Co wy na to? Pomysły moje i Kasi ku uciesze nas wszystkich spisane!
Epizod z Bitwy pod Gladmą: Urhenen unicestwia Bellainę z Vordukty. Była to śmiertelniczka która zupełnie niedawno, zaledwie kilka godzin od Bitwy, tuż przed tym jak zaczęły się zatrzaskiwać rygle magicznych obron - przybyła na Gladmę. Vordukta to jedne z największych lasów Dalekiego Zachodu, dzikie puszcze rosnące wzdłuż brzegów Starego Morza; Bellaina była tam chyba kimś w rodzaju opiekunki drzew, leśnika. I nic więcej nie wiadomo; jej ciało znaleziono dopiero po zakończeniu Bitwy, niemal przypadkiem. Ku zgrozie i zdumieniu okazało się, że uśmiercił ją Szpon Smoka, nieodparta Tharshias Biała - a stało się to blisko samego serca Twierdzy, za barierami potęg których Urhenen nie zdołał sforsować nawet w apogeum swego ataku. Dlaczego ona? W jakim celu przybyła na Gladmę? W którym dokładnie momencie zginęła? Bellaina już na to nie odpowie; zabita tym jednym uderzeniem jest dla Istnienia na zawsze stracona. (Dla odrobinę większej jasności: Urhenen zabił ją na chwilę przed roznieceniem Gwiazdy, tuż przed początkiem manewru wycofania).
Konfrontacji ciąg dalszy. Odrodzony sojusz Pierworodnych? Ver'kar walczące po stronie Herdainów, Ezurianie podejmujący walkę z której pięć tysięcy lat temu zrezygnowali? Potęga Krasnoludów Szlachetnych, Trydów i nade wszystko nieprawdopodobne moce Ksenelitu - rzucone przeciw Urhenenowi, w jednej Zamieciowej bitwie? Czerwone prawa wojenne, siły pętające Dzicz, młoty kruszące światy i umysły dobyte z dłoni Bogów - stawione przeciw Błękitowi, Gigamowi Urhenena i - zwyciężające? Gwiazda Drakolicza rozpalona na nowo, migocze znów na Firmamencie, Urhenen zmuszony do odwrotu, mknący wprost na Kontynent co zapomniał już o nim od wieków. To jest dopiero początek, Bitwa została zaledwie Otwarta, strzeż się Drakoliczu, strzeż się tak jak wtedy gdy łamałeś granice Pentamachii: Żołnierze zapomnianej batalii powstają i twoje przeznaczenie wreszcie się dopełni!
Wielka jest wiedza i czarny jest wzrok Kapłanów: szereg objawień wieszczących przyszłość spłynął na święte sługi tygodnie przed Gladmą. Nieprzebrane bogactwo Mocarstwa Chronologów: bezpowiekimi oczyma ujrzeli fale i bałwany przyszłości, zwichrowane chronolinie poskręcane wokół Kryształowej Twierdzy i na północy Kontynentu; odczuli na skórach tysięcy swych ciał czaso-możliwych dotyk Cienia Drakolicza. Kto zmierzy ambicje i głód Astronomów; najpotężniejsze lunety i teleskopy od wieków zwrócone są na ostatni w Istnieniu Stos Astralny, wielkie umysły szacujące i kalkulujące którą z Gwiazd tym razem rozpali geniusz Herdainów - ze strzępów oświeceń i szczątkowych odkryć utkały zarys Zamieciwych planów gladmejskiego przymierza. Heroldowie, ci osławieni Mocarze, jak mogliby nie wyczuć tego złowrogiego naporu, roztętnionej, plugawej Sfery nadciągającej w stronę Bezkresu od północy? Długo jeszcze mógłbym wyliczać, dość jednak powiedzieć że wiele z tych sił oddało swe możliwości do dyspozycji Jasnomagii, dla jej rozkwitu i przetrwania. I rzecz ostatnia, najwspanialsza, najstraszniejsza, oto eskalacja! Tak jak Synowie Szak'gora ujawnili w toku Bitwy sekretne moce Verasquila, tak Szlachetni Krasnoludowie z dziesiątek łańcuchów górskich, z Królestw niezdobytych odkryli przed światem swój Zamieciowy atut: wzorzec numerologiczny, bezmierny, poza Kontynent wykraczający konstrukt - niewykrywalny i meta-czujny, nastawiony na rozpoznawanie Gigamicznych zstąpień. Krasnoludy wiedziały że Urhenen nadchodzi jeszcze zanim wszedł na Martwy Bezkres - być może obliczyły to ich cyfromanckie wyrocznie, a wzorzec dopomógł im wytyczyć trasę Drakolicza, zmierzającego w stronę Uzbad Dum. Wykorzystując Mocarstwa Słów i Kapłaństwa, wysoką numerologię oraz kunsztowną luminoportację na tygodnie przed Bitwą, Krasnoludy rozpoczęły moblizację i werbunek sojuszników. Dla zakończenia starego konfliktu, dla uwolnienia Istnienia od ostatniego Smoka, dla zemsty i chwały.
Niemożliwością jest opisać, choćby wymienić wszystkie wojska. Dość stwierdzić że geniusz dyplomacji krasnoludzkiej, skuteczność starych paktów sprawiły że niemal wszystkie potęgi Kontynentu poderwały swe najskuteczniejsze, sztandarowe siły do wspólnego dzieła. Bez wątpienia wcześniejsza, ogólnokontynentalna współpraca nad Tudą ułatwiła teraz zadanie. Pierwszy jest twór przewyższający rozmiarami nawet Urhenana, niewiarygodna manifestacja potęgi jasnomagicznej, wypływający z setek załamanych wymiarów, przesłaniający równiny nieba, halruański Kathedral, Łamacz Kontynentów przy którym Niwelator wygląda jak dziecięca zabawka. Przez chwilę wisi w przestworzu, widoczny literalnie z każdego miejsca na Zachodzie - aż nagle znika, z szybkością światła mknąc do punktu zbornego nad Górami Stalowymi (miriadowe wyziewy disopsu z dysz są przerzucane bezpośrednio w Ungmar). Dla kontrastu, Ossenthar wystawia jednego człowieka lub może nikogo - wszystko zależy od tego czy kraj ten wciąż istnieje (wyniknie to z kolejnych sesji Seishiro). Aquilonia rzuca najlepszych Heroldów oraz dwóch lub trzech mistrzów wojennej Unarchii - ich głównym atutem jest nadgraniczna szybkość i elastyczność działania; Cyria wspiera sprawę dziesięcioma żołnierzami: dziesięcioosobową kohortą Ceseran, wszystkich zdolnych do Sidaar, pamiętających zawarcie Przymierza. Kelanejski kontyngent jest bardzo liczny; kilka tysięcy żołnierzy z najróżniejszych stron świata, ekspertów dziesiątek sztuk bitewnych, rodzaj uniwersalnej piechoty która z wielkim mozołem, prowadzona przez badim, dociera na miejsce. Juhtun Szaar (choć zmagające się z naporem Orków) wysyła dwóch Mówców Grzmotu o legendarnym talencie, gotowych do wezwania w swe ciała duchów największych szirmistrzów swej rasy. Tradyrowie szykują elitarny, kilkudziesięcioosobowy korpus Gwardii Herońskiej, ale ostatecznie rezygnują i nigdzie się nie ruszają. Zakon Feniksa, mimo straszliwych potrzeb na innym froncie, przysyła swego Czempiona; przerzucone wywołanym Modlitwami załamaniem przestrzeni docierają Święte Wojska Deokracji 'Vadoru: kilkanaście tysięcy rozpalonych szalonym zapałem żołnierzy w uświęconym rynsztunku, z obiecanym Rajem. W ich szeregi niewiadomym sposobem wkręciło się kilkanaście rudackich Wnucząt, pragnących wykorzystać swe brutalne bronie na grzbiecie Smoka. Do tego kilkuset Pierworodnych z najróżniejszych ras, głównie najlepsi z tanelfickich łuczników stalowych - ale jest ich niewielu, ponieważ to jest tryumf Jasnomagii i ponieważ ich czas dopiero nadejdzie. Oraz dlatego że oto wyłaniają się spod ziemi Krasnoludowie: kilkadziesiąt tysięcy istot niczym morze roziskrzonej stali, dumni i pewni swych pancerzy, gotowi utopić "bestię" we własnej krwi. W kluczowych punktach tej armii czekają osławieni Zabójcy Smoków. W ostatniej chwili, z Północnej części Konstelacji przybywa, ze sporymi górami w łapach, kilku dość dzikich górali.
Nad całym tym zamętem sprawują kontrolę sztaby dowódców, z czół Strategów Zamieciowych lecą strumienie potu ale - na Bogów - ci ludzie są w stanie to ogarnąć, okiełznać, sprząc do wysiłku, ustawić na pozycjach; nie bez znaczenia jest też pomoc tanelfickich Logistyków. Armia jest gotowa, stoi na przełęczy którą będzie przelatywał Urhenen, trasą co została wyliczona przez Numerologów, rozpoznana przez Mocarzy, wyśniona przez badim: za niedługą chwilę Jasnomagia, symboliczna emanacja Ładu napręży swoje siły przeciw Wrogowi i go - zdusi! Historyczny zaiste moment, dzieło rozpoczęte kwadranse temu pod Gladmą przez Pierworodnych zostanie zwieńczone przez śmiertelników (trzeba tylko odwrócić wzrok od Tanelfów i innych Vidów) - świt nowej Ery!
Mija minuta od "Epizodu Zero" - jak pusto, tak pusto. Dwie minuty, cztery. Kwadrans. Godzina zostaje skamieniałych ze zdumienia, niezrozumienia żołnierzy; zaczął już padać śnieg i wielu zasypało z głową. Wbrew wszelkim proroctwom, wyliczeniom i wizjom - Urhenen się nie zjawia.
On tymczasem idzie przez góry, nie od strony wysokich przełęczy - to rzeczywiście najkrótsza droga, ale jego obecny kształt, człowiek, miałby na niej sporo trudności. Wybiera więc łagodniejsze ścieżki i - jeśli można tak powiedzieć - myśli. Rozpalenie Gwiazdy rzeczywiście go odmieniło, lecz inaczej niż sądzili Pierworodni; nie stracił niczego ze swej mocy - władze uśmiercania ciągle w nim drzemią i kipią nadal biało-czarne oceany tharsziasu. To część tego, czym był dawniej; Wolny i Honorowy Smok Niebiański co wił się kiedyś we włosach Cormanów i tańczył na ostrzach ich broni, ten który - teraz to pamięta - prowadził Rozkazem Salamandry Smocze Kohorty na odsiecz oblężonego Acheronu - ta część teraz wróciła, przywrócona przez odnowione, starowieczne Prawo Gwiazdy. I chyba właśnie wtedy zginął, pierwszy z Korowodu, rozdarty od paszczy po szpic ogona czystą nicością. A później - został Przywrócony, jako coś innego. Początek ciągu zmian i przemian.
Teraz wędruje, nie tyle schaotyzowany dwoma istotami którymi jest jednocześnie - co raczej zadumany i bardzo - po raz pierwszy od zawsze - spokojny. Okrucieństwo Drakolicza, prawdziwa jego głębia nie dociera jeszcze do Smoka Niebiańskiego, a oniemiały Urhenen nie zna potęgi Smoczego Honoru. Będzie tak podróżował długie tygodnie, w tempie w sam raz dla pielgrzyma, przez różne krainy w północnej stronie Kontynentu, aż w Cyrii nie skręci na południe i - prosto do celu - nie ruszy ku Tradyrowi. Bowiem w całym szerokim świecie, tylko stamtąd Słyszy innego Smoka, a Urhenen również ma Swój Zamiar, Rzecz Do Uczynienia W Tym królestwie. Ale możliwe, iż przyczyna jest inna: Smok pragnie znów chodzić po ulicach Kharrymy, zamienić Słowo lub dwa z Cormanami, a z wieży stolicy oglądać Magię, perlącą się zielono w objęciach bliźniaczych mórz (ta część Kontynentu już od dziesięciu około tysięcy lat niestety nie-istnieje)...
Co się stanie dalej, kogo Urhenen spotkał po drodze, jak postąpi w Tradyrze - tego na razie nie wiemy ani ja ani Kasia (ale nie wątpię że coś wymyślimy).