Autor Wątek: Urodzeni pod Księżycem  (Przeczytany 450 razy)

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #105 dnia: Czerwiec 09, 2011, 07:58:19 am »
"- Shoh się nie mnie uwzięła chyba... - jęknął. - Najgorsze prace mi daje. - Masował powoli. - Ale też mam tu trochę koleżanek nowych, chcą założyć klub opowieści wieczorny."

Masz rację... jakby inwersja jakaś taka...

"- Shoh się nie mnie uwzięła chyba... - jęknął. - Najgorsze prace mi daje. - Masował powoli. - Ale też mam tu trochę nowych koleżanek, chcą założyć wieczorny klub opowieści."

?


kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #106 dnia: Czerwiec 16, 2011, 12:08:17 am »
Lilandra po raz kolejny przeszła się po alejce, którą czasem chadzała z Remidoffem. Czuła się tak bardzo źle. W piersiach czuła ogromny ciężar, a świat wydawał się nagle mało stabilny, mało bezpieczny. Przyciskała do serca książkę pożyczoną z biblioteki. Przypominała tę, którą dał jej Remidoff. Oh, nie mogła uwierzyć, że go zabrali!! Łzy cisnęły się jej do oczu, gdy myślała, że więcej go nie ujrzy. Nocami nie mogła spać, bo wciąż myślała o dotyku jego miękkich ust, ciepłym ciele. Dreszcze przechodziły ją na samą myśl, gdy wyobrażała, że mogliby posunąć się dalej, jak w tych powieściach. Mogliby stąd odejść i wyruszyć w podróż podniebnym okrętem. Mieli jeszcze przed sobą kilka lat względnego zdrowia, więc co stało na przeszkodzie?
Te myśli przerwał jednak dźwięk pospiesznych kroków na ścieżce wysypanej drobnymi kamyczkami.
- Pani Lilandro! - usłyszała za sobą głos Rainira, jednego z bibliotekarzy. Był zdyszany i zarumieniony na policzkach.
Odwróciła się od niego.
- Potrzebuję spokoju!! - powiedziała zdecydowanie bardziej nerwowo niż zwykle.
- Ależ pani Lilandro! - jęknął, dobiegając i zrównując się z nią krokiem. Miał jasną cerę, był mniej więcej jej wzrostu, a długie blond włosy, nosił spięte wstążką. - To może mieć związek z pani spokojem. Dotyczy ostatnio wypożyczonej książki. Musiała zajść jakaś pomyłka i jestem zmuszony poprosić o oddanie jej przed terminem - powiedział, dość zdenerwowany.
Lilandra odsunęła się momentalnie, przyciskając tomik mocniej do siebie.
- Nie! - powiedziała w pierwszej chwili dość ostro, zaraz jednak uspokoiła się trochę i wyjaśniła. - Podobała mi się i chcę ją przeczytać znowu.
Tanelf spojrzał na nią niepewnie, najwyraźniej nie spodziewając się sprzeciwu.
- Hm... no tak... rozumiem... - przeczesał palcami końcówki włosów. - Tylko obawiam się, że one nie są z naszej biblioteki i jesteśmy zobowiązani je zwrócić... - nagiął prawdę.
- Są w bibliotece, więc można je wypożyczać - powiedziała pacjentka, obracając się na pięcie i odchodząc. Zamierzała gdzieś ukryć książkę.
- Pani Lilandro! - jęknął mężczyzna sfrustrowany, podążając za nią. - Trafiły tam przez pomyłkę. One... one mogą pogorszyć pani... przypadłość... - skończył ciszej.
- Z całą pewnością tak się nie stanie. Proszę mnie nie napastować! - syknęła ostro, tylko przyspieszając kroku.
Mężczyzna stanął w miejscu, patrząc za nią bezradnie. Odkąd odkryli te książki, zdążyli kilka różnych reakcji spotkać. Strach, nerwowość, zainteresowanie, ale większość chorych z nimi współpracowała. Opanowanie tej 'plagi' było ciężkim zajęciem. Z cichym jękiem tanelf ruszył do biblioteki innym wejściem, zdać sprawozdanie ze swoich działań. Nie rozumiał jak do tego doszło. Nie zamawiali tych książek!

Kiedy wszedł na salę, która chwilowo była zamknięta dla pacjentów, usłyszał głos Laulides, niesiony echem pod piękną kopułą.
- Jak mogliście do tego dopuścić?! Kilka osób jest teraz w kwarantannie!
- Pani Laulides... - jęknął główny bibliotekarz. - Nie wiemy jak do tego doszło. Robimy inwentarz bardzo często i nie zauważyliśmy, żeby było więcej książek.
Kobieta odetchnęła ciężko, zawracając w swojej wędrówce przy pulpicie, a jej zwiewna, szmaragdowa suknia aż zafurkotała.
- To mi, niestety, wygląda na działanie La Kolorry - powiedziała, poważniejąc.
Kilku młodszych bibliotekarzy aż jęknęło.
- Nie znowu... - wyrwało się jednemu. Fantazyjne 'ataki' tej grupy na Asylumy, były wręcz słynne. Od przemalowywania korytarzy, mebli, pokoi, okien, po inne szalone dywersje artystyczne, mające skłonić zarząd Asylumów do zmiany polityki działania. Najgorsze było, że te akcje nie były nawet karalne. Jedyne co mogli zrobić to pozbywać się tych tanelfów z terenu, kiedy zostawali wykryci.
Laulides sapnęła cicho, poprawiając włosy.
- Jeśli którekolwiek z was coś zauważy, niech niezwłocznie się do mnie zgłosi. Takie nieodpowiedzialne działania skracają zdrowie naszych drogich pacjentów!
Pracownicy biblioteki pokiwali głowami w milczeniu, nieco zgnębieni tą porażką ich systemu pracy.
- Możecie być pewni, że podejmę wszelkie kroki, by zniwelować to zagrożenie - powiedziała, patrząc po wszystkich z nieufnością w swych pięknych oczach. Była taka piękna jak się złościła.
Jeden z bibliotekarzy aż się zagapił, kiwając głową o wiele bardziej ochoczo niż powinien, przez co jej spojrzenie tylko bardziej się na nim skupiło.
- To wszystko - dokończyła wdzięcznie. - Skończcie odzyskiwanie książek zanim kolejna osoba się załamie.

*

Xan siedział daleko na wybiegu dla koni, na jednym z rzeźbionych kamieni i zajadał miękką pszenną bułkę przygotowywaną na parze z białym serem. Umówił się tu z Cyanem, który twierdził, że ma ważne ustalenia. Zresztą on sam też załatwił już coś dla niego. Chociaż podobno Remidoff nadal jeszcze spał. Nie wróżyło to za dobrze, a tak długie spanie nie kojarzyło mu się z niczym dobrym. Jego nieowłosione łuki brwiowe uniosły się jednak wysoko w połowie kęsa, kiedy naprzeciw, z cienia kładącego się po ścieżce, wynurzył się tanelf. Miał na sobie mundurek obsługi i długie kasztanowe włosy splecione w kok z tyłu głowy.
Nim jednak, zdążył jakoś zareagować na obecność nieznajomego, zza załomu muru stajni wybiegł Cyan, który najwyraźniej też zjawił się bezpośrednio po pracy. Machnął do obu mężczyzn, bez trudu biegnąc po piachu. Xan i Firezzo spojrzeli po sobie podejrzliwie, a potem oboje zwrócili wzrok na Cyana.
- Tak tak, wy obaj - zawołał elf, dobiegając do nich w końcu, lekko zdyszany. Uśmiechnął się szeroko. - Xan, Firezzo. Firezzo, Xan - przedstawił ich sobie.
- I co on tu robi? To miało być w największej tajemnicy - burknął tanelf, a Xan przewrócił oczyma i kontynuował jedzenie bułki.
- On też mi pomaga z Remidoffem - powiedział Cyan, klepiąc Xana po plecach poufale.
Ten aż zgromił go spojrzeniem.
- To widzę, że ty tu się nieźle urządzasz - prychnął, a Firezzo stał przed nimi wyprostowany, kalkulując w duchu. Pod ramieniem trzymał sporą teczkę.
- Dobra, to co ustaliliście? - spytał Cyan, wyjmując butelkę mleka.
- Dostaniesz jutro zmianę przy izolatkach, ale... masz szkolenie o tym z Sadiqiem - zaśmiał się Xan złośliwie. - Powiedziałem mu, że myślisz o awansie i dlatego chcesz poznać inne części tego bloku.
Cyan skinął głową. Dla Remiego mógłby znieść nawet Shoh. Firezzo uśmiechnął się pod nosem.
- Plan biblioteczny wbrew pozorom potoczył się bardzo dobrze... - zaczął, ale Xan przerwał mu od razu.
- ''Plan biblioteczny''? - Spojrzał na Cyana. - Współpracujesz z jakimiś sabotażystami!?
Firezzo sapnął cicho, zniecierpliwiony.
Cyan skrzywił się.
- Podmienił parę książek, to nic złego...
- Zawsze się tak zaczyna... - burknął Xan, zaplatając ramiona na piersi. - A ja lubię moją pracę!
- Nasz cel jest szlachetny! To nie sabotaż, a walka o wolność ekspresyjno-emocjonalną - oburzył się Firezzo.
- Już nie takie rzeczy tu widziałem - Xan wydął wargi. - Fajerwerki, ogród tak kolorowy, że trzeba było nowe rośliny sadzić, kiedyś nawet konie padły ofiarami ataku....
- Co? - Na to Cyan spojrzał na Firezza oskarżycielsko. - Co zrobili koniom?!
Tanelf przewrócił oczyma.
- Po prostu zmieniono im maści na bardziej... stymulujące wyobraźnie - powiedział oględnie.
- Stymulujące!? - oburzył się Xan. - W pieprzone gwiazdy!?
- CO?!!!! - Cyan rozłożył ręce, oburzony. - Jak można?!!
- Trzeba się chwytać każdych dostępnych środków! - burknął tanelf, choć faktycznie uważał, że to była nieco chybiona akcja.
- Ale oni tu nawet nie przychodzą!
- To było pięć lat temu! Musimy to teraz rozpamiętywać? - jęknął.
- Biedne zwierzęta... - mruknął, kręcąc głową, ale w końcu machnął ręką. - Ale fajerwerki fajne.
- Dalibyście sobie spokój... - machnął ręką Xan. - Co jakiś czas zawsze się ktoś nowy od was zjawia i nie dokonuje naprawdę żadnych zmian. Tylko denerwujecie chorych niepotrzebnie.
Firezzo aż się obruszył.
- Denerwujemy!? Nasza organizacja chce dla nich zmian! Innego życia niż tkwienie w tych bezdusznych umieralniach!
Xan aż zamilkł nieco na tak dosadne słowa. Cyan kiwnął głową.
- Z tym się zgodzę. Nie mają tu wolności żadnej.
- Nie mają szans na akceptację w waszym świecie... - rzucił jeszcze Xan.
- Bo nikt nie próbował - powiedział Firezzo ostro, ściskając teczkę
- Właśnie Xan... ja widzę, ile Remidoff ma radości ze zmian... - westchnął Cyan, wbijając ręce w kieszenie mundurka.
- Ale ja ci, kurde, załatwiam to widzenie, żebyś się z nim pożegnał, a nie go podjudzał... - jęknął Xan, przeczesując szerokimi palcami włosy.
- Nie chcę go żegnać! - jęknął Cyan, rozkładając ręce. - On nie powinien tam być!
Pozostali mężczyźni milczeli przez chwilę, aż pierwszy odezwał się Firezzo.
- Przykro mi Cyan... o tym niestety lekarze decydują...
Elf skrzywił się, odwracając od nich i, nerwowym ruchem splatając dłonie na karku. Musiało być jakieś wyjście. A Firezzo mówił coś o zabraniu go stąd! Może nie chciał przy Xanie...
- Będę się jednak dowiadywał w jakim jest stanie.... - dodał tanelf, popatrując na Cyana z zaciekawieniem. - Ale.. chciałbym ci... wam... - spojrzał na Xana - pokazać coś dziwnego...
Cyan odetchnął kilka razy, uspokajając się i w końcu, obrócił się powoli.
- Mm?
Firezzo zaczął rozkładać na ścieżce, przykryte papierem płótna ze ściągniętymi z krosien obrazami.
- Malowałem portrety w sumie trzem chorym, w tym Remidoffowi
Cyan odetchnął ciężko, kierując od razy wzrok na płótno po lewej. Serce zabiło mu szybciej. Xan oparł brodę na dłoni, obserwując z zaciekawieniem. Oponował i krytykował, ale tak naprawdę ekscytowało go, że, zupełnie przypadkiem, staje się częścią jakiegoś tajemnego planu. I to we współpracy z tanelfickim malarzem!
- Pokaż... - westchnął Cyan, wpatrując się w okrywający płótna papier.
« Ostatnia zmiana: Czerwiec 16, 2011, 09:04:46 am wysłana przez Bollomaster »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #107 dnia: Czerwiec 18, 2011, 02:29:02 pm »
Firezzo zerknął na nich niepewnie i ściągnął papier z pierwszych dwóch. Z płócien od razu spojrzały na nich oczy dwóch zabandażowanych postaci. Serce Cyana od razu zabiło szybciej, kiedy niemal fizycznie poczuł ich pełne żalu i wyrzutu byty. Obok niego, Xan potarł nerwowo oczy, ale trudno to było Cyanowi zobaczyć, gdy był tak przyciągnięty do obserwowania malarstwa. Przełknął ślinę, kuląc nieco ramiona, owładnięty dogłębnym żalem, jaki płynął z obrazów. Zrozumiał dopiero po chwili, że na jednej była Savaria, a na drugim nieznany mu tanelf. Czuł się niemal oskarżony o to, że jego ciało jest zdrowe i nietknięte chorobą. Nigdy w życiu nie widział obrazu, który by go tak emocjonalnie zmiażdżył.
Aż nie wiedział czy... chce zobaczyć ostatni. Przygryzł wargę, wbijając wzrok w piasek.
- Niezbyt... miłe... - wydusił Xan, bezradnie, splatając palce.
- Prawdziwe niestety... - westchnął Firezzo, zanim odsłonił ostatni.
Remidoff, w swoim pięknym, przetykanym perłami turbanie, patrzył gdzieś ponad ramieniem oglądającego. Jego jadeitowe oczy wręcz lśniły i niemal czuć było, że gdzieś pod materiałową maską, musi się uśmiechać. Jego sylwetka była wyprostowana, a plecy napięte. Czuć było pewną niecierpliwość i oczekiwanie.
Cyan przesunął dłońmi po twarzy, wciągając gwałtownie powietrze.
- Remi... - westchnął, gapiąc się w jego oczy z rosnącym zachwytem. Ciężar, jaki czuł w klatce piersiowej zelżał.
- Yy... coś ci tu nie wyszło, czy jak? - spytał Xan, obserwując ostatni portret z rękoma w kieszeniach.
Firezzo pokręcił głową.
- Kiedy maluję portret, otwieram się na swojego modela, daję mu mówić przez moje kolory. I Remidoff wyszedł... tak - skończył płasko.
- Pięknie wyszedł... - powiedział Cyan, wpatrzony w oczy na portrecie. - Taki... żywy...
- Ale nie wiem co to znaczy... - westchnął Firezzo, też obserwując oczy na portrecie. - Może faktycznie jest jeszcze na pierwszym etapie choroby.
- Mówię przecież... i jakie usta ma piękne... - westchnął elf, patrząc w portret jak zahipnotyzowany.
Xan odchrząknął.
- Ma zasłonięte usta.
- No... tak... - sapnął Cyan, ciemniejąc na twarzy. Chciałby mieć ten portret.
Firezzo zasłonił go jednak powoli.
- I dlatego myślę... że może dobrze byłoby postarać się o cofnięcie go z izolatki...
- Tak!! - powiedział Cyan zapalczywie, aż robiąc krok w stronę obrazu. - Koniecznie! Mówiłem!!
- Ale trzeba to dobrze przemyśleć. Musisz być spokojny. Obiecałem, że pomogę, ale muszę więcej poczytać regulaminów, żeby zrozumieć co będzie można zrobić.
- Mm... i... co zrobisz z tym obrazkiem? - spytał Cyan, przestępując z nogi na nogę. Aż gorąco się mu robiło. Chciał go znowu zobaczyć.
Firezzo spojrzał na niego zaskoczony, marszcząc brwi.
- Mam nadzieję wystawić je w przyszłości. Chociaż ten jest dziwny, trzeba przyznać.
- Aha... - mruknął Cyan płasko, cofając się o krok. Musiał się uspokoić.
Obraz wyglądał jakby Remidoff patrzył ponad ramieniem malującego go Firezzo, żeby patrzeć na niego. Jakby nie mógł się już doczekać kiedy pozowanie się skończy, a on wstanie do Cyana. Zadrżał, zaciskając mocniej powieki. Ciarki go przechodziły.
- Kiedy go zobaczę?
- Jutro. Dziś będziesz jeszcze szkolony z Sadiquiem - powiedział Xan dość cicho, patrząc na pakowane skrupulatnie obrazy.
- Mhm... tak, racja... Sadiq... - powiedział Cyan gorączkowo, wbijając w Xana wzrok. - Kiedy?
- Za dwie godziny w jego gabinecie.
- Mhm... mhm... - Cyan nie mógł znaleźć dla siebie miejsca. Jego wzrok wciąż wracał do zakrytego portretu.
Nawet nie wiedział, że dostał lekkich wypieków.
- Ale nic ci nie obiecuję - dodał Xan, wzruszając ramionami. - Nadal podobno śpi.
- Nieważne... zobaczę go w końcu... - westchnął drugi elf, krzyżując ramiona na piersi. Czuł się jakiś rozdygotany. Chciał być chwilę sam ze sobą.
Firezzo zdążył włożyć swoje prace z powrotem do teczki.
- A ja dowiem się, co jeszcze można zrobić.
- Tak... ym... - Cyan podrapał się po karku, niezręcznie. - To co... wszystko?
Xan zmierzył go ciekawskim spojrzeniem.
- Tak, a co?
- Nie... głodny jestem - skłamał Cyan.
- Do zobaczenia - rzucił tylko Firezzo, zanurzając się pospiesznie w cieniu.
Cyan zerknął na Xana, poprawiając włosy.
- Dzięki...
- Wykorzystaj to dobrze - rzucił ten, siadając tylko znowu na kamieniu.
Cyan zacisnął lekko usta, kiwając głową, po czym pospiesznie ruszył w kierunku zabudowań.

*

Otulony pachnącą, świeżą pierzyną, Remidoff otworzył powoli oczu, czując przejmujący głód. Zmarszczył lekko brwi, siadając powoli na łóżku. Z trudem przypominał sobie co się stało. A z każdym przypomnianym elementem, tracił humor. Rozejrzał się po swoim pokoju. Czuł, że coś było nie tak, mimo że nie wiedział jeszcze co. Na jego stoliku leżał list, a dwa krzesła stały dalej od stolika niż powinny.
Wstał powoli, otulając się kocem. Coś było nie tak i nagle zrozumiał co, kiedy podszedł bliżej do stolika. Na środku pokoju, dzieląc go w pół, stały dwie szyby, między którymi było około pół metra miejsca. Podenerwowany, otworzył list, który wyjaśniał, że znajduje się w izolatce, ze względu na swój zły stan zdrowia. Rozejrzał się nerwowo, czując jeszcze bardziej zamknięty niż zwykle.
Tłumaczono mu też w liście, że nie mógł stąd wychodzić, dla swojego dobra i, że pozostanie pod obserwacją.
"To wszystko przez te tabletki!" - jęknął w duchu.
A teraz... był tu sam jak palec. I nigdy nie zobaczy osób do których się zbliżył. Ta świadomość uderzyła w niego z taką siłą, że skulił się nieco i cofnął na łóżko, oddychając ciężko. Nic jednak nie pomagało, jego oczy nabiegły łzami i za każdą chwilą, rozpacz otaczała go coraz bardziej. Dotykała go do głębi, aż wydawała się niemal przelewać, a kiedy zaszlochał bezradnie, nagle wszystkie cztery nóżki łóżka pękły jednocześnie, a łóżko zapadło się z hukiem.
Nic się nie działo. Nikt nawet nie usłyszał trzasku. Był tu sam jak palec. Nikt go już nie dotknie. Dopiero teraz zdał sobie sprawę jak bardzo tęsknił za tym. Siedział w tym samotnym pomieszczeniu i płakał bezradnie. Na pewno przenieśli go tu ze względu na pogarszającą się chorobę. Cyan i tak pewnie nie chciałby już go dotknąć. A tak dobrze było go mieć na sobie, nawet jeśli trochę bolało i cisnęło. Leżał tak pogrążony w rozpaczy do czasu aż zjawił się pielęgniarz, by naprawić łóżko. Potem przyniesiono mu jedzenie które wydawało się być jeszcze bardziej pozbawione smaku niż wcześniej. Do tego podawali mu jedzenie przez podwójne zabezpieczenie z szyby, przez drzwiczki w szkle, jakby to co mu się przytrafiło, było zaraźliwe. Czuł się coraz słabszy i bezradny. Nawet apetyt stracił i nie dokończył posiłku. Samotność była jak wyrwa w sercu, zupełnie nie do zapełnienia. Siedział tam samotnie, gdy nagle, z otchłani rozpaczy wytrąciło go głośne pukanie.
- Proszę wejść...! - rzucił, aż wstając, otulony kocem i niemal podbiegł do szyby.
Drzwi otworzyły się i Remidoff poczuł dziwny ucisk w piersi gdy zobaczył znajomą postać w czerwonej szacie. Lilandra zamknęła drzwi i dobiegła do szyby, opierając o nią osłonięte dłonie. Tanelf odetchnął, patrząc jej w oczy, rozczulony, ale poczuł jednak pewien zawód. Zdał sobie sprawę, że tak naprawdę czekał na Cyana. Jego szerokie mocne ramiona, duże dłonie...
- Jak się tu dostałaś? - spytał cicho, przyciskając policzek do szkła.
Kobieta spojrzała na niego bez zrozumienia, a po chwili maska na jej ustach poruszyła się, jednak do Remidoffa nie dobiegł jej głos. Jęknął głucho, aż uderzając czołem w szkło. Podszedł pospiesznie do biurka i zaczął szybko pisać na papierze. Jak na złość, atrament zaczął się strasznie mazać i rzucił pióro ze złością w kąt. Na papierze zaczął formować litery z cienia, co, jak zauważył, przychodziło mu z zadziwiającą lekkością i łatwością. Podszedł z kartką do szyby i przyłożył ją do niej.
"Nie słyszę nic. Tu jest strasznie. Moje serce chyba dziś już pęknie. Nie mam siły wstawać z łóżka, nie mam siły i chęci żyć. Moja egzystencja to jedno wielkie pasmo cierpień."
Spojrzał jej w oczy z bezdennym smutkiem.
Lilandra skuliła się, patrząc na niego z ogromnym żalem. Po chwili, zaczęła palcem kreślić na szybie litery:
"Tęsknię. Kochany".
Remidoff przetarł oczy i ściągnął powoli maskę z ust, składając na szkle delikatny pocałunek i opierając dłonie o szybę. Kobieta zamrugała, a jej oczy przymgliły się łzami. Pospiesznym ruchem palców odsłoniła swoje, rysując palcami po szybie, jakby próbowała dotknąć Remidoffa. Kiedy jednak rozchyliła lekko wargi, tanelf zamarł nieco. Całowali się kilka razy i było to strasznie ekscytujące wydarzenie, ale zawsze nieco skradzione, szybkie... Nie patrzył nigdy. Teraz, na widok jej jasnobrunatnych zębów, przetykanych liniami czarnych nerwów, aż zacisnął własne usta, czując, że cofa mu się do gardła posiłek.
Lilandra jednak zamknęła oczy, cmokając szybę, wtulona w szkło. Remidoff nie rozpłakał się tylko dlatego, że nie miał już siły. Mimo wszystko nie chciał jej robić przykrości. Oparł się o szybę bezradnie. Czy jego też tak wyglądały, a Cyan mu nie mówił? W dotyku były normalne, ale przecież mogły mieć taki kolor. Nie było tu żadnego lustra, żeby się przekonać. Nawet jeśli nie były aż takie teraz, to była przyszłość i przytłaczała go zupełnie. Kobieta najwyraźniej faktycznie nie zauważyła jego pierwotnej reakcji. Zaraz jednak napisała na szybie, że musi iść, ale wróci, po czym pożegnała się ostatnim pocałunkiem w szybę i opuściła pokój. Remidoff nie odnalazł w sobie nawet siły cofnięcia się na łóżko, usiadł na dywanie, tam gdzie wcześniej stał. Zasłonił pospiesznie usta i postanowił już nigdy ich nikomu nie pokazywać. Skulił się zupełnie, czując jeszcze bardziej ohydny niż zwykle.

*
« Ostatnia zmiana: Czerwiec 18, 2011, 07:06:19 pm wysłana przez Bollomaster »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #108 dnia: Czerwiec 18, 2011, 02:36:44 pm »
*

Cyan poszedł do biura Sadiqa w świeżym mundurku. Nie wiedzieć czemu, cały zalał się potem po tym jak zobaczył portret Remidoffa. Do tego wciąż miał poczucie winy, że obraz tak go podniecił, że zaraz po wejściu do swojego pokoju, masturbował się pod drzwiami na podłodze. Dojście zajęło mu mniej niż minutę. Co za porażka. Z tymi niewesołymi myślami, zapukał do drzwi szefa.
- Proszę! - usłyszał.
Elf odetchnął ciężko, wiedząc, że mogło być gorzej. Mógł się szkolić u Shoh. Pchnął drzwi, wchodząc do środka. Sadiq siedział wyprostowany przy biurku, notując coś zaciekle. Cyan uniósł brwi, patrząc to na niego, to na miotłę w gablocie.
- Cześć...
- Nie 'cześć', tylko siadaj ty mi tutaj. - Wskazał krzesło przy biurku. - Nie mamy dużo czasu.
To akurat ucieszyło Cyana, więc sprężyście spełnił polecenie.
- Oczywiście.
- Dosyć mam tego! - burknął mężczyzna, podnosząc na niego w końcu wzrok.
Cyan zamrugał oczyma niewinnie.
- Coś się stało?
- Tak. Znowu mi wchodzi w paradę. Jakby wszystko wiedziała lepiej! - uniósł się Sadiq, poprawiając okulary.
- Ah, mówisz o Shoh! - zorientował się. - Co tym razem zrobiła?
- Zrobiłem plan pracy na cały tydzień, a ona przychodzi rano i mi wszystko zmienia! - oburzał się. - No co za babsko!
- Chujowa z niej baba - zgodził się Cyan, krzyżując ręce na piersi. - Wszyscy jesteśmy z tobą, Sadiq - powiedział zgodnie z prawdą.
- No bo właśnie o tym myślałem... - zaczął bawić się swoim drogim piórem. - To nie jest żadne szkolenie, Cyan... - westchnął. - Wiem, że chcesz się po prostu pożegnać z panem Ranvinem.
Cyan zagapił się na niego, nieruchomiejąc i rozchylając wargi. Serce zaczęło walić mu w piersi jak szalone. Nie wiedział, jak zareagować.
- I ja, za pomocą tej rozpiski zadań.... - Zamachał świstkiem papieru. - Mogę ci to udostępnić, ALE niedługo będziesz mi musiał w czymś pomóc. Dogadałem się już z Xanem. Pozbędziemy się tej krowy, ale potrzebuję twojej współpracy.
Cyan spojrzał na niego uważnie.
- Aha? - spytał z zainteresowaniem. Sadiq spiskowiec. Tego się nie spodziewał.
Sadiq złożył dłonie w piramidkę, prezentując się Cyanowi w nowym świetle.
- Tak. Właśnie tak. - Uniósł teatralnie klucze od izolatek. - Przystajesz na moje warunki?
- Pewnie, że tak... - odruchowo wyciągnął rękę w stronę kluczy.
Sadiq rzucił mu je, aż odchylając się w fotelu z zadowoleniem. W jego oczach widać było, że ma wiele planów
Cyan uśmiechnął się szeroko, od razu wstając.
- Jak tam dojść? - wystrzelił.
- Wchodzisz na najwyższe piętro. Zahacz po drodze o kuchnię i odbierz jego posiłek. Przechodzisz kluczem złotym przez niebieskie drzwi, a tam kierujesz się aż do końca, do pokoju numer 5.
Cyan zagapił się na niego, stojąc niepewnie.
- I to wszystko?
- No tak tak, przy drzwiczkach na jedzenie jest dźwignia.
- Dzięki - Cyan wskazał na Sadiqa palcem znacząco, po czym wyszedł bez pożegnania. Miał poczucie lekkości w głowie, a percepcja wydawała się zawężać do drogi, którą podążał. Poszedł dokładnie taką trasą, jaką wskazał mu Sadiq i w końcu stanął przed drzwiami pokoju numer 5. Myślał, że wejdzie od razu, ale coś go zatrzymało. Co jeśli Remidoff wciąż spał? A co jeśli nie spał i każe mu wyjść? Nie zniósłby takiego odrzucenia.
Po chwili walki z myślami, wszedł jednak bez pukania do pokoju. Co zadziwiające, pokój wyglądał DOKŁADNIE jak pokój Remidoffa. Jakby po prostu przeniesiono wszystko. I też, pod ścianą, otulony kołdrą, leżał Remidoff.
Cyan zamknął drzwi i odstawił tacę na podłogę, idąc do niego impulsywnie.
- Remi!! - Urwał jednak, gdy zderzył się z wypucowaną do niemożliwości szybą, zwalając się jak długi na podłogę.
Po chwili tanelf obrócił się w jego stronę i zamrugał. Jego oczy otworzyły się szerzej i wytoczył się błyskawicznie z łóżka, dopadając do szyby w samych bielusieńkich kalesonach. Cyan uniósł się na łokciach, potrząsając głową i masując czoło. Gdy jednak zobaczył Remidoffa, dowlókł się do szyby na kolanach.
- Remi!!
Tanelf przytulił się do szyby, patrząc w dół, na niego. Palcami zaczął pisać na szybie, zostawiając czarne smugi cienia.
''Nic nie słyszę".
Cyan jęknął, czując się jeszcze bardziej zrozpaczony niż przed wejściem zastukał kilkakrotnie pięścią w szybę.
- Remi!!
Wszystko się w nim kurczyło. Chciał go DOTKNĄĆ. A dzieliła go nie tylko szyba, ale DWIE, a między nimi pół metra przestrzeni. Do tego, jadeitowe oczy już teraz szkliły się na nowo.
- Remi... nie płacz... - starał się go uspokoić gestami, choć emocje, które nim targały wcale nie ułatwiały tego zadania. Sam się miał chęć rozpłakać przy tej szybie. Był zupełnie rozchwiany. Dotknął dłonią serca i napisał na szybie: "Wyciągnę cię".
Tanelf patrzył na niego bezradnie i kilka łez spłynęło mu w bandaż.
"Proszę!" Napisał szybko, po czym zaczął wyrzucać z siebie dalsze słowa. "Jestem tu zupełnie sam. Nikt mnie nie odwiedza. Nikt ze mną nie rozmawia. Tęsknię za twoim dotykiem, za tym jak leżeliśmy razem. Serce pęka mi codziennie..." Aż przerwał bo zachłysnął się szlochem.
Cyan poczuł, że łzy cisnął mu się do oczu. Czuł tak ogromny żal.... nie pamiętał, żeby coś tak go poruszało, ale smutnym oczom tanelfa nie mógł się oprzeć po prostu.
"Ja też tęsknię", napisał. "Chcę cię przy sobie".
Remidoff przytulił się do szyby, wyglądając bez ubrań na wyjątkowo kruchego. Nie wypominał mu też Zandera. Cyan pogłaskał szybę, cmokając ją zapalczywie i napisał:
"Pocałuj mnie".
Serce Remidoffa aż zadudniło mocniej, kiedy przycisnął usta w masce do szkła. Elf zapatrzył się na nie tęsknie i gestem pokazał, by zdjął materiał. Chciał je zobaczyć tak bardzo... Dziś fantazjował, że dotykają jego penisa. Tanelf jednak zerknął na niego nerwowo i potrząsnął szybko głową.
"Chyba się stan pogorszył" napisał na szybie drżącymi palcami.
"NIE", napisał Cyan, potrząsając energicznie głową. "Firezzo też tak mówi".
Remidoff wpatrzył się mu w oczy, a Cyan niemal fizycznie poczuł się gorzej, mimo że sam tanelf nie wzbudzał w nim antypatii.
"Widziałem usta Lilandry...." - napisał.
Cyan kiwnął głową.
"Jest z nią gorzej niż z tobą", napisał mozolnie.
Remidoff schował twarz w dłoniach, wyglądając jak kupka nieszczęścia. Cyan wtulił się w szybę, nieszczęśliwy. Czekał aż tanelf na niego spojrzy. Trwało to chwilę aż w końcu znowu podniósł na niego wzrok. Cyan pociemniał nieco, gdy zaczął pisać.
"Nocami myślę o twoich ustach".
Remidoff przesunął nerwowo palcami po szkle. "Tak?"
Cyan pokiwał z zapałem głową i napisał:
"Gorące. Piękne."
"Nie są chyba już..." Chciał spuścić wzrok, ale nie byłby w stanie widzieć odpowiedzi.
"Są!", napisał Cyan, nawet dodając wykrzyknik dla emfazy.
"Nie wiemy... A ja nie chcę cię zniechęcić..." Remidoff wydawał się zupełnie opadły z sił.
Cyan złożył ręce w proszącym geście, przyklejając twarz do szyby. Pulsowało w nim gorąco.
"Ale powiesz mi szybko jakby było źle?" - napisał tanelf, sięgając powoli do zapięcia maski.
Pielęgniarz momentalnie kiwnął głową, zagapiając się. Czuł się jak dzieciak przed zobaczeniem pierwszego, nagiego mężczyzny. Którego na dodatek nie mógł dotknąć. Kiedy Remidoff ściągnął maskę, ukazał usta tak piękne i 'soczyste' jak zawsze wcześniej. Wpatrzył się jednak w Cyana, szukając potwierdzenia, a ten odetchnął, niemal spływając po szybie.
"Chcę ich...", napisał bezsilnie.
Remidoff na to uśmiechnął się lekko, prezentując swoje białe, mocne zęby.
"Jak bardzo?" napisał powoli, przesuwając wargami po szkle.
Cyan aż chuchnął na szybę, podniecony.
"Nawet nie wiesz..."
Remidoff zerknął na niego choć odrobinę weselszym wzrokiem.
"Jaki kolor mają moje zęby?" dopytał.
Cyan zapatrzył się na niego zdziwiony, ale w końcu odpisał:
"Biały".
Tanelf odetchnął, uśmiechając się lekko i znów pocałował zmysłowo szklaną taflę, aż przymykając na chwilę oczy. Cyan odetchnął ciężko, z zażenowaniem czując, że się podnieca.
"Chciałbym je na mojej skórze", napisał.
Remidoff patrzył na niego zmrużonymi oczyma.
"Ja też tęsknię za twoim dotykiem...."
« Ostatnia zmiana: Lipiec 09, 2011, 12:10:24 pm wysłana przez kasiotfur »

Bollomaster

  • Global Moderator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 4175
  • Aurë entuluva!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #109 dnia: Czerwiec 18, 2011, 07:17:13 pm »
Kasia/ Berniak! nie wrzucaj tylu części na raz, bo ja muszę BB pomagać, a tymczasem siedzę i czytam!
Powiem krótko: z waszych rzeczy które czytałem, ta uważam jest najlepsza. Ciekawe postacie (jedyny chyba wyjątek - Zander) i solidnie zbudowane dramatyczne sceny. Bardzo dobry motyw z Lilandrą!

PS chyba już mnie trochę spaczyłyście, bo spodziewałem się że Sadiq pokaże w samotności dawno skrywane oblicze PUSTAKA!

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #110 dnia: Czerwiec 18, 2011, 10:19:31 pm »
Hi hi, cieszę się, że się podoba :)

Kto to BB? Anka?

berniak

  • czytacze
  • Full Member
  • *
  • Wiadomości: 136
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #111 dnia: Czerwiec 18, 2011, 10:28:30 pm »
Nie obawiaj się, w naszym świecie istnieją też nie-pustaki haha;D

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #112 dnia: Lipiec 09, 2011, 12:11:15 pm »
(Uwaga, porn :P)

Cyan przełknął, ściskając nieco uda.
"Myślę o twoim jak jestem sam".
''Ja zawsze jestem sam...'' napisał powoli.
"To myśl o mnie", napisał Cyan od razu, patrząc na niego desperacko.
"Czuję się tylko jeszcze gorzej, bo cały czas tęsknię. Myślałem, że już Cię nie zobaczę..."
"Zobaczysz", napisał Cyan wielkimi, zamaszystymi literami. "Będziemy razem".
Remidoff uśmiechnął się lekko, ale napisał:
"Na pewno nie wolałbyś kogoś zdrowego?"
Cyan odetchnął ciężko i odpisał:
"Ciebie chcę"
Naprawdę tak myślał. W tym momencie chciał go po prostu trzymać w ramionach, a senna mara, którą ktoś na niego zesłał rozpływała się w nicość w obliczu oczu Remidoffa. Tak, teraz Cyan był pewien, że to musiało być oszustwo.
Tanelf oparł się ramieniem o szybę, popatrując na Cyana z lekkim uśmiechem.
"Może chociaż na kilka miesięcy..." napisał, rozmarzony. Wizja tego co mógł mieć pod bandażami była straszna, ale kiedy tak na niego patrzył, na te piękne oczy, zdrowe usta, skupiał się bardziej na jego sylwetce, smukłej i wysokiej.
"Ile się da", odpisał Cyan nieco smętnie. Nie chciał się rozstawać z Remidoffem, a ten, jak na złość, przypominał o takiej ewentualności,.
"Już teraz zmieniłeś moje życie". Remidoff spojrzał na niego miękko, całując delikatnie szybę.
Cyan miał wrażenie, że serce wyskoczy mu z piersi. Nie umiał nad tym zapanować, nikt nigdy nie wzbudzał w nim tak wszechogarniających emocji.
"Przyniosłeś mi jedzenie?", dopytał.
Cyan zagapił się na niego, po czym, pospiesznie, wrócił po tacę. Zastanawiał się chwilę jak to ugryźć, ale w końcu użył obrotowych drzwiczek.
Były tak skonstruowane w szkle, że nie byliby się w stanie dotknąć.
Cyan skrzywił się, nagle mocno przykładając dłoń do swojej strony. Może Remi mógłby poczuć jego ciepło przez ten blat? Tanelf położył dłoń jak najbliżej mógł, patrząc mu w oczy intensywnie.
Po cwili jednak, Cyan zabrał rękę, powoli obracając drzwiczki. Chciał, by Remi poczuł jego bliskość. Tanelf od razu przyłożył tam dłoń, uśmiechając się błogo, kiedy poczuł Cyana ciepło i odrobinę zapachu.
"Nadal obawiasz się moich włosów?" napisał drugą ręką.
Cyan zawahał się moment, ale w końcu potrząsnął głową. Logicznie rzecz biorąc, wiedział, że Remi nad nimi panuje. Tanelf wpatrzył mu się w oczy i zaczął odwijać turban. Cyan jęknął, wtulając się w szybę.
- Remi...
Tanelf wydawał mu się jak jakiś niezwykły, unikalny klejnot. Piękny, smukły, o zaskakujących umiejętnościach. Czarne jak noc włosy, niemal wylały się spod jasnego materiału, mimo wszystko wzbudzając w Cyanie niepokój. Naprawdę było w nich coś wodnitego i powoli, niczym wąż, kilka pasm zaczęło się wydłużać i kierować do obrotowej półeczki. Z łatwością przeciskały się szczeliną przy złączeniu szkła, aż pojawiły się po stronie Cyana. Odetchnął nerwowo, ale i tak musnął je opuszkami palców. Były tak cudownie miękkie jak pamiętał. Chciałby je czuć na sobie... pachniały nieziemsko. A już na pewno nie pachniały jak ktoś chory. Remidoff uśmiechnął się do niego zza szyby, a włosy owinęły się pieszczotliwie i powoli wokół palców Cyana. Elf nie wytrzymał i pochylił do nich twarz, całując jedwabiste pasma. Aż wargi mu pulsowały. Remidoff westchnął ciężko za szybą, jakby to poczuł. Włosy cały czas wydawały się wydłużać, kiedy błądziły wokół Cyana niczym zanurzone w wodzie. Część zaczęła wspinać się po ramieniu Cyana aż po szyję. Mężczyzna zadrżał, rozchylając lekko wargi. Aż go ciarki przechodziły.
- Jeszcze... - sapnął, czując, że bielizna boleśnie wżyna się w jego sztywnego członka.
Włosy, aksamitne w odczuciu, przesuwały się za jego uchem, głaszcząc niczym palce. Nagle jednak aż drgnął, zaskoczony, kiedy zobaczył jak za szybą, Remidoff zasłania nieco nimi twarz, a zaraz potem usłyszał, jakby przez kurtynę włosów, jego szept:
- Tak bym chciał cię dotykać...
- Oh... Remi... - jęknął Cyan, obejmując się rękoma. - To dotykaj... - mówił zaskoczony. Nie wiedział, czy tanelf też go słyszy.
Włosy były jakby zbite w jedną masę, przypominając dotyk ręki w jedwabnej rękawiczce. Część nadal gładziła go po wygolonej skórze głowy i uchu, a część odseparowała się i powędrowała w dół jego obojczyka i aż pod mundurek. Cyan spojrzał na niego z desperacją. Najchętniej by się tu rozebrał. Rozchylił szerzej uda, rozpalony. Remidoff przytulił się nieco do szyby, przesuwając po niej palcami. Przymknął oczy, czując za pomocą włosów ciało i skórę Cyana. Wrażenie było dziwne, bo tak jakby mógł za pomocą włosów czuć, a jednak nie były jak część jego ciała. Objął mocniej brzuch Cyana za ich pomocą i pociągnął bliżej do szyby. Mężczyzna jęknął, teraz już naprawdę podniecony i aż otarł się o szklaną powierzchnię kroczem. Czuł się jakby oplatały go węże. A jednocześnie dołączał do tego zapach Remidoffa i jego delikatność dotyku. Włosy obejmowały go ciasno pod ubraniem, jakby tanelf próbował się w ten sposób do niego przytulić.
- Słyszysz mnie? - spytał Cyan bez tchu.
- Tak - usłyszał miękki szept z włosów, przy uchu.
- Na księżyc... - jęknął elf, przygarniając włosy do siebie. - Potrzebuję cię...
- Obiecaj, że mnie tu nie zostawisz... - szepnął Remidoff.
- Nie!! Nigdy... zabiorę cię stąd.... bez ciebie to już nie to samo... - wyrzucał z siebie jak automatyczna kusza.
Tanelf uśmiechnął się do niego rozczulony.
- Chciałbym zobaczyć prawdziwą pustynię.
- Zabiorę cię tam... - westchnął Cyan, poruszając lekko biodrami. Ah, bardzo chciał się po prostu teraz dotknąć, taki opleciony jego włosami.
- O tym będę marzył w samotności - uśmiechnął się Remidoff, a jego włosy wciąż masowały Cyana skórę delikatnie.
- Mm.... Remi... - Cyan spojrzał na niego rozognionym wzrokiem.
Tanelf oddychał ciężko, obserwując go.
- Masz taką miękką skórę.
- Mogę? - sapnął pielęgniarz, dotykają dłonią swojego krocza. To przetrzymywanie było niemal bolesne.
Remidoff od razu spojrzał na niego niepewnie, a uścisk zelżał. Wpatrzył się jednak po chwili w Cyana z zaciekawieniem
- Ja... - Cyan poczuł się trochę winny, że to proponuje. - pobudzasz mnie tak...
- Przepraszam... - szepnął Remidoff, skołowany, wycofując nieco włosy spod jego koszuli. Sam był cały rozgrzany i czuł wypieki pod bandażem.
- Nie, zostaw! - powiedział szybko Cyan, łapiąc za kosmyki.
Tanelf uśmiechnął się lekko i przytulił nimi znowu. Pielęgniarz odetchnął, opierając czoło o szybę, by na niego patrzeć i, po chwili, zdecydowanym ruchem spuścił sobie spodnie do połowy ud, ukazując sztywnego penisa pod przejrzystą bielizną. Sapnął głucho. Remidoff przełknął ślinę, niepewny czy chce patrzeć, czy go to krępuje. Od razu przypominał sobie niektóre sceny z książki od Firezzo. Będąc za szybą, czuł się nieco bezpieczniej. Jego włosy powoli gładziły skórę Cyana pod pępkiem. Elf spojrzał na niego zaskoczony i rozpalony. Zsunął bieliznę, przez co jego członek poderwał się do góry, stając w całej okazałości.
- Remi... nikt tak na mnie nie działa... - wyznał.
- Dlaczego? - szepnął, zasłaniając swoje usta czarną masą włosów.
- Nie wiem... - wyznał Cyan, powoli ujmując swojego penisa i przesuwając po nim dłonią.
Część czarnych pasm zsunęła się na wierzch jego dłoni, a Remidoff zacisnął mocno wargi, czując nieprzyjemny ucisk między nogami.
- O.... oh... Remi... - wydusił Cyan, gapiąc się na niego intensywnie. - Prawie jakbyś...
- ...cię dotykał - zakończył za niego.
- Jeszcze - wydusił Cyan.
Remidoff obserwował go przenikliwym spojrzeniem zielonych oczu i powoli przesunął jedwabistym, czarnym tworem na nasadę jego penisa. Oczy elfa niemal się zeszkliły. Przez chwilę myślał, że nogi całkiem go puszczą.
- Jakie... miękkie...
- Chociaż tyle mogę ci dać... - westchnął Remidoff ciężko.
- Pamiętam jak robiłeś mi to ręką w wannie... - sapnął Cyan, prężąc się, rozgorączkowany.
- Bo chcę, żebyś był szczęśliwy.... - zamruczał, a Cyan słyszał to jakby przy swoim uchu.
- Jestem... mój słodki Remi... Kiedy znów będę przy tobie, dotknę cię jak tylko będziesz chciał...
Elf poczuł jak włosy aż zadrżały, ściskając go nieco mocniej.
- Nikt nie potraktował mnie nigdy jak ty... - Remidoff wpatrzył mu się w oczy.
- Właśnie tak, Remi... - jęknął Cyan, poruszając biodrami energicznie. - Bo jestem zdecydowany...
- Na co?
Cyan spojrzał na niego miękko.
- Na ciebie, Remi...
- O tak? - zamruczał tanelf i droczył się z nim, masując w pasie.
- Oż... Remi... - jęknął Cyan, ściskając swojego penisa mocno.
- Napiszę coś dla ciebie na następną wizytę.. - zamruczał Remidoff, a jego włosy przesuwały się pieszcząco po ciele Cyana, niczym małe węże.
Elf masturbował się szybko, wtulony w szybę. Dotyk włosów był cudowny. Gdyby poza tym miał tu przy sobie ciepłe ciało tanelfa, byłoby idealnie. Remidoff obserwował go zafascynowany. Elf wydawał mu się taki dziki... Pielęgniarz wyraźnie dyszał, w końcu dochodząc, cały się napinając. Na twarzy odmalował się wyraz rozanielenia. Remidoff aż otworzył szerzej oczy, gapiąc się bezwstydnie. Może gdyby nie był chory, mógłby tego doświadczyć. Sam czuł jednak jedynie bolesne pulsowanie. W chwilę po szczytowaniu, Cyan, osunął się nieco, patrząc na niego przez szyby.
- Co napiszesz?
- Może opiszę ci miejsce mojego pochodzenia. Pokażę ci mój dom... - powiedział cicho, powoli cofając włosy.
- Tak... chcę poczytać... - westchnął Cyan, łapiąc jeszcze jego włosy. Wyjął chusteczkę, by wytrzeć spermę z szyby.
Pasmo włosów owinęło się wokół jego nadgarstka, a zaraz urwały się, zostawiając jakby bransoletkę. Przy uchu, zanim Remidoff cofnął resztę czarnej masy, usłyszał:
"Będziesz mógł do mnie mówić".
Cyan odetchnął, otwierając szeroko oczy. Wyglądało to dość dziwnie w sytuacji, gdy siedział ze spuszczonymi spodniami na podłodze.
- Ale stąd, czy w ogóle?
- W ogóle, ale musisz być z nią delikatny - usłyszał ciuchutki głos z bransoletki.
Cyan odetchnął, szczęśliwy.
- A będę mógł ją rozpiąć i yy... jakoś inaczej umieścić? Na ręku się może zgubić.
Tanelf odetchnął ciężko, kiedy wszystkie jego włosy były już spowrotem po jego stronie. Napisał na szybie:
"Przyłóż ją do ucha".
Cyan zrobił to, nie spuszczając z niego wzroku.
- Nie powinna spaść. Jest dopasowana.
- Ale... to włosy, mogą się przerwać jak o coś zaczepię - wyjaśnił elf, zatroskany.
- Uważaj - zaśmiał się Remidoff.
- No właśnie, bo pomyślałem, że mógłbym w biżuterii na szyi nosić...
- No to następnym razem...
Cyan odetchnął cicho.
- Dobrze... - Powoli, ociągając się, uporządkował ubranie. Nie chciał stąd iść, choć wiedział, że powinien.
- Będę myślał o tobie i czekał. Możemy porozmawiać wieczorem... - Spojrzał na niego tęsknie, próbując się uspokoić.
- Tak... - rzucił Cyan z entuzjazmem, wstając powoli. - Będziemy rozmawiać jak tylko będzie okazja!! - Oczy mu błyszczały. - Ta magia jest niezwykła.
- Cieszę się, że przyszedłeś... - powiedział Remidoff miękko. Jego głos faktycznie był nieco stłumiony.
- Ja też. Usychałem bez ciebie! A w ogóle... Firezzo pokazał mi twój portret.
- Tak..? - Spojrzał na niego niepewnie, a włosy nadal unosiły się wokół jego sylwetki.
- Tak... i wszyscy stwierdziliśmy, że nie możesz być na tyle chory, żeby tu siedzieć... - Oczy mu zmiękły. - Piękny ten portret. Oczy masz na nim takie... jakbyś na mnie patrzył.
Remidoff uśmiechnął się ciepło, oddychając z ulgą.
- Wszyscy? Ktoś jeszcze go widział?
- Jeszcze ten ze stajni. On mi się tu pomógł dostać! - wyjaśnił od razu.
Tanelf spojrzał na niego zdziwiony, a jego włosy aż zafalowały wokół jego smukłej sylwetki.
- Uderzył cię! - powiedział oburzony.
- No ale się pogodziliśmy - wyjaśnił, machając ręką.
- Jesteś pewien...? - dopytał. - A kogoś jeszcze Firezzo namalował?
- Tak, widziałem dwa inne... - Cyan spuścił wzrok, aż czując się nieswojo. - Były zupełnie inne...
- Hm? - zaniepokoił się tanelf.
- No... ty promieniałeś... - wyjaśnił Cyan. - Byłeś tak piękny, że aż...
Remidoff pokręcił głową, nie wierząc.
- Firezzo musiał coś przekłamać..
- Nie, on mówi, że to niemożliwe i że on przecież chce pokazać wasze cierpienie.
- Chciałbym ten portret zobaczyć - westchnął Remidoff, opierając czołem o szybę.
- Jak stąd wyjdziesz, Remi - westchnął, machając mu smętnie na pożegnanie.
Tanelf przesunął bezradnie dłońmi po szkle. Nie chciał zostawać tu znów sam. To miejsce wydawało się wręcz przesycone umbrą.
- Ej... wrócę... będę do ciebie mówić... będzie dobrze - zapewnił go Cyan.
- Ale nie zapominaj... - jęknął Remidoff.
- Mowy nie ma - mrugnął do niego pielęgniarz, bardzo powoli wysuwając się z pokoju i w końcu znikając mu z oczu.

*

Bollomaster

  • Global Moderator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 4175
  • Aurë entuluva!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #113 dnia: Lipiec 12, 2011, 09:43:10 am »
Hmmm... Nie przeczytałem zbyta dokładnie, ale czy Cyan po sobie posprzątał? Szczególnie jeśli stał przed szybą...

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #114 dnia: Lipiec 12, 2011, 03:51:38 pm »
Tak, hi hi

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #115 dnia: Styczeń 02, 2012, 01:25:19 am »
Posiadłość o smukłych białych kolumnach stała wśród zielonych traw, na których pasły się maleńkie kózki o błyszczącej zdrowej sierści. Ich złociste dzwoneczki przy szyi pobrzękiwały, tworząc spójną muzykę, wspomaganą jeszcze szumem wiatru, który poruszał umieszczonymi w drzewach niewielkimi pozytywkami z drewna. Do tego jeszcze śpiewały ptaki.
Dom był wielki i podłużny. Wysoki na trzy piętra, o dziesiątkach pokoi, wielkich strzelistych oknach. Część elewacji miała złote elementy, które błyszczały się w słońcu poranka. Kolumny przy frontowym wejściu ozdobione były rzeźbami wielkich białych kruków. Niektóre z nich miały otwarte dzioby jakby zastygły w krzyku.
Kiedy Cyan przeszedł wielkim trawnikiem do niskich schodków z białego kamienia, aż rozchylił usta na widok gigantycznych drzwi, w całości pokrytych płaskorzeźbą pełną postaci i scen historycznych, których nie rozpoznawał. Wejście samo uchyliło przed nim, wpuszczając do zupełnie pustej posiadłości. Żyrandole pełne kryształowych ptaków od razu zwróciły jego uwagę. Szkło i drogocenne kamienie wydały się niemal śpiewać, kiedy Cyan wchodząc wpuścił trochę wiatru. Podziwiając wysoko zawieszony malowany sufit, szedł długim, zupełnie przeszklonym od strony trawnika, korytarzem na parterze. W niektórych miejscach stały rzeźby, podpisane nazwiskiem "Ranvin". Musiał się wręcz zatrzymać przy jednej z nich. "Tarsos Ranvin", wyrzeźbiony cały w jasnym kamieniu, miał dość wąski podbródek, wysokie kości policzkowe i zgrabny nieduży nos. Wszystkie cechy jego twarzy były zrównoważone, nieludzko symetryczne. Oczy nie miały źrenic, a i tak coś w nich przyciągało Cyana spojrzenie.  Coś w tej twarzy go poruszało, jakby była znajoma. Stanął na palcach, dotykając eleganckiego uda sportretowanego mężczyzny i przesuwając dłoń wyżej, aż przymykając oczy.
- Remidoff?
Postać jednak milczała z poważnym wyrazem twarzy. Cyan odetchnął głucho, zsuwając dłoń w dół nogi i powoli przechadzając się korytarzem, mrużąc lekko oczy, gdy oświetlało go światło wpadające przez wysokie, smukłe okna. Było ciepło i przyjemnie.

Nagle jednak ktoś go szarpnął za ramię, a kiedy się odwrócił, zobaczył twarz Xana. Kilka plamek skóry, tam gdzie było wypalone futro, rzucało się w oczy ciemniejszym kolorem. Był w swoim pokoju i czytał opis domu rodowego Ranvinów, który napisał dla niego Remidoff.
- Cyan, musisz pójść ze mną – powiedział Xan zdenerwowany.
Mężczyzna zwinął pergamin i wpatrzył się w niego, zaskoczony.
- Coś nie tak? - mruknął, przeczesując lekko kępkę włosów na czubku głowy.
- Tak, kurwa – jęknął. - Savaria chce cię widzieć. Z nikim innym nie chce rozmawiać. - Szarpnął go nieco w górę.
- Mnie? - mruknął Cyan, zaskoczony. Wstał, chowając tekst pod koszulę mundurka.  - Raz z nią rozmawiałem.
- Ja też nie wiem. Nikt nie wie! - mówił Xan zaaferowany, kiedy ruszyli szybko korytarzem. - Ma być przeniesiona do kolejnego bloku i odwala histerię w stajni. Terapeuta, ten cały Pavollo do niej przyszedł, próbując negocjować. Rozmawiali i w końcu, nie wiem czemu i jak, doszła do wniosku, że chce się z tobą widzieć. Co za absurd! - Żywo gestykulował.
- Spokojnie... może chce cukru dla konia – mruknął Cyan, zmartwiony. - Naprawdę ją przenoszą? I co z Grusem Alaminem?
- No nie może go wziąć – westchnął Xan, głaszcząc się nieco po włosach. - Zostanie tutaj, ale opiekuję się końmi.
- To nie okrutne? - westchnął Cyan. - Przecież nikt poza nami tam i tak nie przychodzi, więc by jej nikt nie widział. Załamie się bez niego.
- Jest przykre, ale w drugim bloku już nie wolno trzymać zwierząt. Nie mają tam żadnej stajni. Taka kolej rzeczy...
Kiedy zaczęli zbliżać się do stajni, słyszeli już podniesione głosy.
- Nie pójdę w ten sposób! - pisnął kobiecy głos, po którym nastąpiło długie, szepczące uspokajanie. Cyan przyspieszył, mijając Xana i wbiegając do stajni, gdzie przy boksie Grusa Alamina stało około dziecięciu tanelfów, próbujących poradzić sobie z rozhisteryzowaną pacjentką.
- Szanowna pani... - zaczął jeden z nich, ale chora mu przerwała.
- Gdzie on jest, gdzie!? Mówiliście, że po niego poślecie! - rozszlochała się tak strasznie, że aż żal ściskał za serce.
Rozległo się niespokojne rżenie konia. Xan od razu podszedł do ogiera, głaszcząc go po szyi uspokajająco. Piękna tanelfka w mundurku pielęgniarki przytrzymywała Savarię, a terapeuta, z którym Cyan rozmawiał na początku trzymał ją za ręce, przemawiając do niej uspokajająco. Gdy tylko jednak chora go zauważyła, niemal zerwała się z miejsca, wyciągając w jego stronę rozczapierzone palce w rękawiczkach. Jej suknia była jeszcze bardziej postrzępiona i brudna niż zwykle.
- Ty! - wskazała go palcem, zapłakana. - Z nim chcę porozmawiać na osobności! - pisnęła, a Pavollo cofnął się bezradnie, wychodząc nieco z boksu.
- Dobrze, to nie problem – powiedział ugodowo, zerkając na Cyana.
Elf zagryzł wargę, unikając spojrzenia zebranych i podszedł do Savarii, wyciągając do niej rękę.
- Gdzie chce szanowna pani się udać?
- T..tutaj – wydusiła. - Ale wszyscy mają wyjść! - krzyknęła nagle głośniej, cała znerwicowana, cofając się na swoją małą leżankę w kącie boksu. Piękny, masywny koń zarżał cicho, spoglądając na nich zdenerwowany.
To zmusiło Cyana do spojrzenia na zebrane tanelfy. Odnosił wrażenie, że spoglądają na niego wyjątkowo podejrzliwie. W sumie nie dziwił się.
- Tak... to nie problem – stwierdził spokojnie.
Wszyscy wycofali się powoli, a Savaria wpatrzyła się w niego bezradnie, zaciskając dłonie na kolanach. Jej rzęsy były króciutkie i zniszczone, mimo że oczy nadal były piękne. Gdy w końcu zostali sami, w pachnącej, pięknie urządzonej stajni, Cyan przysiadł na leżance obok niej i spojrzał na pacjentkę w milczeniu, czekając na jej ruch. Nie wiedział, jak się odnaleźć w takiej sytuacji.
- Będę przeniesiona... - jęknęła w końcu Savaria. - Wiem, że tak musi być... ale nie mogę go tak zostawić... - Spojrzała na konia z czystą rozpaczą.
Mężczyzna przesunął po niej wzrokiem, oddychając ciężko. Było mu jej bardzo żal.
- Rozumiem... - mruknął, współczująco.
- Obserwowałam cię... - zaczęła dość złowrogo. - Tutaj w stajni...
Cyan przełknął, niepewnie. Czy chorych przenoszono partiami? Remidoff też nagle znalazł się w zamknięciu...
- I co? - spytał w końcu, bezpośrednio, zaglądając w jej błyszczące oczy.
- I dbasz o konie... Xan też... - powiedziała cicho. - Ale on się wszystkimi zajmuje. A ty Grusowi przyniosłeś kostki cukru. Widziałam, że się o niego troszczysz, że przychodzisz tu z panem Ranvinem... Wiem, że przeniesienie jest nieuniknione, ale może byś mi mógł obiecać, że się nim zajmiesz? - Skryła twarz w dłoniach, bo znowu załamał jej się głos.
Cyan rozchylił usta, aż się rozglądając, nieco zmieszany.
- No... mogę się postarać – mruknął  końcu – ale on nie jest mój... nie wiem czy będę mógł – przyznał.
- Jest mój! - odpowiedziała od razu Savaria, roztrzęsiona. - A skoro jest mój, mogę go dać komu chcę! Chyba, że go nie chcesz przyjąć...
- Nie nie, chcę! - odparł od razu Cyan, zerkając na ewidentnie wspaniałego ogiera – ale to by musiało być na piśmie chyba – mruknął nieco ciszej. Poza wszystkim... z takim koniem mógłby zacząć zupełnie nowe życie.
Tanelfka pokiwała szybko głową.
- Ja wszystko zapiszę – powiedziała, wycierając oczy dłońmi w rękawiczkach
Cyan odetchnął ciężko, delikatnie przesuwając palcami po ramieniu kobiety.
- Mogę pomóc w czymś jeszcze? - spytał łagodnie.
Savaria uchyliła się pospiesznie od jego palców.
- Nie... tylko mi obiecaj, że o niego zadbasz. Ja... chcę już tylko zniknąć. - Spuściła wzrok.
Cyan chciał w pierwszym odruchu powiedzieć jej, że może jeszcze się coś ułoży, ale gdy spojrzał w jej zmęczone, choć piękne oczy, postanowił milczeć.
- Obiecuję, że będzie w najlepszych rękach – stwierdził.
- Dziękuję... To mój jedyny przyjaciel – powiedziała cicho, zerkając na konia. - Był ze mną od dziecka. Możliwe, że mnie przeżyje...
Mężczyzna przełknął ślinę.
- Znam się na koniach. Będzie żył tak długo jak mu dziedzictwo rodowodowe pozwala – westchnął ciężko, bawiąc się swoimi palcami.
- Mój drogi... to jest bardzo wyjątkowy koń – westchnęła tanelfka, patrząc na niego poważnie. - Zatrzymaj jednak to co ci powiem w tajemnicy – zaznaczyła i pochyliła się nieco do Cyana, tak aby nikt nie usłyszał tego co zamierzała mu powiedzieć.

*




kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #116 dnia: Styczeń 03, 2012, 09:58:02 pm »
*

Laulides przesunęła dyskretnie palcami po boku dłoni idącego obok niej Firezza. Ogrody były nocą jeszcze piękniejsze niż za dnia, mimo ogromnego, wzbudzającego dreszcze księżyca, który zdawał się każdej nocy przybliżać, co było zresztą zgodne z prawdą, bo Noc Zstąpienia, ważne święto elfów księżycowych miało się odbyć już za 3 noce. Tanelfka kroczyła ścieżką wysypaną srebrzystym piaseczkiem, ubrana w białą, powłóczystą suknię z długimi rękawami, ciasno przylegającymi do rąk na całej długości i szyfonowym przedłużeniem przy łokciu.
Firezzo uśmiechnął się do niej.
- Nikogo tu nie ma – szepnął rozbawiony, zrywając z drzewa kilka ciemnozielonych listków i splatając z nią palce. - Możemy się nie obawiać.
- Nie obawiam się – zaprzeczyła od razu, potrząsając złotymi włosami i lekko trącając go ramieniem.  - Nie chcę po prostu, by nas usunięto.
- To może chodźmy do stajni? - zasugerował, obejmując ją w talii i przesuwając nosem przy jej uchu. Westchnął, wdychając słodki zapach jej skóry.
Laulides roześmiała się, zaskoczona.
- Pachnące siano? Hm... - ścisnęła jego dłoń. - Prowadź, mój drogi.
Zmienili nieco kierunek, skręcając niespiesznie w stronę stajni.
- Tak, jak w świecie poza pustynią. - Zsunął dłoń na jej pośladki. - Pracujesz jutro od rana? - zamruczał i rozpiął pierwszy guzik przy kołnierzyku obcisłego kaftana z pikowanego, zielonego aksamitu. Kobieta zaśmiała się, łapiąc go za nadgarstek i przylegając do niego ciaśniej.
- Nie... - zamruczała znacząco, wyciągając długą szyję, by go pocałować.
Mężczyzna od razu cmoknął jej wargi, przyciągając wewnątrz ciemnej stajni. Ścisnął pośladki Laulides, pogłębiając pocałunek, kiedy skryli się przed światłem księżyca.
- Nikogo tu nie ma o tej porze? - zamruczała, zagryzając lekko jego wargi i wzdychając głucho.
- Tylko ty i ja – sapnął. - Ale tam będzie bezpieczniej – Wskazał w górę, na drewnianą antresolę, gdzie składowano siano i pożywienie dla koni. - Ty pierwsza – zaśmiał się, wskazując jej proste spiralne schodki w górę. Słychać było co jakiś czas rżenie koni, ale poza tym, otaczała ich zupełna cisza.  Laulides pokręciła głową unosząc brzeg sukni, by go nie przydepnąć i zaczęła szybko, ale cicho i zwinnie jak łania, wchodzić do magazynu nad stajniami. Raz po raz oglądała się w dół, na Firezzo. Mężczyzna uśmiechnął się przekornie i wsunął dłoń między jej uda, mimo że już po chwili dostał lekko po nadgarstku.
- Gdyby nie ten materiał... - westchnął, wchodząc za nią żwawo.
- Nigdy nie był przeszkodą! - sapnęła w końcu wsuwając się na góre i znikając mu na chwilę z oczu.
- Zaraz na pewno nie będzie! - rozejrzał się za nią z uśmiechem. Jej zgrabna, gładka noga w pończosze wysunęła się zza sterty siana. 
- Już prawie nie jest...
- Uuu...! - westchnął ciężko, już rozmyślając o tym co zaraz zobaczy. - Nikt nie ma lepiej ode mnie... - ruszył w jej stronę pewnym krokiem.
Laulides leżała w stercie miękkiego siana z sukienką rozpiętą na całej długości, choć nie rozchyloną. Przekrzywiła głowę, bawiąc się włosami i machając powoli stopą.
Firezzo chłonął jej ciało spojrzeniem i zaczął rozpinać dalej kaftan. Jego włosy spięte były w luźny kok.
- Mmm... co by powiedział twój przełożony, gdyby widział jak na mnie patrzysz... - droczył się, łapiąc jej palce w pończosze.
Kobieta zachichotała, przebierając nimi.
-  Myślę, że powiedziałby: "Laulides, nie jestem zachwycony!" - prychnęła, zamykając na chwilę oczy. - "Laulides, molestujesz swojego podwładnego!".
- Och to nie molestowanie, jeśli pracownik się doprasza... - zaśmiał się, kucając przy niej i rozchylając bezczelnie jej sukienkę. Kobieta wpatrzyła się w niego z zadowolonym uśmiechem i zaczęła udawać, że się z nim siłuje.
- A doprasza się? - zamruczała, wpatrując się mu w oczy.
- Oj doprasza...! - westchnął ciężko Firezzo, łapiąc jej nadgarstki i przechylił się, przygniatając nieco jej drobne ciało. - I traci cierpliwość! - Skubnął jej ucho zębami.
Laulides wydęła lekko wargi,  kręcąc głową i powoli rozchyliła ubranie, ukazując swoje jędrne piersi.
- A więc chyba nie mam wyjścia i muszę zadbać o jego motywację?
Uśmiech Firezzo się poszerzył, na widok różowych sutków, ale zanim coś powiedział, usłyszeli jakieś głosy z dołu i przycisnął się do niej, zasłaniając dłonią jej usta. Laulides zmarszczyła lekko brwi, spoglądając na podłogę, jakby miało jej to umożliwić wgląd w to, co działo się na dole.
- Chodź do krawędzi... - szepnął Firezzo cichutko, schodząc z niej powoli i wskazując kierunek głową. Kobieta wciągnęła na chwilę dolną wargę w usta, ale kiwnęła głową, cichutko zbliżając się do prostokątnego otworu w drewnianej podłodze.
- Pomyśl jak cudownie będzie, gdy zajdę w ciążę! - odezwał się dość niski, kobiecy głos. - Ustatkujesz się wreszcie jak prawdziwy mężczyzna!
Kiedy Laulides zerknęła w dół, leżąc obok Firezzo, aż otworzyła szerzej oczy na widok jednej z księżycowych przełożonych – Xylii Shoh, stojącej w wejściu do boksu, w którym, przy ścianie, stał jej podwładny Sadiq.
- Się ustatkuję jak będę chciał! - odpowiedział szybko elf, zaplatając na piersi wiotkie ramiona.
- Ah tak? - syknęła kobieta, zbliżając się do niego na kilka kroków. - Taki sam z ciebie pustak jak ten cały Cyan! - warknęła.
Tanelfka aż zasłoniła usta, kręcąc głową do Firezzo, który odwzajemnił jej spojrzenie.
- Cenię sobie swoją wolność! Pustaka to ze mnie nie robi! - sapnął ze złością, choć przytulił się plecami do ściany. 
Kobieta uśmiechnęła się drapieżnie i ruszyła pewnie w stronę mężczyzny, znienacka łapiąc go za kroczę.
- Trochę za późno na żałowanie wylanego nasienia – powiedziała wulgarnie.
Mężczyzna aż jęknął wysokim tonem.
- Nie możesz! Zgłoszę to!
Firezzo przesuwał palcami szybko i nerwowo po drewnie. Laulides sapnęła, zagniewana, ale nie ruszyła się nawet o milimetr.
Shoh sapnęła głucho, popychając Sadiqua na siano w pustym, końskim boksie.
- I kto ci uwierzy? - mruknęła, unosząc sukienkę znacząco.
Mężczyzna upadł niezwykle bezradnie.
- Nie możesz! Nie znowu! - jęknął, próbując się zebrać.
Shoh zmrużyła oczy, kręcąc głową.
- Nie rób z siebie jakiejś tanelfickiej cipki wybiórczej! - warknęła. - Do tej pory stawałeś na wysokości zadania, to i dziś ci się uda.
Laulides uniosła gwałtownie wzrok na drugiego tanelfa, otwierając usta w oburzeniu. Ten odwzajemnił jej spojrzenie, kręcąc z niedowierzaniem głową.
Sadiquowi udało się zerwać z siana i skoczyć w stronę wejścia do stajni.
- I to był ostatni raz! - syknął. - Nie wiesz co to tanelfickie standardy! - Wycofał się pospiesznie na korytarz. - Możesz mnie szantażować! Już mi wszystko jedno! - rzucił dramatycznie. Shoh przez chwilę stała w milczeniu, zszokowana, po czym zasłoniła się znów sukienką, aż purpurowiejąc.
- Wylecisz stąd morloku ciemny! - sapnęła głośno, aż wybiegając za nim.
Laulides i Firezzo wyjrzeli za nimi, by zobaczyć zabawny w innych warunkach widok, Sadiqua uciekającego ze stajni przed Shoh, przytrzymującego swoją rozchełstaną koszulę. Kobieta zatrzymała się na placu, opuszczając ręce i warcząc z wściekłością.
- Nie wierzę w to... - mruknęła Laulides, klękając i przetrzepując włosy. Jej sukienka była rozchylona, ukazując piersi, zakrzywienie brzucha i kuszący cień wysoko, między udami. - To karygodne! Niewiarygodne!
Po chwili oboje zobaczyli jak Shoh znika z wybiegu dla koni, odchodząc gdzieś do ogrodu.
- Obrzydliwe! - potwierdził Firezzo, popatrując na nią bezwstydnie. - Ja nie mam tutaj żadnych kompetencji, ale ty chyba musisz coś zrobić? Co za straszna sytuacja! I to tutaj, w asylumie!
- Ta ohydna kobieta jutro stąd wyjedzie. Jutro! - zarzekła się tanelfka z oburzeniem, potrząsając głową, a jej piersi unosiły się raz po raz, gdy nabierała ciężkie oddechy.
Firezzo z trudem powstrzymywał uśmiech.
- Wyobrażasz sobie! Chciała wymusić na nim dziecko. Tak po prostu! Natychmiast, bez żadnego planu! Co za obrzydliwa rozwiązłość! - Pokręcił głową, przesuwając dłonią po jej udzie.
- Ohydne! - sapnęła Laulides, łapiąc go za włosy i przewracając się na siano, obok otworu.
Firezzo oblizał wydatne wargi.
- Ale rozumiem, że poczeka do jutra? - zamruczał, wsuwając dłoń między jej uda.
Kobieta milczała przez moment, po czym parsknęła śmiechem.
- Nie będę sobie z jej powodu psuć wieczoru.

*

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #117 dnia: Styczeń 04, 2012, 01:35:06 am »
*

Stołówka elfów księżycowych była wyjątkowo głośna, wręcz hucząc od plotek. Jak nigdy wcześniej, wszyscy lgnęli do Sadiqa, który zajadał gulasz z sowy pustynnej wyjątkowo powoli, wciąż opowiadając tę samą historię.
- Była jak skorpion! Skorpion! - rzucił z dumą.
- Nie wierzę! Co za parszywe podejście! - mówiła Oksana z niedowierzaniem i ekscytacją na raz. W asylumach zwykle nie działo się wiele i taki wybuch plotek jak po zwolnieniu Shoh za molestowanie Sadiqua, było jak wybuch pożaru.
- I naprawdę podniosła sukienkę!? - inny elf pokręcił głową, przysuwając się bliżej Sadiqua.
- Naprawdę – skrzywił się pokazowo. - Prawie na mnie usiadła, taka napalona była!
- Czyli za tobą latała, a Cyan myślał, że za Xanem! - Jedna z młodszych elfek aż złapała się za policzek w przejęciu.
- Wie, z kogo dobry materiał na ojca, ale ja też wiem, jakiego materiału chcę na matkę moich dzieci! - chełpił się Sadiq, obserwowany dyskretnie przez siedzącego samotnie Cyana.
Kiedy jednak do stołówki wszedł nonszalanckim krokiem Xan, odrobina uwagi została od przełożonego odciągnięta.
- Co ja słyszę! - powiedział z uśmiechem pod nosem.
- Shoh chciała zmolestować Sadiqa! - odpowiedział mu jakiś kobiecy głos, wyrażający zdziwienie zarówno całą sytuacją jak i obiektem zainteresowania usuniętej przełożonej.
- No to wspaniale, że ktoś się jej pozbył! Jak widać tanelfowie mają na wszystko oko! - zaśmiał się, wkładając ręce w kieszenie i podchodząc bliżej do centrum zamieszania.
- Nie do uwierzenia, prawda? - spytała nowa pracownica, o upiętych wysoko, srebrzystych włosach i wybujałych kształtach widocznych pod mundurkiem. Dotknęła pleców Xana, uśmiechając się do niego promiennie.
- Sadiq cichy jak wąż... - powiedział elf z zadowoleniem, klepiąc przełożonego poufale po plecach i zerkając na dotykającą go dziewczynę.
Cyan także na nich patrzył, wzdychając cicho. Siedział sam przy niedużym stoliku pod ścianą, dłubiąc w zapiekance kalafiorowej. Zazdrościł Xanowi.
- Możemy porozmawiać, Sadiq? - dopytał Xan, choć czuć było, że to raczej stwierdzenie niż pytanie.
Przełożony spojrzał na niego, wyrwany z monologu i zaskoczony, że ktoś chce go wziąć na stronę. Wskazał się palcem. Xan objął go poufale i nieco przytłaczająco kiedy Sadiq wstał i ruszyli razem w stronę jego gabinetu.
Cyan widząc to uniósł się, zostawiając resztkę zapiekanki, od razu kierując się za nimi. Całą trójką pokonali szybko korytarz z wielkim plakatem, oferującym nagrodę pieniężną za donoszenie przełożonym nieprawości innych pracowników. Mężczyźni skręcili, a Cyan przyspieszył i dołączył do nich za załomem korytarza.
- Możemy sobie pogratulować – sapnął, opierając ręce na biodrach.
- Właśnie tak! - Xan pacnął go w wygoloną część głowy, a zaraz później weszli do gabinetu Sadiqua, gdzie na biurku siedział nie kto inny, a Firezzo. Tanelf miał na sobie obcisłe spodnie z szmaragdowego zamszu i marszczoną w kilku miejscach kanarkową koszulę, z wysoką stójką.
Przełożony elfów księżycowych uśmiechnął się szeroko, cały aż purpurowy z podekscytowania.
- Wszyscy chcą ze mną rozmawiać! Poczęstowali mnie mlekowiem! - dodał, kiedy zamknęli drzwi od pomieszczenia.
Cyan uniósł brwi, aż parskając śmiechem.
- Łamiemy zasady, Sadiq?
- A ja podziwiam zdolności aktorskie, Sadiq – zaśmiał się Firezzo, kładąc jedną nogę na jego biurku. - Jak się szybko poruszałeś, to się już bałem, że nie nadążę, ale Shoh nic nie zauważyła. No i było ciemno.
- Opowiedz co mówiłeś, Sadiq! - zażądał Xan.
Sadiq uśmiechnął się szeroko, zachwycony uwagą, jakiej doświadczał.
- Zrobiłem z ciebie prawdziwego mężczyznę! - pochwalił się. - Wolność i własne decyzje!
Cyan dyskretnie uniósł brwi pytająco w stronę Firezza, który pokiwał z wahaniem głową.
- Nawet zauważyłem, że się podlizywałeś tanelfom w wypowiedziach. Laulides na pewno doceniła – zaśmiał się. - Shoh była pewna, że widzi Xana. Obnażyła sie przed nim. Nie był to dobry widok – nie przestawał kręcić głową.
Xan zrobił gest jakby miał zwymiotować, a Cyan klepnął go w plecy, jakby chciał pomóc mu coś wykrztusić.
- Widzę dla ciebie awans – powiedział do Sadiqa z westchnieniem.
- Tak, tak, ale pokaż lepiej jak to wyglądało! - popędził Firezzo Xan, szturchając go lekko łokciem.
Tanelf uśmiechnął się z dumą i zeskoczył na podłogę. Poruszył kilka razy palcami przed oczami Xana, a ten aż otworzył szerzej oczy, kiedy patrząc na Sadiqua, zobaczył swoje lustrzane odbicie.
- Niezwykłe! - wyrwało mu się z zachwytem.
Cyan spoglądał na efekt z rozchylonymi wargami.
- Fantastyczne... ile czasu się tego uczyłeś? Ile masz w ogóle lat? - spytał nagle.
Firezzo pstryknął palcami, a iluzja wydawała się spłynąć jak woda, choć nie pozostało z niej nic na podłodze.
- Długo. Mam sto siedem lat – odpowiedział. - Podstawy nie są trudne, ale osiągnięcie takiego kunsztu by podtrzymywać dwie niezależne iluzje na raz, na jednej osobie... Hm. Nawet dla mnie to było wyzwanie – powiedział nie bez dumy.
Sadiq aż westchnął, ściskając jego dłoń z entuzjazmem.
- Tanelfy są nadlunarne! - rzucił pochlebczo, a Xan i Cyan spojrzeli się po sobie znacząco.
Firezzo uśmiechnął się pod nosem.
- Dziękuję, dziękuję. I oczywiście liczę na waszą pomoc w moim najbliższym przedsięwzięciu teatralnym – dodał.
- Ja pomogę – zadeklarował Xan, pełen wdzięczności. - Tylko musi być tak jak ty, żeby nikt nie mógł na mnie zwalić – zaznaczył.
- To nie problem. Zajmę się wszystkim i przekażę wam wasze role w całym wydarzeniu. Potrzebujemy w końcu osób nie tylko na scenie.
- Dobrze, nie wiem, jak wy, ale ja mam dziewczyny do zabawienia! - powiedział Sadiq, obracając się i powoli ruszając do drzwi.
Firezzo aż zamrugał, cały sceptyczny.
- Hmm... powodzenia... - rzucił, kierując się w stronę... jego szafy. - To ja też będę szedł. Będziemy w kontakcie.
Cyan nagle złapał go za ramię.
- Firezzo, możemy chwilę pogadać? - spytał, zerkając w stronę Xana, który aż się zagapił za Sadiquiem.
- Mm. Tylko szybko, bo jestem umówiony – odpowiedział tanelf, z lekkim uśmiechem.
Cyan odetchnął ciężko i powoli uniósł na niego wzrok, krzywiąc się po drodze na miotłę w gablocie. Wciąż zapominał Sadiqa spytać, czemu była taka ważna.
- Masz pomysł, co zrobić z Remidoffem?
- A co z nim zrobić? Myślałem, że dostałeś już szansę się z nim pożegnać?
Xan skrzywił się i wyszedł po chwili wahania.
- Do usłyszenia – rzucił tylko.
- Nie chcę się z nim "żegnać"! - odparł na to Cyan. - Od kiedy twoje zdanie o tym się zmieniło? - dodał od razu.
Firezzo spojrzał na niego zaskoczony, siadając w fotelu Sadiqua i splatając palce w piramidkę, w parodii gestu przełożonego.
- O czym niby?
Cyan nie widział w tym jednak nic zabawnego. Odetchnął ciężko, podchodząc bliżej i kładąc dłonie na blacie.
- Bo podobno walczysz o wolność dla chorych, a Remidoffa chcesz zostawić w zamknięciu! - sapnął, spuszczając nagle wzrok, cały spięty.
Firezzo przełknął ślinę.
- Cyan... to nie jest tak... Chcę żeby chorzy mogli funkcjonować lepiej tak długo jak są sprawni... ale jeśli Remidoff musiał być przeniesiony...
Cyan podniósł głowę, obchodząc gwałtownie biurko.
- Wiesz dobrze, że trafił tam, bo wziął za dużo tabletek, nie z powodu choroby! - syknął, zdenerwowany, prosząc go oczyma o pomoc. Nie wiedział, co robić.
- No może... - Firezzo podrapał się po policzku. - Tylko do czego to zmierza, Cyan? - westchnął.
Elf wciągnął powietrze, zamykając na chwilę usta.  Nie był pewien, co odpowiedzieć, nie miał planu, ale wiedział, że to konieczne.
- Obiecałem mu, że go wyciągnę! - powiedział w końcu, nieco desperacko. - On na mnie czeka, Firezzo... - jęknął, rozkładając bezradnie ręce. - On nie chce tam być.
- Jak to "nie chce"? - Firezzo zamrugał, zdziwiony. - To znaczy... ja to niby rozumiem, ale nie spotkałem jeszcze chorego który tak by to określał. Nie chcą być chorzy, ale nie opierają się przenoszeniu. Wierzą, że to konieczne. On ci tak powiedział? Że nie chce? - dopytał, przeciągając w fotelu.
Cyan aż pokręcił głową, nachylając się nad nim i przykładając smukłe palce do piersi.
- Płakał i prosił o pomoc!
Firezzo schował twarz w dłoniach, jęcząc cicho.
- Bo go doprowadziłeś do takiego stanu... - mruknął z niechęcią. - Nie byłoby tak jakby się cały nie roztrząsł. I go zwodziłeś, spotykając się z tym całym młodzikiem księżycowym...
- Bo znam tanelfy i nie sądziłem, że to problem! - burknął Cyan, splatając ręce na piersi. - Odezwał się ten, co dba o spokój chorych...
Firezzo wydął nieco wargi.
- Dobra dobra – uniósł ręce, kapitulując. - Tylko co ja mogę dla ciebie zrobić. Jeśli chcesz się więcej dowiedzieć o zasadach dla chorych, może przejdź się do Pavollo, terapeuty? - zasugerował, marszcząc brwi w zastanowieniu.
- Tak? - Cyan spojrzał na niego od razu uważniej i zrobił ruch, jakby chciał wycofać się w stronę drzwi. - Gdzie go o tej porze znajdę?
Firezzo zamrugał.
- Teraz? Dzisiaj?
- Po co mam czekać? - sapnął Cyan.
- Ale jesteś uparty... - Tanelf uśmiechnął się lekko. - Za godzinę będzie w pokoju terapii grupowej. Teraz pewnie jest na obiedzie, a tam nie wejdziesz. Tylko przemyśl o co chcesz pytać i nikogo nie wsyp – ostrzegł go, wstając.
- Nie nie, jasne! - sapnął ciężko Cyan, odchodząc momentalnie, ale oglądając się w biegu w jego stronę. - Dzięki!
- Podziękujesz jak się stawisz na miejscu za pojutrze! - rzucił jeszcze za nim Firezzo... wchodząc do szafy Sadiqua i zamykając ją za sobą. Cyan odetchnął ciężko, ale po chwili wyszedł, delikatnie zamykając drzwi.

*

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #118 dnia: Styczeń 04, 2012, 01:36:48 am »
Cyan szedł dobrze znanym korytarzem, o tej porze dość opustoszałym, aż do przyjaznego, ciepłego pomieszczenia, gdzie rozmawiał z Pavollo po raz pierwszy. Puste fotele wyglądały, jakby nigdy nie były nie używane, a ciepły blask mlecznobiałego sufitu nadawał pokojowi przyjaznej aury. Terapeuty nie było, ale Cyan postanowił poczekać na niego na miejscu. Jego wzrok padł na rzeźbiony regał z książkami i podszedł bliżej, przyglądając się tytułom na grzbietach. Po chwili, wyjął jedną z nich, cofając się powoli do najbliższego fotela. Otworzył tomik, wpatrując się ze zdziwieniem w niezrozumiały wykres. Nie był też w stanie przeczytać wielu słów, które były w innym języku niż wspólnym. Jedyne co był w stanie wywnioskować, to że rysunek miał w jakiś sposób przedstawiać zależność między typami uczuć chorych tanelfów a ich wiekiem. Podrapał się po głowie, oglądając z zainteresowaniem kolejne ilustracje. Nie wydawało mu się, by była to publikacja skierowana do chorych, tym bardziej więc dziwił się, że stała w tak łatwo dostępnym miejscu. Z drugiej strony, skoro żaden z nich tu nie przychodził, może był w tym jakiś sens.
Przeglądał ją jeszcze dłuższy czas, zanim usłyszał niespieszne kroki, a gdy Pavollo stanął w drzwiach, aż się zatrzymał w pierwszym odruchu na jego widok.
- Ho ho, witam wyjątkowego elfa, jedynego z którym raczyła rozmawiać Savaria – zaśmiał się, wchodząc do środka. W ręku miał paczuszkę jakiś słodyczy, które pogryzał.
Cyan zamknął natychmiast książkę, dość nerwowym ruchem odkładając ją na siedzenie obok i starając się wyglądać naturalnie.
- To pewnie dlatego, że rozmawialiśmy czasem o jej wierzchowcu... - bąknął, rzucając okiem na torebkę w ręku terapeuty.
- Chyba nie tak 'czasem', skoro ci go zapisała – powiedział Pavollo, siadając na fotelu obok, podsuwając mu paczuszkę. W środku był jakiś rodzaj cukierków. Nie wyglądały jednak zachęcająco, całe brązowe. Cyan przełknął więc ślinę i podziękował gestem.
- To strasznie smutne, że została zmuszona go zostawić  - powiedział, postanawiając uderzyć temat z tej strony. Jego wąskie oczy wpatrzyły się w Pavollo ze współczuciem.
- Niestety. W drugim bloku nie wolno trzymać zwierząt. To zbyt ryzykowne, a konie w ogóle nie wchodzą w rachubę. Chorzy tam nie mogą już jeździć – westchnął, zjadając kolejnego cukierka.
Elf kiwnął powoli głową, wydymając wargi.
- Ale ona przecież nie chciała tam iść... - kontynuował. - Czy nie lepiej by było gdyby pozwolono jej z nim zostać?
Pavollo zerknął na Cyana badawczo.
- Wiedziała, że musi. Było jej jedynie smutno zostawić konia.
- Nie mówiła, że nie chce? - westchnął Cyan.
- Nie... - Tanelf zmarszczył brwi. - To nie działa tak. Musi się słuchać lekarza.
- Ale gdyby nie posłuchała? - westchnął Cyan.
- Hmm... no nie wzięto by jej siłą – powiedział szybko Pavollo. - Musieli byśmy poczekać aż zrozumie decyzję.
Serce Cyana zabiło mocno. Więc była szansa!
- A gdyby zmieniła zdanie? To się zdarza? - dopytał od razu.
- Nie! - zaśmiał się Pavollo – Chorzy są pogodzeni ze swoim losem. Cyan, mówisz o nich czasem, jakby to było więzienie. Są tu z własnej woli. Ja pomagam im zrozumieć pewne decyzje i procesy, ale ostatecznie, decyzja pozostaje w ich rękach. Jest odrobinę inaczej, jeśli są tu przywożeni jako dzieci, ale ci, którzy muszą być przeniesieni do innego bloku, mają wolną wolę. Tak naprawdę, Urodzeni pod Księżycem mogą nawet wyjść z asylumów. Jest to proces, ale możliwy. Ja nie pamiętam takich przypadków, ale jest ich trochę zapisanych w archiwach. Prawda jest niestety taka, że każdy jeden ze zbuntowanych w końcu wrócił.

*

berniak

  • czytacze
  • Full Member
  • *
  • Wiadomości: 136
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #119 dnia: Styczeń 04, 2012, 04:39:20 pm »
Kobieta zacisnęła lekko wargi, zerkając na karteczkę. Zaraz jednak stanęła tuż przy szybie i wpatrzyła się w tanelfa przymilnie.
- Panie Ranvin, lekarze stwierdzili, że tu jest pana miejsce. Nierozważnym byłoby się im sprzeciwiać...
Remidoff nie fatygował się już z notatką i zaczął szybko pisać cieniem na szybie. Zerknął z irytacją na broszki przy ich kołnierzykach. Gdyby też taką miał, byłoby mu o wiele łatwiej się z nimi porozumiewać.
"Nie interesuje mnie to. Żądam powrotu do pierwszego bloku!" Aż zapukał znowu w szybę.
Przełożona przełknęła lekko ślinę, zerkając znacząco na swojego podwładnego.
- Myślę, że powinien porozmawiać pan z panem Pavollo...
Na te słowa, jasnowłosy tanelf wycofał się znów z pomieszczenia. Remidoff rozłożył ręce na boki i spojrzał na nią wyczekująco.
- Czy brakuje panu czegoś? Wszystko możemy zapewnić – odezwała się wreszcie kobieta, przerywając niezręczną ciszę.
Remidoff zaczął zamaszyście pisać po szybie.
"Brakuje mi mojej wolności. Pragnę na razie przebywać w pierwszym bloku".
- Ale... jest pan chory... - powiedziała tanelfka nieco bezradnie.
"To mój wybór" – napisał Remidoff szybko, bardziej ciekaw jej reakcji, niż licząc na wypuszczenie. Nim kobieta jednak zdążyła mu odpowiedzieć, do środka wpadł młody pielęgniarz wraz z terapeutą, który aż złapał ciężej powietrze i omal nie zapomniał się skłonić.
- Panie Ranvin...
Remidoff wskazał mu palcem broszkę przy kołnierzu pracownika, który od razu stanął nieco na palcach, pozwalając Pavollo na komunikację z pacjentem.
- Panie Ranvin... słyszałem, że rozważa pan nowe... opcje, które niekoniecznie są dla pana dobre – zaczął terapeuta.
Remidoff oparł się jedną dłonią o szybę, a palcami drugiej zaczął pisać:
"To nie podlega dyskusji, chcę natychmiast wyjść".
Pavollo spojrzał w napięciu na tanelfkę i raz jeszcze przemówił do broszki.
- Czy nie wolałby pan zapoznać się z konsekwencjami przed podjęciem takiej decyzji?
Remidoff zawahał się chwilę, ale w końcu, pokręcił głową i odwrócił się do nich plecami, zaplatając ramiona na piersi. Denerwował się tak bardzo, że aż bał się na nich patrzeć. Serce dudniło mu w klatce piersiowej jak oszalałe. W końcu jednak, usłyszał szczęk metalu za sobą i aż przeszły go dreszcze. Obejrzał się niepewnie, robiąc krok w tył, jak spłoszone zwierzę. Przełożona i Pavollo stali w miejscu, patrząc na niego wyjątkowo niepewnie, ale żadne z nich nie zrobiło kroku w jego stronę, gdy grube, szklane tafle się unosiły. Remidoff zaczął pospiesznie zbierać z półek swoje niewielkie rzeczy, zgarniając je do lekkiego, drewnianego pudełka. Po chwili, zamknął jego wieko i trzymając je w rękach, spojrzał na nich wyzywająco.

*

Cyan zagryzł szponiaste paznokcie, zerkając raz po raz w dół korytarza, skąd powinien był wyjść Remidoff, jeśli wszystko się uda. Wyglądało zresztą, że coś się dzieje, bo dopiero musiał skryć się, by nie dostrzegł go przechodzący Pavollo. Było mu aż zimno z nerwów. Co, jeśli to były tylko słowa i Remidoff się nie wydostanie? Kilkanaście minut później jednak, zobaczył jak kolejnych kilku pielęgniarzy pędzi korytarzem, a Remidoff z niedużym zdobionym pudełkiem, wyprostowany i dumny, kroczy otoczony całą świtą pracowników. Cyan aż odetchnął ciężko i, po chwili wahania, wyszedł na korytarz, krocząc dokładnie przed nimi. Wiedział, że Remidoff go rozpozna. Musieli się teraz jakoś znaleźć!
Zaraz jednak zrównał się z nim Pavollo, a jego piękne oczy spojrzały na niego krytycznie.
- Witam...
Cyan zamrugał, przybierając pewną siebie minę.
- O, witam – powiedział, udając, że nie wie, o co chodzi.
- Bardzo ciekawe. Pan Remidoff Ranvin, którym zajmowałeś się bardzo uważnie, nagle postanowił zażądać powrotu z kwarantanny.
- Nie widziałem go odkąd zniknął – zarzekł się Cyan. - Posądza mnie pan o coś? - spytał żartobliwym tonem.
- Nie. Zupełnie – powiedział kwaśno terapeuta i jasne było, że jak najbardziej go posądza. - Nie mógłbym uważać, że ktoś kto wydaje się tak sympatyczny i rozważny, chciałby krzywdy pana Ranvina.
- Nigdy bym tego nie zrobił – zarzekł się Cyan z westchnieniem, wpatrując się w drogę przed sobą. Czuł na sobie wzrok Remidoffa. Aż przeszły go ciarki.
- O tak. Na pewno. Ciekawe co mu przyszło do głowy – mówił cicho. - Jak myślisz, jakie będą tego konsekwencje?
- Nie wiem – odparł Cyan, kierując na niego niewinne spojrzenie. - Jestem tylko pielęgniarzem.
Pavollo sapnął ze złością. Zwykle był niczym ostoja spokoju, a teraz widać było jaki jest napięty.
- Och to może jako pielęgniarz będziesz miał się okazję przekonać – szepnął, tak by nikt inny nie usłyszał. - Może jak pewnego dnia zastaniesz go jęczącego z bólu, kiedy jego zęby zaczną się kruszyć.
Cyan przełknął ślinę, czując się przez chwilę mniej pewnie.
- Nie miałem z tym nic wspólnego – skłamał jednak ze spokojem.
Pavollo tylko powiedział coś po tanelficku i odszedł pospiesznie. Cyan nie rozumiał, ale miał wrażenie, że był to cały potok przekleństw. Uśmiechnął się lekko i dyskretnie obejrzał się w tył.