przyjaciółmi...
Serce Firezza nagle zabiło mocniej, a oddech stał się nieco płytszy.
- Nie... nie.... - jęknął, kuląc się nieco w sobie. Uwielbiał jej towarzystwo. Nie wierzył, że to musiało przytrafić się tu i teraz. Taka niestety była smutna i ukrywana, prawda społeczeństwa tanelfów. Nikt nie potrafił przewidzieć kiedy uderzy śmierć. Stąd trzeba było przeżyć dany czas jak najlepiej i jak najpiękniej, bo według wiedzy, którą każdy na swój sposób posiadał, a o której w towarzystwie się nie dyskutowało, tanelfa po śmierci nie czekało nic. Klątwa, która po prostu częścią ich rasy, 'atakowała' w najmniej spodziewanych momentach. Uważano jednak, że otwarte rozmowy są w złym tonie. W najgorszym wypadku mogły nawet zwrócić oko Klątwy na zbyt zaabsorbowaną nią istotę i tym samym przyspieszyć jej śmierć.
Laulides objęła go pocieszająco, choć sama była wstrząśnięta. Tak jak inne tanelfy zabrane przez Klątwę, Rubina popełniła samobójstwo. Czasem krążyło jej po głowie, co też mogło nagle owładnąć tanelfem, który sam zakładał sobie na szyję sznur... Zamknęła oczy, woląc zaabsorbować się czym innym.
- Oczywiście... rozumiesz, że większości powiedziano, że wyjechała?
Firezzo pokiwał słabo głową, ściskając jej rękę.
- Tak... nie chciałbym nikogo niepokoić... - powiedział, zerkając na wyszyty drobinami karmazynitu, atłasowy materiał sofy.
- Gdybyś... - Laulides odetchnęła. - Nie wahaj się mnie odwiedzić, gdybyś chciał - zaproponowała.
- Nie mam innej tu bliskiej osoby... - przyznał, zerkając jej w oczy z nieszczęśliwą miną. - Na razie chyba jednak muszę spędzić trochę czasu sam... - wydusił, walcząc z żalem.
- Rozumiem - szepnęła, całując go delikatnie w czoło. Wyciągnęła z kieszonki mały, różowy liścik i zamknęła go w jego dłoni. - Przeczytaj to jak... poczujesz się trochę spokojniejszy - poprosiła.
Firezzo odetchnął ciężko, kiwając głową i wstając. Laulidas była mu bliska, ale, jako przełożona, należała do zarządu tego miejsca. Pilnowała porządku, który on próbował zburzyć... razem z Rubiną. Teraz jednak jego bliska przyjaciółka i współpracownica, miała... nie wrócić. Oddalił się szybko, bez słowa, zamykając drzwi może odrobinę za głośno.
Minął stołówkę i dziesiątki, rozbawionych, energicznych, gotowych do pracy tanelfów, rozżalony, że on jeden WIE. Z drugiej strony zdawał sobie sprawę, że psucie spokoju całej reszcie i sianie paniki nic by nie dało. Znał procedury. Osoba która Rubinę znalazła, prawdopodobnie była już kilkanaście kilometrów stąd, w drodze do domu. Firezzo wiedział, że nie może sobie pozwolić na ten luksus, ale nagle poczuł, że sam też najchętniej zostawiłby Asylum za plecami...
*
- A może... on się zamienia w warzywo! - zarechotał Xan, kpiąc z Cyana znowu, tym razem podczas śniadania. Pofarbowany na zielono elf poczuł, że coś śliskiego uderza go w bok głowy.
Cyan spojrzał w jego stronę, coraz bardziej zirytowany.
- Przynajmniej nie próbuję z byle babskiem, co inaczej nie może zajść - syknął, wiedząc, że Xan nie zdaje sobie sprawy, że widział go z Shoh.
Część oczu ich 'publiczności' skierowała się z powrotem na Xana. Z obawy przed zarażeniem tym, na co był chory Cyan, nawet osoby które znał dłużej i które zwykle z nim siedziały, Evin, Rosa, a przede wszystkim Oksana, zrezygnowały z jego towarzystwa zupełnie. Xan zmrużył oczy, nie spuszczając z Cyana wzroku.
- Jasne, bo nie próbujesz z ŻADNĄ kobietą - prychnął wyzywająco.
- No na pewno darowałbym sobie Shoh - prychnął Cyan.
Czuł się mimo wszystko rozżalony tym, że wszyscy się od niego odsunęli.
Na sali zrobiło się nieco ciszej, ale Xan nie mrugnął nawet okiem. Uśmiechnął się nawet pod nosem jak zawsze, choć w duchu nie było mu do śmiechu.
- Co za kpina Cyan. Jedz ty sobie lepiej tą swoją owsiankę, może znormalniejesz, pustaku.
- Widziałem was w ogrodzie - kontynuował Cyan, jedząc spokojnie dalej, z jadem w sercu.
Kilka osób parsknęło śmiechem, obserwując Xana, który teraz już nie wytrzymał i skrzywił się ze złości.
- O tak? - syknął, wstając. - Chyba dzięki Piaskowicy!
Sadiq obejrzał się dyskretnie na jego ruch, mając nadzieję, że wszystko rozejdzie się po kościach i nie będzie musiał interweniować.
- Piaskowica będzie w to zamieszana, jak Shoh ci postanowi podarować sen - prychnął Cyan, popijając maślankę ze spokojem. Kierowanie uwagi od siebie zawsze pomagało.
Xan musiał uważać to samo o tej technice, bo powiedział:
- Tobie się obawiam nie pomoże, bo pan Ranvin, który się dopraszał abyś był jego 'osobistym pielęgniarzem' - podkreślił - nie mieszka już w naszym bloku. - Spojrzał mu w oczy, podchodząc nieco bliżej do jego stolika.
Cyan uniósł głowę, patrząc na niego płaskim wzrokiem, ale coś w nim się po prostu skurczyło. Jak to? Jak to?!! Już?!!
- Po co mi to mówisz...? - spytał bardziej zduszonym głosem niż powinien. Pod stołem, zacisnął dłonie na kolanach mundurka.
- Bo jeśli chciałbyś pomocy Piaskowicy, aby dać mu swój sen... - powiedział sztucznie współczującym tonem - to już za późno.
- Słyszałem, że odpadł mu palec - rzucił ktoś z boku.
- Nieprawda! - skarciła go koleżanka. - To się od zębów zaczyna. Tak go bolały, że krzyczał całą noc tak głośno, że musieli go przenieść.
Cyan czuł, że oddycha coraz ciężej. Spojrzał na Xana hardo, podnosząc się i prostując swoje umięśnione ciało.
- Ciekawe, że wyzłośliwia się na mnie facet, który daje babie sobie grozić zwolnieniem i kupuje dalszą pracę pod księżycem. Na sianie - syknął, czując, że wszystko w nim pulsuje. Nie mógł myśleć klarownie. - Byś miał trochę dumy, byś prędzej zrezygnował.
Xan wpadł w taką furię, że źrenice aż mu się rozszerzyły na prawie całe oczy, a w powietrzu dało się wyczuć znajomy swąd metalu, kiedy jego paznokcie zawrzały.
- Ty morloku obrzydliwy! - zawarczał na niego niskim, niemal zwierzęcym tonem i, w jednym susie, rzucił się na niego, czystą siłą zaskoczenia przewracając go na posadzkę.
Cyan rozszerzył wargi w głośnym syku, od razu spinając się do walki. Świadomość, że może nie zobaczyć już Remidoffa napełniała go taką wściekłością, że zaatakował ze zdwojoną energią, chwytając Xana nogami i przetaczając się razem z nim o 180 stopni. W walce wręcz był całkiem dobry.
- Panowie...! Proszę!... - usłyszeli w ferworze walki jęk Sadiqua, jak zza mgły. Stał raz bliżej, raz dalej, bojąc się któregoś z nich złapać. W powietrzu dało się poczuć spaleniznę, kiedy Xan wbił paznokcie w Cyana plecy.
Ten krzyknął cicho, chwytając go wrzącymi pazurami za szczękę, a drugą dłonią, próbując się uwolnić. Przepełniała go adrenalina. Xan zasyczał, zaciskając zęby, ale zaraz został pociągnięty w tył przez Sadiqua, który najwyraźniej poczuł się na siłach, gdy z odsieczą przybyła mu Shoh.
- Co to ma być!? - ryknęła na nich obu, chociaż Xan i tak wychylił się jeszcze w Cyana stronę, niemal charcząc na niego jak dziki pustynny lis.
Cyan za to wyprostował się dumnie, czując, że wygrał. Przynajmniej wojnę umysłów.
- Nic, proszę pani. Takie męskie przepychanki - powiedział przytomnie. Jego paznokcie wróciły już do normy, choć z satysfakcją patrzył w poparzenia na twarzy Xana.
Xan sapnął, uspokajając się bardzo powoli. Patrzył na Cyana ponuro spode łba, ale nic nie powiedział.
- To niech mi się to więcej nie powtarza - warknęła na nich Shoh, puszczając Xana. Sadiq zreflektował i też cofnął ręce.
- Ja cały czas byłem spokojny. Nie mam się czym denerwować - skomentował Cyan, uśmiechając się szeroko w duchu. Xan przegrał. Z drugiej strony, jeśli tak się wściekł, musiało znaczyć, że nie jest tak bezduszną skałą jaką czasem wydawał się być.
- Wracajcie więc do pracy, bo czas śniadania się skończył - powiedziała stanowczo Shoh.
Cyan skinął jej uprzejmie głową, po czym podniósł swoją tacę i, bez słowa, odniósł ją na miejsce. Musiał, musiał szybko iść do pokoju Remiego! Przecież ten chuj mógł równie dobrze kłamać!
Na wąskich schodach, prowadzących w górę, ktoś złapał go jednak za ramię.
- Cyan! - zatrzymał go Zander. - Wszystko w porządku? Poparzył cię drań! - Spojrzał na niego współczująco.
Mężczyzna spojrzał na niego, usiłując się nie skrzywić. "Nie teraz..."
- Taa, ale już nie boli - powiedział lekko.
- No tak... Ale o co chodzi z tym kolorem? - spytał o jego futro. - No i naprawdę Shoh widziałeś z Xanem? - Nie dawał mu odejść.
Cyan zwilżył wargi.
- Może pogadamy po obiedzie? - zaproponował. - Spieszę się.
- N...no dobrze - powiedział nieco zawiedziony, z wielkim oporem puszczając jego ramię.
Ulga odmalowała się na twarzy Cyana.
- Do zobaczenia! - rzucił, po czym pobiegł korytarzem w kierunku dobrze znanej klatki schodowej. Serce waliło mu w piersi jak szalone, gdy wbiegał na odpowiednie piętro. Było spokojne i ciche, jak zawsze, więc trochę zwolnił, idąc jednak szybkim krokiem do znajomych drzwi.
Napięcie rosło w nim z każdą sekundą. Naprawdę by Remidoffa przenieśli? I to kiedy był tak zrozpaczony wczorajszą kłótnią.
Zapukał do pokoju, oddychając ciężko.
- Proszę! - usłyszał obcy głos, z tanelfickim akcentem.
Cyan poczuł się, jakby coś pociągnęło go ku podłodze, powoli jednak uchylił drzwi, ze strachem zaglądając do środka. Pokój był puściuteńki, przez co wydawał się ogromny, a dość niski, jasnowłosy tanelf, o pogodnym, szerokim uśmiechu, ubrany w mundurek asylumu, malował ścianę przy sztucznym oknie na biało. Cyan zachwiał się i odruchowo podtrzymał się futryny.
- Miałem odebrać... pana Ranvina... - powiedział głucho.
- Oj... - Malarz wyraźnie się zmartwił. - To musi być pomyłka obawiam się, bo został przeniesiony wczoraj.
Cyan spuścił wzrok i bez słowa ruszył korytarzem ku klatce schodowej. Niemożliwe... to nie mogło stać się już teraz... miał mu tyle do powiedzenia! Tyle do pokazania!
Przyspieszył, czując rosnącą grudę w gardle. I jeszcze te sprzeczne informacje o tym dlaczego Remidoff został przeniesiony. Z drugiej strony, chory tanelf wspominał mu o tej możliwości od kiedy się poznali.