Autor Wątek: Urodzeni pod Księżycem  (Przeczytany 462 razy)

Bollomaster

  • Global Moderator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 4175
  • Aurë entuluva!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #120 dnia: Styczeń 04, 2012, 05:25:18 pm »
ja bym dał gnić zamiast kruszyć, jak jest wściekły to mógł aż tak pojechać

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #121 dnia: Styczeń 13, 2012, 07:28:02 pm »
Od razu zobaczył wbite w niego spojrzenie jadeitowych oczu. Pracownicy dookoła byli zbyt zaaferowani, żeby zwrócić uwagę na to porozumienie. Cyan aż poczuł skurcz w żołądku. Chciał się obrócić i przytulić, nawet tu i teraz, ale wiedział, że skończyłoby się to katastrofą. Gdy grupa skręciła za nim, wrócił się, podążając za całym korowodem tanelfów. Minęli skrzydło, w którym Remidoff mieszkał wcześniej i ostatecznie, pochód zatrzymał się przed narożnym pokojem na trzecim piętrze w innej części asylumu. Cyan prześlizgnął się obok i schował za załomem korytarza, zerkając na otwarte drzwi. Całe jego ciało pragnęło być obok Remidoffa.
- Przepraszamy za takie warunki, panie Ranvin, ale nie da się przenieść od razu do pana starego pokoju – usłyszał. - Mam nadzieję, że ten też będzie dogodny. W ciągu najbliższych kilku godzin postaramy się o re dekorację i sprowadzimy pana meble.
Pielęgniarz czekał jeszcze kilkanaście minut, nim usłyszał kilka par kroków oddalających się korytarzem. Wyjrzał momentalnie, spoglądając na plecy prawie dziesięciu tanelfów. Rozmawiali o czymś ze sobą ze złością i gestykulowali żywo. Już po chwili jednak, zniknęli za rogiem. Niemal w tym samym momencie, głowa Remidoffa wychynęła zza drzwi. Cyan wybiegł zza ściany, bezmyślnie dopadając do niego i przytulając do swojego umięśnionego ciała.
- Remi... - jęknął, zaciskając oczy i wdychając jego zapach. Emocje narastały w nim jak burza z każdą sekundą. Tanelf od razu odwzajemnił jego uścisk, wciągając go do środka.
- Cyan! - wydusił drżąco. - Myślałem, że będę tam wieczność! - Jego smukłe ramiona objęły szyję elfa z całej siły. Mężczyzna zamknął drzwi stopą i aż nieco podniósł go nad podłogę, wciskając twarz w obandażowaną szyję. Jego ciało niemal wtapiało się w Remidoffa, który aż zdusił cichy jęk, trzymając go tak mocno, jakby nigdy nie chciał puścić. Elf jednak odsunął go lekko, zdzierając  mu z ust maskę i wpijając się w wargi Remidoffa. Aż się wygiął drżąc i unosząc jego szczupłe ciało w stronę białego, bardzo prostego łóżka.
Tanelf jęknął głośno, odwzajemniając od razu pocałunek. Jego palce zaczęły błądzić po twarzy Cyana, trzymając go przy sobie. Mężczyzna położył go na gołym materacu, od razu do niego dołączając i przytulając się do pacjenta.
- Tęskniłem – szepnął.Remidoff objął go udami i pocałował.
 - Ja też, całym sercem!- zapewnił go. Cyan spojrzał mu w oczy, ocierając się o jego krocze, dysząc cicho. Już teraz c zuł, jak intensywnie jego ciało reaguje na obecność tanelfa.
- Nie oddam cię.
- Teraz już wiem, że mogę odmówić i nie dam im sie tam zabrać! - jęknął Remidoff, bez tchu, wpatrując się w Cyana jadeitowym spojrzeniem.
- Pavollo mnie podejrzewa – westchnął Cyan – Ale nie żałuję. - Cmoknął delikatnie jego czoło, masując palcami plecy tanelfa.
- Znowu się będziemy mogli widzieć codziennie i wszystko będzie jak wcześniej... - Remidoff zamknął oczy z westchnieniem.Cyan przełknął lekko, wpatrując się w niego miękko.
- Pojutrze jest festiwal na pustyni... pójdziesz ze mną? - spytał.
Remidoff cały się spiął, przytulając się mocno.
- Wiesz, że nie mogę stąd wyjść... - szepnął.
- Możesz! - odparł elf od razu, spoglądając na niego intensywnie. - Ale... jest sztuka pojutrze... pójdziesz na nią i wyjdziesz w trakcie – westchnął.
- Ale księżyc! - Spojrzał na niego nerwowo – Zabije mnie! - Zsunął dłonie na pośladki Cyana, który sapnął cicho, aż je napinając pod jego dotykiem.
- Ubierzesz pelerynę – powiedział chłopak uspokajająco. - Będzie wspaniale! - powiedział z entuzjazmem. - Będzie muzyka, jedzenie, mlekowie, światła... tyle... przeżyć! - powiedział w uniesieniu.
- Cyan... to niezwykłe... - Remidoff wpatrzył mu się w oczy, zachwycony.
- Musisz ze mną iść! - zaśmiał się elf, ściskając go z entuzjazmem. Radość napełniała go po brzegi.
Tanelf patrzył na niego, milcząc chwilę.
- Cyan... Uratuj mnie... - szepnął smutno.
Mężczyzna zapatrzył się na niego, czując dziwne dławienie w gardle. Jego serce zaczęło momentalnie walić na przyspieszonych obrotach. Aż nie wiedział co powiedzieć. Gapił się tylko w Remidoffa jak w jakimś transie, czując, że aż przechodzą go ciarki.
- Proszę? - Tanelf wtulił się w niego powoli, a Cyanowi przyspieszył oddech, kiedy cała ta sytuacja go obezwładniała.
- Tak - powiedział szybko, jakby obudził się ze snu. - Zabiorę cię stąd, Remi! - zarzekł się, tuląc go nawet mocniej.
- Razem na pewno sobie poradzimy, czyż nie? - westchnął Remidoff, głaszcząc delikatnie palcami jego czuprynę.
- Tak Remi! - westchnął Cyan, całując go szybko i ściskając jego dłonie. - Zabiorę cię na pustynię, pokażę Bayrun...
- Prawie wierzę... - uśmiechnął się lekko tanelf, a jego usta były tak piękne, że Cyan tylko miał je wciąż ochotę całować.
- Zrobię to! - sapnął Cyan, schylając się i biorąc jego szczupłe ciało na ręce. - Wszystko dla ciebie zrobię!
Remidoff zaśmiał się, zaskoczony i złapał szybko jego szyję.
- Teraz wierzę... - powiedział czule, nie spuszczając z elfa wzroku.
Cyan odetchnął ciężko, całując intensywnie i kręcąc się z nim po pokoju. Czuł się taki naładowany energią.
- Pomyśl jak będzie wspaniale to wszystko razem zobaczyć... - zamruczał Remidoff. - Jaki ty jesteś silny!
- Jestem - potwierdził z zapałem elf, siadając na prostym łóżku i znów go całując i tuląc do siebie. Aż odetchnął ciężko, zachwycony. Było w nim tyle uczuć. Remidoff usiadł mu na kolanach.
- Mogę ci zaufać - powiedział, nie przestając się uśmiechać do niego.
- Kocham cię - powiedział Cyan w odpowiedzi, aż mrużąc oczy. Ścisnął mocniej dłoń Remidoffa, czując gorąco na twarzy i szyi.
- Ja ciebie też... - odpowiedział Remidoff. - Nikt nie okazał mi w życiu tyle ciepła, dobra, serca... - Pochylił się i pocałował Cyana mocno.
Mężczyzna przewrócił się z nim na materac, tuląc mocno. Całe jego ciało pulsowało. Tanelf powiedział mu właśnie, że odwzajemnia jego uczucia. Jemu!
- Remi... - szepnął.
- Gdyby nie ty... Nigdy bym stamtąd nie wyszedł... - Od razu uścisnął go.
- Wyjdziesz też stąd - powiedział Cyan łagodnie, przewracając tanelfa na łóżko i przygarniając go do siebie. Kiedy patrzył w jego zielone oczy, po prostu wiedział, że wszystko dobrze się skończy.
Do tego wszystko w nim wydawało się takie idealnie. Nawet przez bandaż było czuć jaki jest gorący, pachniał świeżo, tym dziwnym cytrusowym owocem jakiego Cyan nigdy nie próbował. Remidoff spojrzał na niego nieco nerwowo i zaczął rozbierać kamizelkę. Elf zapatrzył się na niego, unosząc się na łokciu. Przesunął palcami po odsłoniętym fragmencie bandaży na jego piersi. Oddychał ciężko, wpatrując się w tanelfa z nabożeństwem.
Remidoff uśmiechnął się do niego nieśmiało, powoli rozbierając górę swoich ubrań, a kończąc na turbanie, którego zwoje ujawniły całe morze smolistej masy włosów. Ich czerń spłynęła po ramionach Remidoffa, aż na pościel. Jego oddech stawał się coraz bardziej nerwowy, kiedy zabrał się za rozbieranie spodni. Oddech Cyana aż zaświszczał. Zawahał się tylko chwilę, ale w końcu Przesunął dłonią w górę ciała tanelfa, przez chwilę masując jego tors i w końcu dotykając miękkich włosów.
- Mógłbym całe życie patrzeć tylko na ciebie - wyznał, przejęty.
- Czułeś kiedyś do kogoś coś takiego? - spytał Remidoff, ciepłym, miękkim głosem, łasząc się lekko i powoli zsuwając spodnie na podłogę z białych desek. Cyan był w stanie tylko potrząsnąć głową, gapiąc się na odsłaniane bandaże. Czuł się, jakby Remidoff naprawdę się przed nim rozbierał. Delikatnym ruchem przesunął ręką po jegu szczupłym, gorącym udzie. Tanelf oblizał lekko wargi i wziął jeszcze raz głębszy oddech, zanim sięgnął do swoich bielutkich kalesonów. Cyan odetchnął głucho, schylając się do jego klatki piersiowej i całując go po niej czule.
- Pięknie pachniesz.
- Dziękuję... - Remi uśmiechnął się lekko, a jego włosy zaczęły oplatać przedramiona Cyana. - Chciałem zrobić na nich dobre wrażenie, żeby mi pozwolili wyjść...
Cyan roześmiał się cicho, zerkając Remidoffowi w oczy i jednocześnie zsuwając dłoń w dół jego klatki piersiowej i brzucha, wyraźnie kierując ją do krocza.
- Myślałem, że na mnie.
Oddech tanelfa przyspieszył gwałtownie.
- Dla ciebie zawsze się staram - wydusił, spuszczając wzrok. Wahał się ze zsunięciem bielizny.
- Nie bój się - westchnął Cyan łagodnie, przytulając go od razu.
- Nie rozumiem czemu bycie przy tobie musi tak boleć... - jęknął tanelf, a jego włosy zaczęły jeszcze bardziej oplatać Cyana.
- Ja też nie - mruknął elf, przesuwając palcami przy brzegu kalesonów. - Może zobaczę?
- Krępuję się... - westchnął Remidoff, łapiąc delikatnie jego dłoń.
Mężczyzna potrząsnął głową.
- Nie ma czego - powiedział łagodnie.
- Ja chyba nie jestem tam taki jak inni... - westchnął tanelf, przytulając się.
- To nieważne - westchnął Cyan, całując go znowu. - I tak cię pragnę, Remi.
Tanelf rozluźnił się nieco, ale wtedy usłyszeli pukanie.
- Szanowny panie Ranvin, przynieśliśmy meble - usłyszeli zza drzwi, a Remidoff gwałtownie pociągnął na siebie kołdrę. Pokój był prawie zupełnie biały i pusty.
- Do łazienki! - szepnął do Cyana spanikowany.
Elf zerwał się momentalnie, znikając w łazience, którą szybko zamknął. Jego serce waliło mocno i rozejrzał się szybko po pomieszczeniu, które wyglądało dokładnie tak jak zawsze. Widocznie było standardowe. Nie było jedynie osobistych detali jak parawan w sarny czy skrzydlata wanna. Z zewnątrz słyszał jak Remidoff rozmawia z pracownikiem, każąc mu odstawić gdzieś szafkę i przynieść resztę później. Nieubłagane minuty mijały, ale w końcu znowu zapanowała cisza. Zwilżył wargi, przytulony do ściany za drzwiami. Rozległy się kroki i zaaferowany Remidoff otworzył drzwi do łazienki.
- Musisz iść. Wrócą niedługo - jęknął, całując go jeszcze.
Elf jęknął boleśnie, przytulając się.
- Jeśli nie uda się spotkać jutro... zamiast na sztukę, wyjdź do ogrodu. Spotkajmy się tam, gdzie widzieliśmy się po raz pierwszy - powiedział miękko.
- Nie wiem czy mi pozwolą... - wydusił, głaszcząc go nerwowo dłonią. - Najwyżej spróbuję wyjść w trakcie... - westchnął, kiedy skierowali się z powrotem do saloniku.
- Najlepiej wymknij się przed - powiedział Cyan poważnie, po chwili wahania gładząc go po twarzy.
- Zrobię co w mojej mocy - zapewnił go Remidoff, zdenerwowany, ale i podekscytowany. Widać było jak ciężko oddycha.
Cyan zrobił ruch, jakby chciał już iść, ale uniósł jego dłonie do ust i ucałował je z czułością.
- To będzie noc twojego życia.
Remidoff uśmiechnął się powoli, zapatrzony w niego jak w obrazek.
- Nie mogę się doczekać! - szepnął.

*

Remidoff był ubrany w mieszaninę współgrających zieleni i błękitów, z okazjonalnym elementem bieli, szczególnie pod postacią pereł. Turban miał fantazyjnie spleciony w rozgałęziający się kształt, który przypominał nieco zakręcone baranie rogi. Mimo zaleceń pielęgniarzy, ubrał wysokie buty do jazdy konnej, przygotowane specjalnie dla niego z błękitnego zamszu, ciemniejszego na cholewach. Planował się wykraść, ale na razie czuł się wciąż obserwowany, mimo że faktycznie dookoła było o wiele mniej elfów księżycowych niż zwykle. Nie widział się z Cyanem wczoraj i wprost usychał. Próbował go wypatrzeć, prowadzony do teatru. Jeśli się mu nie uda wydostać teraz, zakładał, że musi się jakoś wymknąć podczas sztuki. Nagle jednak, poczuł dotknięcie na ramieniu.
- Remidoffie! - rozpoznał głos Lilandry.
Obejrzał się, kryjąc zawód. Miał nadzieję przez ułamek chwili, że to Cyan.
- Witam, droga pani - powiedział jednak kurtuazyjnie.
Kobieta dotknęła dyskretnie jego torsu drżącymi rękoma.
- Naprawdę wyszedłeś?
Jej drżące palce sprawiały wrażenie jakby ruch sprawiał jej ból. Oczy miała jednak piękne jak zwykle. Kiedy myślał o jej ustach, miał niestety aż ochotę się odsunąć. Szli razem korytarzem, mijając innych raz po raz.
- Tak. wystarczyło im rozkazać - rzucił z wyższością.
Lilandra zamilkła, przymykając lekko oczy i bawiąc się zapięciem jego koszuli.
- Liczyłam, że będziemy tam razem - wyznała.
Remidoff cofnął jej dłoń powoli.
- Lekarze by chyba tego nie zalecali....
- Mają mnie przenieść... - mruknęła cicho.
- Kiedy... - wydusił Remidoff, zgaszony. To było jak fala. Do tego czuł jakby faktycznie źle zrobił, wchodząc z nią w interakcje i przywiązując się.
Lilandra milczała chwilę.
- Pozwolili mi dziś przyjść na sztukę - wydusiła cicho, trzymając się go niemal kurczowo. - To już koniec...
Remidoff ścisnął jej dłoń delikatnie, sam coraz bardziej wystraszony. Czy to czekało i jego? Nie chciał nawet myśleć o tym jak by było mieć zęby jak Lilandra.
- Coś cię boli? - spytał cicho.
Tanelfka przełknęła ciężko i pokiwała głową, przysuwając się do niego jeszcze bliżej. Tanelficki pielęgniarz zapatrzył się na nich zaskoczony.
- Tak mi przykro... - szepnął Remidoff, patrząc jej w oczy. - Sztuka na pewno pomoże ci choć trochę zapomnieć.
- Chciałabym, żeby śpiewali. Lubię to - powiedziała cicho, idąc wraz z nim do sali.
- Tak. To o wiele bardziej ekscytujące niż przemowy - westchnął, rozglądając się dyskretnie po elfach stojących przy kolumnach wejściowych. Nie miał pojęcia jak to zrobić. Wszyscy księżycowi, którzy tu dziś byli wyglądali na wyjątkowo niezadowolonych i znudzonych. Pacjenci w większości siedzieli już przy stolikach, rozmawiając cicho. Jego wzrok padł na jeden ze stolików na tyłach sali, z których relatywnie łatwo byłoby mu uciec.
- Może dziś usiądziemy tam..? - wskazał Lilandrze stoliczek, skrywając zdenerwowanie.
Kobieta zawahała się, najwyraźniej uważając, że to za daleko, ale w końcu kiwnęła głową, delikatnie splatając z nim palce.
- Będziesz tęsknić za mną?
- Tak. Ale najważniejsze, żeby zadbano tam lepiej o twoje zdrowie - powiedział miękko, cofając dłoń dopiero kiedy usiedli. Choć tyle mógł dla niej zrobić. Przykro mu było patrzeć na nią w takim stanie.
- Mam nadzieję... zastanawiam się, czy poznam tam kogoś równie miłego jak ty - powiedziała łagodnie.
- Bardzo możliwe! - Remidoff zapalił się od razu. - To cały nowy blok, mnóstwo osób do poznania!
Lilandra odetchnęła, najwyraźniej nieco pocieszona.
- Pewnie masz rację, Remidoffie. Może mógłbyś do mnie pisać? - zapytała jednak.
- Tak. Będę wysyłał listy - spojrzał na nią z westchnieniem, obracając jednak zaraz wzrok w stronę sceny, kiedy zgaszono kilka świec.
- Oh, zaczyna się! - powiedziała podekscytowana tanelfka, kierując wzrok na kurtynę.
Sala aż ucichła.
« Ostatnia zmiana: Styczeń 13, 2012, 08:46:17 pm wysłana przez Bollomaster »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #122 dnia: Styczeń 14, 2012, 03:22:52 pm »
Remidoff zmarszczył jednak brwi, kiedy na scenę wyszedł Firezzo, ubrany niezwykle strojnie. Jego białe odzienie było jednak z przodu schlapane brutalnie czerwienią, jak i jego dłonie. Za nim, kilka osób wnosiło pospiesznie dekoracje na scenę. Były to pięknie wykonane repliki miejskich kamienic, jakie wielu chorych znało z książek opisujących architekturę. Jedna z aktorek wbiegła na scenę, przypadając do nóg Firezza i szlochając głośno. Po sali przeszedł cichy szmer, ale wszyscy obserwowali z zainteresowaniem.
- Za późno... - szepnął Firezzo do tanelfki, po czym zaczął kwieciście opowiadać jak zabił jej kochanka. Oprócz jego głosu, na sali panowała zupełna cisza. Lilandra aż mocno ścisnęła pod stołem dłoń Remidoffa. Czuł jej puls nawet przez bandaż. Tanelf był jednak zbyt pod wrażeniem tego co widział. Monolog nie wiadomo kiedy przeszedł w śpiew, a w oknach 'kamienic' wtórował Firezzo chór. Serce Remidoffa dudniło coraz szybciej. Był zaskoczony i zupełnie oczarowany.
- To... to takie inne! - wydusiła, patrząc jak mężczyzna i kobieta rzucają się po scenie w pełnym sprzeczności tańcu.
- Zupełnie... - zdołał tylko wymamrotać Remidoff, poruszony. Z tyłu jednak rozległy się jakieś głosy i głośno otwarte drzwi.
- Co tu się dzieje? - Głos Laulides rozbrzmiał mocno w ciszy sali.
Kilka głosów w chórze zamarło, ale zamian, pozostałe rozległy się jeszcze głośniej. Jakiś pacjent z przodu wstał od stolika i spojrzał na Laulides... z wyraźnym oburzeniem.
- Proszę być cicho! - powiedział ze złością.
Za kobietą weszło kilku jej podwładnych, robiąc rwetes i pospiesznie kierując się w stronę sceny.
- Nie! - Lilandra aż wstała.
- Firezzo! - krzyknęła Laulides z wściekłością. - Ty kłamco obrzydliwy!
Remidoff spojrzał na kilka kolejnych pacjentów, robiących zamieszanie i dopraszających się o kontynuację sztuki. Wstał powoli, oglądając się w stronę wyjścia z sali. Nikt go nie pilnował, bo wszyscy widzowie chcieli zostać. Ruszył w tamtą stronę, nie przysłuchując się awanturze między Firezzo a Laulides. Miał nadzieję szybko znaleźć Cyana. Jego serce dudniło z nerwów. Tak bardzo pragnął zobaczyć Noc Zstąpienia!
Drogę do ogrodu pokonał jak na skrzydłach, błądząc pomiędzy krzewistymi alejkami, aż w końcu wpadł do zakątka, w którym zobaczył Cyana po raz pierwszy. Teraz jednak elf wyglądał zupełnie inaczej niż wtedy. Jego umięśniona, wysoka sylwetka była podkreślona przylegającym do ciała ubraniem z cienkich płatów metalu i skóry. Buty były bardzo wysokie i sięgały nad kolana, spodnie zwieńczone paskiem z szeroką, ozdobną klamrą, a na torsie miał rodzaj lekkiego pancerza pokrytego częściowo miękką, ozdobnie poupinaną skórą. Z szyi zwisała mu metalowa maska, a na uszach błyszczały duże zausznice w kształcie skrzydeł.
Wciągnął powietrze, obserwując go oczarowany.
- Cyan.. wyglądasz tak inaczej... - wydusił, aż robiąc krok w tył.
Perłowa poświata księżyca podkreślała barwę jego oczu i sterczących włosów.
- Tak wyglądam poza pracą - powiedział cicho, podchodząc do niego powoli.
- Lunarnie... - szepnął Remidoff, obejmując powoli jego szyję. Nawet czuł się inaczej niż kiedy Cyan był w mundurku pielęgniarza. Wydawał się większy i wyższy. Ubiór miał stonowane barwy brązu, kremu i błyszcząco srebrny na metalowych elementach.
- Pamiętałeś! - zaśmiał się Cyan, całując go przez materiał na ustach, ale zaraz pociągnął kochanka w cień altany, gdzie leżał zwinięty, srebrnobiały materiał.
- Twoja peleryna.
- Cyan! Jakie zamieszanie w teatrze, ale ja i tak mogłem myśleć tylko o tobie! - powiedział Remidoff, cały podekscytowany.
- Już się bałem, że ci się nie uda! - westchnął elf, dotykając delikatnie jego twarzy. - Ty też wyglądasz dziś wspaniale.
Remidoff uśmiechnął się lekko, zarzucając na ramiona wielką, srebrzystą pelerynę.
- Mam tylko opcje ubioru, ale i tak dziękuję. Wziąłem pustynne buty, choć mi nie kazano! - pochwalił się.
Cyan roześmiał się, okrywając go dokładniej płaszczem i pokazał mu delikatne gogle.
- Jeszcze to.
- I będę bezpieczny? - dopytał tanelf, zarzucając na głowę obszerny kaptur, który z łatwością skrywał jego wielki turban.
- Oczywiście - westchnął Cyan, łapiąc go za rękę i zerkając na ogromny księżyc. Wydawał się przesłaniać wielką część nieba.
Remidoff założył gogle, ale i tak patrzył na wielkie ciało niebieskie z obawą. Tutaj w ogrodzie i tak byli chronieni tanelfickimi barierami. Bał się jednak tak to będzie wyjść na prawdziwą pustynię.
- Ale jeśli mi się coś stanie, przyniesiesz mnie z powrotem? - spytał zdenerwowany.
Cyan wziął go w ramiona, wzdychając leniwie i pocałował po chwili.
- Bez obaw. Ze mną jesteś bezpieczny.
- A inni elfowie? Co zrobią jak mnie tam zobaczą? - dopytał, splatając z nim palce. Na to, Cyan zwilżył lekko wargi i sapnął cicho.
- Będą zdziwieni widząc tanelfa. Ale trudno - dodał.
- A na ciebie? Nie chciałbym żeby czekały cię nieprzyjemności...
Cyan machnął znacząco ręką.
- Niech ich skorpion strzeli w dupę - prychnął kpiąco, choć trochę się denerwował. - Chcę ci to pokazać.
- W końcu przecież i tak stąd wyjedziemy! - powiedział Remidoff, zerkając w oczy Cyana.
- Tak! - odparł mężczyzna, od razu uśmiechając się szeroko i wyciągnął do niego rękę. - Idziemy.
- Którędy? To wszystko już tam jest? - Ścisnął mocno jego rękę.
- Tak, wyglądałem na zewnątrz - odparł, pociągając go za sobą przez ogród. - Spodoba ci się.
Co dziwne, nie słychać było żadnych hałasów zza murów.
- Cyan, nigdy czegoś takiego nie przeżyłem!
- Więc bądź spokojny i zachowuj się jak ja - powiedział łagodnie Cyan, otwierając drzwi za pomocą bransoletki i otwierając je przed nim. Prowadziły prostym korytarzem na przestrzał przez budynek.
- Nie umiałbym - szepnął Remidoff, rozbawiony, ściskając mocniej jego dłoń.
Przez pięć minut szli tunelem aż do zamkniętych drzwi, które Cyan od razu otworzył i niemal od razu uderzył w nich zapach jedzenia, wiatru i pustynnego pyłu, jazgot muzyki i wesołych głosów, jaskrawe błyski latarni ozdobionych fragmentami szkła. Tanelf wciągnął powietrze gwałtownie, mocniej ciągnąc kaptur na twarz, wystraszony. Wszystko było takie błyszczące. Nie wiedział gdzie patrzeć. Czy na wielkie sanie zaprzężone do pustynnych koni, czy namioty z jasnego płótna łopoczącego na wietrze czy na zgiełk rozbawionych elfów, poubieranych zupełnie inaczej niż w asylumach.
Cyan uspokajająco ścisnął jego rękę i ruszył przed siebie, aż nieco podrygując do rytmicznej, perkusyjnej muzyki. Remidoff wyraźnie słyszał w niej jakieś klekotanie, dzwonki, bębenki, a także jakiś rodzaj harmonijki. Przepuścili grupę roznegliżowanych elfów, które ściągały z siebie ubrania wierzchnie, śmiejąc się głośno. Remidoff obejrzał się, otwierając szerzej oczy, a po chwili i on zaczął być odprowadzany spojrzeniami. Jego uwaga jednak podążyła zupełnie gdzie indziej, kiedy weszli nieco pod górkę. Gigantyczna tarcza księżyca była jak dziura w niebie. Jak brama światła w którą można by wejść. Nawet w goglach musiał odrobinę mrużyć oczy.
- Piękna, prawda? - westchnął Cyan, patrząc na drewniane sanie służące za scenę. Tańczyli tam tancerze i tancerki; zupełnie nadzy i pokryci od stóp do głów srebrzystym barwnikiem.
- To niezwykłe... moje serce bije tak szybko... - powiedział Remidoff, nie mogąc oderwać wzroku.
Cyan pochylił się do niego, trącając nosem jego ucho, ukryte pod bandażami.
- Chcą się kochać i będą mieli wielu kochanków dziś nocy - zamruczał, prowadząc go przez plac. Przed sceną wyginali się pracownicy asylumu, wpatrując się w tancerzy jak zahipnotyzowani. Panowała tu atmosfera uniesienia.
- Słucham!? - wydusił Remidoff, zszokowany. - To normalne?
- Tak - powiedział Cyan z uśmiechem, prowadząc go obrzeżem placu, przy namiotach z cienkiej gazy. W świetle księżyca, było przez nią widać sylwetki elfów splecionych w uścisku na niskich łóżkach. Niektórzy tulili się do siebie w bezruchu lub delikatnie się głaskali, ale inna para najwyraźniej kochała się od tyłu w gwałtowny, pełen namiętności sposób.
Remidoff odwrócił wzrok, wypłoszony.
- Tak publicznie?! I to... ja... uhm...
- Co takiego? Chcesz popatrzeć? - zachęcił go Cyan, popatrując na cień mężczyzny, który najwyraźniej pieścił swoją partnerkę ustami.
- Nie nie nie! - Ścisnął mocno ramię Cyana, aż chowając twarz przy jego szyi. - To krępujące.
- Czemu? - westchnął cicho Cyan, prowadząc go jednak dalej. Zapach jedzenia nasilał się, ale także beztroskie śmiechy i rozmowy były coraz bardziej słyszalne. Pod namiotami, na drewnianych, pokrytych srebrzystą farbą stolikach leżały różne przedmioty, odbywały się też beztroskie zabawy.
- Pewnie byliby źli gdybym patrzył - powiedział szybko, nie wiedząc gdzie się oglądać. Księżyc był ogromny, wszędzie otaczali ich elfowie, teraz dochodzili do kramów najróżniejszych sprzedawców.
Przy jednym ze stoisk, kilku młodych mężczyzn próbowało zjeść lewitujące w powietrzu duże ryżowe kulki. Nagle jednak, Cyan odciągnął go pospiesznie dalszą część targowiska, do dużego białego namiotu, przy którym kłębiło się mnóstwo ludzi.
- Co to? - Remidoff zerknął tam z zainteresowaniem, a ktoś go stuknął ramieniem, odsłaniając mu nieco płaszcz.
- Można wygrać coś - powiedział z radością.
- Co? Jak? - dopytał tanelf z uśmiechem.
- Wylęgają się skorpiony - powiedział Cyan, ciągnąc go przez tłum, przyciskając go do metalowej barierki otaczającej mocno podświetlony fragment piasku. z belki pod sufitem zwisał dziwny, metalowy przedmiot przypominający podkowę. Za barierką stało kilku podekscytowanych elfów, z szklanymi pojemnikami w rękach.
- To niebezpieczne! - jęknął Remidoff, zaalarmowany, aż robiąc krok do tyłu. Kilku elfów zmierzyło go niepewnymi spojrzeniami.
- On tu nie powinien być... - usłyszał Cyan. Nie przejął się jednak i pogłaskał go uspokajająco.
- Nie są jadowite. Poczekaj tu - powiedział, mrugając i przeskoczył barierkę zwinnie. Kurz aż uniósł się wokół jego butów. Kobieta w bardzo obcisłym, skórzanym kostiumie, zaśmiała się widząc to i rzuciła mu pojemnik. Remidoff aż wziął głębszy oddech, od razu czując się niepewnie, kiedy został sam. Nie mógł się jednak powstrzymać od zachwytu nad formą Cyana. Nie potrafiłby się poruszać tak jak on! Był taki sprężysty, zwarty, a teraz, od tyłu, dobrze było widać przez skórzane spodnie kształt jego pośladków.
- To już ostatni - odezwała się prowadząca, której akcent był jeszcze dziwniejszy niż ten, którym cechowała się mowa sanitariuszy w asylumie. Brzmiała prawie jak wąż.
Remidoff zacisnął palce na barierce, wpatrując się w piasek zdenerwowany. Krew pulsowała w jego żyłach żywo jak nigdy.
Po chwili, piątka zawodników ustawiła się po bokach ogrodzenia, a jeden z elfów z obsługi festiwalu podał prowadzącej długi pręt, a ona posłała czarujący uśmiech wszystkim obecnym, ukazując srebrne, mocne zęby.
- Gotowi?
Nie czekając na odpowiedz, mocno uderzyła w przedmiot, który momentalnie wydał dziwaczny, niski i niemal huczący dźwięk, wzbudzający dreszcze. Przy Remidoffie rozległy się krzyki, elfów zagrzewających zawodników, choć tanelf nie wiedział jeszcze za bardzo co się ma stać.
Nagle jednak, centrum areny zapadło się pod naporem z dołu, a uczestnicy rzucili się tam, rozpychając się całkiem brutalnie. Cyan podciął jednego z rywali, klękając i wsuwając dłoń w piasek wraz z innym uczestnikiem.
Remidoff otworzył szerzej oczy, dopiero po chwili widząc, że spod ziemi zaczyna wyłaniać się cała chmara maleńkich białych skorpionów. Elfowie dookoła pokrzykiwali i śmiali się, co uspokajało go choć odrobinę. Nikt nie wydawał się zmartwiony, nawet niektóre kobiety śmiały się radośnie, popatrując na kłębiące się ciała. Pustynny pył unosił się wysoko, kłębiąc się w świetle. Prowadząca zaczęła odliczać, co wywołało jeszcze większy chaos na arenie. Remidoff aż się uśmiechnął pod maską, zapatrując na pył podświetlany promieniami księżyca. Jakby na chwilę zamierał w powietrzu.
- Stop! - krzyknęła kobieta głośno, a mężczyźni poodskakiwali na boki, zdyszani, unosząc w górę słoiki pełne maleńkich, kłębiących się stworzeń.
Wzrok tanelfa znowu powędrował do Cyana, jego muskularnej sylwetki, czupryny na czubku głowy, umorusanej teraz pustynnym pyłem. Dwóch młodych mężczyzn ubranych w same spodnie wniosło na desce czarną, prostą wagę. Młode skorpioniki rozchodziły się dość powoli, a prowadząca odebrała pierwszemu uczestnikowi słój i położyła go na płycie. Na pierwszy rzut oka widać było, że nie uzbierał tak dużo jak pozostali.
Remidoff nie mógł przestać patrzeć na ukochanego, choć zerkał też na słoje, próbując zrozumieć co się działo. Cyan był ostatni, dość nerwowo spoglądając na swojego największego rywala, który miał bardzo podobną ilość skorpionów w słoiku.
- Cyan! - powiedział ciszej niż by chciał, unosząc nieco rękę, kibicując. Kilka osób obejrzało się na niego sceptycznie.
Rywal jego ukochanego zebrał brawa, tylko potęgując nerwowość elfa, który zerkał na Remidoffa raz po raz, najwyraźniej bardzo chcąc wygrać. Napięcie sięgnęło zenitu gdy jego pojemnik stanął na wadze i już po chwili, Cyan aż lekko podskoczył, oznajmiając tym swoją wygraną, nim zrobiła to prowadząca.
- Brawo! Brawo! - powiedział Remidoff głośniej, zdobywając się na odwagę.
Kobieta objęła zwycięzcę w pasie i wręczyła mu z uśmiechem błyszczące pudełeczko.
- Gratulacje! - Cyan wyrwał się jej nim go pocałowała i, przy aplauzie tłumu przeskoczył przez barierkę, spoglądając Remidoffowi w oczy. Tanelf aż wciągnął powietrze, zaskoczony szybkością jego ruchów. W tłumie aż zrobiło się ciszej i większość elfów odsunęła się od nich znacząco.
- Brawo! Wspaniale! - zachwycał się Remidoff, niezrażony.
Cyan spojrzał mu w oczy, czując, że niemal topi się w nim serce. Podsunął mu ramię i odciągnął od namiotu, wręczając z uśmiechem pudełko. W jasnym świetle księżyca, tanelf zobaczył wiele drobnych ukąszeń na jego rękach.
- Czyli jednak są niebezpiecznie! - od razu zmartwił się tanelf, zerkając na pudełko. Zaraz pociągnął jego ramię dość bezmyślnie w górę i pocałował przez maskę. Cyan odetchnął głucho, obejmując go w pasie pod płaszczem. Zapachy, dźwięki i dotyk Remidoffa niemal go upajały.
- Ne mają jadu - uspokoił go, prowadząc jednak dalej, w kierunku prowizorycznego baru. Elfy jadły siedząc na poduszkach przy niskich, rzeźbionych stolikach.
- A co tu jest? - Remidoff spojrzał niepewnie na pudełko.
- Moja nagroda - zaśmiał się, idąc bardzo blisko przy nim. Dochodziły do niego szepty dookoła, ale był zbyt szczęśliwy, by sie tym przejmować.
- Mogę otworzyć? - spytał Remidoff podekscytowany.
- Tak! Oczywiście - powiedział Cyan z radością, prowadząc go nieco na bok, między dwa namioty. Kiwał się nieco w rytm muzyki. Tanelf otworzył pudełeczko ostrożnie, z dudniącym sercem. Zamrugał kiedy zobaczył błysk. W środku był naszyjnik ozdobiony białymi żądłami skorpionów i srebrzystymi kamykami, ale jego serce zabiło szybciej, kiedy spojrzał na największy centralny medalion, zobaczył przez szarawe szkła gogli, zielony pobłysk swoich oczu. Jego serce zamarło. Cyan, który odgradzał go od placu swoim ciałem, ucałował jego ramię.
- Lusterko... - powiedział cicho, choć w napięciu.
Remidoff ściągnął gwałtownie gogle, skrywając mocniej twarz pod kapturem i zerknął znowu w lusterko.
- Moje oczy... - szepnął. - Taki mają kolor... - wydusił, drżąco, kuląc się nad naszyjnikiem.
Mężczyzna odetchnął, przełykając i przytulając go mocniej.
- To najpiękniejsze oczy na świecie - szepnął, czując ścisk w klatce piersiowej. Znów uświadomił sobie, że Remidoff naprawdę ich nigdy nie widział. Nie pojmował tego. Remidoff rozpłakał się nagle, ściskając amulet w dłoni.
- Cyan..
Mężczyzna aż się zgarbił, obracając go w swoją stronę.
- Co? Co się dzieje? - szepnął, głaszcząc go delikatnie, zdenerwowany.
- Nikt nigdy... tak nie wierzył we mnie... - wydusił, przytulając się do niego od razu i nie przestając szlochać. - Nikt nie pozwolił mi zobaczyć...
Cyan przytulił go mocno, cofając się z nim jednak głębiej między namioty.
- Już.... spokojnie... - wydusił Cyan, poruszony. Pocałował go łagodnie, tuląc do siebie. Serce biło mu szybko w piersi.
Remidoff wydawał się taki kruchy, mimo że nie był chudy.
- Jesteś wspaniały Cyan, zupełnie! - zachwycił się, próbując uspokoić.
- Ty też... - jęknął mężczyzna, całując go przez bandaż i aż na chwilę się zatrzymując, spoglądając mu w oczy.
- Zobacz je...
Remidoff rozejrzał się raz jeszcze, zanim nerwowo odpiął maskę spojrzał w maleńkie lusterko, zdenerwowany.
- Są ładne... - powiedział drżąco, próbując nad sobą zapanować.
- Piękne - poprawił go Cyan, obejmując mocno. Aż się uśmiechnął, szczęśliwy. - Chciałbym wciąż je całować, Remi...
- Nigdy się z tobą nie nudzę. Jesteś najbardziej niezwykłą osobą jaką znam. - Wychylił się i pocałował go czule.
Serce Cyana aż zadrżało. Odpowiedział na pocałunek, przyciągając do siebie w pasie. Oddychał ciężko, obezwładniony. Tak bardzo cieszyło go sprawianie Remidoffowi radości.
- Kocham cię... zrobię wszystko, żeby tak się stało.
Tanelf pogłębił pocałunek, przytulając się mocniej. Cyan odetchnął głucho, mocno go obejmując w pasie.
- Zawsze będziesz dla mnie najpiękniejszy, Remi - obiecał.
- Będziemy razem zawsze? - szepnął do ucha Cyanowi, obejmując go w pasie.
Mężczyzna aż zadrżał, mocno przyciskając go do siebie.
- Chciałbyś? - wydusił, aż przymykając oczy. Jego serce skakało.
- Tak... - Cmoknął go znowu. - Jakbyś był moją Gwiazdą. Jakby istniało dla mnie przeznaczenie... - powiedział, patrząc mu w oczy.
Cyan odetchnął, spoglądając mu w oczy.
- Jest chyba odwrotnie - powiedział cicho, przełykając. Czy Remi chciał mu powiedzieć, że są tacy sami? Że też jest w jakiś sposób śmiertelny? W jakiś sposób przecież był... jak wszyscy chorzy.
- Najwyraźniej ty jesteś moim przeznaczeniem - powiedział łagodnie, obejmując go w pasie.
Cyan oddychał ciężko, wpatrując się w niego z emocjami wypisanymi na twarzy.
- Musimy to uczcić... - wykrztusił.
- Tak? - zaśmiał się Remidoff, ocierając szybko wcześniejsze łzy.
Cyan pochylił się, całując jego dłonie przez rękawiczki i patrząc na niego całkiem szczerze.
- U nas jest taki zwyczaj, że zawieszamy ozdoby w uszach... - westchnął, zerkając na niego pytająco.
- Takie? - wskazał jego zausznice i nie omieszkał przy tym musnąć palcami jego ucha.
Mężczyzna aż zadrżał, na chwilę przymykając oczy.
- Nie... Przebijamy je małą igłą - powiedział, łapiąc się za płatek ucha. - To nie boli bardzo - zapewnił od razu.
- Igłą... - powtórzył, oddychając ciężej. - Na zawsze - dodał poważnie.
Cyan aż spoważniał, czując, że ściska mu się żołądek.
- Tak właśnie ma być, kochany...
- Bardzo tego bym pragnął. - Remidoff pokiwał głową, wlepiając w niego spojrzenie jadeitowych oczu.
« Ostatnia zmiana: Styczeń 14, 2012, 03:48:40 pm wysłana przez kasiotfur »

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #123 dnia: Luty 02, 2012, 02:13:34 pm »
Cyan pochylił się, całując jego dłonie przez rękawiczki i patrząc na niego całkiem szczerze.
- U nas jest taki zwyczaj, że zawieszamy ozdoby w uszach... - westchnął, zerkając na niego pytająco.
- Takie? - wskazał jego zausznice i nie omieszkał przy tym musnąć palcami jego ucha. Mężczyzna aż zadrżał, na chwilę przymykając oczy.
- Nie... Przebijamy je małą igłą - powiedział, łapiąc się za płatek ucha. - To nie boli bardzo - zapewnił od razu.
- Igłą... - powtórzył, oddychając ciężej. - Na zawsze - dodał poważnie.
Cyan aż spoważniał, czując, że ściska mu się żołądek.
- Tak właśnie ma być, kochany...
- Bardzo tego bym pragnął. - Remidoff pokiwał głową, wlepiając w niego spojrzenie jadeitowych oczu. Cyan aż się roześmiał radośnie, ściskając jego dłoń.
- To chodź wybierzmy jakieś! - rzucił z ekscytacją, aż go ciągnąc na plac.
Nagle jednak Cyana zapał za ramię inny elf księżycowy. O młodej twarzy i pięknych włosach w kolorze mleka.
- Cyan! Co ty robisz! - jęknął. - Wszyscy o was mówią!
Cyan spojrzał na niego, jakby widział go po raz pierwszy w życiu, ściskając aż mocniej dłoń Remidoffa, którego odruchowo zasłonił własnym ciałem.
- Bo przyszedłem z tanelfem? - spytał w końcu, wypuszczając głośno powietrze, choć spojrzał dyskretnie w tłum.
- Tak! Oczywiście, że tak. Z pacjentem, z mężczyzną... co ty sobie myślisz?! Wrzucą cię! - jęknął, popatrując na Cyana nerwowo.
- To się nie wyda - powiedział Remidoff z przekonaniem.
Elf spojrzał na niego jakby spadł z Błękitu.
- Wszyscy widzą!
- Skąd wiesz? - jęknął elf, wahając się. - On tylko chciał zobaczyć festyn...
- Trzymacie się za ręce! - powiedział oburzony, a Remidoff dopiero teraz zreflektował i cofnął palce, spłoszony. Cyan przełknął, patrząc na Zandera z coraz ciemniejszymi oczyma.
- To nie jest niczyja sprawa...
- Mówisz jakbyś urodził się wczoraj! - młodziutki elf przestępował z nogi na nogę. - A ostatnio nie chciałeś się nawet ze mną widywać publicznie! - powiedział z odrobiną goryczy.
Remidoff nagle zrozumiał z kim muszą mieć do czynienia i zrobił krok w tył, zakładając znów gogle.
- To co innego... - sapnął Cyan. - ... eskortuję go! - powiedział z uporem
- Zaraz go będziesz eskortował na piaski pustyni - prychnął Zander złośliwie.
Cyan zacisnął szczękę i wyprostował się, łapiąc mocno dłoń Remidoffa.
- To nie twoja sprawa.
- Jak uważasz! - prychnął Zander i odwrócił się, odchodząc pospiesznie. I za nim spojrzało kilka osób, których wzrok jednak zaraz powrócił do Remidoffa i Cyana.
Elf odetchnął drżąco, ciągnąc kochanka.
- Chodź... wybierzemy je - powiedział, starając się nie patrzeć po twarzach dookoła.
- Co jeśli on miał rację? - jęknął, naciągając mocniej kaptur na głowę.
- Nieważne... uciekamy stąd - szepnął. - Sam mówiłeś - stwierdził Cyan, kierując się w kierunku kramów z różnymi towarami.
Remidoff od razu ścisnął mocniej jego rękę.
- Tak! Tak! I zobaczymy cały świat! - powiedział podekscytowany. - Co dla nas znaczą opinie jakiś pustynnych szczurów!
Cyan aż zmarszczył brwi, zerkając na niego sceptycznie.
- Takich jak ja...? - wyburczał.
Tanelf speszył się od razu.
- Nie nie! - zaprzeczył. - Tylko takich... no... istot złośliwych... ty jesteś wyjątkowy.
Cyanowi to najwyraźniej wystarczyło, bo uśmiechnął się lekko, dochodząc do długiej ławy, na której porozkładane na aksamitnych poduszkach były różne szlachetne ozdoby.
- Co ci się podoba?
Remidoff rozejrzał się, popatrując raz po raz na sprzedawczynię z mnóstwem różnych kolczyków w obu uszach. Wydawała mu się nieco złowroga.
- Nie mogę się zdecydować, wszystko jest takie ładne! - powiedział jednak podekscytowany.
- Co tylko ci się podoba - odparł Cyan, sam sięgając po okrągłe, perłowe dyski, mniej więcej wielkości płatka ucha.
Na to kobieta uniosła lekko brwi, bez komentarza.
- A takie, jak ma szanowna pani? - zapytał Remidoff, wskazując jej lewe ucho, gdzie w dolnej części, kolczyk rozciągał skórę, tworząc szeroki okrągły otwór.
Elfka odchrząknęła cicho.
- Nigdy nie słyszałam o tanelfie który zechciałby tak naruszyć swoje ciało...
Cyan odetchnął cicho, zerkając jednak na kochanka ośmielająco. Czuł spojrzenia na sobie, ale mimo nieprzyjemnego pieczenia na twarzy, zamierzał udawać, że go to wszystko nie dotyczy.
- Może to przez to, że ma głowę jak przyrodzenie - rzucił ktoś głośno obok Cyana, udając, że mówi do kolegi, choć jasne było, że mówi to tak, żeby go obrazić.
Remidoff przełknął ślinę, zwracając się jednak do sprzedawczyni.
- A jak się je umieszcza?
Cyan udał, że tego nie słyszy, choć aż się zagotował. Gdyby nie było by tu Remiego, rozniósłby faceta. Elfka za stołem złapała jego wzrok.
- Muszę najpierw ucho nakłuć igłą, co je znieczuli, a gdy wstawię ten koralik... - wskazała jeden z najmniejszych białych kolczyków na stole. - Rozrośnie się, rozciągając skórę.
- Och... szanowna pani by musiała to zrobić... - Remidoff zgasł nieco.
- Ja to zrobię - powiedział od razu Cyan, uśmiechając się czarująco do sprzedawczyni.
- To trzeba zakupić cały zestaw... - mruknęła, kręcąc głową. Remidoff pogłaskał Cyana po ramieniu.
- I to można tam zawiesić? - spytał podekscytowany, wskazując srebrny łańcuszek z perłą i białym żądłem skorpiona. Ten był połączony jeszcze z dalszą częścią, zakończoną zausznicą, którą zaczepić można było u góry ucha. Kobieta uśmiechnęła się w końcu lekko.
- Tak. Można jeszcze dodać tą perłę - podsunęła mu jeden z większych kamieni.
- Cyan, jak to się pięknie błyszczy w świetle księżyca! - powiedział Remidoff, zachwycony.
Mężczyzna uśmiechnął się mimowolnie, zaglądając w jego połyskujące oczy. Czy kiedykolwiek był tak szczęśliwy?
- Pasuje do ciebie - powiedział.
- To ten bym chciał - potwierdził Remidoff do sprzedawczyni. - I jeszcze bym chciał taki sam na drugie. Jedynie okrągły - powiedział zachwycony.
- Stać cię na to Cyan? - zaśmiał się ktoś z boku.
Mężczyzna uśmiechnął się, rozbawiony, po czym bez gadania, wyciągnął skórzaną sakiewkę.
- Ile za tę przyjemność? - spytał, kładąc obok swoje proste kolczyki.
Cena którą wymieniła kobieta była naprawdę niemała, ale on bez narzekania wyłożył żądaną sumę, dopłacając też za przyrząd do przekłuwania.
- Zadowolony? - spytał, oddalając się wraz z Remidoffem.
- Niezwykle! - powiedział tanelf z zachwytem, oglądając kolczyki w dłoniach, kiedy odchodzili.
Ponieważ w tej chwili naprawdę zwracali już uwagę, Cyan kupił dla nich jedzenie, które zapakowano dla nich w nieduże pudełko i wymknęli się między namioty, szukając prywatności. Cyan przełknął, czując, że pocą mu się dłonie z nerwów.
- Mogę? - dopytał Remidoff, wskazując półprzejrzysty bukłak, pełen białego napoju.
Mężczyzna odetchnął cicho.
- Za chwilę, co? - zaproponował, prowadząc go w cieniu namiotów, na otwartą pustynię. Tarcza księżyca błyszczała blado nad pustkowiem.
- Dokąd idziemy? - zapytał Remidoff, przytulając się do ramienia Cyana.
Mężczyzna obejrzał się, upewniając, że nikt za nimi nie idzie i uśmiechnął się, obejmując go czule.
- Na pustynię. Spędzić noc pod Księżycem - westchnął łagodnie.
- Tak pięknie tutaj jest... Nie dziwię się, że twój lud obrał to miejsce za swoje - powiedział Remidoff, uśmiechając się lekko.
Cyan uśmiechnął się szeroko, schylając się by go pocałować i stąpając pewnie po wydmie. Dzięki specjalnym butom, nie zapadali się, ale szli z relatywną łatwością. Serce elfa biło szybko na myśl o tym, co zamierzał zrobić.
- Wyszliśmy spod ziemi za księżycem.
- Widzieliście go spod ziemi? - dopytał Remidoff, przesuwając dłoń na jego plecy.
- Nie. On był pod ziemią - zaśmiał się Cyan, zsuwając się umiejętnie w dół wysokiej wydmy.
Tanelf szedł za nim i niemal się przewrócił, łapiąc jednak Cyana.
- Niebezpiecznie tu! - jęknął, przejęty. - Takie wzniesienia!
- Nie bój się - uspokoił go mężczyzna, prowadząc go spokojnie doliną między wydmami, oddalając się od festynu i samego asylumu. Musieli być sami.
- Zanim pokażę ci moje uszy, zobaczę je w lusterku! - ostrzegł go. - Muszę się upewnić, że nie dotknęła ich choroba.
Cyan przełknął, ale zaraz uśmiechnął się. Był pewny, że wszystko będzie w porządku.
- A dzikie stworzenia? Grożą nam tu? - Tanelf rozglądał się na boki.
- Nie bój się, Remi - powiedział spokojnie Cyan, tuląc go coraz śmielej. - Obiecałem, że nic ci nie będzie.
- Nikomu nie ufam jak tobie... - westchnął tanelf, zerkając na niego z czułością.
- Skoro mamy spędzić razem całe życie, to chyba dobrze - zaśmiał się elf, całując go. W tym dziwnym zawieszeniu, byli zupełnie jak we własnym świecie. Z każdej strony otaczały ich szare wydmy, a nad nimi wisiał gigantyczny księżyc.
- Tak. Mogę ci oddać moje serce.
Cyan odetchnął głucho, tuląc go nagle do siebie i wpatrując się w księżyc. Sytuacja w której się znajdował była zupełnie niewiarygodna.
- Moje już masz - westchnął.
- A ten napój? Chcę spróbować - zaśmiał się tanelf.
- Zaraz! - prychnął mężczyzna, ciągnąc go dalej. - Nie chcemy, by ktoś nam przeszkodził!
- I ten niezwykły kolczyk! - ekscytował się Remidoff, potykając raz po raz.
W końcu, Cyan wziął go na barana i szybszym krokiem ruszył przed siebie. Wędrował jeszcze kilkanaście minut nim postawił Remidoffa na mięciutkim piasku u stóp wysokiej wydmy, skąd roztaczał się wyjątkowo piękny widok na księżyc. Tanelf, zachwycony, odpiął bandaż przy ustach i wychylił się do pocałunku, ale zaraz krzyknął z bólu, zasłaniając wargi dłonią.
- Piecze! - wymamrotał piskliwie.
- Ostrożnie! - powiedział Cyan, rozpinając sprzączki swojego napierśnika i wyjął spod niego rodzaj srebrzystej płachty, którą roztrzepał. Miała kształt koła, gdy opadła na piasek.
- Co to? - spytał, szybko zapinając znów bandaż.
Cyan zaśmiał się, klękając i unosząc skraj płachty, która w istocie przypominała poszwę z tkaniny chroniącej przed światłem.
- Zostaw buty na zewnątrz - powiedział tylko, zrzucając pancerz, pod którym miał biały, cieniutki podkoszulek.
Remidoff oglądał na wpół przejrzystą tkaninę z zachwytem, siadając w środku powoli i zdejmując buty, odpinając metodycznie każdą sprzączkę.
- Jaki mięciutki piasek!
- Będzie nam bardzo miękko - zamruczał Cyan, odsłaniając tors i także zrzucając buty. Oddychał ciężko, spoglądając na ukochanego. Wchodzili na zupełnie nową drogę w swoim życiu.
- To chroni przed księżycem? - dopytał Remidoff dla pewności, wsuwając się głębiej i patrząc na niego z dołu. - Jesteś taki przystojny... - powiedział cicho.
Drugi mężczyzna uśmiechnął się lekko drobnymi, zaokrąglonymi zębami. Zdjął spodnie, ukazując się w całej okazałości. Odetchnął głucho, wpatrując się w Remidoffa w milczeniu. Tanelf zdjął powoli pelerynę, popatrując na niego niepewnie. Serce dudniło w jego piersi.
- Dobrze się czujesz? - spytał łagodnie Cyan, klękając przy nim i dotykając jego torsu przez ubranie. Odetchnął cicho, zawieszając na nim wzrok.
Tkanina spłynęła po jego plecach, zamykając ich w bajkowej przestrzeni.
- Tak. Tylko trochę obezwładniony - szepnął tanelf, ściągając gogle.
Nagie ciało Cyana było tak blisko. Mężczyzna objął go, sięgając po pudełko z jedzeniem i napój.
- To może coś dla równowagi? - zaproponował, sam prawdę powiedziawszy chcąc dodać sobie animuszu.
- Co to? - zapytał Remidoff, ściągając maskę z ust i zaszczycając go przepięknym uśmiechem. Cyan miał przez chwilę wrażenie, że aż przygasł Księżyc.
Sapnął głucho, odkręcając zamknięcie buteleczki i podając mu ją do powąchania.
- Świąteczny napój.
Tanelf aż zmarszczył brwi.
- Przedziwny zapach...
- To mlekowie - wyjaśnił z uśmiechem i upił powoli łyk, aż się lekko uśmiechając. - Takie białe i słodkie...
- Spróbuję! - zapewnił go od razu Remidoff, wychylając się po buteleczkę.
- Tylko powoli. Nie jesteś przyzwyczajony - przestrzegł go Cyan, spoglądając uważnie na niego.
Tanelf pokiwał szybko głową i wypił od razu spory łyk.
- Uch! - sapnął. - Słodkie... ale... piecze! - zakaszlał.
- Bo to alkohol - zaśmiał się Cyan, przytulając go do swojego zupełnie nagiego ciała i sam popijając łyk.
Remidoff odwzajemnił uścisk, popijając więcej.

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #124 dnia: Luty 02, 2012, 02:14:19 pm »
- Jesteś teraz głodny? - spytał miękko Cyan, przesuwając drażniąco palcami po jego karku.
- Chętnie spróbuję co to przyniosłeś. Same dobre rzeczy mi przynosiłeś - powiedział, patrząc mu w oczy.
Cyan uśmiechnął się, otwierając pudełeczko, w którym były różne przysmaki; wszystkie śnieżnobiałe i nieduże, łatwe do jedzenia palcami.
- Na co masz ochotę? - spytał, wyciągając przyrząd służący do przekłuwania uszu.
Remidoff spojrzał na to z obawą, ale pochylił się do pudełka.
- To chyba czekolada? - dopytał, wskazując jedną z kulek.
- Tak - przytaknął Cyan. Z nadzieniem owocowym - powiedział Cyan, unosząc ją do ust Remidoffa. Pachniała obłędnie.
Tanelf od razu otworzył usta, gotowy na wybuch smaku. Poczuł jak cienkie warstwy czekolady pękają, odsłaniając musowe, miękkie nadzienie o przedziwnym, nieznanym mu smaku. Elf pochylił się, biorąc w usta drugą połowę słodyczy i potarł wargami o usta Remidoffa, sapiąc zachwycony.
- Mmmmm.... - tanelf zamruczał głośno. - Pyszne... - westchnął ciężko, głaszcząc dłonią jego udo.
Cyan odetchnął, aż napinając mięśnie pod dotykiem i polizał spontanicznie jego usta. Jego dłoń przesunęła się po jego klatce piersiowej, delikatnie rozpinając koszulę. Remidoff uśmiechnął się, zasysając mus owocowy.
- Założysz mi kolczyk? - dopytał.
- Tak - westchnął Cyan, poruszony. Uniósł powoli małą metalową igłę, na której drugim końcu, cienkie metalowe płatki rozkładały się na kształt kwiatu.
- Ale zamknij oczy. Muszę obejrzeć moje uszy - ostrzegł do, sięgając szybko naszyjnik z lusterkiem.
- Zrobię w tym czasie swoje - odetchnął Cyan, coraz bardziej czując ciężar swojej decyzji. Obrócił się plecami do niego i złapał płatek swojego ucha, oddychając coraz ciężej. Za sobą słyszał ruchy Remidoffa i jego równie ciężki oddech. Po chwili aż się rozległo głębokie westchnienie.
- Są piękne... - szepnął tanelf.
Cyan uśmiechnął się szeroko oddychając z ulgą. Szybko założył swój kolczyk do aparatu i nie zastanawiając się wiele, wkłuł igłę w ucho. Ból trwał tylko chwilę, a potem, przy akompaniamencie klikających dźwięków, jego ciało było coraz mocniej rozpierane. Kiedy się obrócił, zobaczył Remidoffa, z kolanami podsuniętymi pod klatkę piersiową. Był nieco skulony i głaskał swoje elegancko wydłużone uszy. Jego skóra była koloru mleka.
- Na księżyc... - wydusił Cyan, sycząc cicho, gdy maszynka ostatecznie wcisnęła kolczyk do otworu. Biały kamień błysnął i zaczął się powiększać, wywołując dalsze uczucie rozpierania. Cyan wpatrywał się w Remidoffa, dość pospiesznie powtarzając proces.
- Mówiłem... - szepnął. - Jesteś taki... biały - sapnął, czując, że niemal ściska go w żołądku.
- Myślisz, że to dobrze? Bo inni tanelfowie tacy nie są - powiedział Remidoff zmartwiony, popatrując jednak na uszy Cyana z fascynacją. Mężczyzna odetchnął, ostatecznie umieszczając drugi kolczyk na miejscu i całując Remidoffa. Pierwszy kolczyk zajmował cały płatek ucha, rozciągając go lekko.
- Robimy to dla siebie - powiedział łagodnie.
- Ale, że taka biała jest moja skóra... Sam muszę przyznać, że nie wygląda źle.. - uśmiechnął się pod nosem. - Ale może mi się tylko wydaje...
Cyan zaskoczył go, nagle wsuwając fragment jego ucha do ust i przygryzając go lekko. Dłonie zacisnął wokół ramion kochanka.
- Och! - jęknął cicho tanelf, przymykając oczy i opierając dłonie na jego torsie.
- Ah... chciałbym całować cię po całym ciele - wyznał Cyan, nie przestając go powoli lizać po skraju ucha.
Było o wiele większe i dłuższe niż jego własne, zakończone spiczasto. Na jego słowa Remidoff zgasł nieco.
- Ja też bym chciał, ale to niemożliwe... - szepnął.
- Szzz - zamruczał Cyan, skrycie wierząc, że kiedyś będzie mógł zobaczyć go całkiem nago. Pocałował raz jeszcze delikatne ucho i uniósł przyrząd.
- Twoja kolej.
- Tylko delikatnie! - powiedział Remidoff, cały spięty.
- Nie bój się - pocieszył go mężczyzna, wszystko przygotowując. - Napij się więcej mlekowia - poradził.
Nie trzeba mu było tego dwa razy powtarzać. Wychylił się szybko po buteleczkę alkoholu i popił spory łyk.
- Będzie dobrze... - wymamrotał do siebie.
- Dokładnie - westchnął Cyan, całując go raz jeszcze, nim ujął jego ucho palcami, umieszczając igłę w odpowiednim miejscu. - Policz do trzech.
Tanelf zaczął liczyć, zaciskając mocno oczy i pięści. Gdy powiedział "dwa", poczuł ukłucie. Stęknął cichutko, ale zacisnął mocno zęby. Już po chwili, ucho zdrętwiało i poczuł dziwne uczucie rozciągania, któremu jednak nie towarzyszył ból.
- Trzymasz się - westchnął Cyan łagodnie.
Remidoff uśmiechnął się, dumny z siebie.
- Już tylko drugie.
Proces zakładania wszystkich elementów kolczyka trwał dłuższą chwilę, ale w końcu, dość ciężka ozdoba zawisła na miejscu i Cyan powtórzył zabieg.
- Pięknie wyszło! - zachwycił się.
- Tak? Tak? - dopytał Remidoff, podekscytowany. - Muszę zobaczyć! - wychylił się do lusterka, cały jak na szpilkach.
Faktycznie, spora i dość misterna ozdoba nie była może równie wspaniała jak wyroby tanelfickie, ale robiła duże wrażenie. Remidoff nawet nie zauważył drugiego wkłucia. Był zbyt zajęty obserwowaniem egzotycznego kolczyka. Na jego długim uchu prezentował się niezwykle elegancko. Na próbę włożył palec w pustą, okrągłą przestrzeń stworzoną przez okrąg kolczyka.
- Lunarne! - powiedział w ekscytacji. - Takie inne i księżycowe i przypomina mi o tobie od razu!
- Bo od teraz jesteś na zawsze tylko mój - wyszeptał Cyan, wyrzucając urządzenie na zewnątrz i przytulając go mocno. Tanelf mógł wyczuć jego gwałtownie bijące serce. Objął jego szyję, całując po policzku.
- Jesteś najlepszym co mi się przydarzyło w życiu.
Cyan zapatrzył się na niego z lekkim uśmiechem. Jego palce powędrowały ponownie do guzików jego koszuli.
- Pokaż mi się - westchnął.
Remidoff uśmiechnął się i zaczął ściągać swoje spodnie, dając się Cyanowi zająć koszulą.
- I... te twoje włosy - Cyan pocałował go nagle, wsuwając dłoń na jego szczupły tors i wyczuwając pod bandażem sutek.
Tanelf odetchnął, zerkając dyskretnie w dół ciała Cyana. Turban na jego głowie, zaczął się rozplątywać, rozpierany masą czarnych włosów. Elf wtulił w nie twarz, wzdychając cicho i zsuwając mu koszulę z ramion. Otulał go ten niezwykły zapach który czuł tylko od tanelfów. Byli bardziej... biali. Delikatne palce Remidoffa, zaczęły głaskać go po plecach.
- Cyan odszukał jego wargi, delikatnie muskając palcami kolczyki. Będą razem już na zawsze. Zabierze go do Bayrun, przedstawi rodzicom... nic nie powiedzą przy tanelfie...
Remidoff od razu odwzajemnił pocałunek, kładąc się powoli na pyle, odgrodzony miękkim materiałem, połyskującym w świetle Księżyca.
Miękka tkanina ocierała się o nich i dawała wrażenie intymności, sprzyjającej większej otwartości. Cyan uniósł się na kolana, zsuwając mu spodnie, oddychając ciężko. Jego oczy utkwiły na wysokości krocza tanelfa. Chciał go zobaczyć bez kalesonów. Biały materiał był dość obcisły, ale i tak skrywał strategicznie. Remidoff oddychał ciężko, popatrując na Cyana.
- Znowu boli... - jęknął z frustracją.
Elf odetchnął z frustracją, wsuwając mu dłoń między uda, przesuwając nią w górę i w dół, nie spuszczając oczu z kochanka. Czuł gorąco na twarzy. Remidoff jęknął głośno, przytulając się do niego i łapczywie przesuwał dłońmi po jego plecach.
- Och Cyan.... och.....
Na te słowa, mężczyzna nie wytrzymał i po prostu pociągnął kalesony w dół. Tanelf wpatrzył się w niego wystraszony, zaciskając mocniej palce na jego ramionach. Pod kalesonami był równie obandażowany, wliczając w to penisa, który mimo to był wyraźnie dość twardy. Cyan zwilżył wargi, wpatrując się w węzeł boleśnie zaciśnięty wokół nasady członka. Cały był zawinięty w rodzaj materiałowej saszetki i zakryty. Elf pokręcił głową, zwilżając wargi. Remidoff widząc jego spojrzenie, zaczął gwałtownie podciągać kalesony.
- Przepraszam! - jęknął. - Wiedziałem, że to zły pomysł!
- Nie. - Cyan zatrzymał go i zerknął w górę. - Chyba wiem w czym problem... - rzucił z głuchym sapnięciem.
- Hm? - Tanelf przełknął ślinę, wydymając blade usta.
Cyan odetchnął cicho, odnajdując supeł i zaczynając przy nim manipulować przy pomocy paznokci, w końcu uwalniając członek.
- Co robisz!? - pisnął Remidoff, spanikowany. - Nie patrz! - krzyknął, łapiąc go za rękę.
- Spokojnie... już nie boli, prawda? - sapnął Cyan, pochylając się nad nim całym ciałem. Oddychał ciężko.
- Mniej... - szepnął Remidoff, kładąc się znów na piasku i popatrywał w dół nerwowo. Jego penis był dosyć różowy, jedynie nieco ciemniejszy niż jego usta.
Cyan westchnął ciężko, także się w niego wpatrując. Jego skronie pulsowały, aż wywołując mroczki przez oczyma. Mężczyzna pochylił się dość nagle i przesunął językiem w górę penisa z głuchym, zachwyconym jękiem. Tanelf sapnął ciężko, unosząc nieco kolana i patrząc w dół. Złapał nerwowo ramiona Cyana. Miał całe rozedrgane wargi.
- Jesteś taki Lunarny, Remi... - wydusił Cyan, spoglądając z bliska na wyjątkowo pięknego, symetrycznego penisa o delikatnej krzywiźnie. - Taki gorący, pachnący i twardy! - Złożył na nim wilgotny pocałunek, po czym podniósł członek dłonią, zerkając z dołu na Remidoffa.
Tanelf oddychał ciężko, odwzajemniając spojrzenie.
- Tak? Jest dobrze? - sapnął.
Ból znikał, zastąpiony przyjemnym pulsowaniem.
- Jest piękny. Jak cały ty... - jęknął Cyan z zachwytem, trącając główkę językiem i po chwili otaczając penisa wargami, zaczynając ssać.
Remidoff aż sapnął chrapliwie, wypinając biodra wyżej.
- O tak... tak mi dobrze... - wydusił. - Tak rób...
Zachęcony tym, Cyan przyjął go głębiej, otaczając wargami nasadę, na której wciąż wyczuwał ślad po ciasnym wiązaniu. Poruszał powoli głową, smakując penisa z zachwytem. Jego własny był twardy jak żądło skorpiona. Nad sobą słyszał pojękiwania Remidoffa, przeplatane z jego imieniem. Nie trwało długo aż gorące pulsowanie stało się silniejsze, a już po chwili tanelf osiągnął orgazm w jego ustach. Zaraz potem opadł na plecy, cały drżąc i patrząc rozbieganym wzrokiem po gwiazdach na niebie. Cyan sapał ciężko. powoli pojawiając się w jego polu widzenia. Lekka płachta, która unosiła się delikatnie przy każdym wydechu Remidoffa, podniosła się wyżej, gdy pochylił się nad nim Cyan, oblizując usta. Poruszał powoli jednym z ramion. Tanelf objął jego policzki, zdyszany i wpił się w jego wargi w pocałunku.
- Och Cyan... to było... nie mam słów... - mamrotał, ocierając się o niego udem.
Pęki jego włosów zaczęły się nieco unosić, oplatając ich ciała i pieszcząc Cyana. Jego słowa niemal roztopiły serce Cyana, który pochylił się nad nim lekko, całując go wargami smakującymi nieco inaczej niż zwykle.
- Wszystko dla ciebie Remi - zasapał głucho elf, biorąc nieco niecierpliwie jego rękę i kierując ją do swojego krocza.
- Och tak! - zaśmiał się perliście tanelf, całując go znowu i od razu obejmując czule palcami jego penisa. - Chcę żebyś się czuł tak wspaniale jak ja dzięki tobie! - powiedział, pieszcząc go z zapałem.
Bandaż jednak był dość szorstki.
- Remi - sapnął Cyan, delikatnie muskając jego usta palcami. Nie bardzo wiedział, jak go o to poprosić.
- Mm? - wychylił się i cmoknął go przy szczęce.
Elf aż odetchnął głucho, tylko twardniejąc bardziej, gdy przypomniał sobie dotyk twardego penisa w ustach.
- Może chciałbyś... mojego spróbować - wyszeptał cicho, mimo wszystko bojąc się odmowy. Co jeśli Remidoff zaraz się spłoszy?
Ten jednak zamrugał, całując go szybko w policzek.
- Przepraszam! Nie pomyślałem! - powiedział od razu, spychając go z zapałem na plecy. Mężczyzna zaśmiał się cicho z niedowierzaniem, unosząc się jednak na łokciach i patrząc w dół z ekscytacją. Krew pulsowała w nim gwałtownie, kumulując się w twardym, ciemnofioletowym obszarze wokół penisa i jąder.
- Mój Remi!
Tanelf zsunął się w dół jego ciała, pochylając i całując żołądź.
- Dla ciebie to też będzie wyjątkowa noc! - zapewnił go.
- Już jest! - wyszeptał Cyan z zachwytem. Jego ciało przechodziły dreszcze. Piękne wargi tanelfa przy jego penisie były widokiem, którego najchętniej nigdy by się nie pozbył sprzed oczu.
Remidoff wziął czubek do ust, ssąc lekko. Dłonie przesunął pieszczotliwie na brzuch Cyana.
Elf aż przymknął oczy, czując delikatny dotyk.
- O nocy... Remi... - wydusił, sięgając palcami do jego policzków. Płachta stykała się delikatnie z jego twarzą.
Remidoff wsunął penisa głębiej do ust, a jego czarne włosy zaczęły się wić przy brzuchu i przedramionach Cyana, głaszcząc przyjemnie jego ciało. Mężczyzna odetchnął, aż opadając łopatkami na piasek, zachwycony.
- Dobrze, Remi? - spytał cicho.
Tanelf cofnął na chwilę głowę, żeby spojrzeć mu w oczy.
- Wspaniale - sapnął tylko, zanim zniżył się znów do penisa, ssąc go z zapałem.
Elf aż otworzył szerzej oczy, prężąc pierś z ciężkim westchnieniem.
- Oż... Remi... Wplótł palce w jego włosy, zachwycony, starając się przekazać mu, czego chce. Włosy przesuwały się po jego ciele jak miękkie, bardzo ruchliwe węże. Tanelf pieścił go pospiesznie ustami, wyginając nieco plecy.
- Może tam niżej... ręką...? - zasapał Cyan, obejmując jego plecy udem i dysząc coraz ciężej. Usta tanelfa były takie miękkie i gorące...
Na to Remidoff od razu złapał nasadę dłonią, ściskając lekko. Jego włosy wsunęły sie aż na szyję Cyana.
- Jesteś lunarny - wydusił elf, podrygując biodrami, coraz bardziej podniecony. Czuł się jak otoczony chłodnym kokonem, zamykającym jego rozgrzane ciało w rosnącej rozkoszy. Gładkie włosy przesuwały się po jego ciele, pieszcząc z każdej strony, a do tego nieprzerwane ssanie gładkich ust, doprowadzało go do obłędu. Nigdy nie przeżył czegoś co angażowałoby tak wiele zmysłów. Czuł się, jakby z każdym ruchem Remidoffa, wznosił się coraz wyżej, niemal odrywając się od ziemi, wyginając palce i łapiąc ciężko powietrze, niemal wdychając materiał w usta. Doszedł zupełnie nagle, posapując głośno i zaciskając palce na jedwabistych włosach. Tanelf oddychał ciężko, nadal przyssany do jego penisa, unosząc głowę dopiero po dłuższej chwili i kładąc policzek na jego brzuchu. Wyczuwał ustami zamszową strukturę jego pociemniałej skóry.
- Chodź... - sapnął Cyan, ciągnąc go delikatnie do siebie i obejmując w pasie udami.
Remidoff wtulił się w niego, całując jego wargi i przymykając oczy.
- To faktycznie była najlepsza noc mojego życia.
Elf uśmiechnął się lekko, obejmując go szerokimi ramionami.
- Jeszcze się nie skończyła.

*

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #125 dnia: Luty 02, 2012, 02:14:31 pm »

Remidof siedział przed gabinetem lekarza podenerwowany, ale jednocześnie niezwykle lekki. Spędził z Cyanem pod Księżycem kilka godzin na pieszczotach i rozmowach. Czuł jakby ktoś otworzył mu oczy na całkowicie inny świat i teraz nie było już powrotu. Jak za pierwszym razem kiedy spróbował czekolady z migdałami. Miał obawy jak wpłynie na jego zdrowie, a jednak nie mógł sobie odmówić dalszego kosztowania smakołyku. Wiedział, że i tak będzie z Cyanem. Zrobi wszystko żeby go mieć, choćby miało to doprowadzić do jego zagłady.
Białe, rzeźbione drzwi uchyliły się i Remidoff zobaczył swojego lekarza, ubranego w haftowany kitel w kolorze kości słoniowej. Miał też na sobie swoje przedziwne gogle. Wszystkie soczewki były uniesione na wysokość czoła, odsłaniając uważne, przenikliwe oczy, otoczone pustymi oprawkami.
- Panie Ranvin, proszę.
Jego żołądek aż się skurczył. Obawiał się, że lekarz z łatwością zobaczy, że nie jest opatrzony dokładnie tak jak wcześniej, postanowił więc już z góry to uprzedzić i sam zacząć. Teraz jednak, głos uwiązł mu nieco w gardle.
- Uhm... - Wstał powoli.
Doktor obrócił się w jego kierunku, z beznamiętnym wyrazem twarzy.
- Tak?
- Ja... myślałem, że muszę pana o czymś poinformować - wydusił, przebierając nerwowo palcami i wchodząc za nim do gabinetu.
Lekarz momentalnie spoważniał, patrząc na niego przenikliwie.
- Uprzedzałem, by nie wracał pan do tego bloku.
- Nie to nie tak! - zaprzeczył szybko Remidoff, nie umiejąc zapanować nad emocjami i udawać spokoju. - Po prostu mój bandaż się trochę poluzował - wymamrotał.
Lekarz ruszył do niego, wyraźnie poruszony.
- Chyba się nie odwijałeś?!
- To samo... - wydusił. - Mówię przecież, że się poluzowało! - powiedział podenerwowany.
Doktor odetchnął głucho, kręcąc głową, już spokojniejszy.
- Musi pan bardziej uważać.
- Będę... - powiedział cicho i pokornie, siadając na kremowej leżance.
Lekarz odetchnął głucho, drapiąc się po karku i dochodząc do niego z buteleczką środka usypiającego. Nagle jednak zatrzymał się, wpatrując się w bok głowy Remidoffa. Ten aż nie wytrzymał i nerwowo złapał się za uszy, zaczynając oddychać coraz ciężej.
- Panie Ranvin, co to jest.....? - sapnął doktor. Aż nieco pobladł.
- Ja... to... - Remidoff odwrócił wzrok. - To była moja decyzja! - powiedział mniej stanowczo niż chciał.
- Nie ruszaj się! - zasapał doktor, dość bezceremonialnie rozchylając bandaż przy uchu i odkrywając je. Aż się odsunął, gdy zobaczył metalową konstrukcję.
- To moje ciało i mogę robić z nim co chcę! - wydusił Remidoff, aż się trzęsąc z nerwów.
- Który tanelf uszkadza swoje ciało!! I jak mogłeś je odkryć przed obcym! - Lekarz ledwo się kontrolował i aż nerwowo poruszył się w stronę drzwi, po chwili jednak stając. - Zostań tu.
Pacjent skrzywił usta, zupełnie nieszczęśliwy z powodu takiej oceny i zacisnął bez słowa palce na kolanach. Nim się obejrzał, został sam w pustym, sterylnym gabinecie. Z trudem panował nad oddechem, rozglądając się bezradnie. Nagle wstał, przypominając sobie tajemniczy błysk czerwieni, który zobaczył, kiedy był świadomy podczas zabiegu. Zaczął rozglądać się za tym czym mógł być. Bardzo szybko odnalazł na biurku doktora Sevarina kilkanaście niedużych, różnokolorowych kryształów. Przełknął nerwowo ślinę, zabierając pospiesznie kilka, w tym czerwony i upchał je do kieszeni w szarawarach. Tętno intensywnie pulsowało mu w skroniach, gdy oczekiwał na powrót lekarza. Drzwi otworzyły się wyjątkowo gwałtowne, a oprócz doktora wszedł wysoki, jasnowłosy tanelf z długimi włosami, oraz elf księżycowy.
Remidoff spojrzał w górę niemal z wyzwaniem w oczach.
Obcy tanelf, który miał na sobie elegancki mundur kierownika wysokiej rangi, odchrząknął, od razu patrząc na ucho Remidoffa, które wskazał mu doktor.
- To... oh... - sapnął zdenerwowany. - To nie tanelficka biżuteria. Jest za prymitywna - sapnął, ledwo się kontrolując. Zerknął wilkiem na zestresowanego elfa.
- Sadiq, jak to wytłumaczysz?
- Nie oddam ich! - uprzedził ich od razu Remidoff, butnie, zakrywając uszy.
Elf księżycowy pobladł nieco, gapiąc się na ucho i aż przetarł dłonią twarz na widok ozdoby
- Proszę się opanować, panie Ranvin... proszę powiedzieć, kto poddał panu tak niedorzeczny pomysł! - zażądał przełożony.
- To był mój pomysł! - zarzekł się butnie.
- Kto panu to przyniósł! - zasapał doktor ze złością.
Sadiq gapił się na Remidoffa wyraźnie spłoszony. Tanelficki zwierzchnik spojrzał na elfa, mrużąc oczy.
- Dowiesz się kto mu to zrobił, jeszcze dzisiaj - syknął wściekle.
Sadiq skulił się nieco, aż się cofając.
- Nikt się nie przyzna... - jęknął.
- Nie interesuje mnie to! - krzyknął na niego oburzony. - To twoja praca się dowiedzieć! Jakbyśmy nie mieli dość problemów po wczorajszych wybrykach w teatrze!
Nie wytrzymując presji, i najwyraźniej pewien, że i tak nie ma wyjścia, Sadiq odetchnął, patrząc prosto na Remidoffa.
- To Cyan, prawda?
- Nie nie nie nie! - wybuchł Remidoff, aż wstając z kozetki gwałtownie. - To ja chciałem! To mój pomysł! - jęknął ze łzami w oczach.
Jasnowłosy tanelf zasapał głucho, aż nieco wzdychając, jakby z ulgi, że sprawa się wyjaśniała.
- Cyan, tak? Wiedziałeś o tym?
Sadiq przełknął ślinę.
- M... nnie jestem... pewien - zająknął się. - Ale bywali razem... często...
- To nie jego wina! - jęknął Remidoff, zaciskając bezsilnie pięści, zupełnie wytrącony z równowagi.
Lekarz pokręcił głową, z zaciśniętymi wargami.
- Co za brak odpowiedzialności - syknął.
- Bezczelność - sapnął przełożony, ruszając do drzwi i ciągnąc za sobą Sadiqa.
Remidoff otarł nerwowo oczy, idąc za nimi.
- Proszę go za to nie karać, to wszystko moja wina! - zaszlochał bezradnie.
Lekarz złapał go za ramiona.
- Panie Ranvin, proszę się nie podniecać! To dla pana dobra!
- To zostawcie go w spokoju! - złościł się pacjent, strząsając jego ręce i wychodząc za przełożonymi na korytarz. - Wszystko jest w porządku, a wy musicie wszystko psuć!
Długowłosy tanelf obrócił się do niego z łagodnym spojrzeniem.
- Pan naprawdę musi odpocząć, panie Ranvin. Doskonale rozumiem jak wiele nerwów musiał pan doświadczyć ostatnio w związku z tym pielęgniarzem. To się nie powtórzy.
- Panie Ranvin! - sapnął lekarz, stając przed nim zszokowany. - Proszę natychmiast wrócić do gabinetu.
- Nie chcę! Nie chcę już dziś zabiegu! - wydusił, miotając się między nimi.
- Powinien pan! Podamy panu coś na uspokojenie - powiedział z powagą.
Remidoff jęknął cicho. Tego nie chciał jeszcze bardziej. Stanął nieco spokojniej, pochylając karnie głowę. Tak bardzo chciał zawalczyć, ale wiedział, że tylko by sie pogrążył. Wiedział za to, że zaraz po zabiegu, będzie musiał dowiedzieć się co stanie się w sprawie Cyana. Nie mógł go stracić przez swoją zachciankę!

*

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #126 dnia: Luty 05, 2012, 01:30:14 am »
Remidoff siedział w swoim pokoju jak na szpilkach, nerwowo przesuwając cienie po ścianie w chaotycznych wzorach. Tak bardzo bał się o Cyana! Nie chciał go stracić. Nie żałował ich wczorajszej nocy, ale był taki przytłoczony wszystkim co się obecnie działo! Nie tknął nawet swojego obiadu. Lekarz na nowo zabandażował mu dokładnie uszy i choć nie był tym zachwycony, na zostawił na razie kolczyki. Nagle, usłyszał mało kulturalny łomot do drzwi. Uniósł głowę, niemal do nich podbiegając i otwierając od razu. Na progu ujrzał stajennego, któremu swego czasu groził. Ten rozejrzał się nerwowo i uniósł na tanelfa wzrok, zwilżając małe, dość wąskie wargi charakterystyczne dla jego rasy.
- Wyrzucają go - powiedział, po czym odchrząknął i dość sztywno dodał, że mu przykro.
- Niee! - Remidoff aż się zachwiał, z trudem łapiąc oddechy. - Nie zgadzam się! Nie zgadzam! - zaczął powtarzać histerycznie i biegnąc do jednej ze swoich szafek.
Stajenny odetchnął ciężko, obserwując go z niepokojem. Zaraz jednak poruszył się i zaraz zamknął cicho drzwi.
- Chcę się z nim jeszcze zobaczyć! - jęknął tanelf płaczliwie, wyciągając niedużą zgrabną walizkę z błękitnej skóry, po czym zaczął do niej na oślep pakować drogocenne przedmioty z półek i ubrania. - Muszę! Rozumiesz!? - obejrzał się ostro na Xana.
Elf patrzył na to zaskoczony, nie bardzo wiedząc co zrobić przy tak zachowującym się pacjencie.
- Ale... czy to ma znaczenie? - zaczął.
- Oczywiście, że ma! - krzyknął na niego Remidoff, oburzony, prostując się, z walizeczką w dłoni. - Jak śmiesz kwestionować moją prośbę!? - syknął, podchodząc bliżej.
Xan aż się cofnął, unosząc dłonie w defensywnym geście.
- Nie kwestionuję... ja przepraszam... pana szanownego!
- To mnie do niego zaprowadź! - syknął Remidoff agresywnie jak nigdy.
- Już... oczywiście! - sapnął Xan, aż opadając plecami na drzwi.
Remidoff spojrzał na niego wyczekująco. Nie zamierzał tego tak zostawić... SIEBIE tak zostawić!
- I... już? - upewnił się Xan, opierając dłoń o klamkę wciąż stojąc tyłem do drzwi.
- Tak. Już. Teraz i natychmiast - wycedził przez zęby, aż go wypychając na korytarz. Xan momentalnie ruszył w przeciwną stronę niż kierunek, którym udawał się Remidoff zwykle, prowadząc go do pracowniczej klatki schodowej. Jego plecy były aż nienaturalnie sztywne.
- Jeśli mnie oszukujesz, to pożałujesz! - ostrzegł go jeszcze, choć z nerwów aż trzęsły mu się palce i ledwo trzymał walizkę wysadzaną perłami.
- Nie nie, tylko proszę być cicho! - sapnął, mając nadzieję, że na dole na nikogo się nie natkną. Była na to szansa o tej porze.
- Dobrze... - szepnął Remidoff, nieco drżąco.
Szarawe ściany klatki schodowej były czymś zupełnie nowym i popatrywał na nie nieco niepewnie. Zeszli aż 4 piętra w dół nim dotarli to niedużych metalowych drzwi ozdobionych delikatnym, kwiatowym wzorem. Xan odetchnął kilka razy i obejrzał się na pacjenta, który wpatrywał się w niego wyczekująco.
- Musimy przejść cicho - zaznaczył i wyjrzał ostrożnie na korytarz. Remidoff kiwnął głową, idąc blisko ściany i rozglądając nerwowo. Korytarz był schludny, ale urządzony raczej skromnie w porównaniu do tanelfiej części asylumu. Co kilka metrów było widać drzwi. Xan niemal podbiegł do odpowiednich drzwi, przytulając się do nich i stukając. Remidoff ostatnim skrawkiem siły woli powstrzymał się z pukaniem i stanął tylko obok. Za drzwiami przez chwilę panowała cisza, ale w końcu otworzyły się, ukazując zgarbioną postać Cyana.
- Xan? - sapnął zmęczonym głosem, nie widząc jeszcze ukrytego za ścianą tanelfa.
- Cyan! - pisnął Remidoff płaczliwie, przepychając się brutalnie do jego pokoiku.
Mężczyzna zesztywniał dosłownie na moment, ale zaraz wziął go w ramiona, aż okręcając się z nim wokół własnej osi. Serce waliło mu gwałtownie w piersi.
- ...Remi...
- Nie możesz mnie zostawić! - jęknął tanelf. - Nie pozwalam!
Xan podrapał się z westchnieniem po głowie.
- Remi!- jęknął Cyan, tuląc go z zamkniętymi oczyma. - Ja nie chcę... chodź ze mną! - zaproponował, odsuwając się nagle. Jego policzki były purpurowe.
- Mam dużo drogocenności! - jęknął tanelf wskazując mu swoją walizeczkę. - Poradzimy sobie na pewno!
Xan aż odchrząknął.
- Chyba żartujecie?
Cyan nawet na niego nie spojrzał, całkowicie zaabsorbowany stojącym przed nim kochankiem.
- Remi... naprawdę? - Złapał jego dłonie gwałtownie. - Chcesz ze mną uciec?
- Tak, tak! Proszę, weź mnie! - Otarł pospiesznie oczy, wtulając się w niego całym sobą.
- Co tu się dzieje?! - usłyszeli zza drzwi przerażony szept Sadiqa, który wgapiał się w nich w szoku. Miał aż blade usta. - Panie... szanowny Ranvin, co pan tu robi?!
Tanelf obejrzał się na niego czujnie, łapiąc Cyana za rękę. Nie wiedział jednak jak jednoznacznie odpowiedzieć. Za to Cyan uśmiechnął się szeroko do przełożonego.
- Pan Ranvin chce odejść ze mną!
Sadiq niemal się zachwiał, aż opadając ramieniem na futrynę.
- C... co... tak? - spytał.
- Tak! - westchnął ciężko Remidoff, ściskając mocniej dłoń Cyana. - Żądam tego.
Sadiq wyciągnął z kieszeni chusteczkę i nerwowo osuszył nią czoło. Milczał chwilę, ale zaraz zerknął na Xana.
- On tu już i tak nie pracuje - westchnął.
Xan przełknął ślinę.
- Mogę wam wydać konie - powiedział cicho.
Cyan zapatrzył się na niego i po chwili pokonał dwa dzielące ich kroki, obejmując jego szyję ramieniem.
- Dzięki... - sapnął, nieco oszołomiony wszystkim, co się działo.
- Ale po tym umywam ręce! - jęknął Sadiq, znerwicowany, a Xan tylko kiwnął Cyanowi głową w milczeniu.
Remidoff przycisnął do siebie mocno walizkę.
- Dobrze, że umiem jeździć konno - zaśmiał się nerwowo.
Cyan uśmiechnął się do niego, ściskając jego rękę. Ja jego twarzy malował się spokój zmieszany z ekscytacją.
- Remi... pokażę ci wszystko co będziesz chciał! - obiecał, podnosząc jedną ręką podłużny plecak i zarzucił go na ramię. - Ja jestem gotowy
Tanelf od razu pokiwał głową.
- Ja też!
Cyan odetchnął ciężko, całując go szybko w policzek. Xan ruszył z ponurą miną przodem, nie tracąc czasu.
- Będę uważał na tyły! - rzucił Sadiq, zdenerwowany, ale najwyraźniej chętny do pozbycia się problemu raz na zawsze. W momencie, gdy znikną obaj nie będzie to już w żadnym stopniu jego sprawa. Szli pospiesznie ale cicho, mniej uczęszczanymi korytarzami.
- Dostaniesz trochę środków dla Grusa, ale jak się skończą, koń będzie pewnie o wiele bardziej narowisty - Xan ostrzegł Cyana konkretnie.
- Bez obaw! - odparł drugi mężczyzna cicho, ale z entuzjazmem, gdy wyszli na nocny ogród. Cyan aż się zatrzymał, odwracając do przełożonego. - Sadiq, przynieś mu pelerynę!
- Powinna jakaś być w schowku przy stajni - powiedział Sadiq nerwowo i od razu niemal biegiem tam ruszył.
Xan nie zatrzymywał się ani na chwilę, od razu idąc do boksu Grus Alamina. Koń zarżał na jego widok cicho. Gdy zostali sami, Cyan spojrzał na Remidoffa i mocno przygarnął go ramieniem. Jego serce skakało z radości.
- Zobaczysz jak pięknie jest na zewnątrz.
- Nie mogę się doczekać! - wydusił. - Cały świat chcę zobaczyć! - Wtulił się w Cyana drżąc i obejmując jego szyję. Sadiq wpadł do stajni, niosąc białą szatę i dobiegając do nich.
- Proszę, szanowny panie Ranvin - odetchnął, mimo wszystko służalczo i rozpostarł pelerynę, by ułatwić mu założenie jej.
Remidoff podszedł, nadstawiając się z gracją. Na koniec zarzucił na głowę kaptur. Cyan uśmiechnął się, patrząc na to. Tanelf był taki elegancki. Usłyszeli rżenie i z boksu wyłonił się Grus Alamin, prowadzony przez Xana. Stajenny podsunął mu uzdę i torbę.
- Tu masz zapas jedzenie - powiedział i zaraz wrócił się po kolejnego konia.
- Dzięki... - odetchnął Cyan, podchodząc do ogiera i umieszczając zapasy przy siodle.
Po chwili Xan przyprowadził białego ogiera o szczupłych pęcinach.
- Ten powinien być spokojny nawet jak się skończą środki uspokajające - powiedział cicho, popatrując na znerwicowanego Sadiqa.
Cyan odetchnął ciężko, popatrując na Remidoffa. Jego skóra była jak naelektryzowana z podniecenia.
- Gotowy?
- Tak.... - szepnął drżąco. Xan przytroczył mu usłużnie pakunki do siodła i podsadził, choć popatrywał na to z enigmatycznym wyrazem twarzy. Złapał konia Remidoffa przy uździe i zaczął prowadzić na sztuczny pustynny wybieg, z którego można było posiadając klucze, wyjechać na pustynię.

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #127 dnia: Luty 05, 2012, 01:55:39 am »
 Cyan odetchnął głucho, zerkając na Sadiqa. Mrugnął do niego na pożegnanie, po czym uniósł prawą rękę w górę, także wyprowadzając konia.
- Niech wam przyświeca Księżyc! - rzucił Sadiq na pożegnanie, nie zamierzając najwyraźniej wychodzić za nimi na wybieg.
- Nie denerwuj się - powiedział uspokajająco, choć sam miał gęsią skórkę. Przed nimi, w mroku stajni szedł Xan, dużo cichszy niż zwykle.
Cyan szedł z koniem powoli, patrząc na obie milczące postacie przez sobą. Miał gęsią skórkę. Wiedział, że czeka go teraz duża odpowiedzialność, ale wierzył, że im się uda. Weszli na pylisty piasek, a Xan wydawał się z każdą chwilą iść wolniej. Łagodny, księżycowy wiatr rozwiewał wierzchnią warstwę wydmy. Cyan odetchnął, czując go na twarzy Przeszedł go dreszczy ekscytacji, ale wiedział, że nie czas na to. Musieli odjechać jeszcze dziś tak daleko jak się da. Wskoczył na konia z werwą. Xan podszedł pierwszy, otwierając wyjście na prawdziwą pustynię.
- Proszę na siebie uważać... - westchnął do tanelfa, przepuszczając go w przejściu. Cyan przyspieszył nieco, z radością wczuwając się w swojego wierzchowca coraz bardziej. Bezkres pustyni, z górującym nad wydmami księżycem zapierał dech w piersiach.
- Dzięki Xan - powiedział z uśmiechem.
Ten stał w przejściu, jedną nogą na pustyni, obserwując jak koń Remidoffa z lekkością i spokojem stąpa po pyle.
- Kurwa...! - sapnął wulgarnie, marszcząc nos. - Czekajcie tu chwilę - powiedział i bez słowa zniknął w zakrytej płachtą części pustynnego wybiegu. Tanelf zerknął na Cyana niepewnie.
- Wszystko w porządku? - spytał podjeżdżając powoli bliżej.
Cyan poprowadził do niego konia i spojrzał na bramę, a potem w górę, na biały, niezwykle gładki mur asylumu pnący się wysoko nad ziemię.
- Może czegoś zapomniał.
Remidoff podjechał blisko i dotknął jego ręki.
- Moje serce dudni tak mocno, że się boję - wyznał bez tchu.
Elf ścisnął mocno szczupłą dłoń i uśmiechnął się do niego pokrzepiająco.
- Nie ma czego. Twoje serce chce być wolne. Dlatego tak bije.
Zaraz jednak usłyszeli tętent kopyt od strony stajni, a przez przejście przejechał Xan, na wielkim karym ogierze, z tobołkiem przytroczonym do siodła.
- Jadę z wami - oznajmił chrapliwym sapnięciem. - Nie tylko ty chcesz zobaczyć Cesarstwo, Cyan.
Drugi elf księżycowi zwilżył wargi, ale zaraz odetchnął i kiwnął głową z lekkim uśmiechem.
- Nie wierzę.
Xan odwzajemnił uśmiech i ruszył przodem, choć jasne było, że też jest podenerwowany.
- Szczególnie, że pan Ranvin ma skarbów za dziesięciu takich jak my.
- Uhm... tak... chyba tak... - wydusił Remidoff niepewnie, kiedy jego koń przyspieszył. Pustynia nagle wydała się o wiele bardziej bezkresna niż wcześniej.
- Nie będziemy potrzebować wiele, a razem bezpieczniej - zgodził się Cyan, uśmiechając się, rozbawiony tą sytuacją. - Jedziemy na północ - wskazał odpowiedni kierunek, doganiając Remidoffa. Tanelf kiwnął głową, a jego dłonie drżały wyraźnie. Nagle aż zakrzyknął, kiedy pył przed nimi zaczął się burzyć niczym powietrzny wir.
- Co to do cho...?! - wydusił Xan.
Cyan zesztywniał, przerażony. Niemal poczuł metaliczny smak na języku, przekonany, że albo coś wielkiego ich zaatakuje, albo że to jakaś pułapka zastawiona na intruzów.
Pył jednak powoli opadał, a przed nimi stała wyraźnie jakaś postać. Po chwili Cyan rozpoznał łysego elfiego szamana.
- Piękna noc - powiedział mężczyzna grobowo. - Nie zapominasz o czymś, Cyan?
Remidoff poruszył się na siodle nerwowo. Jego kochanek przełknął ślinę, ale wyprostował się w siodle, starając się wyglądać spokojnie.
- Miałem wiele na głowie, Kasabianie.
- A ja już wiem czego od ciebie chcę - powiedział obracając nagle wzrok na tanelfa, który aż się skulił nieco w siodle.
Cyan wciągnął głośno powietrze.
- Jego to nie dotyczy!
- Po części - prychnął szaman, podchodząc powoli bliżej. - Nie martw się, to nic strasznego. Chcę sen jego brata - powiedział, a Remidoff aż otworzył szerzej oczy.
- Mam brata? - wydusił.
- Najwyraźniej - uśmiechnął się lekko Kasabian, choć Cyan czuł, że to nie jest dobry uśmiech. Na otwartej dłoni, szaman podsunął mu niewielką, pustą fiolkę z błękitnego szkła. Cyan zawahał się, czując, że żołądek ściska się mu z napięcia. Jak większość elfów księżycowych, unikał znachorów jak mógł. W końcu jednak, odebrał butelkę i wsunął ją do torby przyczepionej do siodła.
- Dostaniesz go.
- Dziękuję. - Kasabian skłonił się kurtuazyjnie i zrobił kilka kroków w tył. - Niech wam przyświeca Księżyc. Remidoff oglądał się za nim, nadal zszokowany.
- Niech świeci także nad tobą - sapnął Cyan nieco wymuszenie i wyminął go. Ruszyli przed siebie, zostawiając szamana w pyle spod kopyt. Xan spojrzał na Cyana z zaciekawieniem.
- Co to było? - dopytał.
- Mam brata... - powtórzył tanelf nerwowo.
Przewodzący całej trójce Cyan, obejrzał się na Xana.
- Musiał mnie wyleczyć i nie miałem czym zapłacić - skłamał z westchnieniem, nie chcąc odstraszyć go od Remidoffa.
Noc była spokojna i bezwietrzna, a Asylum zostawał coraz bardziej w tyle.
- No ten sen nie powinien być tak trudną sprawą w każdym razie - pocieszył go Xan, nabierając powietrza mocno i prostując się.
- Będzie dobrze - zgodził się Cyan, po czym zerknął na kochanka. - Remi? W porządku?
- Nie wiem... to takie przytłaczające - westchnął tanelf.
- Słyszałem, że go zakolczykowałeś... - rzucił Xan sceptycznie.
Cyan przełknął ślinę, czując się nieco nerwowo.
- Sadiq ci powiedział? - spytał, zerkając na Remidoffa.
- Wszyscy wiedzą... - mruknął Xan, też popatrując na tanelfa, który milczał, z głową schowaną pod kapturem.
Cyan przełknął ślinę.
- Remi... - zawołał, podjeżdżając do kochanka i łapiąc go za rękę.
Wiedział, co myśleli ci "wszyscy". Złamał wszystkie zasady. Tanelf podniósł na niego spojrzenie jadeitowych oczu i Cyan na ich widok od razu był pewny, że wszystko było tego warte. Nie postąpiłby inaczej. Wiedziony impulsem, wychylił się, całując go delikatnie w usta przez bandaż.
- Kocham cię - szepnął.
W jego wcześniej zmartwionym spojrzeniu, od razu ujrzał uśmiech.
- Niczego nie żałuję - szepnął Remidoff, a Xan dyplomatycznie milczał.
- Ja też nie - powiedział Cyan od razu. - Jesteś mój.
Mrugnął do niego i popędził konia. - Musimy odjechać tej nocy jak najdalej!
- A jak długo będziemy podróżować? - dopytał tanelf.
- Kilka dni, w zależności od pogody i tego, co się nam przydarzy - powiedział, mając także na myśli ewentualny pościg.
- A co się może przydarzyć? - Remidoff mruknął cicho, od razu podenerwowany na nowo.
- Nic się nie martw, wiem co robić w każdej sytuacji - pochwalił się Cyan, machając na Xana, by też przyspieszył.
Remidoff kiwnął głową, uspokojony zapewnieniem ukochanego. Xan z pewnym oporem podjechał bliżej.
- Ja też jestem uzbrojony - dodał.
- Tym lepiej - zgodził się Cyan, pędząc wprost w kierunku tarczy księżyca.
- A gdzie będziemy spać, skoro to kilka dni? - dopytał tanelf cicho, nie oddalając się od konia Cyana ani na chwilę.
- Na pustyni - zaśmiał się elf, swobodnie poruszając się w siodle. Jego biodra kiwały się w przód i w tył wraz z rumakiem.
Remidoff zapatrzył się na to, uśmiechając pod nosem.
- Na pewno wiesz co robisz - odetchnął cicho.

*

Podróżowali kilka godzin, aż do momentu gdy księżyc zaczął zachodzić czerwonym poblaskiem, który rozlał się także po linii horyzontu. Cyan zarządził postój, więc prędko rozbili prowizoryczny obóz. Mieli dwa namioty i nieduży zapas pożywienia oraz wody, z którego skorzystali przed pójściem spać. Remi dostał na białej gazie niedużą bułeczkę, pudełeczko pełne białego, nieco grudowego kremu, jakieś poszatkowane warzywa w tym samym kolorze oraz kilka plasterków jasnego mięsa. Usiadł tyłem i skrył twarz w kapturze aby zjeść. Już wcześniej skarżył się na niewygody tak długiej podróży konnej. Tysiąc sprzecznych myśli błądziło po jego głowie. Raz po raz głaskał jednak przez bandaż bok głowy i kiedy wyczuwał kolczyki, uspokajał sie nieco.
- Remi? - Cyan dotknął jego ramienia. - Nie chcesz jeść normalnie? - szepnął.
- Nie przy Xanie - szepnął nerwowo.
Drugi elf pogwizdywał za nimi, rozkładając nieduży namiot.
- Ale masz piękne usta - zapewnił go elf, obejmując delikatnie. Przykro mu było, że Remidoff tak się tym zadręcza.
- Ale nie wiadomo kiedy się ich stan pogorszy - jęknął, garbiąc się.
- Na pewno nie przez jedną noc - zaśmiał sią Cyan, całując go w policzek.
Remidoff uśmiechnął się do niego lekko, ale zaraz odwrócił nerwowo wzrok, słysząc szybkie kroki i głośne dyszenie jakiejś osoby zmierzającej w ich stronę z góry wydmy. Miał na sobie taki sam płaszcz jak Remidoff. Cyan momentalnie spiął się, sięgając do buta, przy którym miał przytroczony sztylet.
- Czemu mi nie powiedzieliście!? - krzyknął już z oddali Firezzo, choć nie dało się jeszcze zobaczyć jego twarzy.
Xan zmarszczył nieco nos, zaplatając ramiona na piersi. Nie wyglądał na zachwyconego.
- A co to ciebie dotyczy? - westchnął.
Cyan odetchnął głucho, machając do niego.
- Myślałem, że odszedłeś - mruknął płasko.
Firezzo odchrząknął, podchodząc bliżej. Na twarzy miał skórzaną maskę od nosa do podbródka, a na oczach spore gogle.
- Wywalili mnie po tym przedstawieniu – prychnął. Remidoff obejrzał się na niego z dołu.
- Coś się rozrosła nasza grupa - odetchnął Cyan, obejmując swojego partnera i biorąc co ust porcję kapusty.
Xan sapnął głucho, popatrując na tanelfa w milczeniu.
- Ja się pytam co to za pomysł, tak go wywozić!? - westchnął Firezzo, wskazując Remidoffa oskarżycielsko. - Jestem pierwszym do spraw wyzwolenia, ale to musi być kontrolowane, z lekarzem omówione!
- Chciał odejść ze mną! - powiedział Cyan stanowczo, biorąc do ust mięso i popijając je wodą.
- Tak... - powiedział cicho Remidoff. - Nie chcę tam być bez Cyana - wyznał.
Firezzo dopiero teraz spojrzał na jego usta, zszokowany.
- Nie obawiasz się tego zdejmować!? - wydusił.
Cyan uśmiechnął się lekko.
- Ma piękne usta, czemu miałby je ukrywać? - spytał, podając kochankowi jedzenie. Chory na to aż się uśmiechnął, patrząc na Firezzo rozbrajająco szczerym spojrzeniem. Ten westchnął łagodnie, kręcąc powoli głową.
- Ważne żebyś się czuł komfortowo - powiedział w końcu. - Uważam, że jesteś wyjątkowy.
- Jest - odetchnął Cyan, przytulając się. - Xan, zjedz coś! - zawołał do ich towarzysza.
Remidoff aż puchł z zadowolenia, kiedy był w centrum zainteresowania.
- Pokażę wszystkim, że mogę jeszcze jakiś czas żyć w społeczeństwie - powiedział z zapałem, zajadając.
Xan podszedł z pewną niechęcią, biorąc swoją porcję i lustrując Firezzo spojrzeniem.
- Co masz ze sobą? Namiot jakiś? Ubrania, drogocenności?
Cyan odetchnął, patrząc na nowoprzybyłego.
- Mam sporo pożywienia - prychnął, a wszyscy zmierzyli go od góry do dołu, bo przy sobie miał tylko niewielką torbę. - Trzymam wszystko w cieniu - wyjaśnił z westchnieniem.
- To konia pewnie też? - Uniósł brwi Xan.
- Yyy.. nie. To by było niezwykle skomplikowane...
Cyan odetchnął głucho, zapraszając go gestem do zajęcia miejsca.
- Wiem, że wolicie słońce, ale w dzień śpimy - oznajmił. - Ja najlepiej znam teren.
- Ja wolę co ty wolisz - powiedział Remidoff radośnie, patrząc mu w oczy. Firezzo pokręcił tylko głową.
- A ja wiem, że muszę się na was zdać. Nie mogę się wprost doczekać aż wyjedziemy z Sol-Bayrun!
- To trochę poczekasz, bo obiecałem Remiemi pokazać stolicę - powiedział Cyan z zadowoleniem.
Xan uśmiechnął się za bukłakiem, popatrując na nieco napuszonego malarza.
- Nie spieszy się! - Firezzo machnął na niego ręką. - Też chętnie zwiedzę.
- No jedz - zachęcił Cyan Remidoffa, sam szybko pochłaniając porcję, bo wschodziło słońce.
- Dziękuję - powiedział szybko Remidoff, jedząc nieco szybciej.
- I jak będziesz sobie radzić z bandażami? - dopytał Firezzo niefrasobliwie, a drugi tanelf spojrzał w górę, nieco zagubiony.
Cyan przełknął, uciekając przed wzrokiem Xana. Nie pomyślał o tym.
- Coś się wymyśli - rzucił.
- No właśnie - powiedział cicho Remidoff, ocierając szybko usta.
- Zaraz się prześpimy i rano poczujesz się lepiej - obiecał.
- Ale chyba ktoś będzie czuwał, czy nie nadchodzi pościg, co? - odezwał się Xan.
- Przepraszam, ale jestem naprawdę zmęczony - westchnął Remidoff, a Firezzo pokręcił tylko głową.
- Ja się tym zajmę.
- Jak? - spytał Xan, patrząc na niego sceptycznie.
- Nie będę się nad tym rozwodzić. Mam sposoby na rozstawienie czułych znaków w pyle. Tylko... Potrzebuję namiotu - odchrząknął. - Moje opuszczenie asylumu odbyło się w dość gwałtownych warunkach.
- Ale mnie bolą uda... - jęknął tylko Remidoff do Cyana, gramoląc się do ich, przypominającego igloo namiociku.
- Wymasuję ci je - powiedział od razu Cyan, podążając za nim i ignorując nietęgą minę drugiego elfa.
- Mamy dwa - mruknął Xan po chwili.
Firezzo spojrzał na niego wyczekująco, ale widocznie przestąpił nerwowo z nogi na nogę.
- Czyli rozumiem, że się podzielimy?
- Na to wychodzi, bo wolę nie spać z nimi - mruknął ciszej.
Firezzo kiwnął szybko głową.
- Ja też nie - szepnął.

*

Bollomaster

  • Global Moderator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 4175
  • Aurë entuluva!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #128 dnia: Luty 05, 2012, 12:13:08 pm »
No nieźle! Panowie wreszcie ruszyli.

Pytanie odnośnie realiów: jak zadziała administracja azylumów? To jest przecież naprawdę gruba sprawa... Teoretycznie Remidoff nie powinien mieć większych problemów, ale elfów księżycowych niemal na pewno dotyczy inne prawo - goście mogą zostać skazani np na kopalnie albo wygnanie, a niemal na pewno na więzienie. Nie ma tutaj raczej znaczenia fakt, że "oni nic nie zrobili". Według opini publicznej są winni i należy ich ukarać. Co by się stało z azylumami, z porządkiem Cesarstwa, gdyby więcej księżycowych elfów rozkochiwało w sobie pacjentów? Obiektywnie rzecz biorąc, nie jest to aż tak trudne, tanelfowie z natury pragną ekscytacji i będą jej szukać nawet u "zwierzęcia". Myślę że tak tą kwestię może postrzegać administracja Sol Bayrun - no i w tym świetle z Cyana (i ewentualnie Xana) zrobionoby przykład...

Jak to widzicie?

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #129 dnia: Luty 05, 2012, 12:44:43 pm »
Ok, omówiłyśmy wspólny front:

Żadna z wymienionych kar na nich nie czeka, bo to zupełny precedens. Prawdopodobnie zabezpieczą się na przyszłość, ale dotychczas nic takiego nie miało miejsca. Jeśli jakiś romansik ewentualnie się tlił był duszony przeniesieniami, zwolnieniem, a w większości wystarczył sam widok zębów np. i taki elf sam się wycofywał gdzie pieprz rośnie. Dodatkowo widać to też było myślę w tym jak elfowie czasem rozmawiali między sobą, że 'tylko go nie dotknij, bo jeszcze się zarazisz' itd.
Tutaj kluczowe jest, że Remidoff nie jest tak naprawdę chory, więc jego reakcje są bardziej rozbuchane niż takiego chorego, którego naprawdę zaczyna coś boleć, miewa koszmary etc. A przez to, że okazał się mieć zdrowe usta, piękne zęby, uszy o skórze jak mleko to popchnęło Cyana dalej.
Nawet taki Xan, napalony na tanelfki, nie był pokuszony na romansowanie z chorymi.

Bollomaster

  • Global Moderator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 4175
  • Aurë entuluva!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #130 dnia: Luty 05, 2012, 01:04:24 pm »
Hmmm... Rzeczywiście racja: Remi jest zdrowy więc reaguje bezprecedensowo.

W sumie tego posta napisałem bardziej z perspektywy erpegie, niż opowiadania erotycznego. Tzn jako mg na pewno trochę bym ich podręczyl biurokracją albo jakimiś przedstawicielami prawa (wydaje mi się to logiczne mimo wszystko), ale z punkt widzenia akcji UPK to byłyby raczej niepotrzebne detale (tym bardziej że sprowadziłyby się do przejściowych trudności). No i nie mam pomysłu na ciekawe wplątanie prawa

Moje propozycje (bo mimo wszystko wydaje mi się dziwne, żeby asylum zupełnie nic w tej sprawie nie zrobił, a szczególnie dr Savarian):
-"delegacja" z asylumu, czyli jakiś tanelf który po raz ostatni spróbuje wytłumaczyć Remiemu że jego miejsce jest gdzieś indziej. To moze być niezła okazja żeby pokazać brutalnie tanelfickie spojrzenie na tą sprawę.
-fajne są teorie na waszym blogu że pacjenci są przetrzymywani wbrew własnej woli. Może rzeczywiście podaje się im jakieś uzależniające środki? Tak na wszelki wypadek, warunkowanie na zasadzie - w asylumach jest spokojnie i miło, ale kiedy jesteś pozbawiony tego środka i lądujesz na zewnątrz wszystkie reakcje na świat są pogorszone.
-może czas na atak jakiś killerów (od Savariana)? W sumie tak sobie myślę że jakieś wcześniejsze próby uśmiercenia Cyana mogłyby dodać sporo dynamiki (wiem, już po frytkach).

Aha, nie czaję też żądania szamana. Za pomoc udzieloną CYANOWI chce czegoś od REMIEGO, a raczej od jego BRATA. Trochę luźny związek...

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #131 dnia: Luty 05, 2012, 01:20:37 pm »
No dokładnie! Jest to na razie zupełnie enigmatyczne prośba, którą tutaj, w Królestwie Spojlerów Ci wyjaśnię :D
Tak naprawdę Remi nie ma brata, tylko tak się Kasabianowi wydaje. Natknął się na jego dziwne, silne połączenie z innym tanelfem, kiedy leczył Cyana, choć nie jest tak, że bezpośrednio 'widzi' to co się dzieje w śnie leczonego pacjenta, ten cieniowy stwór, który reprezentował umbryczną stronę Remidoffa, był czymś tak dziwnym, że Kasabian sobie fragment tego snu zachował i go po swojemu badał. I wybadał połączenie, które z jego doświadczenia jest czymś co może łączyć rodzeństwo. Zobaczył na swój sposób, że Remidoff jest jak umbryczna przeciwwaga, a nie pojedyncza istota. A drugą przeciwwagą jest tanelf obecnie żyjący szlakiem esencji (bo zdecydowałyśmy w końcu, że będzie ich tylko dwóch). Kasabian zinterpretował po połączenie tak, że są braćmi. Taki dodatkowy zagadkowy chaos hehe. Ale ale! Czemu w ogóle tego chce - On w jakiś pokrętny sposób działa na snach i posiadać sen istoty o tak wielkiej umbrze a do tego sen o niemal równoważnej esencji, jest czymś na co już teraz wymyślił sobie wiele różnych zastosowań. Od Remiego już 'ukradł', więc teraz chce jeszcze sen jego 'brata'.

A 'delegacja' z asylumu jak najbardziej już za nimi idzie! :)

Killerów od Savarina za to nie będzie, nie wiem czy pamiętasz, kiedyś mówiliśmy, że on jest generalnie dosyć szalony i jakoś sobie opacznie zinterpretuje zniknięcie Remidoffa, przez co nie będzie o jego przyjeździe ostrzeżony jego wuj.

Bollomaster

  • Global Moderator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 4175
  • Aurë entuluva!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #132 dnia: Luty 05, 2012, 01:22:39 pm »
No to wszystko jasne. Fajny zakrętas ze snem!

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #133 dnia: Luty 19, 2012, 05:16:41 pm »
Trzy konie pustynne podążały po wydmach. Pierwszy, szedł ogromny Grus Alamin o ciężkich, szerokich kopytach, niosąc na grzbiecie dobrze zbudowanego elfa księżycowego w pełnym rynsztunku ze skór i metalu, oraz drobniejszą postać w białej pelerynie. Za nimi, podążał drobniejszy i smuklejszy jasny rumak, z kolejną postacią w bieli. Na samym końcu zaś jechał Xan, który zresztą wydawał się nieco zmęczony. Światło księżyca srebrzyło się w każdym pyłku, który wzbudzał się spod kopyt koni.
- Ale gorąco… – jęknął Remidoff, naciągając jednak mocniej kaptur na głowę. Do tego suchość w ustach nie pomagała mu się odprężyć. Wciąż się czuł otoczony przez niewygody! Ścierpły mu nogi, bywał głodny, a temat który spędzał mu sen z powiek, był jedynym który wstydził się poruszyć: zaczynała go swędzieć skóra.
Cyan, który siedział tuż przed nim, o niczym nie wiedział i pewnie prowadził konia w dość szybkim tempie. Pachniał intensywniej niż w asylumie. Zresztą, noc w namiocie, choć spokojna, przyniosła kolejną chwilę nieznanych rozkoszy. Nawet to jednak nie pomogło na tyle, żeby Remidoff się odprężył. Do tego czuł na sobie karcące spojrzenia Firezza i czul się winny za to, ze pragnął Cyana tak bardzo. W pewnym momencie, kiedy zjeżdżali z kolejnej wydmy, trochę pyłu wpadło mu do ust i zaczął się głośno krztusić. Jego partner obejrzał się momentalnie, zaniepokojony. Odpiął od paska bukłak z wodą, podając mu go.
- Wszystko w porządku? Remi? – odezwał się z troską. Tanelf zaczął pic zachłannie, a Xan podjechał bliżej, żeby upewnić się że wszystko w porządku.
- No dalej… – jęknął. – Przed nami jeszcze długa droga… – Obejrzał się na Firezzo, który został nieco z tylu i wykonywał jakieś dziwne gesty dłońmi.
- Chyba tak  - powiedział Cyan, delikatnie głaszcząc udo tanelfa. Wpatrzył się w niego, zmartwiony. Remidoff wbił w niego czujne spojrzenie.
- Ale może się na troche zatrzymamy… – jęknął, ale nagle Firezzo popędził konia w dół wydmy.
- Śledzą nas! – sapnął. – Musimy natychmiast się stad wynieść! Z tamtej strony idą. – Wskazał za siebie, przejeżdżając obok nich. – Żeby im zniknąć z widoku, trzeba pokonać przynajmniej dwie kolejne wydmy, a ja zatrę nasze ślady!
- O nie! – sapnął Remidoff bezradnie, wtulając się w Cyana plecami. Ten stanął w ostrogach, rozglądając się, po czym przysiadł znów, poganiając konia. Grus Alamin przyspieszył od razu, kierując się w obniżenie między wydmami. Ciała konia i Cyana napięły się wokół tanelfa, jakby załączyły się w jedno, zdeterminowane istnienie. Trzęsło bardzo, ale gdy Cyan  wydał z siebie krótki, szeleszczący odgłos, rumak skoczył, pokonując obniżenie terenu. Remidoff złapał się nerwowo jego ramion, tłumiąc krzyk, który chciał się wyrwać z jego ust. Świat zaczął przesuwać się przed jego oczyma szybciej niż kiedykolwiek. Z przodu widział pędzącego karego konia Xana, który radził sobie świetnie.
- Księżyc jest taki wielki! – jęknął, wystraszony, kiedy pokonywali pierwsza wydmę, wzburzając tumany szarego pyłu.
Cyan nie odpowiedział, popędzając ogiera doliną między wydmami, a potem za kolejne wzniesienie. Wyglądało na to, że nie pierwszy raz uciekał w takim terenie. Nachylał się do łba zwierzęcia, mamrocząc coś szeleszcząco. Remidoff rozglądał się, coraz bardziej spanikowany, ale jego wzrok i tak najbardziej przykuwał księżyc, wydawał się wręcz rosnąć i rozlewać po niebie, jakby tylko czekał żeby spłynąć na nich wilgotną nocą. Piasek lśnił w jego srebrnym świetle, dodatkowo dezorientując tanelfa, kurczowo przytulonego plecami do towarzysza. Za sobą słyszał cichy tętent kopyt pozostałych koni. Wszystko zdawało się nierzeczywiste. Jasność księżyca wydawała się zniewalająca i przerażająca jednocześnie.
- Cyan! – jęknął Remidoff. – Prawie nic nie widzę przez to światło! – wydusił.
Mężczyzna sapnął, aż zwalniając i rozglądając się, jakby zaniepokojony. Nagle, sięgnął do pochwy, wyciągając sztylet i niemal w tym samym momencie, spod przednich kopyt Grus Alamina wytrysnęła pionowo fontanna pyłu. Koń zarżał głośno, podrywając nogi w górę, ale opadając nieco na bok zamiast spłoszyć się i stanąć dęba. Remidoff zachwiał się w siodle i tylko dzięki wielkiej ilości szczęścia, udało mu się przytrzymać Cyana i nie spaść. Z boku usłyszeli siarczyste przekleństwo z ust Xana. W dole jednak, w pyle, zobaczyli coś na kształt poruszających się łusek, czy grubego pancerza. Tanelfowie nie byli jednak w stanie patrzeć na stworzenie długo, bo odbijające się światło księżyca, raziło ich oczy boleśnie.
- Co to!? – wydusił z tyłu Firezzo.
Remidoff mocniej złapał się konia, gdy poczuł, że Cyan zeskakuje na piasek, uginając nieco kolana i wyciągając też dłuższą szablę o zakrzywionej krawędzi.
- Odjedź, Remi!
Ten aż spojrzał na niego wystraszony. Nie był pewien czy poradzi sobie z tak wielkim zwierzęciem jak Grus, jednak koń wydawał się wręcz wyczuć jego potrzebę i sprawnie, ale dość spokojnie zaczął odchodzić. Wierzchowiec Firezzo nie był jednak tak wyuczony i zaczął wierzgać, głośno rżąc i parskając, aż po chwili szarpaniny, zrzucił mężczyznę w pył, sam odbiegając zaraz na dobre kilkadziesiąt metrów. Tanelf, oślepiony srebrnym blaskiem, zaplątał się nieco w pelerynę, uchodząc kawałek na czworaka, zdezorientowany. Chmura piasku ruszyła w jego stronę, a Cyan rzucił w nią krótszym ostrzem, zatrzymując w miejscu. Spod nałożonego mocno na twarz kaptura, Remidoff dostrzegł, że opadający pył odkrywa smukły kształt o rozczapierzonych pazurach i nastroszonych kolcach na czubku łba. Stał na dwóch łapach, prawie w tej pozycji dorównując elfowi wzrostem, ale Remidoff nie był w stanie dojrzeć więcej, bo cała jego powierzchnia połyskiwała, odbijając światło w taki sposób, że istota wydawała się być z niego ulepiona. Na szczęście jego ogier zachowywał spokój, ale Remidoff nie wiedział co robić. Z jednej strony chciał pomóc Cyanowi, a z drugiej ledwo widział, przez blask. Ostrożnie zsunął się z konia na pył, a jego turban zaczął się rozplątywać. Był gotów zadziałać jak tylko będzie trzeba, żeby uratować ukochanego. Jego serce aż zaczęło szybciej dudnić, kiedy zbliżał się ze strachem do walki. Xan próbował zwierzę obejść i zaatakować z tyłu, jednak cios jego ciężkiego miecza tylko rozjuszył je bardziej, a w powietrze rozdarł wściekły pisk.
- Kurwa, w gardło, Xan! – wrzasnął Cyan nerwowo, zamierzając się mieczem w powierzchnię, którą on najwyraźniej był w stanie wyróżnić. Niestety, stwór przejrzał jego zamiary i zamachnął się łapą w stronę przeciwnika. Elf uchylił się przed ciosem, tracąc jednak równowagę i upadając u stóp stworzenia. Remidoff aż podbiegł kilka kroków, a jego włosy zaczęły się wydłużać, jak czarne węże. Ich ciemność była tak głęboka, że aż pochłaniała blask z pancerza istoty. Oplótł nimi ramię Cyana i pociągnął mocno w swoją stronę po pyle, pomagając tym elfowi uniknąć ciosu ciężkiego ogona. Zwierzę zawyło znowu, już po chwili uciszone, ciosem miecza Xana. Kiedy jednak Remidoff już prawie odetchnął z ulgą, w oddali zaczęli słyszeć kolejne, podobne, wycie.  Cyan zerwał się z piasku, podbiegając do Remidoffa i niemal podrywając go z ziemi.
- Spierdalamy! – rzucił rozkazująco, podsadzając kochanka na grzbiet konia. Za wydmami, Remidoff widział kolejny, wyższy wir piasku i aż struchlał ze strachu. Cyan zasiadł prędko za nim, popędzając konia w odwrotnym kierunku.
- Jest ich więcej! – wydusił Remidoff, jakby nie było to dla wszystkich oczywiste. Gdzieś z tyłu mignął mu Firezzo, któremu udało się znów wsiąść na konia. Pędzili pustynią, a w sercu Remidoffa narastała desperacka potrzeba bezpieczeństwa. Jego włosy na wpółświadomie oplotły Cyana w pasie, kiedy wtulił się w jego plecy. Wszystko działo się o wiele za szybko na jego gust. Przynajmniej po zabiciu stworzenia, księżyc znowu przybrał normalny rozmiar. Co jeśli te potwory ich dogonią i zjedzą!? Umarłby tu na tej pustyni, zaledwie dwa dni po ucieczce, nie zobaczywszy ani Bayrun, ani Ader-Thaden, ani swojej rodziny!
Gdy tylko to pomyślał, rozległ się głuchy szelest, a dolina przed nimi zaczęła się przedziwnie osypywać, tworząc wybrzuszenie akurat w najniższym punkcie. Cyan zwolnił nieco, mimo że byli dobre kilkadziesiąt metrów przed dziwną anomalią. Piasek unosił się w przedziwny sposób, jakby magiczna ręka unosiła utkany z niego koc, ukazując skrywane pod nim skarby. Z wnętrza ziemi skrzyło się pastelowe światło, docierając do uciekinierów wraz z delikatną, chłodną bryzą jak znad morza. Czuli zapach soczystych liści i wonnych kwiatów.
- Zjedź tam! – westchnął Remidoff, wskazując Cyanowi miejsce palcem. Nie miał żadnych wątpliwości. Cały jego instynkt podpowiadał mu, że to dobre i bezpieczne miejsce.
- To nie wygląda normalnie! – mruknął z boku Xan.
Nagle, minął ich Firezzo, kierując się wprost w rozchyloną gardziel pustyni. Na ten widok, Cyan nie wahał się już.
- Znasz inne wyjście? – sapnął, oglądając się krótko na zbliżającego się w ich stronę większego stwora i popędzając rumaka, który nie wydawał się zaniepokojony. Grus Alamin pędził jak wiatr, wbiegając pod pyłową pokrywę, gdzie piasek pod jego kopytami ustąpił najpierw zielonkawym porostom, a potem zielonej, niezwykle soczystej trawie. Byli w rajskim ogrodzie. Ogromna, niezwykle wysoka pieczara, w której sie znajdowali była wypełniona świeżą, dobrze odżywioną roślinnością, część z której Remidoff dobrze znał z ilustracji botanicznych. Wysokie drzewa o wydłużonych, postrzępionych liściach, krzewy obsypane kwiatami odżywione były pachnącą wodą, którą widzieli przed sobą mknąc w dół łagodnego zbocza. Było to spore, tonące w zieleni jezioro o idealnie przejrzystej wodzie. Zasilał je czarujący wodospad tryskający ze szpary w skale po drugiej stronie pieczary. Jak na takie miejsce, było tu niezwykle jasno i Remidoff wkrótce przekonał się, że to za sprawą dużych, kolorowych kryształów wyrastających z sufitu. Lśniły naturalnym, lekko złotawym blaskiem przypominającym światło słoneczne.
Kiedy konie zatrzymały się na polance przy jeziorze, Remidoff obejrzał się w końcu za siebie i zobaczył jak pyłowa pokrywa zasklepia się na nowo, pozostawiając ich zamkniętych w tej niezwykłej oazie. Nie czuł jednak ani namiastki niepokoju. Cała jego istota podpowiadała mu, że to bezpieczne miejsce. Jego włosy zaczęły powoli cofać się z Cyana.
- Cudownie! – ucieszył się głośno i beztrosko Firezzo, klękając przy wodzie i zanurzając w niej twarz.
Xan tylko rzucił Cyanowi bardzo niepewne spojrzenie.

kasiotfur

  • Jego Cesarska Mość
  • Administrator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 1366
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: Urodzeni pod Księżycem
« Odpowiedź #134 dnia: Luty 19, 2012, 08:19:35 pm »
Xan tylko rzucił Cyanowi bardzo niepewne spojrzenie. Ten odetchnął ciężko, bardzo powoli zsuwając się z konia i rozglądając się dookoła.
- Co to za miejsce? - sapnął, zerkając na dorodnego tukana, który czyścił pióra na pobliskim drzewku. Dookoła słychać było odgłosy, których żaden z księżycowych elfów prawdopodobnie jeszcze nie słyszał: pokrzykiwania i trele, które musiały chyba pochodzić od zwierząt. W tle, przyjemnie szumiał wodospad.
- Nie mam pojęcia... - westchnął Remidoff, schodząc na trawę. Jego ubranie przybrudzone było szarym pyłem. - Ale jest przepięknie... - powiedział entuzjastycznie, robiąc kilka kroków w stronę jeziorka. Wielki purpurowy motyl usiadł nieświadomemu Firezzo na ramieniu.
Cyan odetchnął ciężko, zbliżając się, by się mu przyjrzeć. Nigdy nie widział na własne oczy takiego stworzenia. Musnął palcami jego skrzydełko i owad momentalnie wzbił się w powietrze. Wzrok elfa przeniósł się na kochanka, który stał na samym brzegu, wpatrując się w wodę.
- Możecie zdjąć peleryny - westchnął, zaskoczony światłem w tym miejscu.
- Racja! - powiedział Firezzo radośnie, odrzucając ubranie wierzchnie na bok, a po chwili wahania Remidoff zrobił to samo.
- Zostańmy tu na trochę... - powiedział wesoło, przysuwając się do Cyana i głaszcząc bok jego głowy. Mężczyzna wpatrzył się w niego jak zaczarowany, łapiąc go w pasie i przyciągając bliżej.
- Jeśli jest bezpiecznie... - odetchnął, nagle prostując się i patrząc w dal. Remidoff od razu podążył tam wzrokiem i aż zamarł, widząc kilka niedużych saren, pasących się na trawie. Były w pewnej odległości od nich, ale nie wydawały się w najmniejszym stopniu obawiać przybyszy.
Firezzo rozebrał się już zupełnie i zaczął ostrożnie wchodzić do wody, z szerokim uśmiechem na twarzy, a Xan ukucnął przy tafli ze zmarszczonymi brwiami, dotykając jeziorka zaledwie opuszkami palców.
Cyan ścisnął dłoń kochanka, mimo że najchętniej podążyłby za malarzem. Czuł się nieświeży.
- To te sarny, które tak lubisz? - spytał miękko.
- Tak! - wydusił Remidoff, idąc w ich stronę ze łzami w oczach. - Zobacz jakie są śliczne. Takie smukłe i uszami strzygą! - ekscytował się.
- Je się zjada? - spytał Cyan z zaciekawieniem, idąc tuż za nim. Opuścił maskę z twarzy.
Remidoff zerknął na niego nieco płasko i odchrząknął.
- ...No tak, można, ale można je też hodować dla ich urody i towarzystwa. Z każdej strony otaczały ich zapachy świeżych drzew, trawy, wody...
Cyan obrócił się nieco i widząc, że nie są widoczni dla towarzyszy, przyciągnął kochanka bliżej, aż go unosząc na ręce.
- To są podobne do ciebie - zamruczał, niosąc go powoli w stronę stada.
Remidoff spojrzał na niego zaskoczony.
- Można mnie zjeść? - spytał sceptycznie, a sarny zamiast uciekać, podniosły tylko głowy w ich stronę. Jedna nawet ruszyła do nich powoli.
Cyan sapnął głucho.
- Już ty dobrze wiesz, jaką część ciebie chętnie bym zjadł...
Tanelfowi od razu zrobiło się goręcej, ale wpatrzył się w Cyana niepewnie.
- Ale nie tak naprawdę? - dopytał.
Ten roześmiał się cicho, nachylając się do szybkiego pocałunku.
- Nie zostałoby na później.
Remidoff też go cmoknął przez bandaż, głaszcząc go po karku, ale zaraz poprosił o postawienie na ziemi, kiedy sarenka zbliżyła się do nich na mniej niż metr. Wyciągnął do niej palce. Zaledwie opuścił asylum, a już teraz doświadczał przygód! Świat poza murami był niezwykły!
Zwierzątko wlepiło w niego spojrzenie ogromnych, brązowych oczu i powąchało jego dłoń z zainteresowaniem. Jego sierść aż lśniła zdrowiem.
- Ale piękna - westchnął elf, stojąc nieco z tyłu.
Remidoff uśmiechnął się, patrząc w jej oczy i pogłaskał powoli po głowie.
- Co za niezwykłe miejsce... - westchnął, rozglądając się znowu. Nawet otaczające ich ciemne ściany nie wydawały się złowrogie.
- Mnie nie pytaj - odetchnął Cyan, zdejmując jedną z rękawic i dotykając szyi zwierzęcia. Sarna podniosła na niego czujny wzrok, ale nie odsunęła się.
- Tutaj będzie dopiero można naprawdę odpocząć! - ekscytował się Remidoff, pochylając się i całując zwierzę przy uchu. Dopiero wtedy wyprostował się i objął Cyana w pasie.
- Nigdy nie widziałem tylu zwierząt - przyznał elf, całując go w policzek.
- Ja byłem kiedyś w zoo pod Ader-Thaden - usłyszeli z tyłu przechwałkę Firezzo, który stał już na trawie i wycierał niespiesznie włosy ręcznikiem pochodzącym z asylumu. Remidoff zerknął na jego opalone ciało dyskretnie.
Cyan zmarszczył brwi, ale nie skomentował, patrząc na Firezza.
- Ponoć w Cesarstwie są stacjonarne menażerie - powiedział.
- Owszem, owszem - Firezzo uśmiechnął się promiennie. Za nim Xan nadal wahał się czy chce wejść do wody czy nie.
- I jak to wygląda? - dopytał Remidoff, podchodząc bliżej i oglądając się za całą chmarą małych żółtych ptaszków, które poderwały się na chwilę z drzewa.
Cyan zaczął się rozbierać, milknąc.
- Zwierzętom wyciszono agresywne instynkty, aby można je było odwiedzać w zagrodach i żeby się nie zjadały. Niezwykłe móc oglądać wilki wśród antylop. Całość to kompleks wielkich ogrodów i można z bliska oglądać zwierzęta.
Remidoff zamyślił się chwilę. Dziwnie się poczuł kiedy usłyszał o tym wyciszaniu. Od razu kojarzyło mu się to z lekami, które dostawał w asylumach. Nie chciał jednak podważać zdania kogoś tak światowego jak Firezzo...
- Czemu ich odgrodzić nie można - wypalił Cyan. - U nas każde ma swoją klatkę.
Jego ciało wynurzyło się stopniowo spod ubrania, w końcu pokazując się w całej okazałości. Widząc to, Xan także zaczął się rozdziewać, najwyraźniej nie mniej spragniony kąpieli.
- Patrz ile wody - odetchnął.
Firezzo za to spojrzał na Cyana krytycznie, naciągając lekkie lniane spodnie.
- Mogłyby zrobić komuś krzywdę i tak.
- Zawsze można je oglądać na obrazach... - mruknął Remidoff, jako jedyny, otulony ubraniem.
- To nieporównywalne doświadczenie - zbył go drugi tanelf.
Cyan już postąpił w stronę jeziora, ale obrócił się w stronę kochanka. Całe ciało, z wyjątkiem genitaliów miał porośnięte liliowym meszkiem.
- Wejdę na trochę...
- Nie krępuj się! - powiedział Remidoff szybko, podenerwowany. Jako jedyny nie mógł skorzystać z tej pięknej, krystalicznej wody! A czuł się już tak brudny i obolały. Jednak bez sposobu na wysuszenie, nie mógł ryzykować. Serce kurczyło mu się na myśl o tym, że będzie musiał aż do Bayrun podróżować w takim stanie. Tylko, że nie miał też pojęcia jak mógłby się wyczyścić w Bayrun bez zdejmowania bandaży. Na razie spychał to jeszcze na tył umysłu, ale wiedział, że nie będzie tak łatwo po prostu odwrócić swoją uwagę na przykład na umięśnioną sylwetkę Cyana wchodzącego do wody. Przechylił nieco głowę na bok, podziwiając. Elf był wysoki, szeroki w barkach i wąski w biodrach. Pod owłosioną skórą rysowały się wyraźne mięśnie, a srebrzyste włosy lśniły w świetle padającym z góry. Wszedł po kostki do wody, wahając się i posuwając się dalej niewielkimi krokami.
- Jakie kolorowe rybki! - zaśmiał się nagle, obracając w stronę reszty mężczyzn z niemal dziecięcym uśmiechem.
Remidoff niemal się zerwał z trawy.
- Tak? Chcę zobaczyć! - powiedział z entuzjazmem, podbiegając i popatrując w wodę z brzegu. Faktycznie pływały w niej różowe i zielone rybki, długości palca, o małych tułowiach i rozległych ogonach. Niektóre były też nakrapiane.  Cyan obrócił się do niego, dochodząc nago i wyciągając do niego ręce.
- Chodź, pokaże ci więcej!
- Nie wiem czy chcę... - Od razu zrobił krok do tyłu. Bardzo bał się, że zląduje w wodzie, potem nie wyschnie, albo zacznie mu puchnąć skóra, albo, co gorsza, musiałby odchylić bandaż.
- Nie rób histerii - westchnął Xan, zanurzony już po pas, kilka metrów od nich.
- Na pewno? - spytał Cyan, głaszcząc kochanka po twarzy.
- Boję zamoknąć - szepnął Remidoff speszony. Urażony zerknął nad jego ramieniem na Xana.
- No jak chcesz - odparł jego kochanek, odsuwając się, po czym po kilku szybkich krokach, plusnął do wody, całkiem się w niej zanurzając. Po chwili, wynurzył się od pasa w górę, krzycząc radośnie.
- Aż pachnie!
Remidoff uśmiechnął się do niego z brzegu.
- Cyan! Chodź tutaj zobacz jak się woda pieni! - krzyknął Xan, z szerokim uśmiechem znikając za załomem skalnym. Drugi elf zaśmiał się głośno, podążając za nim, cały błyszcząc w wodzie.
Remidoff westchnął tylko cicho i odszedł powoli, siadając przy Firezzo, który właśnie przymierzał się do zapalenia długiej fajki.
- Jak się czujesz? - spytał Remidoffa poważnie, a ten aż przełknął ślinę.
- Dobrze. Wszystko w porządku - skłamał szybko.
Drugi tenelf zaciągnął się pierwszym dymem, wzdychając.
- Nie jestem przekonany, że to dla ciebie bezpieczne - mruknął. - I jeszcze to całe...
- ...Bayrun? - Remidoff przełknął ślinę, siedząc sztywno przy Firezzo, który wyłożył się zrelaksowany na trawie, podpierając na łokciu.
- Nie - mruknął Firezzo, zerkając na niego. - Ciebie i... jego.... no jak to wygląda? - westchnął, kręcąc głową.
Remidoff zamilkł na chwilę, zerkając na skałki, za którymi zniknął Cyan i Xan. Nie miał jednak żadnych obaw, czuł, że to miejsce było bezpieczne.
- Przy nim... poczułem, że żyję - powiedział cicho, nie patrząc na drugiego tanelfa. Nawet przez bandaż czuł dym pachnący nieco wiśniami.
- Za bardzo to widać - mruknął Firezzo. - W Cesarstwie nie jest coś takiego dobrze widziane... on jest cały w futrze! - sapnął.
- Ale... - jęknął Remidoff. - Jest właśnie... miękki taki... - wydusił, bawiąc się swoimi palcami w rękawiczkach.
Spojrzenie drugiego tanelfa mówiło mu, że nie ma on dla tego żadnego zrozumienia.
- To może... będziemy dyskretniejsi poza pustynią - mruknął w końcu, kapitulując.
W tym momencie, wynurzyli się zza skał obaj księżycowi elfowie, ochlapując się wodą radośnie, niczym mali chłopcy.