Remidoff zmarszczył jednak brwi, kiedy na scenę wyszedł Firezzo, ubrany niezwykle strojnie. Jego białe odzienie było jednak z przodu schlapane brutalnie czerwienią, jak i jego dłonie. Za nim, kilka osób wnosiło pospiesznie dekoracje na scenę. Były to pięknie wykonane repliki miejskich kamienic, jakie wielu chorych znało z książek opisujących architekturę. Jedna z aktorek wbiegła na scenę, przypadając do nóg Firezza i szlochając głośno. Po sali przeszedł cichy szmer, ale wszyscy obserwowali z zainteresowaniem.
- Za późno... - szepnął Firezzo do tanelfki, po czym zaczął kwieciście opowiadać jak zabił jej kochanka. Oprócz jego głosu, na sali panowała zupełna cisza. Lilandra aż mocno ścisnęła pod stołem dłoń Remidoffa. Czuł jej puls nawet przez bandaż. Tanelf był jednak zbyt pod wrażeniem tego co widział. Monolog nie wiadomo kiedy przeszedł w śpiew, a w oknach 'kamienic' wtórował Firezzo chór. Serce Remidoffa dudniło coraz szybciej. Był zaskoczony i zupełnie oczarowany.
- To... to takie inne! - wydusiła, patrząc jak mężczyzna i kobieta rzucają się po scenie w pełnym sprzeczności tańcu.
- Zupełnie... - zdołał tylko wymamrotać Remidoff, poruszony. Z tyłu jednak rozległy się jakieś głosy i głośno otwarte drzwi.
- Co tu się dzieje? - Głos Laulides rozbrzmiał mocno w ciszy sali.
Kilka głosów w chórze zamarło, ale zamian, pozostałe rozległy się jeszcze głośniej. Jakiś pacjent z przodu wstał od stolika i spojrzał na Laulides... z wyraźnym oburzeniem.
- Proszę być cicho! - powiedział ze złością.
Za kobietą weszło kilku jej podwładnych, robiąc rwetes i pospiesznie kierując się w stronę sceny.
- Nie! - Lilandra aż wstała.
- Firezzo! - krzyknęła Laulides z wściekłością. - Ty kłamco obrzydliwy!
Remidoff spojrzał na kilka kolejnych pacjentów, robiących zamieszanie i dopraszających się o kontynuację sztuki. Wstał powoli, oglądając się w stronę wyjścia z sali. Nikt go nie pilnował, bo wszyscy widzowie chcieli zostać. Ruszył w tamtą stronę, nie przysłuchując się awanturze między Firezzo a Laulides. Miał nadzieję szybko znaleźć Cyana. Jego serce dudniło z nerwów. Tak bardzo pragnął zobaczyć Noc Zstąpienia!
Drogę do ogrodu pokonał jak na skrzydłach, błądząc pomiędzy krzewistymi alejkami, aż w końcu wpadł do zakątka, w którym zobaczył Cyana po raz pierwszy. Teraz jednak elf wyglądał zupełnie inaczej niż wtedy. Jego umięśniona, wysoka sylwetka była podkreślona przylegającym do ciała ubraniem z cienkich płatów metalu i skóry. Buty były bardzo wysokie i sięgały nad kolana, spodnie zwieńczone paskiem z szeroką, ozdobną klamrą, a na torsie miał rodzaj lekkiego pancerza pokrytego częściowo miękką, ozdobnie poupinaną skórą. Z szyi zwisała mu metalowa maska, a na uszach błyszczały duże zausznice w kształcie skrzydeł.
Wciągnął powietrze, obserwując go oczarowany.
- Cyan.. wyglądasz tak inaczej... - wydusił, aż robiąc krok w tył.
Perłowa poświata księżyca podkreślała barwę jego oczu i sterczących włosów.
- Tak wyglądam poza pracą - powiedział cicho, podchodząc do niego powoli.
- Lunarnie... - szepnął Remidoff, obejmując powoli jego szyję. Nawet czuł się inaczej niż kiedy Cyan był w mundurku pielęgniarza. Wydawał się większy i wyższy. Ubiór miał stonowane barwy brązu, kremu i błyszcząco srebrny na metalowych elementach.
- Pamiętałeś! - zaśmiał się Cyan, całując go przez materiał na ustach, ale zaraz pociągnął kochanka w cień altany, gdzie leżał zwinięty, srebrnobiały materiał.
- Twoja peleryna.
- Cyan! Jakie zamieszanie w teatrze, ale ja i tak mogłem myśleć tylko o tobie! - powiedział Remidoff, cały podekscytowany.
- Już się bałem, że ci się nie uda! - westchnął elf, dotykając delikatnie jego twarzy. - Ty też wyglądasz dziś wspaniale.
Remidoff uśmiechnął się lekko, zarzucając na ramiona wielką, srebrzystą pelerynę.
- Mam tylko opcje ubioru, ale i tak dziękuję. Wziąłem pustynne buty, choć mi nie kazano! - pochwalił się.
Cyan roześmiał się, okrywając go dokładniej płaszczem i pokazał mu delikatne gogle.
- Jeszcze to.
- I będę bezpieczny? - dopytał tanelf, zarzucając na głowę obszerny kaptur, który z łatwością skrywał jego wielki turban.
- Oczywiście - westchnął Cyan, łapiąc go za rękę i zerkając na ogromny księżyc. Wydawał się przesłaniać wielką część nieba.
Remidoff założył gogle, ale i tak patrzył na wielkie ciało niebieskie z obawą. Tutaj w ogrodzie i tak byli chronieni tanelfickimi barierami. Bał się jednak tak to będzie wyjść na prawdziwą pustynię.
- Ale jeśli mi się coś stanie, przyniesiesz mnie z powrotem? - spytał zdenerwowany.
Cyan wziął go w ramiona, wzdychając leniwie i pocałował po chwili.
- Bez obaw. Ze mną jesteś bezpieczny.
- A inni elfowie? Co zrobią jak mnie tam zobaczą? - dopytał, splatając z nim palce. Na to, Cyan zwilżył lekko wargi i sapnął cicho.
- Będą zdziwieni widząc tanelfa. Ale trudno - dodał.
- A na ciebie? Nie chciałbym żeby czekały cię nieprzyjemności...
Cyan machnął znacząco ręką.
- Niech ich skorpion strzeli w dupę - prychnął kpiąco, choć trochę się denerwował. - Chcę ci to pokazać.
- W końcu przecież i tak stąd wyjedziemy! - powiedział Remidoff, zerkając w oczy Cyana.
- Tak! - odparł mężczyzna, od razu uśmiechając się szeroko i wyciągnął do niego rękę. - Idziemy.
- Którędy? To wszystko już tam jest? - Ścisnął mocno jego rękę.
- Tak, wyglądałem na zewnątrz - odparł, pociągając go za sobą przez ogród. - Spodoba ci się.
Co dziwne, nie słychać było żadnych hałasów zza murów.
- Cyan, nigdy czegoś takiego nie przeżyłem!
- Więc bądź spokojny i zachowuj się jak ja - powiedział łagodnie Cyan, otwierając drzwi za pomocą bransoletki i otwierając je przed nim. Prowadziły prostym korytarzem na przestrzał przez budynek.
- Nie umiałbym - szepnął Remidoff, rozbawiony, ściskając mocniej jego dłoń.
Przez pięć minut szli tunelem aż do zamkniętych drzwi, które Cyan od razu otworzył i niemal od razu uderzył w nich zapach jedzenia, wiatru i pustynnego pyłu, jazgot muzyki i wesołych głosów, jaskrawe błyski latarni ozdobionych fragmentami szkła. Tanelf wciągnął powietrze gwałtownie, mocniej ciągnąc kaptur na twarz, wystraszony. Wszystko było takie błyszczące. Nie wiedział gdzie patrzeć. Czy na wielkie sanie zaprzężone do pustynnych koni, czy namioty z jasnego płótna łopoczącego na wietrze czy na zgiełk rozbawionych elfów, poubieranych zupełnie inaczej niż w asylumach.
Cyan uspokajająco ścisnął jego rękę i ruszył przed siebie, aż nieco podrygując do rytmicznej, perkusyjnej muzyki. Remidoff wyraźnie słyszał w niej jakieś klekotanie, dzwonki, bębenki, a także jakiś rodzaj harmonijki. Przepuścili grupę roznegliżowanych elfów, które ściągały z siebie ubrania wierzchnie, śmiejąc się głośno. Remidoff obejrzał się, otwierając szerzej oczy, a po chwili i on zaczął być odprowadzany spojrzeniami. Jego uwaga jednak podążyła zupełnie gdzie indziej, kiedy weszli nieco pod górkę. Gigantyczna tarcza księżyca była jak dziura w niebie. Jak brama światła w którą można by wejść. Nawet w goglach musiał odrobinę mrużyć oczy.
- Piękna, prawda? - westchnął Cyan, patrząc na drewniane sanie służące za scenę. Tańczyli tam tancerze i tancerki; zupełnie nadzy i pokryci od stóp do głów srebrzystym barwnikiem.
- To niezwykłe... moje serce bije tak szybko... - powiedział Remidoff, nie mogąc oderwać wzroku.
Cyan pochylił się do niego, trącając nosem jego ucho, ukryte pod bandażami.
- Chcą się kochać i będą mieli wielu kochanków dziś nocy - zamruczał, prowadząc go przez plac. Przed sceną wyginali się pracownicy asylumu, wpatrując się w tancerzy jak zahipnotyzowani. Panowała tu atmosfera uniesienia.
- Słucham!? - wydusił Remidoff, zszokowany. - To normalne?
- Tak - powiedział Cyan z uśmiechem, prowadząc go obrzeżem placu, przy namiotach z cienkiej gazy. W świetle księżyca, było przez nią widać sylwetki elfów splecionych w uścisku na niskich łóżkach. Niektórzy tulili się do siebie w bezruchu lub delikatnie się głaskali, ale inna para najwyraźniej kochała się od tyłu w gwałtowny, pełen namiętności sposób.
Remidoff odwrócił wzrok, wypłoszony.
- Tak publicznie?! I to... ja... uhm...
- Co takiego? Chcesz popatrzeć? - zachęcił go Cyan, popatrując na cień mężczyzny, który najwyraźniej pieścił swoją partnerkę ustami.
- Nie nie nie! - Ścisnął mocno ramię Cyana, aż chowając twarz przy jego szyi. - To krępujące.
- Czemu? - westchnął cicho Cyan, prowadząc go jednak dalej. Zapach jedzenia nasilał się, ale także beztroskie śmiechy i rozmowy były coraz bardziej słyszalne. Pod namiotami, na drewnianych, pokrytych srebrzystą farbą stolikach leżały różne przedmioty, odbywały się też beztroskie zabawy.
- Pewnie byliby źli gdybym patrzył - powiedział szybko, nie wiedząc gdzie się oglądać. Księżyc był ogromny, wszędzie otaczali ich elfowie, teraz dochodzili do kramów najróżniejszych sprzedawców.
Przy jednym ze stoisk, kilku młodych mężczyzn próbowało zjeść lewitujące w powietrzu duże ryżowe kulki. Nagle jednak, Cyan odciągnął go pospiesznie dalszą część targowiska, do dużego białego namiotu, przy którym kłębiło się mnóstwo ludzi.
- Co to? - Remidoff zerknął tam z zainteresowaniem, a ktoś go stuknął ramieniem, odsłaniając mu nieco płaszcz.
- Można wygrać coś - powiedział z radością.
- Co? Jak? - dopytał tanelf z uśmiechem.
- Wylęgają się skorpiony - powiedział Cyan, ciągnąc go przez tłum, przyciskając go do metalowej barierki otaczającej mocno podświetlony fragment piasku. z belki pod sufitem zwisał dziwny, metalowy przedmiot przypominający podkowę. Za barierką stało kilku podekscytowanych elfów, z szklanymi pojemnikami w rękach.
- To niebezpieczne! - jęknął Remidoff, zaalarmowany, aż robiąc krok do tyłu. Kilku elfów zmierzyło go niepewnymi spojrzeniami.
- On tu nie powinien być... - usłyszał Cyan. Nie przejął się jednak i pogłaskał go uspokajająco.
- Nie są jadowite. Poczekaj tu - powiedział, mrugając i przeskoczył barierkę zwinnie. Kurz aż uniósł się wokół jego butów. Kobieta w bardzo obcisłym, skórzanym kostiumie, zaśmiała się widząc to i rzuciła mu pojemnik. Remidoff aż wziął głębszy oddech, od razu czując się niepewnie, kiedy został sam. Nie mógł się jednak powstrzymać od zachwytu nad formą Cyana. Nie potrafiłby się poruszać tak jak on! Był taki sprężysty, zwarty, a teraz, od tyłu, dobrze było widać przez skórzane spodnie kształt jego pośladków.
- To już ostatni - odezwała się prowadząca, której akcent był jeszcze dziwniejszy niż ten, którym cechowała się mowa sanitariuszy w asylumie. Brzmiała prawie jak wąż.
Remidoff zacisnął palce na barierce, wpatrując się w piasek zdenerwowany. Krew pulsowała w jego żyłach żywo jak nigdy.
Po chwili, piątka zawodników ustawiła się po bokach ogrodzenia, a jeden z elfów z obsługi festiwalu podał prowadzącej długi pręt, a ona posłała czarujący uśmiech wszystkim obecnym, ukazując srebrne, mocne zęby.
- Gotowi?
Nie czekając na odpowiedz, mocno uderzyła w przedmiot, który momentalnie wydał dziwaczny, niski i niemal huczący dźwięk, wzbudzający dreszcze. Przy Remidoffie rozległy się krzyki, elfów zagrzewających zawodników, choć tanelf nie wiedział jeszcze za bardzo co się ma stać.
Nagle jednak, centrum areny zapadło się pod naporem z dołu, a uczestnicy rzucili się tam, rozpychając się całkiem brutalnie. Cyan podciął jednego z rywali, klękając i wsuwając dłoń w piasek wraz z innym uczestnikiem.
Remidoff otworzył szerzej oczy, dopiero po chwili widząc, że spod ziemi zaczyna wyłaniać się cała chmara maleńkich białych skorpionów. Elfowie dookoła pokrzykiwali i śmiali się, co uspokajało go choć odrobinę. Nikt nie wydawał się zmartwiony, nawet niektóre kobiety śmiały się radośnie, popatrując na kłębiące się ciała. Pustynny pył unosił się wysoko, kłębiąc się w świetle. Prowadząca zaczęła odliczać, co wywołało jeszcze większy chaos na arenie. Remidoff aż się uśmiechnął pod maską, zapatrując na pył podświetlany promieniami księżyca. Jakby na chwilę zamierał w powietrzu.
- Stop! - krzyknęła kobieta głośno, a mężczyźni poodskakiwali na boki, zdyszani, unosząc w górę słoiki pełne maleńkich, kłębiących się stworzeń.
Wzrok tanelfa znowu powędrował do Cyana, jego muskularnej sylwetki, czupryny na czubku głowy, umorusanej teraz pustynnym pyłem. Dwóch młodych mężczyzn ubranych w same spodnie wniosło na desce czarną, prostą wagę. Młode skorpioniki rozchodziły się dość powoli, a prowadząca odebrała pierwszemu uczestnikowi słój i położyła go na płycie. Na pierwszy rzut oka widać było, że nie uzbierał tak dużo jak pozostali.
Remidoff nie mógł przestać patrzeć na ukochanego, choć zerkał też na słoje, próbując zrozumieć co się działo. Cyan był ostatni, dość nerwowo spoglądając na swojego największego rywala, który miał bardzo podobną ilość skorpionów w słoiku.
- Cyan! - powiedział ciszej niż by chciał, unosząc nieco rękę, kibicując. Kilka osób obejrzało się na niego sceptycznie.
Rywal jego ukochanego zebrał brawa, tylko potęgując nerwowość elfa, który zerkał na Remidoffa raz po raz, najwyraźniej bardzo chcąc wygrać. Napięcie sięgnęło zenitu gdy jego pojemnik stanął na wadze i już po chwili, Cyan aż lekko podskoczył, oznajmiając tym swoją wygraną, nim zrobiła to prowadząca.
- Brawo! Brawo! - powiedział Remidoff głośniej, zdobywając się na odwagę.
Kobieta objęła zwycięzcę w pasie i wręczyła mu z uśmiechem błyszczące pudełeczko.
- Gratulacje! - Cyan wyrwał się jej nim go pocałowała i, przy aplauzie tłumu przeskoczył przez barierkę, spoglądając Remidoffowi w oczy. Tanelf aż wciągnął powietrze, zaskoczony szybkością jego ruchów. W tłumie aż zrobiło się ciszej i większość elfów odsunęła się od nich znacząco.
- Brawo! Wspaniale! - zachwycał się Remidoff, niezrażony.
Cyan spojrzał mu w oczy, czując, że niemal topi się w nim serce. Podsunął mu ramię i odciągnął od namiotu, wręczając z uśmiechem pudełko. W jasnym świetle księżyca, tanelf zobaczył wiele drobnych ukąszeń na jego rękach.
- Czyli jednak są niebezpiecznie! - od razu zmartwił się tanelf, zerkając na pudełko. Zaraz pociągnął jego ramię dość bezmyślnie w górę i pocałował przez maskę. Cyan odetchnął głucho, obejmując go w pasie pod płaszczem. Zapachy, dźwięki i dotyk Remidoffa niemal go upajały.
- Ne mają jadu - uspokoił go, prowadząc jednak dalej, w kierunku prowizorycznego baru. Elfy jadły siedząc na poduszkach przy niskich, rzeźbionych stolikach.
- A co tu jest? - Remidoff spojrzał niepewnie na pudełko.
- Moja nagroda - zaśmiał się, idąc bardzo blisko przy nim. Dochodziły do niego szepty dookoła, ale był zbyt szczęśliwy, by sie tym przejmować.
- Mogę otworzyć? - spytał Remidoff podekscytowany.
- Tak! Oczywiście - powiedział Cyan z radością, prowadząc go nieco na bok, między dwa namioty. Kiwał się nieco w rytm muzyki. Tanelf otworzył pudełeczko ostrożnie, z dudniącym sercem. Zamrugał kiedy zobaczył błysk. W środku był naszyjnik ozdobiony białymi żądłami skorpionów i srebrzystymi kamykami, ale jego serce zabiło szybciej, kiedy spojrzał na największy centralny medalion, zobaczył przez szarawe szkła gogli, zielony pobłysk swoich oczu. Jego serce zamarło. Cyan, który odgradzał go od placu swoim ciałem, ucałował jego ramię.
- Lusterko... - powiedział cicho, choć w napięciu.
Remidoff ściągnął gwałtownie gogle, skrywając mocniej twarz pod kapturem i zerknął znowu w lusterko.
- Moje oczy... - szepnął. - Taki mają kolor... - wydusił, drżąco, kuląc się nad naszyjnikiem.
Mężczyzna odetchnął, przełykając i przytulając go mocniej.
- To najpiękniejsze oczy na świecie - szepnął, czując ścisk w klatce piersiowej. Znów uświadomił sobie, że Remidoff naprawdę ich nigdy nie widział. Nie pojmował tego. Remidoff rozpłakał się nagle, ściskając amulet w dłoni.
- Cyan..
Mężczyzna aż się zgarbił, obracając go w swoją stronę.
- Co? Co się dzieje? - szepnął, głaszcząc go delikatnie, zdenerwowany.
- Nikt nigdy... tak nie wierzył we mnie... - wydusił, przytulając się do niego od razu i nie przestając szlochać. - Nikt nie pozwolił mi zobaczyć...
Cyan przytulił go mocno, cofając się z nim jednak głębiej między namioty.
- Już.... spokojnie... - wydusił Cyan, poruszony. Pocałował go łagodnie, tuląc do siebie. Serce biło mu szybko w piersi.
Remidoff wydawał się taki kruchy, mimo że nie był chudy.
- Jesteś wspaniały Cyan, zupełnie! - zachwycił się, próbując uspokoić.
- Ty też... - jęknął mężczyzna, całując go przez bandaż i aż na chwilę się zatrzymując, spoglądając mu w oczy.
- Zobacz je...
Remidoff rozejrzał się raz jeszcze, zanim nerwowo odpiął maskę spojrzał w maleńkie lusterko, zdenerwowany.
- Są ładne... - powiedział drżąco, próbując nad sobą zapanować.
- Piękne - poprawił go Cyan, obejmując mocno. Aż się uśmiechnął, szczęśliwy. - Chciałbym wciąż je całować, Remi...
- Nigdy się z tobą nie nudzę. Jesteś najbardziej niezwykłą osobą jaką znam. - Wychylił się i pocałował go czule.
Serce Cyana aż zadrżało. Odpowiedział na pocałunek, przyciągając do siebie w pasie. Oddychał ciężko, obezwładniony. Tak bardzo cieszyło go sprawianie Remidoffowi radości.
- Kocham cię... zrobię wszystko, żeby tak się stało.
Tanelf pogłębił pocałunek, przytulając się mocniej. Cyan odetchnął głucho, mocno go obejmując w pasie.
- Zawsze będziesz dla mnie najpiękniejszy, Remi - obiecał.
- Będziemy razem zawsze? - szepnął do ucha Cyanowi, obejmując go w pasie.
Mężczyzna aż zadrżał, mocno przyciskając go do siebie.
- Chciałbyś? - wydusił, aż przymykając oczy. Jego serce skakało.
- Tak... - Cmoknął go znowu. - Jakbyś był moją Gwiazdą. Jakby istniało dla mnie przeznaczenie... - powiedział, patrząc mu w oczy.
Cyan odetchnął, spoglądając mu w oczy.
- Jest chyba odwrotnie - powiedział cicho, przełykając. Czy Remi chciał mu powiedzieć, że są tacy sami? Że też jest w jakiś sposób śmiertelny? W jakiś sposób przecież był... jak wszyscy chorzy.
- Najwyraźniej ty jesteś moim przeznaczeniem - powiedział łagodnie, obejmując go w pasie.
Cyan oddychał ciężko, wpatrując się w niego z emocjami wypisanymi na twarzy.
- Musimy to uczcić... - wykrztusił.
- Tak? - zaśmiał się Remidoff, ocierając szybko wcześniejsze łzy.
Cyan pochylił się, całując jego dłonie przez rękawiczki i patrząc na niego całkiem szczerze.
- U nas jest taki zwyczaj, że zawieszamy ozdoby w uszach... - westchnął, zerkając na niego pytająco.
- Takie? - wskazał jego zausznice i nie omieszkał przy tym musnąć palcami jego ucha.
Mężczyzna aż zadrżał, na chwilę przymykając oczy.
- Nie... Przebijamy je małą igłą - powiedział, łapiąc się za płatek ucha. - To nie boli bardzo - zapewnił od razu.
- Igłą... - powtórzył, oddychając ciężej. - Na zawsze - dodał poważnie.
Cyan aż spoważniał, czując, że ściska mu się żołądek.
- Tak właśnie ma być, kochany...
- Bardzo tego bym pragnął. - Remidoff pokiwał głową, wlepiając w niego spojrzenie jadeitowych oczu.