Autor Wątek: Urodzeni pod Księżycem  (Przeczytany 441 razy)

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #90 dnia: Czerwiec 06, 2011, 01:46:41 am »
Stołówka pracownicza tanelfów różniła się w znacznym stopniu od tej, w której jadali elfowie księżycowi. Na jej kremowych ścianach umieszczone były, w złoconych ramach, obrazy pięknie podanego jedzenia. Od samego patrzenia na nie rósł apetyt. Nie była to też jedna, wielka hala, a pięć mniejszych, przytulnych pomieszczeń, każde z motywem innego typu jedzenia. Sala 'deserowa', przyozdobiona słodkimi motywami ciast, kremów, bez czy lukru, Sala 'mięs', gdzie królowały obrazy zakończonego polowania, lub zwierząt wypasanych na malowniczych stokach, czy kolejna, sala 'owoców', gdzie nawet żyrandol, jako ozdoby, miał wkomponowane kolorowe, szklane, imitacje owoców, odbijające bajkowo światło po przestrzeni. W niej właśnie siedział Firezzo, z dość skromnie, jak na siebie, splecionymi włosami. Nie miał nawet specjalnie apetytu na stojący przed nim, aromatyczny, czereśniowy chłodnik z małą porcją bitej śmietany z cynamonem. Rubina nie przyszła wczoraj na umówione spotkanie, a teraz nie pojawiała się na śniadaniu. Zaczynał zastanawiać się, czy jej czymś nie uraził.
Przy sąsiednim stoliku flirtowały ze sobą dwie piękne tanelfki. Dostrzegał, że pod stołem lekko muskają się stopami, powoli jedząc winogrona ze wspólnego talerza.
Stoły i krzesła były w każdej sali takie same, różniły się tylko ozdobnymi rzeźbieniami w drewnie. Przy okrągłych stołach siedziało się na obitych atłasem pufach. Co chwila ktoś go pozdrawiał, ale Firezzo wyraźnie nie był w nastroju na rozmowy, więc nikt się do niego nie dosiadł. Nagle, do sali "owocowej", zajrzała Laulides, która przystanęła na chwilę, jakby rejestrując jego obecność, po czym skierowała się prosto do stolika, przy którym siedział. Zerknął na nią, nieco zdziwiony. Dotychczas utrzymywali swoją bliskość w tajemnicy, a przełożeni jadali w osobnym pomieszczeniu. Skinął jej grzecznie głową, uśmiechając się, zaciekawiony.
Kobieta zatrzymała się przy stole, zachowując dziwnie neutralny wyraz twarzy.
- Firezzo... czy moglibyśmy porozmawiać na osobności? - poprosiła.
Tanelf skinął głową.
- Oczywiście, szanowna pani - powiedział z nieco przesadną ogładą, uśmiechając się lekko i prostując, kiedy ruszył za nią, w stronę gabinetu. Mieścił się on w sąsiednim korytarzu. Przyjemnie było wejść do pięknego pomieszczenia, urządzonego zgodnie z gustem aktualnej użytkowniczki, w tonacjach beżu i bladego różu. Laulides ominęła biureczko, kierując się pod okno, do leciutkiej sofy wyściełanej różowym aksamitem.
- Spocznij, proszę - powiedziała, siadając na meblu i wskazując mu miejsce obok siebie.
Firezzo upewnił się, że drzwi są zamknięte i podszedł do niej raźniejszym krokiem, od razu siadając blisko. Uwielbiał, że chwile z nią wydawały się być takie 'skradzione'.
Przełożona odetchnęła cicho, utrzymując tą samą, neutralną minę, co na stołówce. Było to dość dziwne.
- Lauli...? Wszystko w porządku? - zapytał mężczyzna, obejmując ją powoli ramieniem.
Kobieta zdjęła z siebie jego rękę, wzdychając cicho.
- Tym razem nie zaprosiłam cię tu prywatnie - zaczęła miękko.
Tanelf spojrzał jej w oczy z mniejszą pewnością.
Tanelfka położyła lekko rękę na jego dłoni, ściskając ją.
- Rubina się nie obudziła - powiedziała, unikając jego wzroku. - Bardzo mi przykro, wiem, że byliście bliskimi przyjaciółmi...
Serce Firezza nagle zabiło mocniej, a oddech stał się nieco płytszy.
- Nie... nie.... - jęknął, kuląc się nieco w sobie. Uwielbiał jej towarzystwo. Nie wierzył, że to musiało przytrafić się tu i teraz. Taka niestety była smutna i ukrywana, prawda społeczeństwa tanelfów. Nikt nie potrafił przewidzieć kiedy uderzy śmierć. Stąd trzeba było przeżyć dany czas jak najlepiej i jak najpiękniej, bo według wiedzy, którą każdy na swój sposób posiadał, a o której w towarzystwie się nie dyskutowało, tanelfa po śmierci nie czekało nic. Klątwa, która po prostu częścią ich rasy, 'atakowała' w najmniej spodziewanych momentach. Uważano jednak, że otwarte rozmowy są w złym tonie. W najgorszym wypadku mogły nawet zwrócić oko Klątwy na zbyt zaabsorbowaną nią istotę i tym samym przyspieszyć jej śmierć.
Laulides objęła go pocieszająco, choć sama była wstrząśnięta. Tak jak inne tanelfy zabrane przez Klątwę, Rubina popełniła samobójstwo. Czasem krążyło jej po głowie, co też mogło nagle owładnąć tanelfem, który sam zakładał sobie na szyję sznur... Zamknęła oczy, woląc zaabsorbować się czym innym.
- Oczywiście... rozumiesz, że większości powiedziano, że wyjechała?
Firezzo pokiwał słabo głową, ściskając jej rękę.
- Tak... nie chciałbym nikogo niepokoić... - powiedział, zerkając na wyszyty drobinami karmazynitu, atłasowy materiał sofy.
- Gdybyś... - Laulides odetchnęła. - Nie wahaj się mnie odwiedzić, gdybyś chciał - zaproponowała.
- Nie mam innej tu bliskiej osoby... - przyznał, zerkając jej w oczy z nieszczęśliwą miną. - Na razie chyba jednak muszę spędzić trochę czasu sam... - wydusił, walcząc z żalem.
- Rozumiem - szepnęła, całując go delikatnie w czoło. Wyciągnęła z kieszonki mały, różowy liścik i zamknęła go w jego dłoni. - Przeczytaj to jak... poczujesz się trochę spokojniejszy - poprosiła.
Firezzo odetchnął ciężko, kiwając głową i wstając. Laulidas była mu bliska, ale, jako przełożona, należała do zarządu tego miejsca. Pilnowała porządku, który on próbował zburzyć... razem z Rubiną. Teraz jednak jego bliska przyjaciółka i współpracownica, miała... nie wrócić. Oddalił się szybko, bez słowa, zamykając drzwi może odrobinę za głośno.
Minął stołówkę i dziesiątki, rozbawionych, energicznych, gotowych do pracy tanelfów, rozżalony, że on jeden WIE. Z drugiej strony zdawał sobie sprawę, że psucie spokoju całej reszcie i sianie paniki nic by nie dało. Znał procedury. Osoba która Rubinę znalazła, prawdopodobnie była już kilkanaście kilometrów stąd, w drodze do domu. Firezzo wiedział, że nie może sobie pozwolić na ten luksus, ale nagle poczuł, że sam też najchętniej zostawiłby Asylum za plecami...

*

- A może... on się zamienia w warzywo! - zarechotał Xan, kpiąc z Cyana znowu, tym razem podczas śniadania. Pofarbowany na zielono elf poczuł, że coś śliskiego uderza go w bok głowy.
Cyan spojrzał w jego stronę, coraz bardziej zirytowany.
- Przynajmniej nie próbuję z byle babskiem, co inaczej nie może zajść - syknął, wiedząc, że Xan nie zdaje sobie sprawy, że widział go z Shoh.
Część oczu ich 'publiczności' skierowała się z powrotem na Xana. Z obawy przed zarażeniem tym, na co był chory Cyan, nawet osoby które znał dłużej i które zwykle z nim siedziały, Evin, Rosa, a przede wszystkim Oksana, zrezygnowały z jego towarzystwa zupełnie. Xan zmrużył oczy, nie spuszczając z Cyana wzroku.
- Jasne, bo nie próbujesz z ŻADNĄ kobietą - prychnął wyzywająco.
- No na pewno darowałbym sobie Shoh - prychnął Cyan.
Czuł się mimo wszystko rozżalony tym, że wszyscy się od niego odsunęli.
Na sali zrobiło się nieco ciszej, ale Xan nie mrugnął nawet okiem. Uśmiechnął się nawet pod nosem jak zawsze, choć w duchu nie było mu do śmiechu.
- Co za kpina Cyan. Jedz ty sobie lepiej tą swoją owsiankę, może znormalniejesz, pustaku.
- Widziałem was w ogrodzie - kontynuował Cyan, jedząc spokojnie dalej, z jadem w sercu.
Kilka osób parsknęło śmiechem, obserwując Xana, który teraz już nie wytrzymał i skrzywił się ze złości.
- O tak? - syknął, wstając. - Chyba dzięki Piaskowicy!
Sadiq obejrzał się dyskretnie na jego ruch, mając nadzieję, że wszystko rozejdzie się po kościach i nie będzie musiał interweniować.
- Piaskowica będzie w to zamieszana, jak Shoh ci postanowi podarować sen - prychnął Cyan, popijając maślankę ze spokojem. Kierowanie uwagi od siebie zawsze pomagało.
Xan musiał uważać to samo o tej technice, bo powiedział:
- Tobie się obawiam nie pomoże, bo pan Ranvin, który się dopraszał abyś był jego 'osobistym pielęgniarzem' - podkreślił - nie mieszka już w naszym bloku. - Spojrzał mu w oczy, podchodząc nieco bliżej do jego stolika.
Cyan uniósł głowę, patrząc na niego płaskim wzrokiem, ale coś w nim się po prostu skurczyło. Jak to? Jak to?!! Już?!!
- Po co mi to mówisz...? - spytał bardziej zduszonym głosem niż powinien. Pod stołem, zacisnął dłonie na kolanach mundurka.
- Bo jeśli chciałbyś pomocy Piaskowicy, aby dać mu swój sen... - powiedział sztucznie współczującym tonem - to już za późno.
- Słyszałem, że odpadł mu palec - rzucił ktoś z boku.
- Nieprawda! - skarciła go koleżanka. - To się od zębów zaczyna. Tak go bolały, że krzyczał całą noc tak głośno, że musieli go przenieść.
Cyan czuł, że oddycha coraz ciężej. Spojrzał na Xana hardo, podnosząc się i prostując swoje umięśnione ciało.
- Ciekawe, że wyzłośliwia się na mnie facet, który daje babie sobie grozić zwolnieniem i kupuje dalszą pracę pod księżycem. Na sianie - syknął, czując, że wszystko w nim pulsuje. Nie mógł myśleć klarownie. - Byś miał trochę dumy, byś prędzej zrezygnował.
Xan wpadł w taką furię, że źrenice aż mu się rozszerzyły na prawie całe oczy, a w powietrzu dało się wyczuć znajomy swąd metalu, kiedy jego paznokcie zawrzały.
- Ty morloku obrzydliwy! - zawarczał na niego niskim, niemal zwierzęcym tonem i, w jednym susie, rzucił się na niego, czystą siłą zaskoczenia przewracając go na posadzkę.
Cyan rozszerzył wargi w głośnym syku, od razu spinając się do walki. Świadomość, że może nie zobaczyć już Remidoffa napełniała go taką wściekłością, że zaatakował ze zdwojoną energią, chwytając Xana nogami i przetaczając się razem z nim o 180 stopni. W walce wręcz był całkiem dobry.
- Panowie...! Proszę!... - usłyszeli w ferworze walki jęk Sadiqua, jak zza mgły. Stał raz bliżej, raz dalej, bojąc się któregoś z nich złapać. W powietrzu dało się poczuć spaleniznę, kiedy Xan wbił paznokcie w Cyana plecy.
Ten krzyknął cicho, chwytając go wrzącymi pazurami za szczękę, a drugą dłonią, próbując się uwolnić. Przepełniała go adrenalina. Xan zasyczał, zaciskając zęby, ale zaraz został pociągnięty w tył przez Sadiqua, który najwyraźniej poczuł się na siłach, gdy z odsieczą przybyła mu Shoh.
- Co to ma być!? - ryknęła na nich obu, chociaż Xan i tak wychylił się jeszcze w Cyana stronę, niemal charcząc na niego jak dziki pustynny lis.
Cyan za to wyprostował się dumnie, czując, że wygrał. Przynajmniej wojnę umysłów.
- Nic, proszę pani. Takie męskie przepychanki - powiedział przytomnie. Jego paznokcie wróciły już do normy, choć z satysfakcją patrzył w poparzenia na twarzy Xana.
Xan sapnął, uspokajając się bardzo powoli. Patrzył na Cyana ponuro spode łba, ale nic nie powiedział.
- To niech mi się to więcej nie powtarza - warknęła na nich Shoh, puszczając Xana. Sadiq zreflektował i też cofnął ręce.
- Ja cały czas byłem spokojny. Nie mam się czym denerwować - skomentował Cyan, uśmiechając się szeroko w duchu. Xan przegrał. Z drugiej strony, jeśli tak się wściekł, musiało znaczyć, że nie jest tak bezduszną skałą jaką czasem wydawał się być.
- Wracajcie więc do pracy, bo czas śniadania się skończył - powiedziała stanowczo Shoh.
Cyan skinął jej uprzejmie głową, po czym podniósł swoją tacę i, bez słowa, odniósł ją na miejsce. Musiał, musiał szybko iść do pokoju Remiego! Przecież ten chuj mógł równie dobrze kłamać!
Na wąskich schodach, prowadzących w górę, ktoś złapał go jednak za ramię.
- Cyan! - zatrzymał go Zander. - Wszystko w porządku? Poparzył cię drań! - Spojrzał na niego współczująco.
Mężczyzna spojrzał na niego, usiłując się nie skrzywić. "Nie teraz..."
- Taa, ale już nie boli - powiedział lekko.
- No tak... Ale o co chodzi z tym kolorem? - spytał o jego futro. - No i naprawdę Shoh widziałeś z Xanem? - Nie dawał mu odejść.
Cyan zwilżył wargi.
- Może pogadamy po obiedzie? - zaproponował. - Spieszę się.
- N...no dobrze - powiedział nieco zawiedziony, z wielkim oporem puszczając jego ramię.
Ulga odmalowała się na twarzy Cyana.
- Do zobaczenia! - rzucił, po czym pobiegł korytarzem w kierunku dobrze znanej klatki schodowej. Serce waliło mu w piersi jak szalone, gdy wbiegał na odpowiednie piętro. Było spokojne i ciche, jak zawsze, więc trochę zwolnił, idąc jednak szybkim krokiem do znajomych drzwi.
Napięcie rosło w nim z każdą sekundą. Naprawdę by Remidoffa przenieśli? I to kiedy był tak zrozpaczony wczorajszą kłótnią.
Zapukał do pokoju, oddychając ciężko.
- Proszę! - usłyszał obcy głos, z tanelfickim akcentem.
Cyan poczuł się, jakby coś pociągnęło go ku podłodze, powoli jednak uchylił drzwi, ze strachem zaglądając do środka. Pokój był puściuteńki, przez co wydawał się ogromny, a dość niski, jasnowłosy tanelf, o pogodnym, szerokim uśmiechu, ubrany w mundurek asylumu, malował ścianę przy sztucznym oknie na biało. Cyan zachwiał się i odruchowo podtrzymał się futryny.
- Miałem odebrać... pana Ranvina... - powiedział głucho.
- Oj... - Malarz wyraźnie się zmartwił. - To musi być pomyłka obawiam się, bo został przeniesiony wczoraj.
Cyan spuścił wzrok i bez słowa ruszył korytarzem ku klatce schodowej. Niemożliwe... to nie mogło stać się już teraz... miał mu tyle do powiedzenia! Tyle do pokazania!
Przyspieszył, czując rosnącą grudę w gardle. I jeszcze te sprzeczne informacje o tym dlaczego Remidoff został przeniesiony. Z drugiej strony, chory tanelf wspominał mu o tej możliwości od kiedy się poznali.
« Ostatnia zmiana: Czerwiec 07, 2011, 12:15:25 am wysłana przez kasiotfur »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #91 dnia: Czerwiec 06, 2011, 02:20:58 am »
Ale przecież... czuł się dobrze! Zdenerwowany, zszedł na dół, bo miał w tym tygodniu sprzątać korytarze. Nie wiedział, co robić.
Nie przejmował się nawet dziurami wypalonymi w mundurku na plecach. Korytarz, którym miał się zająć, mieścił się na pierwszym piętrze i w połowie był przeszklony, dając widok na ogród. Procedura czyszczenia była mozolna i wiedział, że zejdzie mu na tym cały dzień. Musiał najpierw zamieść, a potem zamieść drugi raz, mniejszą miotełką. Czekało go szorowanie, suszenie gąbeczką, a na koniec pucowanie kafelków lakierem, na przemian. Jeden rząd na beżowo, drugi na kremowo.
Ten dzień był tragiczny i cały czas zastanawiał się, co mógłby zrobić, żeby porozmawiać z Remim. Niestety, jedynym, co przychodziło mu do głowy było poproszenie o pomoc tego pieprzonego malarzyny. On ponoć walczył o jakąś emancypację chorych... może coś by wiedział? Zaabsorbowany, nie poszedł na obiad, zamiast tego kierując się do kwater zamieszkanych przez tanelficki personel. Nim jednak tam dotarł, dojrzał przez okno postać w ogrodzie. Odruchowo spojrzał w tamtą stronę, z cichą nadzieją, że to jakaś pomyłka i zobaczy Remidoffa. Zaraz jednak, przypadł do szyby, nie wierząc w swojego farta. W altanie siedział Firezzo!!
Biegiem, wrócił do klatki schodowej i prędko wypadł na dwór. Szybko przekonał się, że to kiepski pomysł, bo słońce oślepiło go mocno. Zacisnął oczy, sycząc cicho, jednak osłoniwszy twarz przedramieniem, posuwał się jako tako w kierunku Firezza, który siedział zgarbiony i nieco skryty, z głową opartą o jedną z drewnianych części altany.
- Ty... znalazłem cię... - westchnął elf, mrużąc mocno oczy. Światło paliło jego ogoloną czaszkę nieprzyjemnie.
Firezzo podniósł na niego dziwnie zeszklony wzrok. Niemal od razu zauważył w jego oczach żal. Było to ewidentne, chociaż oczy tanelfa nie były czerwone czy zapuchnięte, a jedynie bardziej lśniące i pełne... niemal fizycznego smutku.
- Ach... tak, tak... - westchnął ciężko i machnął od niechcenia dłonią, po chwili zaciskając ją w pięść i 'ciągnąc' ku sobie. Z futra Cyana posypał się zielony pył.
Laulides prosiła go o to w liście, a on nie chciał się już nawet sprzeczać. Nie miał na to siły i ochoty.
Elf spojrzał w dół, zaskoczony, zaraz jednak usiadł przy nim, mimo że pobyt na zewnątrz wyraźnie go dręczył.
- Już wiesz? - spytał domyślnie.
Nagle jednak, kiedy usiadł, bluszcz na altanie przesunął się, aby i jego osłonić cieniem.
- ... A ty skąd niby wiesz? - spytał Firezzo, niemal urażony.
- Byłem w jego pokoju! - jęknął Cyan z większym żalem niż zamierzał. - Przemalowują go... nie ma mebli... i jego nie ma... - dodał ciszej.
- W czyim pokoju..? - spytał zaskoczony, dziwnie jak na niego łagodnym tonem. Zresztą jego włosy też były wyjątkowo stonowane w porównaniu z bajecznymi splotami, które zwykle nosił.
- No Remidoffa...! - Cyan odetchnął, wahając się i po chwili łapiąc go za nadgarstek. - Ja muszę się z nim zobaczyć!! - szepnął.
- Przenieśli go? - jęknął, drugą dłonią łapiąc się za czoło. - No nie no.... Wydawał się być daleko od tego etapu!
- No wiem! Też myślę... - Cyan odetchnął głucho, ściskając rękę tanelfa jeszcze mocniej. - Potrzebuję pomocy...
- Naprawdę ci na nim zależy? - spytał cicho, nie patrząc na niego. Czuł jakiś rodzaj rezygnacji, ale wiedział, że Rubinie zależałoby niezwykle na kontynuacji tego projektu. Musiał to zrobić choćby dla jej pamięci. A ten cały Cyan.. był jaki był, ale teraz wydawał się naprawdę szczery w swojej reakcji. Nie rezygnował z Remidoffa, mimo przeniesienia.
Elf przełknął ślinę niepewnie. Nie był przyzwyczajony do rozmawiania o swoich kochankach.
- No... no tak... - jęknął w końcu, rozkładając ręce.
- Nie zrobiliby tego tak po prostu - wytłumaczył cicho. - Spróbuję dowiedzieć się co się stało i gdzie dokładnie jest przeniesiony. Musisz mi jednak coś obiecać - powiedział stanowczo, odwracając się nieco, żeby spojrzeć mu prosto w oczy.
- ... no? - spytał Cyan dość blado.
- Że jeśli nasz plan się uda i wydostanie się stąd, nie porzucisz go, nawet jeśli się nim znudzisz jako kochankiem... - Patrzył na elfa przenikliwie.
Cyan otworzył usta, zszokowany.
- Nie zamierzam go porzucać!
- Cyan... nie bądź dziecinny - Pokręcił głową. - Trzeba to wziąć pod uwagę. Wszystko się zmienia. On nie zna świata poza Asylumami. Byłby bezbronny.
- No... przecież to oczywiste, że bym go nie zostawił na pastwę losu! - sapnął elf. - Za kogo mnie masz?! - Spytał nim przypomniał sobie, jak go Firezzo nazywał.
- Dobrze. Dowiem się gdzie jest, dlaczego i w jakim jest stanie - powiedział malarz z westchnieniem, a kiedy wstał, część bluszczu odsunęła się z powrotem i słońce oświetliło miejsce gdzie siedział. Włożył ręce w kieszenie. - Napraw mundurek, wyglądasz okrutnie niechlujnie - rzucił na odchodnym.
Cyan odetchnął cicho, popatrując za nim bez komentarza, ale zaraz, mozolnie ruszył z powrotem do budynku, osłaniając się przed słońcem. Miał nadzieję, że dowiedzą się czegoś i to szybko!

 *
« Ostatnia zmiana: Czerwiec 06, 2011, 08:39:07 pm wysłana przez Bollomaster »

Bollomaster

  • Global Moderator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 4175
  • Aurë entuluva!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #92 dnia: Czerwiec 06, 2011, 07:38:36 pm »
Gruboooo! Klątwa zbiera żniwo w asylumie! Kilka propozycji zmian wrzucę jak wrócę ze szklepu.

Super, że ruszacie z tym dalej.

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #93 dnia: Czerwiec 06, 2011, 07:46:17 pm »
he he, super :)

Nareszcie nas znowu wena kopnęła.

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #94 dnia: Czerwiec 06, 2011, 08:14:24 pm »
 *

Błękitne, łagodne ciepło księżyca otulało Cyana, przyprawiając go o przyjemną senność. Czuł pod swoim półnagim ciałem dotyk miękkiego, pustynnego pyłu. Uśmiechnął się do siebie, chwytając go, rozłożonymi na boki dłońmi i przesuwając w palcach. Nigdy nie czuł się tak spokojny, jak w takich momentach.
Obok leżało zabandażowane ciało Remidoffa, który oddychał spokojnie pod maską. Cyan uśmiechnął się szerzej, przewracając się na bok i układając głowę na jego klatce piersiowej. Słyszał wyraźnie mocne bicie jego serca. Tanelf odetchnął nieco ciężej, układając się wygodniej na plecach.
Byli sami na tej wielkiej wydmie.
- Widzisz Skorpiona? - spytał Cyan, wskazując w niebo i obrysowując palcami konstelację.
Remidoff otworzył powoli swoje piękne, zielone oczy, patrząc w górę, po czym kiwnął głową.
- Cyan przymknął oczy, wtulając twarz w szyję kochanka i całując ją przez bandaż. Remidoff tak pięknie pachniał.
- Jak tu pięknie... - szepnął tanelf miękkim tonem, obejmując go i głaszcząc delikatnie po plecach.
- Mhm... - Palce Cyana błądziły po klatce piersiowej tanelfa, raz po raz zawadzając paznokciami o bandaże. Był taki... nastrój.
- I tak mi... dobrze z tobą... - powiedział cicho Remidoff, patrząc mu w oczy.
Cyan rozpromienił się na te słowa.
- Mnie z tobą też - wyznał, lekko ciągnąc bandaż.
Tanelf był pełen napięcia, ale nie spuszczał z niego wzroku.
- Na pewno chcesz...?
Cyan odetchnął kilkakrotnie, wpatrując się w te jego cudowne, jasne oczy.
- Bardzo...
- Ale... ja nie chcę patrzeć... - powiedział Remidoff niepewnie, zamykając powoli oczy.
- Dobrze... - sapnął Cyan, podnosząc się. Powolnym, delikatnym ruchem, wyjął mały, ostry nóż z pochwy przyczepionej do buta. Wolną dłonią masował klatkę piersiową Remidoffa. Wzbierało w nim uniesienie. Czuł, jak serce wali mu w piersi, puls przyspiesza, jak gorące jest powietrze wciągane w płuca. Tak bardzo pragnął Remidoffa.
A jego ciało przecież nie mogło być wcale tak okropne jak twierdzili tanelfowie! Nie jedną bliznę w życiu widział. Zaczął rozcinać bandaż ostrożnie, ale dość niecierpliwie.
Świadomość, że zaraz dotknie go jako pierwszy była ogromnie podniecająca. Przeciął materiał od pępka aż po obojczyki i rozchylił go powoli, na chwilę nieruchomiejąc, a zimny pot momentalnie oblał mu plecy. Remidoff był tak zdenerwowany, że jego ciało aż drżało, a twarz zasłonił dłońmi. To jednak co widział Cyan... definitywnie nie było czymś co chciałby dotykać... Zszokowany, zaczął hiperwentylować. Było mu słabo. Co miał teraz zrobić?! Nie chciał zranić Remiego, ale... teraz rozumiał, czemu ciała urodzonych pod księżycem były osłonięte. Nikt nie chciałby TEGO widzieć!
Zamknął oczy, bo widok był naprawdę makabryczny, gorszy niż cokolwiek, co w życiu widział. Było mu niedobrze. Na domiar złego, Remidoff zerknął na niego spomiędzy palców.
- Cyan? - jęknął.
Elf zakrył usta dłonią, czując pieczenie pod powiekami.
- Przepraszam...
Kontrast z tym jak piękne były Remidoffa oczy, jak odbijało się w nich światło, jak intensywny miały kolor, sprawiał, że to co widział na jego brzuchu wydawało się jeszcze gorsze niż gdyby była to istota innej rasy. Zanim jednak Remidoff zdążył coś powiedzieć, Cyan wyrwał się ze snu, od razu siadając, jakby nie mógł złapać powietrza. Cały był spocony.
- Na gwiazdy...! - sapnął, poruszając się bez koordynacji i spadając ciężko na podłogę, zawinięty w szary koc. Zaklął cicho, czując, że serce wciąż mocno wali, jakby właśnie przebiegł wiele mil.
Najgorsze było wrażenie prawdziwości tej wizji, które niemal fizycznie uderzało w jego umysł. Jakby ktoś chciał go ostrzec przed Remidoffem. Jakby to nie była mara senna, jaką zapomni za parę godzin. Wizja niemal wyryła się na jego świadomości.
- Kurwa... - zaklął kuląc się na posadzce. Logicznie rzecz biorąc, musiał to być zwykły koszmar... skąd miałby mieć w głowie TAKIE wizje jeśli nie ze strachu przed tym, czego wszyscy tutaj unikali. To miejsce tak działało... ale nic nie zmieniało faktu, że na samo wspomnienie tego snu truchlał.
- Kasabian! - wydusił nagle do siebie. To mogła być jego sprawka! Przez ten cały pakt. Nie mógł tego powstrzymać, nadal miał mdłości po tym co zobaczył.
Wstał błyskawicznie, zakładając wczorajsze ubranie i wypadł na korytarz, szybko wychodząc na ogród. Budynek, w którym rezydował szaman był po drugiej stronie asylumu. Była noc, więc Cyan przypuszczał, że Kasabian nie śpi, nie spętany koniecznością pracy w dzień. Wszedł do budynku pracowniczego, od razu zbiegając do piwnicy. Ponure, tanelfickie drzwi spojrzały na niego znacząco. Przełknął ślinę, ale szybko zapukał. Z drugiej strony usłyszał złowrogi rechot. Zaklął w myślach.
- Kasabianie... - jęknął zmęczonym głosem.
- Wejdź, wejdź! - Nie przestawał się śmiać szaman. Wzburzony, Cyan nacisnął klamkę, przekraczając próg.
- Co cię tu sprowadza do mnie o tej porze? - zapytał jakby wcale nie wiedział doskonale.
- Co mi zrobiłeś?! - spytał Cyan ponuro, prostując się w ciemnym, zadymionym pomieszczeniu.
- Ktoś ci sprzyja w tym miejscu... - powiedział z westchnieniem.
- Słucham? - jęknął Cyan, rozkładając ręce. - Mówże jaśniej!
- Pewna osoba, która oczywiście zobowiązała mnie do dyskrecji, chce cię ustrzec przed rozczarowaniem. Zobaczyłeś coś, co zwykle widują tylko lekarze - powiedział, niemal miażdżąc nadzieję Cyana na to, że zobaczył tylko koszmar. Elf otworzył usta, przeczesując nerwowo włosy i szukając wzrokiem czegoś, co mogłoby zadać kłam temu stwierdzeniu.
- Nikt nie wie! - syknął w końcu. - Poza tobą! - I Firezzo, dodał w myślach.
- Pewne wieści rozchodzą się tutaj szybciej niż byś myślał... - powiedział szaman, przestawiając w międzyczasie coś na półkach. - Żeby nie było wątpliwości, ja dotrzymałem tajemnicy. Zresztą w ramach mojego zlecenia, nie musiałem na szczęście nawet zobaczyć tego, co ty - dodał okrutnie.
Cyan spojrzał w bok, zaciskając pięści z całej siły. Kasabian mógł kłamać. To mógł być tylko jakiś okrutny eksperyment... albo i nie...
- Szczególnie teraz, kiedy został przeniesiony... - kontynuował Kasabian. - To dobry moment aby urwać coś, co i tak dobrze nie rokuje. Teraz już wiesz, że nie posunie się nigdy dalej. Mógłbyś mu ze swoją wiedzą spojrzeć w oczy? - spytał, sam lustrując Cyana spojrzeniem.
Cyan odwrócił się bez słowa, trzaskając za sobą drzwiami. Nie chciał odpowiadać na takie pytanie!! Aż nim trzęsło. Za sobą usłyszał tylko cichy śmiech. Pomyśleć, że nadal miał u niego dług wdzięczności!

*
« Ostatnia zmiana: Czerwiec 06, 2011, 08:45:47 pm wysłana przez Bollomaster »

Bollomaster

  • Global Moderator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 4175
  • Aurë entuluva!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #95 dnia: Czerwiec 06, 2011, 08:46:46 pm »
Nieźle, ciekawe czy ludziska dadzą się nabrać?

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #96 dnia: Czerwiec 06, 2011, 08:49:11 pm »
Hehe, naprawde mam nadzieje, ze choc czesc! XD

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #97 dnia: Czerwiec 06, 2011, 11:49:37 pm »
Doktor Sevarin odetchnął ciężko, zdejmując powoli maskę i gogle, pod którymi kryła się urodziwa, młoda twarz o regularnych rysach i szarych, przenikliwych oczach. Włosy miał krótko, schludnie przystrzyżone, a pod kitlem nosił złotawą koszulę z roślinnym haftem oraz jasne spodnie. Westchnął cicho, raz jeszcze spoglądając w stronę drzwi, za którymi zniknęła jego ostatnia pacjentka dzisiaj. Wciąż miał gęsią skórkę. Zdawał sobie sprawę, że nie może się do tego nikomu przyznać, ale fascynowała go ta choroba. W razie pytań, podobnie jak wszyscy inni medycy, odpowiadał, że jego pragnieniem jest ulżenie chorym w cierpieniu. Nie mógł się wypowiadać za swoich kolegów po fachu, ale on sam z upływem czasu odnajdował w pracy z umierającymi coraz pełniejszą satysfakcję. Nie wyczekiwał urlopu, nie brzydził się ich ciał, uwielbiał czytać korespondencję, którą prowadził z pacjentem w stadium terminalnym, bo tamten szczegółowo opisywał swoje dolegliwości. Dostawał dreszczy nawet gdy wracał do tych samych listów po raz kolejny! Każdy szczegół wydawał się mu ekscytujący.
Sevarin zasiadł za masywnym, rzeźbionym biurkiem i otworzył jeden z tomów akt pacjentki, która przed chwilą wyszła. Na ścianie za nim wisiał portret rycerza na białym koniu, w zbroi o hełmie w kształcie kruczego łba. W ręku miał włócznię, a na torsie zbroi, godło z białym krukiem. Lekarz podniósł piękne, szylkretowe pióro, zabierając się za notowanie.
- Potwierdzają się moje przypuszczenia. Stan chorej gwałtownie się pogarsza, co jest typowym początkiem trzeciego etapu księżycowej przypadłości. Wczoraj przyszła o własnych siłach, ale dziś musiał ją przyprowadzić sanitariusz. Uskarża się na nagłe pogorszenie samopoczucia i bóle stawów, kręgosłupa, a także kłucie w podbrzuszu i klatce piersiowej.
Lekarz przygryzł końcówkę pióra w zastanowieniu. Przywołał w myślach widok jej gnijącej skóry. Pacjenci w tym stadium zwracali jego szczególną uwagę. Ich ciała były dokładnie na skraju przepaści, w którą w końcu nieubłaganie się osuwali. Byli w przedziwny sposób piękni i krusi.
Sevarin notował dalej:
- Zgodnie ze swoją deklaracją, pacjentka straciła wczoraj kolejny ząb, wkrótce więc zlecę wykonanie dla niej sztucznej szczęki, by nie utraciła zdolności do wyraźnej mowy. Pozostałe są już ciemne i bardzo miękkie. Ponadto, postępuje degeneracja lewej ręki. W miejscu poprzedniej samoamputacji skóra zmatowiała i, jak poprzednio, ślad ten postępuje ku górze. Zaaplikowałem maść hamującą zakażenie, ale szacuję, że pacjentka straci resztę ręki w przeciągu pół roku.
Lekarz odchylił się na chwilę w krześle, spoglądając na mały portret rodzinny, który miał na biurku, ponieważ jednak praca oferowała więcej emocji, wrócił do notatek.
- Ciało wydziela przykry, robaczywy zapach charakterystyczny dla przedostatniego stadium choroby, co potwierdza moje wstępne przypuszczenia w kwestii jej stanu. Skóra, która przez ostatnie lata stawała się coraz cieńsza i bardziej wysuszona, zaczyna zdradzać zanik pigmentacji, szczególnie na brzuchu. Przy skąpej ilości tkanki tłuszczowej, pod światło da się już dojrzeć przez skórę zarys płycej położonych organów układu rozrodczego oraz znaczną część głębiej położonych naczyń krwionośnych. - Sevarin odetchnął, podekscytowany i dodał sam do siebie: - Zupełnie, jakby jej skóra była powierzchnią wody przez którą można odkryć cudy głębin...
Zegar tykał cicho nad jego głową, przywracając mu koncentrację na zadaniu.
- Zaaplikowano silnie nawilżający balsam o intensywnym zapachu, jak również modianę i kwasek antratowy. Zwiększam ponadto dawkę środków przeciwbólowych i uspokajających. Zalecam także jak najszybsze poddanie pacjentki kwarantannie, gdyż jej dalsze przebywanie w bloku drugim odbiegałoby od przyjętych standardów, jak również niepokoiło chorych znajdujących się w lepszym stanie. Powinna mieć przydzielonego osobistego opiekuna, który wraz z nią przeniesiony zostanie ostatecznie do bloku trzeciego. Doradziłem jej też, by sama niczego nie przenosiła i nie wychodziła samotnie z pokoju, gdyż grozi to złamaniami.
Po chwili zastanowienia, Sevarin zamknął akta i odłożył je na miejsce w wielkim, drewnianym regale. Na koniec, jak na deser, zostawił korespondencję, którą prowadził z lekarzem w bloku czwartym. Wiedział, że to potrwa jeszcze dziesiątki lat, zanim sam tam dotrze jako pracownik, ale nie mógł się doczekać i z fascynacją śledził relacje i odkrycia z medycznego frontu. Zasiadł na skórzanej sofie w roku pokoju i otworzył kopertę, zalakowaną pieczęcią.

"Doktorze Sevarin,

Będę dziś bardzo zwięzły w słowach. Nieczęsto widuję pacjentów w stanie tak złym jak mój dzisiejszy przypadek, Eovin Palterro. Nie porusza już się za wiele, ponieważ ból towarzyszy mu prawie ciągle, mimo środków jakie używamy. Widok jego twarzy, muszę przyznać, porusza nawet mnie. Pod przejrzystą skórą, mięśnie są bardzo jasne, tak, że widać jego układ kostny, nerwowy, krwionośny, a tkanka tłuszczowa jest bezbarwna jak woda. Na tle tego półprzejrzystego ciała, nadal piękne, zdrowe oczy, są jak bolesne wspomnienie tego czym był. W wielu mięśniach widać gnicie, zielone plamy, w kilku miejscach skóra była tak delikatna, że się rozdarła przy prostych codziennych czynnościach i obecnie sączy się z niej krew i inne wydzieliny. Cały jego tors i brzuch, są niczym otwarte studium narządów wewnętrznych i układu pokarmowego. Czasem tylko, tkanka tłuszczowa przebarwia się tam, gdzie normalnie powstawałyby sińce i odleżyny. Niestety nie ma na to innego słowa - makabra i prawdziwy obraz cierpienia. Może gdyby coś takiego ujrzeli ci, którzy walczą o leczenie urodzonych pod Księżycem w miastach, zrozumieliby, że to niemożliwe bez zupełnego zachwiania tanelfickiego poczucia prawości.

Paranelli."


Sevarin obrzucił jeszcze spojrzeniem swój gabinet i westchnął ciężko, żałując, że musi czekać tyle godzin, by przyjąć kolejnego pacjenta.

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #98 dnia: Czerwiec 07, 2011, 12:15:42 am »
Na sianie (może raczej na piasku? jakiś bardziej pustynny frazeologizm?)

Tutaj nie, bo Cyan ma dosłownie na myśli, stajnię w której pracuje Xan.


Poza tym, dzięki za uwagi :)

Bollomaster

  • Global Moderator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 4175
  • Aurë entuluva!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #99 dnia: Czerwiec 07, 2011, 12:54:21 am »
Aaa, jasne!

Bardzo, bardzo fajny kawałek, chociaż mam wrażenie że podobna scena już się przewinęła... Rano poszukam.

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #100 dnia: Czerwiec 07, 2011, 12:55:14 am »
Nie, jest w drugim temacie, tym "Szalony Lekarz", tylko dziś dopisałam jakby drugą połowę tej sceny :)

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #101 dnia: Czerwiec 07, 2011, 08:10:10 pm »
Firezzo pomagał w bibliotece i wreszcie miał dopełnić jednego z pierwotnych planów - zostawienie w czytelni i na półkach książek, które tylko udają, że są czym innym. Z okładkami epopei geograficznych czy naukowych dzieł, a wnętrzem pełnym romansów, przygód, emocji i postaci. Potrzebował jednak pomocy. Od kiedy Rubina odeszła, naprawdę stawiał powodzenie tego przedsięwzięcia jako punkt swojego honoru. To co powiedział mu Cyan, o przeniesieniu Remidoffa, też go zresztą zmartwiło, bo ten tanelf wydawał się naprawdę jeszcze dosyć zdrowy i mógł być świetnym wsparciem kampanii przeciw ukrywaniu ich w Asylumach. Miał więc też własny interes w pomocy Cyanowi. Zamierzał jednak z elfa wycisnąć co tylko się da i obecnie postawił go na pozycji Zwiadowcy Bibliotecznego, czyli bardziej prozaicznie - Cyan miał się upewniać, że nikt nie zbliża się, kiedy on podmienia książki, wyciągając je ze swojego cienia i chowając do niego prawdziwe wersje.
Cyan przełknął ślinę, rozglądając się raz po raz. To, co widział we śnie wciąż go gniotło, ale pożegnał się z Remim w sposób, który po prostu musiał naprawić. Jęknął cicho, znów nerwowo poprawiając włosy. Wyglądało jednak na to, że plan Firezzo powiedzie się bez żadnego poślizgu, bo główny pracownik biblioteki, był bardzo zajęty przy biurku.
- Jak idzie? - szepnął do Firezzo, nie wiedząc, co z sobą zrobić.
- Dobrze. Podmieniam najpopularniejsze tytuły. To będzie prawdziwa eksplozja! - powiedział cicho, podekscytowany. Cyan widział jak ściąga wybrane z listy książki i rzuca je na podłogę. Zamiast uderzyć na nią z hukiem, wpadały jednak w jego cień. Potem kucał i wyciągał z dziury w podłodze podróbki. Niby użytkował tą magię w dobry sposób, ale było w tym cieniu i tak coś złowrogiego. Cyan nie miał też z tą otchłanią dobrych wspomnień.
- To cię... nie rani? - spytał, profilaktycznie nieco się odsuwając.
- Nie. Wiem co robię - powiedział nieco wyniośle. - Rozglądaj się...
- Ta.. - mruknął Cyan, krzyżując ręce na piersi. Na szczęście, było bardzo spokojnie i nikt nie szlajał się pomiędzy półkami. Dopóki nie dostrzegł w oddali, zbliżającej się do niego postaci Zandera. Jego jaśniutkie włosy aż się nieco rozwiewały, kiedy przyspieszył, żeby spotkać Cyana.
- Firezzo, idzie mój znajomy! - syknął, uśmiechając się przy tym uprzejmie.
Tanelf zerknął w tamtą stronę dyskretnie, udając, że poprawia ksiązki na półkach.
- "Znajomy..." - prychnął.
- Przymknij się - syknął Cyan, mimo że Zander nie był osobą, którą miałby teraz ochotę spotkać.
Firezzo pokręcił tylko głową. Przyzwyczaił się już nieco do poziomu nieuprzejmości jaki wykazywał Cyan.
- Cyan! Szukałem cię wszędzie - szepnął Zander, uszczęśliwiony, kiedy w końcu do nich podszedł.
- Cześć... - mruknął mężczyzna płasko, uśmiechając się jednak. - A co się stało?
- No... - zerknął niepewnie na Firezzo, który zdawał się traktować jego przyjście jak powietrze. - Tyle już się nie widzieliśmy... - Spojrzał mu znacząco w oczy.
Cyan odetchnął cicho, ściszając głos.
- Nie wiem, czy to w tej chwili rozważne...
- Uhm.. no... teraz pewnie jesteś zajęty, ale.. yy... wieczorem? - spytał tęsknie.
- Nie o to chodzi... - westchnął Cyan. - Wiesz, jakie chodzą o mnie plotki.
- A ja coś robię nie tak? - jęknął elf niepewnie, przestępując z nogi na nogę.
Cyan westchnął ciężko. Nie wiedział, jak tę sytuację rozwiązać. Był już przygotowany na zerwanie z Zanderem, ale po tym, co widział we śnie... nie bł już taki pewien, czy to dobre wyjście.
- Nie... ale jeśli ktoś nas razem zobaczy... wiesz sam...
- .... No... to może... za parę dni... - powiedział, nie próbując już nawet ukryć zawodu.
- Przykro mi... dam ci znać, w porządku? - zaproponował, uśmiechając się najmilej jak potrafił.
- Mhm... jasne. Może jak to z Xanem trochę przycichnie - dodał z nadzieją.
- Głupi kutas - skomentował starszy elf, patrząc mu w urodziwą twarz. Zander był naprawdę uroczy.
- Ma futro wypalone na twarzy - powiedział Zander, z lekkim uśmiechem pod nosem. - Widziałem go dzisiaj, smarował czymś.
- No i ma za swoje - roześmiał się Cyan, patrząc w jego jasne oczy. W tym momencie, po śnie, który miał, najchętniej wtuliłby się w jego sprężyste ciało.
- Ja swojej rany nie sięgam - dodał cicho.
Zanderowi aż rozszerzyły się źrenice.
- No tak, na plecach - powiedział współczująco. - Mogę przyjść po ciszy nocnej jakoś... - zaproponował. - Pomógłbym ci z tym.
Cyan wciągnął cicho powietrze i, bardzo dyskretnie, przesunął paznokciem po wnętrzu nadgarstka Zandera. Spojrzał na niego miękko.
- Dobrze...
- Będę bardzo cicho! - szepnął Zander z zapałem, zanim odsunął się nieco.
- Ok, to pogadamy potem - powiedział Cyan, mrugając do niego.
Chłopak odszedł szybko, cały na nowo rozanielony.
- Wymasuje ci rany - bruknął ponuro Firezzo przy półce.
Cyan zerknął na niego sceptycznie.
- Wolę, żeby nie robiła tego któraś z zapatrzonych za mną kobiet.
- Och na pewno jest ich mnóstwo... - powiedzia Firezzo kpiáco.
- Boleję nad tym - stwierdził Cyan, udając, że nie czuje sarkazmu.
- Jak sobie z tym radzisz? Wszystkie te kobiety, pragnące ci się oddać... - kpił dalej.
- Nie najlepiej. W końcu ktoś zauważa, że wszystkim odmawiam - mruknął Cyan, patrząc na tanelfa z zazdrością. Firezzo nie miałby takich problemów.
- Oj... niedobrze... - Przewrócił oczami, zrzucając w cień kolejną książkę. - Może będziesz musiał się poświęcić i jakiejś oddać - zachichotał.
- Bardzo zabawne. Za dobrze macie w tym tanelfickim seksualnym raju - prychnął Cyan, kręcąc głową.
- Nie ma co tracić życia na ograniczenie się w nieszkodliwej rozrywce. - Wzruszył ramionami.
- Właśnie - zgodził się Cyan. - I tak powinno być.
- "Nieszkodliwej" - podkreślił Firezzo. - A ty widzę popełniasz drugi raz to, po czym twój wymarzony Remidoff wziął tyle proszków uspokajających, że nadal śpi.
Cyan poczuł skurcz w żołądku. Obrócił się lekko.
- Nie wiem nawet, czy będzie chciał mieć coś ze mną do czynienia!
Firezzo zamilkł na chwilę, ale w końcu kiwnął głową.
- Rozumiem - westchnął. Też nie chciałby sobie zamykać furtki.
Elf zerknął na niego w milczeniu.
- Coś nie tak w ogóle? - spytał, bo mimo wszystko zauważył, że Firezzo jest jakiś nieswój.
- Nie... Po prostu... Jest kilka części planu do wykonania. Muszę się skupić bardziej. - Podrapał się po czole z westchnieniem.
Cyan wzruszył ramionami, postanawiając nie naciskać.
- W porządku. - Naprawdę nie mógł się doczekać słodkich ust Zandera.
- Koniec na dziś. Dam ci znać kiedy Remidoff się obudzi, albo będziesz w stanie go odwiedzić.
- Dobra... - Cyan zwilżył wargi. - Dzięki.
- Nie. To ja dziękuję - powiedział nad wyraz uprzejmie i odszedł pospiesznie między półki.
Cyan przełknął cicho, oddalając się po cichu z biblioteki.

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #102 dnia: Czerwiec 08, 2011, 11:02:39 pm »
*

Zander szorował kuchnię elfów księżycowych jak najszybciej potrafił. Chciał już wrócić do siebie i się wyszykować! A Shoh zleciła mu to mycie! Było po godzinach... Wszystko spadało na jego barki...
Tłumaczył sobie, że to z racji wieku. Heh, przynajmniej nie uwzięła się na niego jak na Xana. Jeśli Cyan mówił prawdę, a na to wyglądało, skoro tak się zdenerwował, to miał przerąbane. Co jeśli naprawdę zaszłaby w ciążę. Tragedia. Xan przesiadywał teraz ile mógł w stajni i nie za dobrze ukrywał swój zły humor. Odetchnął ciężko, kiedy domył ostatni garnek. Wiedział, że Cyan na niego czeka i czuł, że dzisiejsza noc wynagrodzi mu nieprzyjemną pracę. Prędko umył ręce i wyszedł z kuchni. Od kiedy zapanowały 'czasy Shoh', cisza nocna była naprawdę przestrzegana i wiedział, że nie powinien nikogo spotkać, przekradając się do Cyana. Przebrał się jeszcze u siebie i, zapukał do pokoju ukochanego, samymi opuszkami palców. Drzwi otworzyły się cicho po krótkiej chwili i Cyan wpuścił go do środka, od razu je zamykając. Miał na sobie tylko białe spodnie z cieniutkiego, przewiewnego materiału, a na szyi naszyjnik ze snem. Zander uśmiechnął się szeroko.
- Ale się stęskniłem... - Złapał go za dłoń.
Cyan przyciągnął go do pocałunku, wzdychając cicho. Czuł, że nie robi dobrze. Chłopak od razu objął ramionami jego szyję i odwzajemnił pocałunek. Przynajmniej od razu zrobiło się im cieplej.
- Może najpierw moje obolałe plecy, a zabawa potem... - sapnął Cyan po chwili, pogryzając drobniutkie ucho Zandera.
- Tak... odetchnął. Poparzył cię drań.... - westchnął, odsuwając się powoli i kierując z nim na łóżko.
Cyan wyjął z szufladki maść i podał ją Zanderowi. Zamknął oczy, siadając tyłem do niego. Musiał się zrelaksować.
Już po chwili poczuł jego miękkie palce na swojej skórze, masujące ranne miejsca, chłodząc pieczenie.
- Co robisz ostatnio?
Cyan uśmiechnął się lekko.
- Staram się nie wychylać... a ty?
- Shoh się nie mnie uwzięła chyba... - jęknął. - Najgorsze prace mi daje. - Masował powoli. - Ale też mam tu trochę koleżanek nowych, chcą założyć klub opowieści wieczorny.
- Oo - zainteresował się Cyan, czując się coraz lepiej. - Będziecie opowiadać?
- Tak. Codziennie inna historia, a potem omówienie, może jakieś mlekowie do tego. Będzie zabawnie - powiedział pogodnie.
- Ale z książek, czy będziemy wymyślać? - spytał Cyan pogodnie.
- Takie jak znamy. Czy z książek, czy z domowych opowieści. Są tu elfowie z różnych stron Sol-Bayrun, to na pewno są różne wersje tych samych historii. Będzie ciekawie posłuchać i porównać.
Zaczął masować jego kark relaksująco.
- Mm... - zamruczał Cyan, podkulając nogi i obejmując swoje kolana. - Może czasem dołączę...
- Byłoby fajnie. Byś mógł odnowić kontakty, bo teraz tak chyba wszystko trochę runęło, co? - Objął go pod ramionami i pocałował kręgosłup.
Cyan jęknął cicho, wtulając się w niego.
- Tak... trochę tak...
Nikt nawet ze mną nie siada przy jedzeniu... - poskarżył się
- Ja bym się przysiadł - jęknął. - Ale mam inne godziny pracy. - Przytulił się mocniej.
- Wiem... - westchnął Cyan, wychylając do niego twarz. - Ale to naprawdę... przykre jak ludzie, którzy z tobą żartowali, nagle się odwracają.
- No wiem... - Zander cmoknął go delikatnie, przesuwając dłońmi po jego udach. - To się wyrówna raz dwa.
Starszy elf obrócił się nieco, obejmując go i zaglądając mu w oczy.
- Dobrze, że chociaż z tobą mogę o tym mówić szczerze...
- Jasne! - zapalił się Zander. - Mi taki kamień spadł z serca. Nigdy wcześniej nie pozałem kogoś takiego jak ty.
- Jest nas więcej niż się wydaje- westchnął Cyan, cmokając mechaty podbródek swojego młodszego kochanka.
- Tak? A ty uhm... wielu spotkałeś? - dopytał Zander, głaszcząc jego brzuch.
Spojrzenie drugiego mężczyzny rozpaliło się na chwilę.
- Całkiem sporo...
Zander uśmiechnął się lekko pod nosem.
- I jak ich rozpoznałeś? - dopytał, głaszcząc go pod pępkiem.
- Cóż... - zaśmiał się Cyan. - Najpierw to mnie znaleziono. Na praktykach w kopalni, jeszcze w szkole.
- Uuu w kopalni!? - zapytał zaskoczony, powoli wsuwając dłoń w jego spodnie. Uwielbiał ciało Cyana. Było takie umięśnione i gorące.
- Mhm... - Cyan rozsunął uda.- mój rówieśnik, z innej części Bayrun. Patrzyliśmy na siebie... było ciemno... sam nie wiem jak do tego doszło - zaśmiał się.
- Ja nie chciałem pracować przy poławianiu... - przyznał zawstydzony.
- Mnie na początku ekscytowały kopalnie... bo myślałem nie tyle o pracy co o tych dużych facetach, którzy pracowali - zaśmiał się z własnej naiwności.
Zander zagryzł wargę rozbawiony, ocierając się o niego lekko i biorąc jego penisa do ręki.
- Mnie nie lubli... i praca przy rtęczycie jest tak ciężka, że nie umiałem myśleć o niczym tylko śnie kiedy kończyłem.
- Oż...no tak... - westchnął Cyan, odchylając głowę na jego ramię. Ciepła, miękka dłoń na jego penisie była cudownie kojąca.
Do tego Zander zaczął całować jego szyję powoli, rozkoszując się obecnością Cyana, jego zapachem i zmysłowością.
- Mmm... szybko się uczysz - zaśmiał się Cyan, coraz bardziej rozluźniony. Może nawet na trochę zapomni o Remidoffie?
- A ty masz taką seksowną skórę... - westchnął Zander, Całując go nad uchem.
Cyan sięgnął ręką w tył, głaszcząc go po tyle głowy.
- Mm... a ktoś ci się podoba tutaj? - spytał, mrucząc cicho.
- No... ty... - zaśmiał się nerwowo. - Chyba nikt inny tu nie jest.. no wiesz...
- Ale hipotetycznie. Jakby byli - roześmiał się Cyan.
- No to nie mogę ich sobie wymyślić i stwierdzić, że mi się podobają - zaśmiał się, całując go po uchu i poruszając powoli, pieszczotliwie dłonią. - To jak o tanelfach fantazjować. Przegrana sprawa.
Cyan zmrużył lekko oczy, wzdychając.
- Tak myślisz?
- No tak. Chyba trudniej by było powiedzieć który z nich mi się NIE podoba, ale to takie bezcelowe gdybanie.
- Ja kiedyś miałem romans z tanelfem - wyznał Cyan, czując się nagle bardzo dumny.
- Oh... - Zander aż się nieco odsunął, zerkając na niego. - Tak? Opowiedz.
Cyan przewrócił się na łóżko, ciągnąc go do siebie. Cieniutki materiał spodni nie stanowił wielkiej bariery i wyraźnie czuł ciepło bijące od Zandera.
- Wynajął mnie, żebym przeprowadził go przez pustynię.
- Oh.... sam na sam... tyle czasu... - Zander wpatrzył mu się w oczy, zsuwając jego spodnie w dół.
- Mm... - Cyan uśmiechnął się szeroko, głaszcząc jego mechatą pierś. - Rozmawialiśmy... no i on widocznie widział jak na niego patrzę. Oni wszyscy to wiedzą - odetchnął.
- Miał rude, bardzo miękkie włosy i zielone oczy. Wyglądał jak... - Aż pokręcił głową.
- No, ale jak do czegoś doszło? - zapytał chłopak, niemal niecierpliwie, zerkając mu w oczy i przesuwając się w dół jego ciała, żeby polizać penisa.
Ciało Cyana wygięło się lekko, gdy miękki, wilgotny język zetknął się z wrażliwą skórą.
- Nn... Przy ognisku... sam nie wiem... po prostu się stało... - Spojrzał w biały sufit i przez chwilę miał nadzieję, że zobaczy w nim wielki Księżyc i gwiazdy. - Był taki gorący nade mną... jeszcze gorętszy niż pustynny pył...
- To on wziął ciebie? - dopytał jeszcze, zanim wziął wyprężonego penisa do ust.
Cyan rozsunął usta i zakrył je dłonią na wszelki wypadek. Uwielbiał to uczucie.
- Za pierwszym razem tak... - sapnął. - To trwało kilka dni...
Zander zaczął głaskać go po udach, ssąc z rosnącym zapałem.
- O tak... - sapnął Cyan, lekko unosząc biodra z materaca i chwytając cudowne, naturalnie białe włosy Zandera.
- Był taki piękny, że chciałem dać u wszystko...
Zander odsunął na chwilę usta, patrząc w górę.
- Nie dziwię się, że cię chciał. Jesteś bardzo przystojny... - uśmiechnął się.
- Tak jak ty... - sapnął Cyan z szerokim uśmiechem. - Może wpadniesz jakiemuś w oko?
Przesunął dłonią po swoim nabrzmiałym członku.
- Wolę ciebie.. - zamruczał, zanim pocałował czubek i znowu wziął go do ust.
Cyan odetchnął, czując się dziwnie.
- Od tanelfa? - zaśmiał się jednak. - Żartujesz?
- Uch... no bo ty jesteś... - zapatrzył się na niego, znowu musząc cofnąć usta. - Prawdziwy.
- Wielu mężczyzn jest prawdziwych... - westchnął Cyan, puszczając swojego penisa i podnosząc się do pozycji siedzącej. - Nie jestem jedyny - powiedział poważnie.
Zander zerknął na niego niepewnie, nie wiedząc do czego to zmierza. Cyan odetchnął ciężko, głaszcząc go lekko po włosach.
- Chciałem powiedzieć... żebyś nie przywiązywał się do pierwszego, jakiego spotkałeś.
- Ale... coś jest nie tak? - zapytał szybko Zander, spuszczając wzrok.
- Nie... - jęknął Cyan, szybko jednak zakrywając się kocem. - A w zasadzie... tak... - Spuścił wzrok.
Zander uklęknął na łóżku, skołowany. Przed chwilą jakoś wszystko wydawało się w porządku!
- Hm? Co zrobiłem?
- Nic! - powiedział szybko Cyan, łapiąc go za rękę. - Tylko... wydajesz się... - Przełknął, czując się idiotycznie. - Za bardzo zaangażowany. Popraw mnie, jeśli nie mam racji - dodał szybko.
- No... - Przeczesał palcami włosy nerwowo. - Cyan no... jesteś lunarny... trudno nie stracić trochę głowy... - uśmiechnął się niepewnie, szukając zrozumienia w jego oczach. Cyan odetchnął ciężko, kręcąc głową i głaszcząc go lekko po ramieniu.
- Ty też jesteś fajny. Jesteś dobrym przyjacielem i jesteś podniecający - wyznał, mając nadzieję, że Zander zrozumie. Chyba podziałało, bo chłopak skulił się nieco, uciekając wzrokiem.
Cyan odetchnął, czując się trochę winny, ale też musiał mu to powiedzieć, żeby problem nie rósł. Przytulił chłopaka delikatnie. Ten nie odsunął się, ale też nie odwzajemnił uścisku specjalnie. Nie wiedział co ze sobą zrobić. Jakoś zgasła mu ochota na kontynuację tego wieczoru. Cyan przymknął na chwilę oczy, przeklinając swój timing, choć erekcja zdążyła już minąć w tym nastroju.
- Słuchaj... nie myślałem, że tak to traktujesz. Przepraszam.
- No... to nie twoja wina - powiedział szybko, ciesząc teraz, że nie zdążył się rozebrać.
Cyan odetchnął ciężko, zabierając rękę z jego ramion.
- Może... masz ochotę napić się mleka z lodem?
- Chyba raczej mlekowia - prychnął cicho, mając na myśli słodzony, mleczny napój alkoholowy.
Cyan uśmiechnął się lekko.
- Niegrzecznie... - mrugnął do niego. Tu nikt nie pilnował terminów zażywania alkoholu. W miastach elfów księżycowych mlekowie można było pić tylko w święta, lub, za specjalnym pozwoleniem, na prywatnych uroczystościach.
- No. Mam trochę w pokoju - rzucił, garbiąc się. Zupełni enie wiedział co ze sobą zrobić.
Cyan przełknął ślinę. Nie zamierzał mu się w tej chwili narzucać.
- To tego... Do jutra. Przepraszam... - mruknął, wkładając ręce w kieszenie szarawarów.
- Jasne... - mruknął Cyan, spoglądając za nim tęsknie już teraz. Miał nadzieję, że Zander przemyśli sprawę.
Trudno było patrzeć jak znika z jego pokoju. Miał takie piękne jasne włosy i ładną, symetryczną twarz. Drobne zęby i uszy...
Gdy tylko drzwi się zamknęły, Cyan opadł na łóżko z głuchym, niezadowolonym pomrukiem. Może mógłby się przejść po ogrodzie? Albo wyjść na pustynię i popatrzeć w Księżyc? Naprawdę nie był teraz w nastroju na sen. Do tego, po tym co wyśnił ostatnio, miał mieszane uczucia co do spania generalnie. Z drugiej strony była cisza nocna, która, co irytujące, obejmowała elfów księżycowych w czasie kiedy zwykle mieli mnóstwo energii. No ale przecież i tak byłby cicho. W regulaminie chyba nie było nic o chodzeniu po terenie... Zerknął na nietkniętą książeczkę z regulaminem i usiadł, wciągając z westchnieniem spodnie.
Cyan wysunął się cicho ze swojego pokoju i boso, by poruszać się jak najdyskretniej, ruszył korytarzem na zewnątrz. Wiedział, jak najprościej wyjść stąd na pustynię. Małe, nie rzucające się w oczy drzwiczki na samym końcu budynku prowadziły prosto poza asylum. W ogrodzie w końcu, dla ochrony roślin, było przykrycie płachtą. Księżyc Sol-Bayrun był w nocy niezwykle duży i gorący.
Drzwi były skromne, drewniane i mógł je otworzyć każdy pracownik za pomocą bransoletki. Cyan przystawił swoją do zamka, który otworzył się podobnie jak jego własne drzwi, Gdy tylko uchylił wejścia, buchnął mu w twarz pachnący, księżycowy wiatr. Uśmiechnął się lekko, cicho zamykając drzwi za sobą. Stał przez chwilę, oparty plecami o niewiarygodnie gładki mur Asylumu, który wyrastał niespodziewanie wśród wydm dookoła. Cyan uniósł głowę, spoglądając w jasną tarczę, której słuszny rozmiar przypominał mu o zbliżającym się święcie Zstąpienia. Poruszył palcami bosych stóp w miękkim pyle, po czym zamknął oczy i zaczął biec.
Kiedy był sam, na pustyni, troski bladły. Zupełnie, jakby żar Księżyca, który czuł na skórze, zamazywał je błękitem. Nie zmieniało to faktu, że czuł się głupio z powodu Zandera, a troska o Remidoffa zdecydowanie czaiła się cały czas w tyle jego umysłu. Chciał, by Firezzo wreszcie coś wymyślił. Wszędzie w oddali otaczały go tylko wydmy, choć wiedział doskonale jak wiele istot potrafi się czaić w pyle pustyni.
Daleko, za kilkoma wydmami, dostrzegł nieznaczne poruszenie. Zmarszczył brwi, przystając i wytężając wzrok.
Światło Księżyca, pomagało mu widzieć jeszcze dalej niż zwykle. Była to jakaś postać. Siedziała w pyle, z twarzą schowaną w dłoniach. Zmarszczył brwi, schylając się i idąc w jej stronę cicho. Krew pulsowała mu w skroniach. Im bliżej był, tym lepiej widział, że jest to dobrze zbudowany mężczyzna, do tego elf księżycowy. Odetchnął cicho. Może będzie mógł z kimś pogadać wreszcie... wielki, piękny Księżyc do tego nastrajał.
Zbliżył się bardziej, po czym wyprostował się i zawołał:
- Hej!
Mężczyzna o długich, szarych włosach, odwrócił się gwałtownie, ocierając twarz. Był to nie kto inny jak Xan.
- Cyan!? Ja pierdolę.. kurwa... śledzisz mnie!?
Młodszy mężczyzna skrzywił się lekko, jednak nie miał chęci spędzać wieczoru samotnie, więc zaczął się powoli zbliżać do stajennego.
- Nie... - odparł, omiatając go wzrokiem. - Nie mogłem zasnąć...
Xan zacisnął mocno zęby, mierząc go przekrwionym spojrzeniem. Faktycznie na twarzy miał kilka plamek nagiej skóry. Cyan doszedł do niego powoli i, z braku laku, spojrzał w Księżyc.
- Ty też? - rzucił neutralnie.
- Też - burknął, garbiąc się znowu. Nie miał nawet siły kłócić się już z tym idiotą Cyanem, który, nieproszony, usiadł tuż obok niego. Wiatr zadął mocniej w ich plecy, szarpiąc nagle długie włosy Xana w przód. Cyan zapatrzył się na nie. Błyszczały lekko w świetle.
- Nie przyzwyczaiłeś się wciąż do spania w nocy? - spytał. - Jesteś tu już 15 lat - przypomniał, zamierzając nawiązać konwersację.
- I było mi tu dotychczas dobrze - burknął głośno, bo jego koszula łopotała na wietrze.
Cyan zapatrzył się na niego. Był naprawdę przystojny. Miał zupełnie inne rysy niż Zander. Mocną szczękę i szeroki jak na elfa księżycowego, nos.
- To co jest?
- Cyan, skoro tu przylazłeś, nie rżnij już głupa. Wiesz dobrze.
Drugi elf wydął lekko drobne wargi, patrząc na niego uważniej.
- Uciekasz przed nią... - zgadywał.
- Próbuję coś wymyślić. Duszę się w tych murach... - mruknął ponuro, zerkając na Cyana kątem oka.
Cyan odetchnął ciężko, opierając łokcie o kolana.
- Nie chcesz wracać do kopalni? - spytał domyślnie.
W sumie, blizny dodawały Xanowi męskiego charakteru. Do tego pokazywały jaka jest jego naga skóra, co sprawiało, że wyobraźnia Cyana od razu zaczynała wariować. Przez to, że u elfów księżycowych jedynym nieowłosionym miejscem były sfery intymne, każde wygolenia były uważane za wstydliwe, lub obsceniczne, jeśli robione celowo.
- Nie chcę zapieprzać w kopalni, z facetami samymi - jęknął.
Cyan wybuchnął na to gromkim śmiechem. To był ostatni powód, jaki przyszedł mu do głowy.
- Żywe Srebra jebane. - Spojrzał na Cyana ze złością. - Takie to zabawne?
Kolejny komentarz rozbawił drugiego elfa jeszcze bardziej. Miał łzy w oczach.
- Pierwszy raz... taki powód słyszę... - śmiał się.
- Nigdy nie byłem taki jak wszyscy - żachnął się Xan. Nie chciałem rodziny od razu. Nie chciałem tylko pracować i spać. Chcę być niezależny. Kochać kogo chcę i pić mlekowie kiedy chcę! - wyrzucił.
Cyan zapatrzył się na niego, a na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech.
- Bardzo tanelfickie...
Xan wydął lekko wargi i aż zaszkliły mu się nieco oczy.
- Dlatego podoba mi się tu... mimo że to tylko namiastka ich świata...
Cyan zamilkł na chwilę, mając wrażenie, że widzi coś niezwykłego. Powoli położył dłoń na jego ramieniu.
- Zaskakujesz mnie.
- Oż spadaj Cyan, kpij dalej - mruknął smutno, strząsając jego dłoń.
- Nie, serio... zazwyczaj się nie pokazujesz od tej strony - wzruszył ramionami Cyan, patrząc na niego ciekawie.
- Nawet ostatnio - dodał płasko.
- Bo przydybałeś mnie w słabym punkcie życia - burknął, krzyżując umięśnione ramiona na piersi i wydymając wargi.
Cyan westchnął.
- Chodzi mi o twoje oskarżenia, Xan... - sapnął.
Mężczyzna zmrużył oczy, mierząc go spojrzeniem.
- A co?
- Tylko to, że mało spójne z twoim pomysłem na wolność i kochanie kogo się chce - prychnął Cyan bez pretensji w głosie.
Mężczyzna poruszył się niespokojnie.
- Oż no... bo to takie kwaśne strasznie... - skrzywił się.
- Każdemu jego kwas, Xan - zaśmiał się Cyan, bawiąc się piaskiem.
- Ale naprawdę? Napuszczać na mnie chorego? - Pokręcił głową. - To poniżej pasa.
Cyan uniósł momentalnie głowę.
- Ej, nie zrobiłem tego! Właściwie kazałem mu się nie wychylać. I tak zrobił jak chciał - prychnął Cyan.
Xan spojrzał na niego z zastanowieniem.
- Remidoff zawsze był bardzo cichym i spokojnym pacjentem - powiedział stanowczo.
Cyan wzruszył ramionami.
- Polubił mnie - stwierdził w końcu. - Widać się przestraszył o mnie.
- Niedobrze zrobiłeś, że go w to zaangażowałeś. Teraz widzisz gdzie skończył.
Cyan spochmurniał, wpatrując się w białą pustynię.
- Nie chciałem go angażować.
- Te zasady po coś są. Żeby nie przechodzili potem takich załamań... - zawahał się, jakby coś jeszcze chciał powiedzieć i zapatrzył w Księżyc.
« Ostatnia zmiana: Czerwiec 08, 2011, 11:53:52 pm wysłana przez kasiotfur »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #103 dnia: Czerwiec 09, 2011, 12:32:05 am »
- Był w bardzo dobrej kondycji - upierał się elf. - To nienormalne.
- Cyan, żaden z nich nie jest w dobrej kondycji. Są chorzy - tłumaczył Xan cierpliwie.
- No ale nie na tyle, żeby go przenosić. Coś w tym śmierdzi - powiedział Cyan z zastanowieniem.
- Słyszałem, że znaleziono go nieprzytomnego na podłodze.
Cyan skulił się, przygryzając paznokcie. Tak bardzo chciał go znaleźć!!
- Teraz jest w kwarantannie i tyle. Nie słyszałem o nikim kogo by cofnęli stamtąd spowrotem do bloku o niższej randze.
Cyan spuścił głowę, zakrywając dłońmi twarz. Czuł się, jakby na jego ramiona wrzucano kolejne kamienie.
- Kurwa...
Xan spojrzał na niego z zastanowieniem.
- ... Może byś go mógł odwiedzić. Pożegnać się... - powiedział cicho.
Cyan obrócił głowę, patrząc na niego intensywnie. Nie potrafił ukryć desperacji w swoich oczach.
- Jak...?
- Pracuję tu od wielu lat. Mam znajomości tu i tam... - rzucił enigmatycznie. - Lekarz go odwiedza, ale jedzenie jest mu przynoszone dwa razy dziennie. Mógłyś zostać do tego zaangażowany.
Cyan aż przestał na chwilę oddychać. Wpatrywał się w Xana, wyczekując na jakiś haczyk. I oczywiście był taki.
- Ale nie za darmo - ostrzegł go. - Pomożesz mi pozbyć się Shoh - powiedział stanowczo.
Cyan roześmiał się cicho, kręcąc głową.
- To jak nagroda... - Mrugnął do niego. Xan uśmiechnął się pod nosem i wyciągnął do niego rękę, a Cyan uścisnął ją mocno.
- Mimo tego, co mówiłem... współczuję ci, stary - westchnął.
Xan kiwnął głową.
- Dość mam tego gówna - mruknął.
- A w ogóle... - Cyan postanowił zadać pytanie, które kotłowało mu się w głowie od początku tej rozmowy. - To co mówiłeś o kochaniu... to tak ogólnie, czy coś się zdarzyło?
Xan uśmiechnął się lekko pod nosem, podciągając kolano pod brodę.
- Kiedy miałem czternaście lat, wokół miasteczka w którym mieszkałem, rozpętała się straszna pyłowa burza. Bardzo niedługo później, okazało się, że nie było to naturalne. W okolicy zjawił się kyar. Nam oczywiście nikt nie powiedział czemu.
Cyan kiwnął głową, marszcząc brwi i pomrukując, by dać znać, że zrozumiał.
- Już następnego dnia, w naszym mieście zjawiło się prawie czterdziestu żołnierzy z fortu Stali, przy Nieżywym Lesie. - Spojrzał Cyanowi w oczy, a jego własne, aż nieco zabłysły. - Wyobrażasz to sobie? Czterdziestu tanelfów, każdy uzbrojony w prawie dwumetrowy łuk ze stali, każdy w zbroi za którą pewnie by można kupić jezioro rtęczytu... - westchnął. - I nie przejechali koło nas jak koło jakiegoś brudu. Zatrzymali się i wydzielono dziesiątkę z nich, aby eskortowali nas do Bayrun. Czuliśmy, że możemy nie zobaczyć już naszych domów, więc każdy wziął najważniejsze rzeczy, a i tak, bez dopraszania się, każde z nas, dostało złoto za swój dom.
Cyan otworzył szerzej oczy, wyobrażając to sobie.
- Jakie hojne...
- I swoją drogą mieli rację, bo nie było potem do czego wracać, ale to inna historia. Wychowany w naszej kulturze, nie przyszło mi do głowy, że w jednej z tych zbroi, posługując się stalowym łukiem, którego nawet nie mógłbym unieść, nie mówiąc nawet o napięciu, może być kobieta. Kiedy dobrnęliśmy po wielu godzinach do Bayrun, za bramami miasta, pilnujący naszego bezpieczeństwa żołnierze, ściągnęli hełmy przy pożegnaniu. Mówię ci Cyan... Miałem czternaście lat i nigdy nie widziałem w życiu piękniejszej kobiety. Nie zobaczyłem jej ciała, bo była w zbroi, ale wyobrażałem je sobie wiele razy - zarechotał. - To była najbardziej niezwykła tanelfka jaką kiedykolwiek widziałem. Miała opaloną skórę i całe pukle brązowych loków. Mały nos, wielkie orzechowe oczy o lekko migdałowym kształcie... - westchnął tęsknie. Nawet teraz na to wspomnienie zabiło mu szybciej serce. - Uścisnąłem jej rękę i pachniała tak obłędnie, że poszedłbym za nią do najciemniejszej kopalni...
Cyan uśmiechnął się lekko.
- Wiem co masz na myśli - powiedział poważnie. - Też to przeżyłem.
- Oni odjechali, a ja zostałem z tą pulsującą myślą, że może, świat nie musi wyglądać tylko tak jak u nas, może są inne Błękity. Teraz to wydaje mi się oczywiste, ale wtedy... Żyłem w małym mieście. Nic nie wiedziałem - uśmiechnął się pod nosem. - Nigdy jej potem nie spotkałem, ale zmieniła moje życie. Chciałem więcej, inaczej, bardziej... a w Bayrun był większy dostęp do książek, podróżnych...
- I co? Byłeś z tanelfką? - spytał Cyan, opierając głowę na dłoni i patrząc na niego miękko.
Xan uśmiechnął się lekko i kiwnął głową.
- Trzema różnymi nawet. nie jest to najłatwiejsze, ale nie jest to też aż tak niemożliwe jak niektórym się wydaje.
- Nie jest - zgodził się Cyan, uśmiechając się szerzej. - Tutaj?
- Tak. - Nie powiedziałby, że żadna z nich nie chciała widywać się z nim 'oficjalnie', ale nie żałował ani chwili spędzonego z nimi czasu.
- Obłęd... - westchnął drugi elf. Wzięły cię do siebie? - zaśmiał się.
- Bardzo różnie się spotykaliśmy.
- W stajni też? - spytał Cyan domyślnie,
Xan szturchnął go lekko łokciem.
- Jasne!
- Podniecające - stwierdził Cyan, kręcąc głową. - Byle ni przy tej... no, od konia.
- Ech Savaria. Z nią to jest naprawdę niedobrze. Próbowałem do niej kiedyś zagadywać, ale ona woli do konia gadać. Podobno sprowadzono go jeszcze z jej starego domu w Loar. Musiał być specjalnie ujarzmiany na potrzeby Asylumu.
- Oh... to jakaś specjalna rasa? Jest tu chyba długo.
- Wygląda mniej więcej jak koń pustynny, ale w Loar dziwne rzeczy z tymi zwierzakami robią, więc nie wiem czy coś z nim nie jest nie tego - powiedział dość enigmatycznie.
- Hm...- Cyan wzruszył ramionami. - Ale wielki jest.
- No jest. Największy ogier w stajni. Dlatego pewnie się nazywa Grus Alamin. Wiesz, jak champion cesarski - Grusalamina - uśmiechnął się pod nosem. - Ale nigdy nie miał okazji pokazać jak szybko potrafi biec, jak daleko potrafi skoczyć, czy bałby się kogoś zdruzgotać kopytami... - powiedział tęsknie. - Marnuje się tutaj, a to takie fantastyczne zwierzę. Dobrze jednak zauważyłeś. Przyjechał tu z nią i nadal wydaje się być w kwiecie sił. Musi coś z nim być...
- Może jest nieumarły - prychnął Cyan, kręcąc głową na tą ideę. Siłą rzeczy popatrzył na dłonie i przedramiona Xana. Oh, najchętniej by ich dotknął. Szczególnie dłonie miał duże i szerokie od pracy w stajni.
- Brr. Niefajny pomysł - wzdrygnął się.
- No... ciekawe... - zaśmiał się - Ale dziwna jest Savaria, fakt. Jakby z nim romans miała... myślisz, że oni takie rzeczy akceptują? - spytał nagle, zaciekawiony.
Xan zamyślił się głęboko.
- Może... ale ... nie.... ale może w Ader-Thaden....? Tam podobno jest wszystko... - powiedział znacząco.
Cyan uśmiechnął się szeroko, a oczy aż mu błysnęły. Musiał spytać Firezza.
- Muszę się tam wybrać.
Xan aż zamrugał.
- Do Ader-Thaden? To jest.. - zamyślił się nieco bezradnie. - Naprawdę daleko. Bardzo bardzo daleko. Jak świat inny zupełnie. I papiery nie wiesz jakie by trzeba. I skąd byś miał pieniądze niby? Oni podobno złotem wszędzie płacą.
Cyan wzruszył ramionami.
- Coś się wymyśli. Jestem ciekaw jak jest w ich świecie - powiedział z rozmarzeniem.
Xan spojrzał na drugiego elfa z zastanowieniem. Nigdy nie spotkał tu kogoś takiego jak on.

*

Bollomaster

  • Global Moderator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 4175
  • Aurë entuluva!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #104 dnia: Czerwiec 09, 2011, 12:58:12 am »
Ohoho! Fajna historia z kyarem, bardzo fajnie napisana, czadzior! Te biedne, zagubione w dziczy wioski...

Ogólnie czyta mi się bardzo dobrze, mam tylko zastrzeżenie do zdań takich to: "- Shoh się nie mnie uwzięła chyba... - jęknął. - Najgorsze prace mi daje. - Masował powoli. - Ale też mam tu trochę koleżanek nowych, chcą założyć klub opowieści wieczorny." Taki porządek zdania jest generalnie w porządku, ale co za dużo to niezdrowo.