Autor Wątek: Urodzeni pod Księżycem  (Przeczytany 402 razy)

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Urodzeni pod Księżycem
« dnia: Lipiec 07, 2010, 12:15:27 am »
(Tu zaczyna się opowiadanie właściwe. Jest to powiedzmy romans+akcja+tajemnica ;) W tym rozwinięcie najróżniejszych motywów sołpowych. Bardzo będą nas cieszyć komentarze czy sugestie, choć jasne, że każdy ma swoje odczucia i nie wszystkim będzie podchodził nasz styl. Jest wrzucane tutaj trochę w tajemnicy, jako beta-czytaczom, zanim, pewnie nie wcześniej niż za miesiąc-dwa, zaczniemy wrzucać na naszego bloga z opowiadaniami :) )

*
Poranne słońce oświetlało złociście białe, gładkie mury kompleksu asylumów, odbijając się w wielkich taflach okien z grubego, matowego szkła, izolującego wnętrza od temperatury panującej na zewnątrz. Ogromny, teraz zupełnie blady, księżyc wisiał na nieboskłonie, naprzeciw słońca, które powoli zmieniało barwę, zaczynając wstawać coraz wyżej. Na wewnętrznym dziedzińcu jednego z budynków mieściła się, wypielęgnowana, zielona oaza obsadzona drzewami, kwiatami, krzewami. Labirynt sumiennie przyciętych roślin, prowadzących do maleńkich altanek, oraz białych fontann ze złotymi kolumienkami. Magiczna harfa wygrywała powoli, wciąż te same nuty.
Cyan westchnął ciężko, prostując plecy i mocniej naciągając na głowę kaptur koszuli roboczej z białego, cieniutkiego materiału. Miał też spodnie do kompletu oraz duże gogle o czarnych szkłach, które umożliwiały mu w miarę normalne widzenie. Jako elf księżycowy, miał oczy nie przystosowane do radzenia sobie ze światłem dziennym. Było tak gorąco, że każdy kwiat czy inną roślinę trzeba było podlewać specjalnym urządzeniem, wsuwając rurkę pomiędzy korzonki i wstrzykując tam odpowiednią porcję wody. Cyan był dopiero w połowie klombu, a upał już wydawał się mu nieznośny. Czuł przemożną ochotę na choć krótki odpoczynek w cieniu, ze swoją wierną fajką.
Nim jednak wymyślił gdzie się zaszyć, dostrzegł Sadiqa, swojego bezpośredniego przełożonego. Pospiesznie schylił się, udając, że wraca do pracy. Liczył, że może jego skurczona postać umknie jasnozielonym oczom mężczyzny, który był tej samej rasy co on. Sadiq otrzymał pozycję kierowniczą tego samego dnia, którego Cyan rozpoczął pracę w asylumie i był bardzo przejęty swoją rolą. Wszyscy podwładni unikali go jak słońca, bo próbował potwierdzić swoją wyższą pozycję, przerywając im wykonywane zadania, na rzecz innych, przez co zupełnie dezorganizował im pracę. Niestety kroki ucichły dokładnie przy Cyanie i rozbrzmiał mu nad głową nieco krzykliwy głos.
- Cyan, musisz coś dla mnie zrobić.
Mężczyzna wymusił uśmiech na twarz i znów się wyprostował, spoglądając na Sadiqa pytająco. Ten miał na sobie, mimo gorąca, tanelfickie ubranie w szarym kolorze, w stylu najnowszej mody z Sol, tanelfickiej stolicy Sol-Bayrun. Na oczach zaś miał maleńkie okulary, z czarnymi szkłami. Wydawało mu się zapewne, że wygląda szykownie.
- Idź napełnić sadzawkę numer pięć – powiedział dość ostro. Cyan nawet nie pytał czy może najpierw skończyć aktualną pracę, bo z dwojga złego, wolał nawadnianie oczek wodnych, niż każdego kwiatka z osobna.
- To ta z całującą się parką? - rzucił, z niejaką satysfakcją, widząc liczne strużki potu na twarzy przełożonego. Sadiq zmarszczył brwi.
- Po dwóch tygodniach powinieneś je pamiętać numerycznie. Poza tym to nie „parka”, tylko ilustracja legendy o Lucii i Valdo – powiedział wzniośle.
Cyan skinął głową nieco sztywno.
- Zapamiętam. To idę do tej sadzawki... - stwierdził. Już wstał, kierując się w stronę w którą miał się udać, gdy Sadiq zatrzymał go ruchem dłoni.
- Dlaczego masz plakietkę po lewej stronie?
Cyan spojrzał na niego zszokowany, dopiero po chwili zerkając na przód swojego ubrania.
- Ciągle mi zawadza... - odparł.
- Przełóż ją – stwierdził Sadiq autorytatywnie.
- Jestem praworęczny. Przeszkadza mi ciągle.
- Tak jest w regulaminie – powiedział Sadiq niezłomnie i Cyan wiedział, że z tym argumentem nie wygra. Nieco zirytowany, przyczepił plakietkę ze swoim imieniem po właściwej stronie.
- Coś jeszcze? - rzucił nieco cierpko.
- Nie, udaj się do sadzawki – mruknął Sadiq, poluzowawszy kołnierzyk i kontynuując wędrówkę ogrodem.
Cyan prychnął, po czym powlókł się zadaszoną alejką pergol, obsadzonych winoroślą. Nie mógł się doczekać zachodu słońca. Będzie mógł zrzucić tą nieszczęsną szatę, która tylko krępowała ruchy przy pracy. Przechodząc korytarzem zakrytym od góry drzewami, zobaczył na jednej z ławek tanelfa z obsługi. Nie widział jednak jego twarzy, bo miał ją schowaną w dłoniach. Miał okazję tylko zaobserwować jego fantazyjną fryzurę, zaplecioną w imponujący, brązowy kokon na tyle głowy. Minął go szybko, widząc, że wygląda jak ktoś kto nie życzy sobie być zaczepiany. Wprost z zacienionego korytarzyka, wszedł na maleńki placyk z sadzawką, otoczoną kilkoma, schowanymi w cieniu ławeczkami. Cyan już się zorientował, że park był zaprojektowany tak, by chorzy mieli maksimum prywatności. Wiedział, że ci, z którymi on sam się stykał, byli we względnie dobrej sytuacji. Asylumy były podzielone według stopnia zaawansowania choroby, a budynek do którego przydzielono jego, gościł tanelfów w początkowym stadium księżycowej przypadłości. Mimo to jednak, większość czasu spędzali w swoich pokojach i Cyan ze zgrozą zauważył, że wszyscy, bez wyjątku, nawet w nich jedli.
Westchnął ciężko, dochodząc od razu do kranu, sprytnie ukrytego między krzewami. Podłączył do niego węża, którego zabrał po drodze ze schowka. Odwrócił się w stronę sadzawki i aż na chwilę przystanął, na widok postaci siedzącej w cieniu. Chory miał na sobie jasne ubranie z miękkiego, cienkiego materiału. Całe ciało było jednak pokryte czystym, białym bandażem. Na głowie miał zaś, równie jasny, turban, misternie zapleciony i ukrywający włosy. Był dość wysoki, ale jego sylwetka nie wydawała się zbyt masywna.
Cyan spuścił wzrok, zakładając, że mężczyzna woli go zignorować, jak każdy inny pacjent. Ustawił więc wąż w odpowiedniej pozycji, włączył kran, po czym zaczął, dla pozoru, wyrównywać doniczki z kwiatami, ustawione na rzeźbionym stojaku. Niestety, jedno z ustawień wykonał zbyt nonszalancko i poczuł jak stojak zaczyna upadać. Jednak zanim się obejrzał, spod turbanu pacjenta, wysunęło się zwarte pasmo czarnych włosów i oplotło stojak, utrzymując go w pionie. Kiedy się ustabilizował, włosy powoli wsunęły się z powrotem pod turban, niczym zwierzę. Cyan obejrzał się zaskoczony. Magia włosów była mu znana, ale nie spodziewał się by ktoś ciężko chory, mógł się nią posługiwać.
- Dzięki – mruknął, spoglądając na postać z uwagą.
Mężczyzna poniósł na niego powoli wzrok intensywnie zielonych oczu i wpatrzył w niego jakby nie wiedział co powiedzieć.
Cyan zapatrzył się w dziwnie pociągające oczy, widoczne słabo spod bandaży. Nie było widać ani brwi, ani nasady nosa między oczami. Tylko oczy. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że pacjenci nie patrzyli nikomu w oczy, raczej unikali tego, spuszczając wzrok. Przełknął ślinę, czując niepomierną potrzebę rozmowy z nim.
- Co za kocia muzyka, nie? - rzucił, mając na myśli smętne brzdąkanie harfy. Mężczyzna obejrzał się nieco w bok, potem znów na niego.
- Trochę... - powiedział ciepłym, niskim głosem, który przyprawił Cyana o ciarki na plecach. Tanelfom nie sposób było się oprzeć. Widocznie nawet kiedy byli cali zabandażowani.
Mężczyzna spojrzał na niego niepewnie, nie wiedząc czy powiedział coś nie tak. Cyan gapił się na niego zza gogli i kaptura, z przerażeniem czując, że zwykle niezawodne 'gadane', tym razem zawodzi. Pozbierał się jednak, zbliżając się nieco i zdejmując niewyjściową ochronę przed słońcem, gdy wszedł w cień. Miał przystojną twarz, o klasycznych rysach swojej rasy. Na małych uszach, srebrne zausznice w kształcie smoczych skrzydeł, a stalowoszare włosy były zgolone po bokach, tworząc coś na kształt krótkiego irokeza.
- Też jesteś nowy? - spytał rezolutnie. Spod bandaża usłyszał jakieś niewyraźne, ciche mruknięcie.
- Nie – powiedział tanelf, wstając szybko.
Cyan rozchylił wargi, ukazując ładne, choć dziwnie zaokrąglone, białe zęby.
- Przeszkadzam tu? - rzucił, nie chcąc by mężczyzna wyszedł.
- Nie nie! - powiedział szybko pacjent.
- Ja... y... - Spojrzał znów na niego. - Muszę już iść – wyrzucił i ruszył pospiesznie, wyłożonym białymi cegiełkami, chodnikiem.
- … do zobaczenia? - rzucił za nim Cyan, aż postępując krok w jego stronę. Nie umiał tego opanować, wręcz czując narastającą ekscytację. Ale tanelf nie obrócił się już, znikając za fontanną numer trzy.
Cyan zagryzł wargę, wciąż za nim patrząc. Jednocześnie, logiczna część jego umysłu, wiedziała czemu tak reaguje, mimo że ponoć księżycowa przypadłość okropnie szpeciła... ponoć, bo nie wiedział jak wyglądają chorzy. W budynkach nie było luster, ani innych powierzchni w których można by się przejrzeć. Nawet woda była matowa dzięki magii. Dlatego jedynymi osobami, które znały prawdę byli lekarze, którzy nie ujawniali jej światu.
Wiedział z doświadczenia, ze charyzma tanelfów przebijała wszystko. Szczególnie mocno doświadczył tego podczas krótkiego romansu z przedstawicielem tej rasy. Nigdy wcześniej ani później nie czuł takiej ekscytacji, jak kiedy tamten odpowiedział na jego zaloty. Cyan poczuł się jakby złapał szczęście za nogi. Do dziś pamiętał jakie gładkie i perfekcyjne było jego ciało, miękkość włosów w dłoniach... a jego usta były takie kształtne i gorące. Aż uniósł odruchowo palce do swoich warg. Oczywiście nie był to nawet romans. Dwa dni później, dojechali do granic Sol-Bayrun i nie zobaczyli się nigdy więcej. Wspomnienie jednak było niezwykle gorąc i mocno wyryte w jego pamięci. Tanelfowie. Chodząca doskonałość. Cyan prychnął, wyłączając przepływ wody. Skoro wysyłali swoich chorych tak daleko od domu, zasada ta dotyczyła chyba tylko strony wizualnej ich życia.


*
« Ostatnia zmiana: Lipiec 17, 2010, 02:54:47 am wysłana przez kasiotfur »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #1 dnia: Lipiec 07, 2010, 12:15:53 am »
Cyan popił wody, patrząc po grupie elfów księżycowych, którzy należeli do tej samej grupy pracowniczej co on. W ogóle w asylumach nie widział przedstawicieli innych ras.
Siedzieli w wysokim pomieszczeniu o czerwonych ścianach, które ich miały ponoć pobudzać do pracy. Cyan wątpił, bo zawsze kiedy czekali na pogadankę przed rozpoczęciem pracy, zaczynał czuć się senny. Wszystkie meble: stół, krzesła i kilka szafek były czarne i dość proste. Widać było, że jego urządzeniem nie zajmował się żaden tanelf. Siedząca naprzeciw niego kobieta, Oksana, popiła nieco wody z kubka.
- Kiedy on wreszcie przyjdzie – westchnęła.
- Może jest tak zajęty wypinaniem tyłka w ukłonach, że o nas zapomniał – mruknął kąśliwie mężczyzna siedzący przy Cyanie, Evin.
- Może dostaje swoją pogadankę od przełożonego – prychnęła Oksana, odchylając się na krześle.
Ich mundurki były podobne, choć dziewczyny miały spódnice zamiast spodni. Były nieskazitelnie białe i wyszywane w niektórych miejscach złotymi zawijasami, które korespondowały z ozdobami na białych ścianach asylumu. Koszule miały długi rękaw i złote guziczki, ale całość była dość prosta w kroju i pozostawiała dużo wygody. Z jednej strony, na lewej piersi wyszyty był numer bloku w którym pracowali i jego nazwa, w wypadku grupy siedzącej w pokoju było to "Wiosna pustyni", a po drugiej stronie, złotą plakietkę z grawerowanym imieniem.
Grupa zaśmiała się i na chwilę zapanowało milczenie, które przerwała młoda elfka księżycowa siedząca w rogu stołu.
- Cyan, a ty miałeś dziś już trening podawania posiłków?
Mężczyzna przewrócił nieco teatralnie oczyma.
- Od dwóch tygodni, po dwie godziny dziennie, ćwiczę jak rozwozić żarcie. Kręćka można dostać! I mają na te bzdury całe wolne piętro.
- Dobrze, że nie Sadiq cię trenuje – zauważył Evin.
Oksana pokiwała poważnie głową. 
- Jest szalony! - szepnęła konspiracyjnie. - Rozumiałabym, gdyby był tanelfem, ale on naprawdę nie ma do tego żadnego dystansu!
- A co? - prychnął Cyan. - Też tak się złości jak użyjesz jednej szmatki do wypolerowania wszystkich sztućców jednej osoby?
Oksana pokiwała poważnie głową.
- Przecież każdy czasem zapomina! Naprawdę nie wydaje mi się, że umrą od brudu. Zresztą jakiego brudu, one przychodzą do nas czyste!
- Ta... po szmatce na jeden widelec... - jęknął Cyan. - Mają pierdolca te tanelfy...
- Pomyśl ile pieniędzy na to idzie. Wiesz, gdyby się  jeszcze dało normalnie z tym Sadiqiem pogadać, było by lżej.
- Ta, pewnie dostał tę robotę tylko po to, by nas wzywać plakietkami! - mruknął Cyan, szczerząc się nieco. Miał na myśli dźwięk, który wydawały, kiedy przełożony ich potrzebował.
Oksana zaśmiała się cicho.
- Ostatnio mnie zawołał, żebym zabrała tacę do kuchni, a to było na stołówce, zaraz obok. I stał obok tej tacy, ile czasu zmarnowałam! Widzisz to? - spytała rozbawiona, patrząc na Cyana. - Jak z przerażeniem patrzy na tacę i mnie wzywa?!
Wszyscy roześmieli się głośno. W tym momencie, Sadiq wszedł z rozmachem do sali, odgarniając swoje mlecznobiałe włosy w tył. Spojrzał po nich, marszcząc brwi.
- Przepraszam, że wam przerywam tę wyjątkowo rozrywkową konwersację! - powiedział znacząco.
Oksana aż zmarszczyła brwi. Zupełnie nie rozumiała jego podejścia.
- Ale... czekaliśmy na ciebie – mruknął cicho Evin i na chwilę zapanowała pełna konsternacji cisza. Sadiq  zmrużył nieco oczy.
- O tak, wy czekaliście na mnie – mruknął, nie bardzo wiedząc co powiedzieć i od razu zaczął swoją przemowę. Wyjął ze swojej poręcznej teczki kartkę papieru, najwidoczniej z rozpisanymi zadaniami na dzisiaj dla grupy numer 5. Przypuszczenia jednak okazały się błędne. Sadiq spojrzał po wszystkich poważnie. - Mam dziś dla was do podpisania parę dokumentów. Przeczytam wam je – powiedział, patrząc po wszystkich i upewniając się, że zrozumieli, co się do nich mówi. -  "Oświadczam, że znam, rozumiem i stosuję procedurę odnoszenia się do pacjentów oraz innych tanelfów przebywających na terenie asylumu." - Spojrzał na nich wyczekująco, choć tak naprawdę nie oczekiwał żadnych pytań. W końcu powinni to już wiedzieć. Cyan jednak podniósł rękę.
- Nie znam i nie rozumiem, więc nie wiem czy stosuję – powiedział, popijając wodę.
Sadiq spojrzał na niego oddychając ciężko.
- Oh, Cyan – powiedział z poufałością. - Powinieneś już to wiedzieć, ale skoro naprawdę nie przeprowadzono indukcji, nie mogę przecież mieć pretensji. - Trudno było stwierdzić, czy zdanie zakończył pytająco czy twierdząco.
Oksana uniosła brwi, nie wiedząc, czy w końcu to wytłumaczy, czy nie.
- Procedura zawiera trzy podpunkty – kontynuował przełożony. - Zwracamy się do pacjentów "szanowny panie" lub "szanowna pani". - Spojrzał znów po wszystkich, czy naprawdę rozumieją.  Nie rozumieli, ale twarze mieli jak z kamienia.
- Jeśli macie jakieś pytania, zadawajcie je teraz, bo oczekuję, że jutro będziecie już to pamiętać. Potwierdzacie swoją dzisiejszą naukę podpisem na dokumencie! - powiedział, machając złowrogo kartką. - Drugą częścią procedury zwrócenia się do pacjenta jest pamiętanie, by stanąć najmniej dwa duże kroki od osoby do której mówicie.  - Powaga na twarzy Sadiqa tężała z każdą chwilą. - Stać należy elegancko, z wyprostowanym kręgosłupem, nie patrzeć im bezpośrednio w oczy, mogą sobie tego nie życzyć – powiedział z pełnią troski. - Dopiero wtedy należy się przedstawić i wyłożyć kulturalnie cel swojego podejścia. Nie zaczepiajcie ich jednak, oczywiście, bez powodu – powiedział znacząco. - Wszystkie kwestie, które mogą być załatwione z obsługą, mają być załatwione z obsługą – stwierdził groźnie.
Cyan zmarszczył brwi.
- A czemu nie można ich zawołać, powiedzieć swoje imię i dopiero podejść? Co za różnica? - spytał, rozkładając ręce pytająco.
Sadiq pokręcił głową z niedowierzaniem.
- To niekulturalne krzyczeć do innych. A zwłaszcza do tanelfickich pacjentów. Muszą być przygotowani na twoje nadejście. To nie ja wymyślam ten regulamin. Należy się do niego stosować.
Cyan westchnął. Dostrzegał w tej sekwencji spore braki logiki, ale nie zamierzał o tym rozmawiać z Sadiquiem.
- Tak więc, czy rozumiecie procedurę? - zapytał, patrząc po twarzy każdego z nich z osobna. Pokiwali anemicznie głowami. Widząc to, Sadiq zaczął czytać.
- "Wiem, co znaczy UPR."  - Spojrzał na nich z wyczekiwaniem. Zanim jednak ktokolwiek z nich zdążył odpowiedzieć, drzwi otworzyły się i do środka z gracją weszła urocza, dosyć niska, choć i tak wyższa od Sadiqa, tanelfka. Bez skrępowania przerwała mu przemowę. Mundurek miała taki sam jak elfki, choć plakietkę miała srebrną, wskazującą jej status przełożonej. W jasne włosy miała wpiętych kilka srebrnych perełek. Tylko podkreślały jej promieniejącą, zdrową cerę. Spojrzała na wszystkich z uśmiechem i poklepała Sadiqa po plecach, spoglądając na dokument w jego ręku.
- Oj, trochę się dziś pospieszyłeś – powiedziała, marszcząc brwi. - to zostaw to na jutro – wskazała mu palcem resztę podpunktów i pokiwała ręką na pracowników. - Dzisiaj pokażę wam jak pracuje kuchnia. - Widocznie też zamierzała wprowadzić ich w pracę. Wszyscy w grupie numer pięć byli tu zaledwie miesiąc. Tanelfka uśmiechała się tak uroczo, że Cyan miał ochotę wziąć ją za rękę, mimo że była kobietą.
Wszyscy zaczęli wstawać dość energicznie, najwyraźniej reagując zdecydowanie bardziej entuzjastycznie niż na Sadiqa. Mężczyzna uśmiechnął się dosyć sztywno. Trudno było stwierdzić, co myśli. Grupa przemaszerowała krótkim korytarzykiem i weszła po schodach na parter asylumu. Gdy tylko wyszli na jasny, wysoki korytarz, widać było, że była to część stworzona z myślą o pacjentach. Ściany były kremowo białe, a wisiały na nich małe obrazki przedstawiające nudne pejzaże malowane akwarelą. Cyan naprawdę zastanawiał się jak ci nieszczęśni tanelfowie mogą tu funkcjonować latami. Jak zwykle, nie widzieli prawie nikogo, bo większość chorych spędzała swój czas w odosobnieniu. Kuchnia była ogromna i mocno zaparowana. Uwijała się w niej grupa tanelfickich kucharzy oraz ich pomocników, pracując nad kilkoma kotłami czegoś, co wyglądało jak maziowata breja w kilku kolorach. Cyan skrzywił się na ten widok. Ciekaw był, czy w smaku było równie nieapetyczne jak z wyglądu. Część gotowych dań stała już na stoliczku z kółeczkami, przygotowana do rozwiezienia. Co ciekawe, ich konsystencja i faktura były inne niż to co gotowano w garnkach, jednak czym dokładnie były żółte stożki czy białe kulki, trudno stwierdzić. Zdążył się też jednak zorientować, że zwykle stały tak około pół godziny, aby wystygły do temperatury pokojowej. Tanelfka-przełożona, imieniem Laulides, stanęła przy stoliczku, wskazując im dania.
- Posiłki zawsze są sprawdzane zanim dostaniecie je z kuchni, ale waszym obowiązkiem jest też upewnić się, czy jedzenie nie jest zbyt gorące.  - Podeszła do niewielkiej szafki i wyciągnęła z niej pudełko, a z niego niewielki, przejrzysty jak bibułka płatek. - Bierzecie jeden z nich i kładziecie na posiłku – zademonstrowała. - Spójrzcie. - W ciągu kilku chwil, płatek się skroplił.  - To znaczy, że dania faktycznie są dobre i można je już zabrać. W innym wypadku, musicie obserwować talerz i czekać na odpowiedni moment.
Cyan wybałuszył oczy. Miał "obserwować talerz"...
Tanelfka spojrzała po poważnych twarzach pracowników.
- Ale nie martwcie  się, na pewno szybko się nauczycie. W razie wątpliwości, nie zgadujcie, ale zawsze zapytajcie przełożonego. Ewentualnie, kogoś z pracowników kuchni. - Wskazała ich gestem ręki.
Księżycowi elfowie, w ramach zespołów pracowników nie mieszali się z tanelfami, chociaż spotykali się z nimi na korytarzach, osobno jadali, osobno mieli pokoje, a zmiany do konkretnych zadań były wyznaczane tak, aby nie musieli wchodzić w zbyt głębokie interakcje.
Nagle, dziewczyna o imieniu Rosa podniosła rękę.
- Ale czemu właściwie jedzenie ma być zimne?  - spytała niepewnie.
- Nie, nie, nie – powiedziała szybko Laulides uspokajająco. - Ono jest temperatury pokojowej. To wszystko, żeby nie sprawiać pacjentom trudności w niczym. Jest także umiarkowanie przyprawione i miękkie – powiedziała z szerokim uśmiechem, dumna z posiłku.
- Ale to chyba takie jedzenie jak dla bezzębnych... - powiedział Cyan, drapiąc się po karku. - A oni mają to chyba na miejscu, bo wyraźnie mówią – stwierdził. - Jedzenie musi mieć smak i fakturę przecież.
Kobieta spoważniała nieco, ale na jej pięknej, gładkiej twarzy nie pojawiła się ani zmarszczka. Zerknęła na jego plakietkę.
- Cyan, cieszę się, że kwestionujesz swoją pracę. To może pozytywnie wpłynąć na rozwój naszych metod.
Sadiq wyprężył się nieco koło niej z zadowoleniem, czując dokąd to zmierza.
- Jednak obawiam się, że – kontynuowała tanelfka – według naszych badań pacjentom służą wygaszenie, umiarkowanie, łagodne smaki, niski poziom pobudzenia. Rozumiem, że z perspektywy osoby zdrowej – spojrzała na niego z takim zrozumieniem, że aż pragnął bardziej słuchać tego co mówi – może się to wydawać nieco dziwne, ale trzeba pamiętać, że ciała naszych biednych, chorych pacjentów funkcjonują inaczej niż nasze.
Cyan przełknął ślinę, gapiąc się bezmyślnie w jej cudowne, hipnotyzujące oczy. Kiwnął głową, na ten moment przekonany.
- Cieszę się, że zadajecie pytania. Dawno nie miałam tak pojętnej grupy! - powiedziała Laulides promiennie.

*
« Ostatnia zmiana: Lipiec 11, 2010, 07:28:41 pm wysłana przez kasiotfur »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #2 dnia: Lipiec 07, 2010, 09:16:41 pm »
Kilka dni później, Cyan pielęgnował w ogrodzie jeden z żywopłotów. Jego zdaniem wyglądał perfekcyjnie, niemniej jednak, pielęgnacja każdego fragmentu była wykonywana co 5 dni. Miał nawet specjalne urządzenie, które ustawione było tak, by ścinać mikroskopijny przyrost. Znów był w tym swoim nieszczęsnym mundurku ogrodowym. Nie mógł się doczekać zmiany grup. Zgodnie z zarządzeniem dyrekcji, brygady zamieniały się co tydzień zadaniami. Od niedzieli miał więc zajmować się roznoszeniem jedzenia. Grupy nie były mieszanych ras, jednak same prace były rozdzielane dość sprawiedliwie i nie było takich, które byłyby przydzielane tylko jednej z nich.
Nagle usłyszał jakiś szelest przy krzakach kilkanaście metrów dalej. Nie było tu zwierząt, więc zerknął w tamtą stronę zdziwiony. Mignęła mu biała szata szybko odchodzącego tanelfa. Miał na głowie turban, taki sam jak ten, z którym zamienił niecały tydzień wcześniej parę słów. Elf zmarszczył brwi, dostrzegając w jego połach spory, kolorowy liść.
- Hej! - zawołał za odchodzącym. Ten obejrzał się na niego niemal panicznie, potykając się nieco. Jednak przyspieszył tylko kroku. Cyan odłożył narzędzie i ruszył za nim.
- Hej, szanowny! - zawołał głośniej.
Tanelf nie obejrzał się już, pospiesznym krokiem wchodząc do budynku. Na parterze znajdował się wielki, przestronny hall z wysokim, sklepionym kolebkowo sufitem. Cyan zmarszczył brwi, zaczynając biec. Pęd powietrza strącił mu z głowy kaptur, ale gogle wciąż miał na sobie. Dopędził pacjenta w połowie pomieszczenia i niewiele myśląc, położył dłoń na ramieniu tanelfa, stając na palcach, by zdjąć mu liść z głowy. Mężczyzna aż odwrócił się gwałtownie, wlepiając w niego obłędnie przestraszone spojrzenie i strząsnął pospiesznie jego rękę. Cyan zdążył jednak złapać liść i trzymał go w ręce, patrząc na mężczyznę zaskoczony tym zachowaniem.
- Miałeś to w turbanie... - powiedział płasko, mimo woli zapatrując się w zacienione oczy.
Spojrzenie tanelfa rozjaśniło się nieco.
- Aa – odetchnął, wpatrując się w niego i robiąc krok do tyłu, aby poszerzyć swoją przestrzeń osobistą. - Dziękuję.
Cyan zagryzł wargę, powolnym ruchem przesuwając gogle na czoło i odsłaniając swoje jasne oczy. Zamrugał bielutkimi rzęsami, by przyzwyczaić się do zmiany oświetlenia.
- W porządku. Ty mi pomogłeś z donicami – zaśmiał się pogodnie. - Bo to byłeś ty? - upewnił się.
Tanelf, po chwili wahania, kiwnął głową. Zanim jednak zdążył coś odpowiedzieć zza bandaży, usłyszeli zaaferowany głos Sadiqa.
- Cyan! Widziałem, że biegasz! Mówiłem, że tu nie wolno biegać! - krzyknął, podchodząc do niego. - Złamałeś wszystkie procedury! - powiedział, ciągnąc mężczyznę za ramię w tył. - Dwa kroki odstępu! - syknął, patrząc przepraszająco na tanelfa. - Ledwo trzy dni temu podpisałeś dokument, że rozumiesz procedury! - powiedział rozzłoszczony. - To twoje ostatnie ostrzeżenie.
Cyan gapił się na niego, głęboko zaskoczony.
- To moje pierwsze ostrzeżenie – sprecyzował.
Sadiq aż zaciął się na chwilę. Tanelf wpatrywał się w nich tylko zadziwiony.
- I mam nadzieję, że ostatnie! - powiedział szybko przełożony. - Przepraszam za niego, szanowny panie - zwrócił się w końcu do pacjenta. - To się już nie powtórzy. Jednak jak najbardziej przyjmę zażalenie, najlepiej na piśmie. - Zerknął złowrogo na Cyana który wciągnął głęboko powietrze, oburzony.
- Jakie zażalenie?! - syknął, gestykulując nieco. - Przybiegłem tu mu pomóc!
- Tak – odezwał się tanelf tym swoim miękkim ciepłym głosem. - Nic się nie stało, naprawdę w porządku – powiedział, jakby tłumaczył się przed Sadiqiem.   
Przełożony kiwnął głowa kwaśno.
- Oczywiście, jak sobie szanowny pan życzy, ale w razie zmiany zdania przyjmę zażalenie.
- Nie będzie żadnego zażalenia! - jęknął cierpiętniczo Cyan, patrząc na Sadiqa błagalnie. - Wyluzuj...
Tanelf kiwnął znowu głową i nagle odwrócił się, odchodząc pospiesznie. Sadiq spojrzał na podwładnego ostro, czekając aż pacjent zniknie za rogiem. Zmrużył oczy i potarł się po skroni, jakby był bardzo zmęczony.
- Plakietka po złej stronie – burknął.

*
« Ostatnia zmiana: Lipiec 11, 2010, 07:29:56 pm wysłana przez kasiotfur »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #3 dnia: Lipiec 07, 2010, 09:18:05 pm »
Cyan uśmiechnął się uprzejmie do milczącej tanelfki, której właśnie podawał posiłek. Siedziała przy lekkim, rzeźbionym stoliczku ze spuszczoną głową, obserwując jak mężczyzna poleruje jej ostatnią łyżeczkę i układa ją z pietyzmem na serwetce.
- Życzę smacznego – wyrecytował Cyan, kładąc przed nią talerz papki. Od razu na początku spróbował trochę z jednego z talerzy jakie miał rozwieźć i było to okropne paskudztwo: jak jakieś ziemniaczane błoto bez smaku. Nim opuścił jasny pokój, zerknął w atrapę okna, w którym mieszkaniec danego apartamentu miał swój ulubiony widok. Ta lokatorka najwyraźniej uwielbiała morze, bo w jej oknie widział słoneczną plażę.
Gdy tylko wyszedł na korytarz, pokręcił głową z rezygnacją. Myślał, że przywyknie do tego szaleństwa, ale wciąż znajdowało się coś, co go zaskakiwało. Zapukał trzykrotnie do kolejnych drzwi. Po dłuższej chwili usłyszał cichy dzwoneczek z zewnątrz, co oznaczało, że może wejść. Poprawił plakietkę i otworzył drzwi, wjeżdżając wózkiem do niewielkiego, zielonego saloniku. Chory tanelf siedział na fotelu o szmaragdowej tapicerce i małych, wygiętych, złotych nóżkach. Na ruchomym pejzażu w jego oknie, Cyan dostrzegł łąkę w lesie, którą przebiegło akurat smukłe zwierzę podobne do konia. Na ścianach wisiały portrety, a u sufitu wisiał niewielki, kryształowy żyrandol. Zamknął za sobą drzwi, zbliżając się z wózkiem do stolika.
- Dzień dobry, nazywam się Cyan i będę szanownego pana w tym tygodniu obsługiwał w trakcie posiłków – powiedział formułkę.
Tanelf obejrzał się na niego i kiwnął głową. Pracownik wyjął osobno opakowane sztućce i paczkę świeżych ściereczek, ale popatrzył na postać przeciągle, gdyż wydawała mu się znajoma. Nagle, zorientował się że to jego stary znajomy.
- A, to ty! - powiedział pogodnie, rozluźniając się od razu.
Pacjent podniósł na niego wzrok pytająco.
- To ja? - spytał. Cyan przełknął ślinę, słysząc jego głos.
- Ten od doniczek i liścia? - Położył dłoń na stole i pochylił się poufale w kierunku chorego. - Ten, który na mnie nie doniósł? - Mrugnął do niego porozumiewawczo.
Mężczyzna zgarbił się nieco i, choć caluteńką twarz miał zabandażowaną, w jego oczach Cyan mógł dostrzec lekki uśmiech. Chyba jednak nie wiedział, co powiedzieć.
Elf wyprostował się i spryskał stół płynem dezynfekującym, po czym rozłożył haftowany obrus, którego kolor był zawsze dobrany do wystroju w konkretnym pokoju.
- To co u ciebie? Mogę mówić na ty, nie? - spytał pro forma.
Tanelf zawahał się chwilę, ale kiwnął głową.
- Chyba tak – powiedział nieco zadziwionym głosem. - Ja... - Spojrzał na Cyana tymi swoimi przenikliwymi, zielonymi oczyma. - Lubię patrzeć na sarny – powiedział.
Pracownik wpatrzył się w niego pytająco.
- ... sarny? - Zaczął wycierać pierwszy widelczyk.
Tanelf kiwnął głową.
- Tutaj – Wskazał dłonią w rękawiczce w stronę sztucznego okna.
Cyan dumał chwilę.
- To gatunek drzewa?
- Nie! - westchnął pacjent nieco zniecierpliwiony. - Musisz poczekać – powiedział, wpatrując się w okno jak zahipnotyzowany.
Elf położył sztuciec, wrzucił serwetkę do kosza na brudne ścierki, po czym zaczął wycierać nóż nową. Po chwili, zobaczył, że z lasku niespiesznym krokiem wychodzi zwierzę o brązowym umaszczeniu, tak jak wcześniej widział, podobne nieco do konia. I tak obserwował je nieco z oddali.
- O, tutaj – powiedział szybko tanelf.
- Jeździ się na nich? - spytał Cyan z uśmiechem.
Pacjent pokiwał szybko głową.
- Nie, ale poluje się na nie.
- A jakie mają mięso? - spytał elf z zaciekawieniem, układając nóż z pietyzmem.
Tanelf patrzył się w niego, nie odpowiadając przez dłuższą chwilę.
- Ale... wiesz, że nie musisz tego robić? - spytał cicho.
Cyan spojrzał na niego, a potem na nożyk numer dwa, który właśnie wyjął z opakowania.
- Mam tego nie polerować? Ah, wybacz, to mój pierwszy dzień na tej pozycji! - powiedział z uśmiechem.
Chory tanelf pokręcił powoli głową.
- Nie musisz ze mną rozmawiać – powiedział łagodnym tonem.
Cyan prychnął, kręcąc głową.
- A widzisz, żeby ktoś mnie zmuszał?
- Niby nie... - powiedział ostrożnie tanelf, poruszając się nieco niepewnie na fotelu - Ale... - zawahał się - nie bardzo wiem, do czego to zmierza...
Teraz to księżycowy elf poczuł się niepewnie. Myśl o dezaprobacie tanelfa była bardzo nieprzyjemną perspektywą.
- Nie chcesz, żebym z tobą rozmawiał? - spytał ciszej.
Ten wpatrzył się tylko w niego, nie wiedząc co powiedzieć i przesunął nerwowo dłonią po oparciu fotela. Wydawał się bardzo zagubiony w sytuacji.
- Bo... - Cyan przełknął ślinę, stojąc przed nim z nożem i ściereczką w obu dłoniach. - Tu jest tak dziwnie. Ja niby wiem, że tu tylko podaję jedzenie ale byłem już w kilkunastu pokojach i nikt nawet nie powiedział mi "dzień dobry" – poskarżył się.
Tanelf wpatrzył się w niego z zastanowieniem.
- Dzień dobry? - bardziej zapytał niż powiedział. Cyan odnalazł jego spojrzenie i rozjaśnił się momentalnie.
« Ostatnia zmiana: Lipiec 10, 2010, 10:14:06 pm wysłana przez Bollomaster »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #4 dnia: Lipiec 07, 2010, 09:19:46 pm »
- Hej... - mruknął ciepło, zaczynając polerować narzędzie.
- Bo wiesz, mnie stąd i tak niedługo przeniosą – powiedział tanelf po kolejnej, długiej chwili milczenia.
- Hm? Gdzie? - zmarszczył brwi drugi mężczyzna.
- Za jakiś czas do innego bloku...
Cyan przygryzł wargę, spowalniając ruchy rąk.
- Gorzej się czujesz? - spytał cicho. Tanelf tanelfem, ale dotąd spośród wszystkich osób o jakie miał dbać, tylko z nim nawiązał kontakt.
- Niekoniecznie – powiedział pacjent powoli.  - Ale lekarz mówił, że jest gorzej - Jego głos był dosyć matowy. - Więc mogą mnie przenieść za jakiś czas do bloku dla bardziej zaawansowanych w chorobie.
Cyan przełknął ślinę, po czym oparł dłoń na stole, nachylając się nad mężczyzną.
- Coś cię boli? - spytał z troską. 
Tanelf aż otworzył szerzej oczy i wcisnął się bardziej w fotel.
- Ej ej! - wymamrotał nerwowo, garbiąc się nieco. Najwyraźniej był bardzo nieprzyzwyczajony do naruszania jego przestrzeni osobistej.
Cyan odetchnął ciężko, prostując się.
- Tak, wiem, pieprzone dwa kroki... - burknął pod nosem.
Tanelf spuścił nieco wzrok. Burzyły się w nim bardzo sprzeczne uczucia. Pracownik asylumu wrócił do polerowania, chwilę trwając w milczeniu.
- I to żarcie takie paskudne jest – mruknął w końcu. - Jakby kucharze nie wiedzieli co to przyprawy... Nie wierzę, że płacą im za takie partactwo...
- Jest w porządku - Pacjent wzruszył ramionami. - Pożywne, zdrowe... - dokończył ciszej.
- Tak mówisz – prychnął elf, kręcąc głową. Ułożył łyżeczkę na honorowym miejscu. - A skrycie marzysz, że dadzą ci jakiś słodki deser. Jak na stołówce w szkole – skomentował.
Tanelf aż podniósł na niego wzrok z zastanowieniem.
- Nie wiem – powiedział powoli. - To jest dobre – stwierdził, znów prostując się nieco w fotelu.
Cyan rzucił mu sceptyczne spojrzenie, po czym znacząco stuknął o stół talerzem białej brei.
- Jesteś pewien? Bo może wolałbyś... - Uniósł kilkakrotnie brew i wyciągnął w kieszeni małe zawiniątko z papieru. - To.
- Uważaj na talerz! - powiedział szybko tanelf.
Cyan chciał powiedzieć, że nie jest ze szkła, ale nim otworzył usta, uświadomił sobie, że jednak jest, więc stwierdził tylko:
- Nic mu nie będzie. - Rozwinął papierek i położył go na stole. Na środku było trochę maleńkich okruszków i owalna, kremowobiała bryłka.
- Co to? - spytał tanelf dość sceptycznie. Cyan  zamrugał, zaskoczony.
- Jak co to? Tanelfowie znają czekoladę!
Mężczyzna zerknął na niego z lekką irytacją.
- To widocznie nie jestem tanelfem – burknął, sięgając nóż i widelec.
- Jak nie znasz to spróbuj! - powiedział Cyan szybko, biorąc jeden z trzech noży i odkrawając kawałek czekolady.
Tanelf spojrzał na niego sceptycznie.
- Spróbuję – powiedział w końcu. - Możesz to tu zostawić.
Cyan prychnął.
- Mowy nie ma. Chcę usłyszeć, jak mruczysz z zadowolenia! - wyszczerzył się, biorąc resztę bryłki i ugryzł kawałek, aż się uśmiechając.
- Ja... nie... znaczy... - wymamrotał tanelf, wskazując w końcu swoje zabandażowane usta. Nie chciał o tym rozmawiać.
- To się odwróć... - westchnął Cyan, przewracając oczami i wziął do ust resztę swojej porcji.
Tanelf zmierzył go czujnym spojrzeniem.
- Ale stój tam gdzie stoisz – mruknął.
- Wasza wysokość, już się robi... - zaśmiał się Cyan cicho. Zerknął na sztućce, które mimo polerowania były matowe. Nic nie miało sensu w tym domu wariatów.
Mężczyzna zabrał nabity na widelec kawałek czekolady i odwrócił się od elfa tyłem w fotelu. Najwyraźniej odpinał coś przy ustach, bo Cyan usłyszał dźwięk jakiejś sprzączki. W pokoju panowało zupełne milczenie. Elf patrzył na żywą mumię w napięciu. Zawsze jeśli coś lubił, chciał sprawić, by inni czuli to samo, nawet jeśli chodziło tylko o jedzenie. Trwało to dłuższą chwilę. Ruchy dłoni sugerowały, że mężczyzna zjadł, a potem zapiął znowu bandaż. Odwrócił się do Cyana bardzo powoli i odłożył widelec na stół.
Elf wgapił się w niego wyczekująco.
- ...i? - rzucił w końcu, po przedłużającej się ciszy.
- Bardzo dobre – szepnął tanelf. - Znaczy... - nie wiedział jak to sformułować – lepsze – powiedział, wskazując na danie przed sobą. Nie miał niczego innego, do czego mógłby się odnieść.
Twarz Cyana rozjaśniła się w szerokim uśmiechu.
- Weź w ogóle, wszystko jest lepsze niż to, nawet zwykły, suchy podpłomyk - zastanowił się chwilę. - Prawdę mówiąc, nawet ja potrafię gotować lepiej.
Tanelf nie wiedział, co mu powiedzieć, więc milczał. Pracownik zagryzł wargę w zastanowieniu.
- W sumie jakby to przyprawić... - mruknął, krzyżując ręce na piersi. - Nie byłoby dobrej faktury ale smak by się polepszył.
- Tak?
Cyan kiwnął głową.
- Jasne. Bez przypraw nawet najlepszy drób będzie mdły! - powiedział, dumny, że może zaimponować wiedzą.
Nagle, tanelf zmartwił się nieco.
- Ale nam tego nie wolno... to dla nas niezdrowe – powiedział, przysuwając się nieco do stołu. Zaczynał wręcz mieć wyrzuty, że zjadł ten niezidentyfikowany przysmak.
Cyan skrzywił się nieco.
- No... ale na to chyba nie ma lekarstwa... co ci może zaszkodzić sól albo zioła? - powiedział, nim się głębiej zastanowił, że to nietaktowne.
Milczenie nagle zaczęło się przedłużać.
- Nie chcę o tym rozmawiać – burknął tanelf, a w jego oczach łatwo było wyczytać złość.
Cyan nie odpowiedział, niezadowolony z siebie. Podrapał się po karku, stojąc przy stole. Tanelf spojrzał na niego wyczekująco, biorąc do rąk sztućce.
- Cokolwiek sobie szanowny pan życzy – mruknął Cyan nieco urażonym tonem, kładąc na stole dwie pozostałe potrawy.
Tanelf nie odpowiedział już, spuszczając wzrok na swoje jedzenie. W jego myślach nerwowo powracała czekolada. Co, jeśli zakłócił swoją terapię?
Cyan wyszedł bez słowa, zamykając drzwi dość głośno, jakby chciał zamanifestować, że wychodzi.no dobrze, wiedział, że był trochę nietaktowny, ale oddał mu 1/3 swojej czekolady! I nagle z kogoś z kim można pogadać, stał się kimś, kogo można odprawić. Niewdzięczny tanelf... o pięknych oczach. 
Cyan stuknął się lekko w czoło i doszedł do kolejnych drzwi.

*
« Ostatnia zmiana: Lipiec 11, 2010, 07:32:44 pm wysłana przez kasiotfur »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #5 dnia: Lipiec 07, 2010, 09:30:08 pm »
Remidoff siedział przy swoim mahoniowym stoliku i przesuwał po nim palcami, na przemian rozciągając i zsuwając powstające na nim cienie. Przez nowego pracownika obsługi i jego dziwne jedzenie dużo myślał ostatnio o procedurach, o swoim stanie. Z jednej strony, na chorobę nie było żadnego lekarstwa, a z drugiej, chyba coś miały dawać te wszystkie zabiegi. Musiał jednak przyznać, że to nowe jedzenie wzbudziło jego ciekawość i czuł się wybitnie rozdrażniony tym, że tak dużo o nim rozmyślał. Chociaż, przy podejściu jakie ten nowy pracownik prezentował, nie spodziewał się, że zostanie tu długo. Nagle, jego rozważania przerwało pukanie. Rozejrzał się po pokoju, doprowadził cienie do normy i zadzwonił dzwoneczkiem. Drzwi otworzyły się i wsunęła się młoda, ruda tanelfka o ślicznej, foremnej twarzy. Mundurek wskazywał, że również jest członkiem obsługi. Odetchnęła cicho, uśmiechając się do Remidoffa.
- Dobry wieczór, jestem Rubina. Już czas na cotygodniowy koncert – powiedziała tak wesoło jak potrafiła.
Remidoff westchnął ciężko, ale nie chciał sprawiać jej problemów, więc wstał od stołu.
- Kto dzisiaj do nas przyjechał? - zapytał, by podtrzymać konwersację.
Dziewczyna cofnęła się o krok, ale nie przestała się uśmiechać.
- Dwie śpiewaczki z północy Nemmar.
Remidoff kiwnął głową i poprawił swój turban. Po chwili już ruszyli razem w stronę amfiteatru. Dziewczyna wyraźnie jednak trzymała się na dystans, zerkając ukradkiem, czy przypadkiem ich ubrania się nie stykają. Nie musiała jednak, bo Remidoff utrzymywał odpowiedni dystans. Główny korytarz prowadzący przez to skrzydło asylumu był urozmaicony zieloną poświatą na suficie, ale równie biały i, dla odmiany, ozdobiony rysunkami przedstawiającymi małe zwierzątka. Inni chorzy także kierowali się w tę samą stronę pod eskortą obsługi. Czasem słychać było ciche odgłosy fletu. Najwyraźniej trwały jeszcze próby. Remidoff zapatrzył się chwilę na obrazek młodych sarenek jedzących trawę. Lubił nawet te zgromadzenia. Przynajmniej coś się zmieniało, do czegoś można się było odnieść, o czymś porozmawiać...
Nagle, dostrzegł znajomą pacjentkę, która akurat wychodziła  z prostopadłego korytarza w towarzystwie elfa księżycowego. Zerknął w ich stronę i zbliżył się nieco. Często siedzieli na tych koncertach obok siebie. Zawsze miała piękne, perłowe bransoletki i błękitną chustę ukrywającą włosy, ale związaną jak w kitkę, więc część pukli musiała być w węzełku opadającym jej na łopatki. Po chwili też go dostrzegła i przystanęła, czekając. Podszedł pospiesznie a uśmiech był widoczny w jego oczach. Stanął jednak na odległość kroku.
- Ciekawe, co nam dziś zaserwują – rzucił, patrząc jej w oczy. Przesunęła dłonią po twarzy, a pod rękawiczką odciskały się długie paznokcie.
- Na pewno nic na poziomie scen Ader Taden - westchnęła nieco melancholijnie. Opowiadała kiedyś Remidoffowi, że jako dziecko wślizgiwała się do pomieszczenia przy pokoju audiencyjnym rodziców, by posłuchać muzyki i występów, którymi zabawiani byli ich goście, więc wiedziała o czym mówi.
- Pewnie nikt tu nie chce przyjeżdżać – powiedział Remidoff ponuro.
- Trzeba być zdesperowanym, żeby tak ryzykować – westchnęła.
- Albo bankrutem – dodał, kiedy zaczęli iść powoli do swoich miejsc. - Pewnie jak wrócą do kraju, i tak nikt nie będzie wiedział, że tu byli. Na pewno też nie chodzi o sławę – prychnął cierpko.
- Tak – mruknęła jego towarzyszka. - Oficjalnie mówi się, że księżycowa przypadłość nie jest zaraźliwa, ale kto tak naprawdę wie? - Wzruszyła ramionami, przemierzając korytarz między siedzeniami. Cała konstrukcja zbudowana była z piaskowca i miała schodkową formę, zbiegającą się ku scenie położonej w dole. Stał na niej fortepian oraz kilkoro tanelfów w eleganckich strojach estradowych. W końcu, Remidoff i Lilandra zatrzymali się w trzecim rzędzie z dołu i usiedli w szerokich, bladoróżowych fotelach ustawionych metr od siebie przy białym stoliku z kutego metalu. Na delikatnie haftowanej serwetce stała karafka wypełniona zabarwioną na różowo wodą oraz pokruszone, cieniutkie, białe wafle.
« Ostatnia zmiana: Wrzesień 12, 2010, 12:04:01 am wysłana przez kasiotfur »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #6 dnia: Lipiec 07, 2010, 09:31:02 pm »
Remidoff uśmiechnął się lekko. Bardzo lubił ich fakturę. Jego towarzyszka nalała im wody do kryształowych kieliszków i przysunęła w jego stronę cieniutki talerzyk z poczęstunkiem. Pracownicy też byli zapraszani na koncerty. Siedzieli na najdalej położonych miejscach po bokach.
- Czytałem jakiś czas temu o piaskach w hrabstwie Nemmar.
- Tak? Coś interesującego? - spytała z nieskrywaną ciekawością.
Remidoff pokiwał głową.
- Opisuje ponad 500 rodzajów piasku! - powiedział, zerkając na nią. - Podobno tylko w Górach Karskich jest ich ponad 200. Różne, w zależności od wysokości, bliskości do morza. Podobno, jakieś są wywiewane z jaskiń – pokiwał głową. - Naprawdę imponujące.  - Zerknął na wafelek. Uwielbiał ten moment, kiedy mógł go już zabrać do pokoju i zjeść, ale musiał przyznać, że sam fakt, że coś stało na stoliku było miłe i sprawiało pozory normalności. Do tego, woda, której nie mógł wypić ładnie pachniała. Czuł to nawet przez bandaż.
- Jak nazywa się ta książka? - spytała Lilandra z zainteresowaniem.
- "Co leży u podstaw Nemmar" Osvalda Rizzo.
- Chyba wypożyczę, brzmi ciekawie. Ja ostatnio skończyłam czytać "Wprowadzenie do karłowatej flory" Esme Giden – powiedziała. - Niestety, trochę po łebkach omawia, chyba następnym razem przeczytam mniej ogólną rozprawę.
Remidoff pokiwał głową.
- Tak, czasem to tak potrafią pisać jakby cię mieli za idiotę.
- Nie inaczej. - Lilandra chciała coś jeszcze powiedzieć, ale urwała, widząc, że koncert się zaczyna. Remidoff wpatrzył się w scenę z zainteresowaniem. Zawsze ciekawie było widzieć zdrowych tanelfów w czym innym niż pracownicze mundurki. Śpiewaczki były siostrami i bynajmniej nie śpiewały o piaskach Nemmarionu. Piosenki były całą, złożoną historią wyginięcia leśnych lwów z ich ziem. Publika słuchała w skupieniu, a niektórzy nawet uronili parę łez.

*
« Ostatnia zmiana: Lipiec 10, 2010, 09:30:09 pm wysłana przez Bollomaster »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #7 dnia: Lipiec 07, 2010, 09:32:21 pm »
Cyan westchnął ciężko, opierając się o ścianę. Koncert już się skończył i pacjenci zaczynali się rozchodzić. Muzyka była piękna, ale tematyka wydawała mu się przeraźliwie nudna. Kogo mogły obchodzić jakieś drapieżniki żyjące na zadupiu? Pieśni jego rasy były ekscytujące. Opowiadały o mrocznych głębiach ziemi, walkach z Morlokami. Te co śmielsze nawet o miłości, choć zawsze damsko – męskiej, do której Cyan umiał się odnieść tylko połowicznie ze względów społecznych.
Przez większość koncertu, patrzył w plecy jedynego pacjenta z którym rozmawiał. Siedział z jakąś kobietą, nawet z nią konwersował i Cyan przestał czuć się taki wyjątkowy. Wspomnienie tego jak go ot tak odprawił, wciąż kuło jego dumę. Nagle, poczuł lekki dotyk na ramieniu. Obok niego stanęła jedna z jego współpracownic, Oksana. Uśmiechnęła się do niego lekko.
- Co? Lilandra ma za obcisłe bandaże, że tak się gapisz? - zaśmiała się cicho.
Cyanowi zajęło chwilę załapanie, o co chodzi. W końcu jednak roześmiał się.
- Ah, tak ma na imię? - uniósł brwi.
Oksana pokiwała głową.
- W końcu będziesz ich rozpoznawał. Strasznie dziwne, że tu jedzenie dają, nie? Zobacz – wskazała dyskretnie palcem. - Nikt nie ruszył.
Cyan przypatrzył się i po chwili pokiwał głową.
- Czemu właściwie? Nie wolno im jeść publicznie? Czy się wstydzą?
Dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Na pewno nie jest tak, że im nie wolno, więc myślę że się krępują, ale nie wiem, co może być aż tak nie tak z ich ustami.
Cyan odetchnął ciężko, drapiąc się po karku.
- Pachną dobrze.
- To pewnie dzięki częstym zabiegom – pokiwała głową. - Kto ich tam wie, może mają pachnione bandaże?
- Jakby się coś sączyło, to by przemakały – zauważył, obserwując, jak jego znajomy tanelf pakuje opłatek w ściereczkę.
- No ale też na części mają ubrania, to nie widzisz – mruknęła Oksana też opierają się o ścianę. - No i kto wie jakie właściwości mają takie cudowne tanelfickie bandaże?
- Ta... - mruknął Cyan, obserwując jak tanelf rusza wraz z kobietą w górę schodów. Nawet siebie nawzajem nie dotykali. Ciekaw był jednak, jak blisko byli prywatnie. W końcu tanelfy nie słynęły z powściągliwości.
- A oni? Lubią się? - spytał, wskazując parę.
Oksana kiwnęła głową i odgarnęła nieco swoje szare włosy.
- Najwyraźniej! - roześmiała się. - Zawsze siedzą razem na tych koncertach. A co, widziałeś ich gdzieś? - zapytała zaciekawiona.
- Jego, w ogrodzie – odparł Cyan.
- Ale z nią? - dopytywała, żądna plotek.
Mężczyzna roześmiał się i uszczypnął jej nos palcem wskazującym i dużym.
- Nie.
Oksana wydęła nieco fioletowe wargi.
- To co mnie szczujesz?! Tu naprawdę nie ma dużo rozrywek, więc nie dziw się, że jestem żądna wiedzy – powiedziała eufemistycznie.
- Ja nikogo nie szczuję! - zaprzeczył Cyan ze śmiechem, krzyżując ręce na piersi. - Sam chcę wiedzieć.
- No słyszałam plotki, że się spotykają w tajemnicy. - Uniosła brwi znacząco, stając nieco bliżej. Zerknął na dziewczynę.
- Tak?
Pokiwała znowu głową, a na jej policzkach aż pojawiły się nieco purpurowe wypieki.
- Wyobrażasz sobie? - Jej granatowe oczy zabłysły. - Jak się spotykają i zdejmują te bandaże?
Cyan wpatrzył się w nią, czując, że jego policzki mimowolnie ciemnieją. Ciekaw był jak wygląda ciało tego tanelfa. Chciałby po prostu wiedzieć.
- No bo wydawałoby się – kontynuowała – że skoro nie są w zaawansowanej fazie, ruszają się całkiem sprawnie, oboje wiedzą jak to wygląda to nie powinni mieć przed sobą aż takiego problemu.
« Ostatnia zmiana: Lipiec 11, 2010, 07:34:08 pm wysłana przez kasiotfur »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #8 dnia: Lipiec 07, 2010, 09:33:18 pm »
- No niby nie... - westchnął Cyan. - Z drugiej strony, przykre, że ich tu tak wysyłają z dala od domu. Mój dziadek był cały poparzony po wybuchu w kopalni, ale do śmierci mieszkał z nami – zauważył.
- W ogóle ich rodzina nie odwiedza. Czasem dostają jakieś listy, ale i tak ten, co był z tą tanelfką, Lilandrą ma pokój obwieszony rodzinnymi portretami. Musi strasznie tęsknić – powiedziała nieco ciszej, już nie tak roześmiana.
- Zanosiłem mu rano jedzenie – mruknął Cyan. - Widziałem.
- Nawet ten fotel w jego pokoju był specjalnie sprowadzany z jego domu. I dywan też.
Cyan zapatrzył się na zabandażowaną postać, która akurat znikała w drzwiach wejściowych. Ruszył powoli w stronę wyjścia.
- Przykre, że tak żyją.
- No wiesz, przykre, że są chorzy – powiedziała Oksana, ruszając za nim. - Nie żyli by tak jakby tacy nie byli.
- No ale pomyśl – zaczął mężczyzna, obracając do niej głowę. - Jakbyś ty wiedziała, że czeka cię powolna śmierć, chciałabyś spędzić tę część życia, którą masz w takim miejscu? Ja to bym... podróżował – powiedział, aż marszcząc oczy.
Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona.
- Dzięki terapii tutaj wydłużają swoje zdrowie. Do tego oni chyba nie chcą podróżować w swoim stanie.
Cyan prychnął, wychodząc wyjściem dla obsługi. Kierował się schodami w dół, do wspólnych pomieszczeń, gdzie powinna czekać na nich kolacja.
- Tanelfowie w ogóle są dziwni.
- Ale tacy... pełni gracji – westchnęła Oksana, przypominając sobie jednego z widzianych dzisiaj muzyków.
- Tak, chociaż widziałem jak ten od tej Lily się potknął.
- Tak? - zaśmiała się elfka zaskoczona. - Gdzie? - Korytarz był wąski, ale równie schludny jak część przeznaczona dla pacjentów. Minęli wielkie ogłoszenie na jednej ze ścian, oznajmiające temat miesiąca: "Maksymalna wydajność, minimalny kontakt". Dalej, plakat w szczególe tłumaczył zasady i sposoby osiągnięcia obydwu celów.
- W ogrodzie – wyjaśnił, wchodząc do przestronnej stołówki, gdzie przy drewnianych ławach, niczym na pikniku, elfowie księżycowi spożywali posiłek. Tu pachniało cudownie, mocnymi przyprawami do jakich Cyan przywykł.
- Aż zapomniałem jaki jestem głodny – skomentował.
Oksana wyłapała wzrokiem swoją koleżankę, Celię i od razu zwróciła się do niej, zanim jeszcze usiadła przy stole.
- Podobno Remidoff przewrócił się w ogrodzie! - powiedziała, jakby to była wiadomość dnia.
Cyan uniósł brwi.
- Remi – dov? - spytał, kalecząc miękkie zakończenie imienia twardym akcentem.
Oksana spojrzała znów na niego, robiąc mu miejsce.
- Mhm, tak się nazywa.
Celia zaraz jednak przyciągnęła ją w swoją stronę.
- Ale jak, coś mu się stało? Zawsze porusza się z taką gracją! - uśmiechnęła się pod nosem.
- Nic, po prostu się na mnie obejrzał i czegoś nie zauważył – skomentował Cyan, od razu nakładając sobie na porcelanowy talerz porcję kurczaka w jakichś czerwonych przyprawach i dobrał do tego podpłomyk.
Teraz, Celia aż wychyliła się do niego.
- Na ciebie się obejrzał? - zapytała zdziwiona. - Hałasowałeś?
Cyan zaśmiał się, kręcąc głową. Nie mógł oczekiwać, by się domyśliły. Nie, żeby chciał.
- To takie dziwne, że ktoś się na mnie ogląda? - zażartował jednak, nalewając sobie mleka.
Oksana uśmiechnęła się do niego czarująco, prezentując niewielkie, zaokrąglone zęby.
- Nie no, ja tam myślę, że jest na co! - zażartowała, ale chyba ostatecznie sama speszyła się tym, co powiedziała, bo spuściła wzrok na swój talerz.
Celia w milczeniu zalała swojego kurczaka mlekiem.
- Ja też myślę, że jest na co – zachichotał Cyan, pukając speszoną dziewczynę przyjacielsko w ramię. Posypał przyprawionego kurczaka mąką. - Nie rozumiem, czemu nie mogą tego zrobić od razu w kuchni – mruknął.
Oksana pokiwała szybko głową.
- Niby, żeby każdy sobie mógł pobielić do smaku...
Celia jednak wróciła do poprzedniego tematu.
- Myślisz, że wpadłeś tanelfowi w oko? - rzuciła złośliwie. - To lepiej uważaj.
- Ja nie jestem chory, taki paralityk nie miałby ze mną szans – rzucił Cyan uspokajająco.
- Jak dla mnie całkiem sprawnie się porusza! - roześmiała się krótkowłosa dziewczyna.
- Ma tę swoją Lily całą – machnął ręką mężczyzna, zaczynając jeść pysznie przyprawione, ostre mięso.
- Ale tak strasznie chciałabym wiedzieć – odetchnęła ciężko Oksana. - co im tak naprawdę jest. Czy im skóra odpada, czy co...
Cyan wzruszył ramionami.
- Nie widziałyście nigdy?
Obie pokręciły szybko głowami.
- No co ty! Pewnie nawet Sadiq nie wie jak wyglądają! - roześmiała się cicho Celia, wskazując głową ich przełożonego, który siedział samotnie przy stoliku w kącie pomieszczenia i popatrywał po sali jakby z nadzieją. Nikt jednak nie podchodził.
- Czasem nawet mi go żal – westchnął Cyan, patrząc na przełożonego.
Obie dziewczyny parsknęły śmiechem.
- Mi nie! - powiedziała Oksana. - Sam się tak płaszczy przed tymi tanelfami, a oni go tak gaszą czasem.
« Ostatnia zmiana: Lipiec 11, 2010, 07:34:44 pm wysłana przez kasiotfur »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #9 dnia: Lipiec 07, 2010, 09:33:40 pm »
- Dziwisz się? - Cyan uniósł brwi. - Jakbym mógł, też bym go gasił.
- No bo taki z niego sztywniak, nic tylko czepia się o pierdoły.
- Ciekawe, czy przyjdzie na Noc Zstąpienia za miesiąc – mruknął mężczyzna z pełnymi ustami, popijając kurczaka mlekiem.
- Bo wiesz, on po godzinach zachowuje się jakby uważał, że jesteśmy świetnymi przyjaciółmi. - Celia aż zmarszczyła brwi. - Naprawdę go nie rozumiem.
Cyan zaśmiał się i przełknął nim zaczął znów mówić.
- Albo jak mówi coś do ciebie takim groźnym tonem i nagle się uśmiecha, jakby pokazując, że to był żart, a ty też się uśmiechasz, bo nie wiesz co powiedzieć.
Oksana jednak zmieniła temat.
- A ty będziesz na Nocy Zstąpienia? - Zerknęła na niego nieco zalotnie.
Cyan spojrzał na nią przyjaźnie i kiwnął głową. Musiał pomyśleć jak ją trochę przygasić, bo nie był zainteresowany.
- Jak można nie być na największym święcie w roku?
- Księżyc wtedy jest taki piękny! - Zapaliła się Celia.
- Najniżej w ciągu roku – rozmarzył się nieco Cyan, popatrując przed siebie.
- Niemal czujesz na twarzy księżycowy wiatr!

*
« Ostatnia zmiana: Lipiec 11, 2010, 07:35:25 pm wysłana przez kasiotfur »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #10 dnia: Lipiec 07, 2010, 09:37:08 pm »
Następnego dnia, Cyan dłuższą chwilę wahał się przed wejściem do apartamentu swojego znajomego. Wciąż czuł się urażony i zamierzał mu pokazać, co myśli o jego zachowaniu. W końcu zapukał, przybierając oficjalną pozę. Wyjątkowo szybko usłyszał dzwoneczek. Kiedy wszedł, zobaczył, że Remidoff siedzi w swoim fotelu upozowany malowniczo z książką. Cyan uniósł nieco brwi i zamknął drzwi za sobą.
- Witam, szanowny panie. Nazywam się Cyan i będę w dniu dzisiejszym podawał panu posiłki – powiedział oficjalnie, powoli zbliżając się z wózeczkiem do tanelfa.
Remidoff zerknął na niego nieco kwaśno ale zbył to szybko.
- A co dziś na obiad? - zapytał, przysuwając się nieco do stołu i odkładając książkę. Słońce oświetlało go łagodnie przez matową szybę. Fakt, że zaczął konwersację, nieco zbił Cyana z tropu.
- Zimny kurczak prawie bez soli? - mruknął, patrząc na danie, upozowane fikuśnie pośrodku dużego talerza i ozdobione woskowymi owocami.
- Brzmi dobrze – powiedział Remidoff niezrażony, a w kącikach jego oczu, Cyan mógł dostrzec uśmiech. Milczał dłuższą chwilę, międląc sytuację w myślach.
- Czy ty mnie...? - urwał, bo kiedy patrzyły w niego te lśniące oczy, miał opory przed psuciem mu humoru w jakikolwiek sposób.
- Hm? - Tanelf spojrzał z zapałem na postawione przed nim danie, wiedział jednak, że musi poczekać aż księżycowy elf wyczyści sztućce.
- Ty mnie próbujesz przeprosić? - dokończył swoją myśl Cyan.
Remidoff wpatrzył się w niego zdziwiony.
- Za co?
Elf zamrugał białymi rzęsami i zmarszczył brwi, aż wciągając powietrze.
- Że rozmawiasz ze mną jak ze znajomym, a jak ci nie pasuje to mnie wywalasz jak jakiegoś posługacza! - burknął nieco ostro, zirytowany.
Tanelf spojrzał na niego z lekkim skołowaniem.
- Nie pamiętam... o co chodzi?
Cyan zagryzł wargę, nieco naburmuszony.
- Nieważne – mruknął w końcu, wyjmując pierwszy widelczyk i adekwatną ściereczkę.
- Uraziłem cię? - drążył Remidoff.
Cyan milczał dłuższą chwilę, polerując, ale w końcu kiwnął głową.
- Ja wiem, że tu tylko pracuję ale nie do tego się urodziłem! - powiedział. - I byłbym dużo lepszym szefem niż ten cały Sadiq – dodał.
- Tak? - tanelf wpatrzył się w niego z zainteresowaniem. - Chciałbyś awansować? - spytał.
Cyan zerknął na niego nieco smętnie.
- Chciałbym móc wrócić do dotychczasowego życia. Te wielkie mury tutaj... - Spojrzał na tanelfa, szukając zrozumienia. Nie znalazł go jednak wiele.
- A co robiłeś wcześniej?
Cyan przełknął ślinę, zerkając mu w oczy i polerując łyżeczkę.
- Pracowałem w kopalni srebra w Bayrun, ale zrezygnowałem i zacząłem pracować jako przewodnik po pustyni. To było dobre życie – uśmiechnął się do siebie. - Ciepłe noce pod księżycem...
Tanelf aż zamrugał szybciej oczami.
- Czyli byłeś bezdomny?
- Miałem namiot – zaprzeczył elf.
- Ale to chyba dosyć niebezpieczne. - Remidoff poruszył się niepewnie w fotelu.
Cyan wzruszył lekceważąco ramionami.
- Bez przesady.
- No tak – westchnął smętnie tanelf. - Może dla zdrowej osoby nie jest to aż tak ryzykowne.
Zapadła chwila milczenia. W końcu, Remidoff zerknął znów na niego.
- Przepraszam – powiedział cicho - Nie powinienem był o tym mówić. - Nie chciał Cyana wypłoszyć.
- W porządku Rem – westchnął elf, kręcąc głową.
Tanelf wpatrzył się w niego zadziwiony nowym przydomkiem jaki otrzymał.
- Nazywam się Remidoff – powiedział w końcu.
- Wiem – potwierdził Cyan. - Ale Remidov jest za długie – uznał, kładąc na stole kolejny sztuciec.
Pacjent zamrugał, wpatrując się w niego nieprzerwanie.
- To normalne imię – powiedział w końcu. - Lubię je.
Cyan wydął wargi, kręcąc głową.
- Tak sobie utrudniać życie...
« Ostatnia zmiana: Lipiec 10, 2010, 09:43:50 pm wysłana przez Bollomaster »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #11 dnia: Lipiec 07, 2010, 09:38:14 pm »
- Opowiedz lepiej, co robiłeś na pustyni – zbył to szybko.
Cyan rozjaśnił się momentalnie.
- Podróżowałem, odwiedzałem różne miasta... - zamruczał. - Ale nic się nie równa z kryształowymi ścianami Bayrun. Zawsze jak tam wracam, cieszę się tak samo. Kiedy tam mieszkałem, nie umiałem tego docenić.
- A co było nie tak z kopalnią?
Cyan przygryzł wargę.
- Strasznie nudna praca.
- No tak – powiedział Remidoff z pełnią zrozumienia. - I taka brudna. Pewnie nieporównywalna z asylumami.
- Ta – prychnął mężczyzna. - Nic się nie da porównać do asylumów.
Remidoff najwyraźniej uznał to za komplement, bo w jego oczach pojawił się uśmiech.
- Podobał ci się koncert?
Cyan zawahał się.
- Tak... - mruknął w końcu. -  Ale tekst był dziwny – przyznał.
- Dziwny? - tanelf zerknął na niego znowu. - Myślę, że bardzo ciekawy, nigdy wcześniej nie słyszałem tej historii. Muszę poszukać w książkach jak wyglądały te stworzenia.
Cyan z wrażenia omal nie upuścił łyżeczki.
- To było o jakichś lwach! - wykrzyknął rozbawiony. - Żadnej akcji ani romansu!
Tanelf spojrzał na niego bez zrozumienia.
- Ale... to była bardzo wzruszająca historia.
Cyan zerknął na niego.
- Wzruszająca? To chyba wzruszającej historii nie słyszałeś – pokręcił głową.
Pacjent spojrzał na niego z lekką irytacją.
- Dlaczego kwestionujesz mój gust? - burknął.
Cyan podniósł na niego wzrok.
- To nie tak miało brzmieć – mruknął defensywnie.
- Może bardziej waż swoje słowa – powiedział tanelf, aż się mocniej odchylając w fotelu.
- Mnie chodzi tylko o to, że są dużo smutniejsze rzeczy niż jakieś lwy – mruknął Cyan przeciągle. - Na przykład jak ktoś nagle traci wszystko, musi sprzedać swojego jedynego przyjaciela i robić rzeczy, których nie chce... - powiedział nieco smętnie, zapominając, że mówi do chorego tanelfa w asylumie na środku sol bayruńskiej pustyni, który prawdopodobnie nie zobaczy w życiu nic więcej poza ścianami budynków.
Tanelf wlepił w niego pytające spojrzenie.
- I co, o tym słyszałeś piosenkę?
- Nie. Tak się tu znalazłem – mruknął Cyan kwaśno.
- Tak strasznie nie chcesz tu być? - zapytał go Remidoff nieco matowym głosem.
Cyan uśmiechnął się lekko, unosząc na niego wzrok.
- Prawdę mówiąc, spotkanie ciebie to moja ulubiona pora dnia.
Jego rozmówca aż zamilkł i nastała cisza, kiedy nie wiedział, co powiedzieć.
Cyan spojrzał na niego niepewnie.
- Znowu cię uraziłem? - mruknął.
- Nie nie – powiedział szybko Remidoff. - Po prostu... - wpatrzył się w niego. - Nie bardzo rozumiem.
- Czego?
- Rozmawiasz ze wszystkimi pacjentami?
Cyan wzruszył ramionami.
- Oczywiście, że nie. Udają, że mnie nie ma w pokoju.
- Ale... nie zagadujesz do nich?
Cyan zastanowił się.
- ... nie. Nie chcę pracy stracić – wyznał, opierając dłonie o stół. - Mój ostatni klient mnie okradł. Byłem tak spłukany, że musiałem przehandlować własnego konia.
- Czyli jednak jest niebezpiecznie? - wytknął mu Remidoff, biorąc do ręki czysty widelczyk.
- Jak wszędzie – wzruszył ramionami Cyan.
- Tutaj nie – zauważył Remidoff.
Cyan popatrzył na niego przeciągle.
- Tak, ale tutaj jest nudno i dziwnie.
Remidoff milczał, znów nie wiedząc, co powiedzieć. Spuścił wzrok na kurczaka w temperaturze pokojowej.
- Przykro mi. Mam nadzieję, że szybko ci się poszczęści.
Cyan przełknął ślinę, czując coś na kształt wyrzutów sumienia. Doszedł do niego szybko i kucnął obok fotela.
- No ej, to nie o ciebie chodzi, tylko o tą całą resztę.
Tanelf spojrzał na niego zszokowany i od razu przesunął się na drugi bok. Nie mógł ogarnąć, jak beztrosko Cyan łamie jego przestrzeń osobistą.
- Ale jestem tego częścią – wydusił w końcu.
Cyan przygryzł wargę i w końcu dotknął przez bandaż ręki mężczyzny, uspokajająco. Tylko po to, by zaraz tanelf cofnął ją gwałtownie.
- Cyan, czy ty nie masz żadnych zahamowań?! - wyrzucił.
Elf zmarszczył brwi.
- Mam...
« Ostatnia zmiana: Lipiec 10, 2010, 09:46:26 pm wysłana przez Bollomaster »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #12 dnia: Lipiec 07, 2010, 09:38:58 pm »
- To mnie nie dotykaj! - jęknął, nadal zdenerwowanym głosem. - Nie wiesz, jak ta choroba się przenosi.
Cyan odetchnął, opierając podbródek o podłokietnik fotela.
- Tylko tanelfy na nią chorują – zauważył.
- Ale nie wiesz tak naprawdę, co robi? - mruknął.
Cyan spojrzał na niego zaciekawiony.
- A co robi? - szepnął.
Remidoff spojrzał na niego nieco rozbieganym wzrokiem.
- No nie wiem – mruknął. - Jeśli ktoś się zaraził to stąd wyjechał.
Cyan przekrzywił głowę.
- Co za "nie wiem"?
- Może na inną rasę działa inaczej? Może komuś się wydaje, że rozchorował się na coś innego, a tak naprawdę zaraził się ode mnie! - powiedział na wydechu.
Cyan przygryzł wargę i w końcu wypuścił powoli powietrze.
- Remi... przesadzasz.
Tanelf przełknął ślinę, obserwując go przez dłuższą chwilę.
- Ale na wszelki wypadek mnie nie dotykaj – mruknął.
Pracownik asylumu westchnął ciężko, podnosząc się.
- I co, z tą swoją panią też się niby nie dotykacie? - uśmiechnął się szelmowsko.
Remidoff spojrzał na niego pytającym wzrokiem.
- Jaką panią?
Cyan położył łokcie na stole i nachylił się w jego stronę.
- Tą, z która flirtowałeś przed koncertem.
- Nie flirtowałem! - zaprzeczył szybko tanelf. - Jak w ogóle możesz?! - wydusił jeszcze.
Cyan aż zwilżył językiem wargi, patrząc na niego z coraz większą uwagą.
- Wolisz mężczyzn?
Remidoff nie przestawał wgapiać się w niego jak nie przymierzając cielę.
- Nie rozumiem... o co pytasz. Jestem chory, to nie wchodzi w grę.
Cyan wyprostował się, patrząc na niego zdziwiony.
- Nie?
- A ty, jak ty to niby widzisz? - burknął zabandażowany pacjent, rzucając mu dosyć ostre spojrzenie.
Cyan wzruszył ramionami, obserwując go.
- No, normalnie. Można się przytulać, trzymać za ręce... - powiedział, nie chcąc wchodzić w jego prywatną sferę.
- Nie nie, raczej nie. - Remidoff pokręcił stanowczo głową. - To jednak trochę obleśne.
Cyan spojrzał na niego zdziwiony.
- Czemu? Przecież jesteś cały zawinięty.
- Ale jak myślę, co jest pod spodem... - krzywił się. Sam zdziwił się, w jak szczegółową rozmowę weszli.
Elf księżycowy wydął nieco wargi.
- No ale to jakbyś był z tą swoją znajomą. Zdrowego byś się chyba nie brzydził.
- Ale... - spojrzał na niego nieco niepewnie. - Ja jestem taki okropny tam pod spodem... - wydusił.
Cyan przełknął ślinę, patrząc mu w oczy intensywnie.
- Jak wyglądasz? - spytał cicho.
Atmosfera w pokoju wydawała się gęstnieć z każdą chwilą.
- Obrzydliwie! - powiedział w końcu i zaczął grzebać widelcem w kurczaku, żeby coś zrobić z rękoma.
- Jesteś tanelfem... - mruknął Cyan. - Wystarczy, że ktoś spojrzy w twoje oczy i już chce z tobą przebywać.
- Tylko oczy – mruknął Remidoff, nie zauważając, że Cyan właśnie powiedział, że chce z nim przebywać.
« Ostatnia zmiana: Lipiec 10, 2010, 09:48:31 pm wysłana przez Bollomaster »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #13 dnia: Lipiec 07, 2010, 09:39:28 pm »
- I głos – zasugerował elf, nachylając się do niego. - I pięknie pachniesz... - powąchał go i aż przymknął oczy.
Remidoff zamarł, aż nie wiedząc, co zrobić ze sobą. Po bardzo długiej chwili, odezwał się w końcu.
- Gdybym ja wybierał, nie chciałbym ze sobą przebywać.
- To dobrze, że nie ty wybierasz! - wyszczerzył się do niego Cyan.
Tym razem, Remidoff już zupełnie nie wiedział, co odpowiedzieć. Cyan nalał mu wody do kieliszka i uśmiechnął się przepraszająco.
- Muszę iść do twojego sąsiada. I tak jestem tu dłużej niż powinienem... Zaraz jeszcze przyjdzie Sadiq – przewrócił oczyma.
Remidoff kiwnął pospiesznie głową.
- Przepraszam, że cię zatrzymałem.
- Drobiazg – zamruczał Cyan i mrugnął do niego z uśmiechem.
Tanelf spojrzał na niego jakimś takim trochę innym wzrokiem i kiwnął tylko głową. Cyan wyszedł z pokoju, machając do niego jeszcze przed zamknięciem drzwi. Kiedy zniknął, Remidoff odetchnął ciężko, aż się osuwając w fotelu. Może i nie do końca wiedział, dokąd to zmierza, ale cieszył się, że ma o osobę więcej do porozmawiania.


**

Cyan przemierzał korytarz części publicznej asylumu, który, jak zwykle był dość pusty. Nie do końca rozumiał, czemu chorzy nie bardzo chcą się socjalizować, ale nie była to jego sprawa. Mijał akurat sporą, otwartą na oścież salę, przy której zawieszone było ogłoszenie o sesji "terapeutycznej rozmowy" dla wszystkich chętnych, która miała odbywać się właśnie teraz. Cyan zerknął do środka, ciekaw, czy uczestniczy w niej choć jeden tanelf, którego zna z widzenia. Aż się zatrzymał, widząc pustą salę pomalowaną na kremowy kolor. Takież fotele stały w okręgu, ale były puste. Jedynie w centralnym siedział piękny tanelf o krótkich, kasztanowych włosach, czytając książkę. Cyan zmarszczył brwi, podchodząc do wejścia i zerkając raz jeszcze na obwieszczenie. Mężczyzna podniósł na niego wzrok i uśmiechnął się lekko.
- Przyszedłeś z kimś? - spytał z zainteresowaniem.
- Nie – zaprzeczył elf, kręcąc głową. - Ale to... nie ma tej sesji? - wskazał na kartkę skonfundowany.
- Jest – pokiwał mężczyzna głową z zapałem. - Ale jest... dobrowolna – dodał po chwili.
Cyan rozejrzał się.
- I nikt nie przyszedł dzisiaj?
« Ostatnia zmiana: Lipiec 10, 2010, 09:50:06 pm wysłana przez Bollomaster »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #14 dnia: Lipiec 07, 2010, 09:40:53 pm »
Tanelf spojrzał na niego przenikliwym wzrokiem i odetchnął cicho.
- Nigdy nikt nie przychodzi.
Cyan wpatrzył się z fascynacją w jego piękną twarz.
- To dlaczego nadal to organizujecie?
Mężczyzna poklepał miejsce koło siebie a książkę odłożył na rzeźbiony, mahoniowy stoliczek.
- Każdy powinien mieć wybór.
Cyan pospiesznie dosiadł się do mężczyzny i wlepił w niego wzrok. Zdawał sobie sprawę, jak oczywisty musi się wydawać jego zachwyt, ale nic za to nie mógł. Tanelfowie byli tacy idealni.
- A ty jak sobie radzisz z nową pracą? - jego głos był bardzo kojący.
- Dobrze – kiwnął głową Cyan. - Jest w porządku.
- Tak? Nic nie sprawia ci problemów? Dobrze się dostosowujesz? - zapytał z pełnią empatii.
Elf przygryzł wargę.
- Mój szef jest sztywny, ale poza tym nie narzekam.
- Coś jeszcze zauważyłeś może ciekawego? Coś cię martwi? - najwyraźniej tanelf bardzo chciał się spełnić w swojej profesji.
Cyan wydął wargi, wodząc wzrokiem po jego twarzy. Żałował, że tanelfowie nie bywali nim raczej zainteresowani. Zdarzało im się spotykać z kobietami innych ras, ale związki z mężczyznami były akceptowane tylko w ramach swojego gatunku.
- No... martwi mnie, że oni tu tacy są wygaszeni – mruknął. - To przykre, że mają trochę życia przed sobą, a całe dnie siedzą w pokojach.
Mężczyzna zmarszczył nieco brwi, kiwając głową ze zrozumieniem.
- Taki jest niestety ich wybór. Ja też bym wolał, żeby byli nieco bardziej aktywni. Szczególnie teraz, przez te lata, kiedy ciała im na to pozwalają. Jednak gromadzą w sobie bardzo duże ilości złych emocji.
Cyan przełknął, myśląc o Remidoffie, zamkniętym w tym swoim pokoiku. Przez ostatnie dni naprawdę zdążył go polubić.
- Ale to wszystko tutaj jakieś płaskie jest. Nawet ta muzyka na koncertach... - mruknął Cyan. - Jakby im dać coś bardziej porywającego, mieliby chociaż jakąś namiastkę normalności.
Tanelf pokręcił szybko głową.
- To część ich terapii – wyjaśnił. - Wygaszamy ekscytację, dążenie do emocji, których i tak nie będą mogli na dłuższą metę osiągnąć. - Aż zagryzł nieco wargę, najwyraźniej sam przejęty.
Cyan postanowił tego nie komentować. Jak widać terapia i tak im nie pomagała, więc po co to wszystko?
- Gdyby dać im się zanurzyć w emocje i ekscytacje, jakie mogliby osiągnąć w zdrowiu, późniejszy rozwój choroby mógłby ich złamać doszczętnie.
- No tak... - Cyan udał, że rozumie. On nie raz widział, elfów i ludzi, którzy zachorowali nagle i żyli dalej. Tanelfowie strasznie się nad sobą roztkliwiali. - Tak, dziękuję, że mi to wytłumaczyłeś.
- Zawsze do usług – powiedział terapeuta, zadowolony z siebie. - Pamiętaj, że zawsze możesz ze mną przyjść porozmawiać, jeśli coś się zmieni, coś cię zaniepokoi. Nie jestem tu tylko dla tanelfów – powiedział, dumny ze swojej postępowości.
Cyan uśmiechnął się do niego i kiwnął głową. Wstał z wahaniem.
- Muszę iść na szkolenie.
Mężczyzna skinął głową.
- Powodzenia – powiedział, sięgając znowu książkę.
Cyan obejrzał się na niego przed opuszczeniem sali, ale na korytarzu przyspieszył kroku, zaczynając biec. Nie zdążył jednak przemierzyć dużej odległości i już usłyszał za sobą nieco skrzekliwy głos Sadiqa.
- Tu nie wolno biegać, Cyan!
Mężczyzna westchnął, zwalniając i idąc dalej przed siebie.
- Cyan, mówię do ciebie! - krzyknął przełożony, oburzony brakiem uwagi. Już po chwili zrównał się z nim. By to zrobić, sam musiał podbiec.
Cyan wydął wargi, patrząc na niego.
- Ale przestałem biec.
Sadiq odchrząknął, marszcząc nieco brwi.
- Tak. I dziękuję ci za to wielce – powiedział sceptycznie. - Ale i tak jesteś już spóźniony na spotkanie, czyż nie?
Cyan wypuścił cicho powietrze.
- Tanelf ze mną rozmawiał – usprawiedliwił się.
- Z tobą... - prychnął Sadiq. - A o czym mógłby rozmawiać z tobą?!
Cyan uniósł brwi.
- Zainteresował się, jak się czuję w pracy – powiedział rozbrajająco.
Sadiq aż zapatrzył się na niego przez chwilę, z jakimś takim nowym, zupełnie zaskakującym ciepłem.
- I jak się czujesz w pracy, Cyan?
Drugi elf ledwo powstrzymał grymas zdziwienia. Nie rozumiał go, najpierw gani, potem jest miły bez powodu... Zupełnie bez sensu.
- W porządku – powiedział w końcu, nie chcąc z nim się wdawać w dłuższe dyskusje.
- To się cieszę! - Sadiq poklepał go po plecach a Cyan wymusił uśmiech.
- Musimy wstąpić do mojego biura przed szkoleniem na rutynowe przeszukanie – powiedział równie zadowolony z siebie, co przed chwilą. Cyan uniósł brwi, ale nie skomentował. Weszli w korytarz pracowniczy i skręcili w pierwsze wejście. Sadiq otworzył je, przykładając bransoletkę, którą miał na ręce do oznaczonego miejsca na drzwiach, te momentalnie się otworzyły.
W środku była szafa i duże drewniane biurko. Pomarańczowe ściany obwieszone były dyplomami za dobrą pracę, a w gablocie w kącie pomieszczenia, Cyan zobaczył wysłużoną miotłę. Sadiq obrócił się do niego i zmierzył go od góry do dołu.
- Opróżnij kieszenie, podwiń rękawy, nogawki.
Elf westchnął, ale zrobił, co Sadiq mu kazał. Nawet nieproszony przesunął palcami wzdłuż gumki spodni, by pokazać, że nic tam nie ukrywa. Sadiq zanotował sobie wynik kontroli i z uśmiechem podsunął mu papier do podpisania. Cyan zrobił to i spojrzał na niego.
- To mogę iść?
- Tak tak. Ostrożności nigdy za wiele. Nigdy nie ufaj nikomu, tylko zwierzętom można ufać!
Cyan wydął wargi i kiwnął głową.
- Zapamiętam.
Sadiq z zaskoczenia uśmiechnął się promiennie. Najwyraźniej żartował... a może nie?
« Ostatnia zmiana: Lipiec 11, 2010, 07:39:25 pm wysłana przez kasiotfur »