Od czasu rozpowszechnienia teoretyki jest wiedzą ogólnie dostępną że 'choroby' są zazwyczaj skutkiem zaburzenia harmonii jedności. Wynikają więc albo z nadmiernego, niezrównoważonego przerostu jedności, lub odwrotnie - z jej upośledzenia. Jest więc gigantyzm i karłowatość, hiperwizja (gdzie wzrok staje się tak przenikliwy, że fizycznie wyniszcza gałki oczne) i krótkowzroczność, fonikatonia (gdy niemożliwe jest kontrolowanie wysokości głosu) i głuchota. Oczywiście to tylko najprostsze przykłady. Rozmaite pirafazje, zaburzenia jedności ognia, mogą skutkować całkowitym debilizmem (brakiem myśli), szokiem termicznym (gwałtownym spadkiem lub wzrostem ciepłoty ciała), piro-obłędem (gdy jedna emocja, np. gniew, opętuje chorego) czy aktywną apatią (gdzie chory traci jakąkolwiek empatię i działa w sposób bezduszny, całkowicie egoistyczny). Przyśpieszony rozkład ciała, przerost poszczególnych tkanek, wyniszczająca witalność, odwrócenie procesów rozwoju ciała, choroby skóry, łysienie (jak najbardziej!); niemota, jąkanie, daltonizm, katatonia (zaniechanie ruchu) i dynamerozja (gdzie następuje wzrost szybkości, który zaczyna wpływać na inne jedności, np, nagłe, błyskawiczne ruchy rujnują mięśnie i kości, myśli pędzą z prędkością która je rozrywa). Do tego straszliwe syndromy holistyczne, gdzie potężne zaburzenia wszystkich jedności powodują niszczycielskie efekty, łącznie nawet z całkowitym kolapsem istoty, zapadnięciem się w samą siebie. Patogeniczne żywioły ułomne, zwane na Wschodzie 'demonami', które przyczepiają się do jedności istoty, paczą ją i zżerają jak rak (np. hnihontaja, demon bólu) A to przecież tylko jedności! Medycyna opiera się przecież nie tylko na energii (visacrimonii), rozpoznano całe spektrum patogenów i czynników chorobotwórczych. Osławione mikrodonty (najnowsze badania halruańskie); choroby dziczowe: anhedonia (brak umiejętności odczuwania przyjemności), bezsenność, pełne śnienie (sny zaczynają wpływać na istotę tak jakby były prawdziwe), obsesje (irracjonalne pragnienia pojawiające się znikąd, bez sensu), potwornienie (dziczowe zmiany w jednościach); zaburzenia chronogenne, jak amnezje lub refleksje, wypaczenie wspomnienia do tego stopnia, że przeszłość istoty zupełnie zmienia sie w jej oczach. Listę można by ciągnąć bardzo długo, ale dla wielu wniosek jest jeden: fakt że na słabego śmiertlenika czeka tyle straszliwych zagrożeń jest dowodem bolesnej niesprawiedliwości, raczej Bożego gniewu niż miłości. Sporadyczne plagi i epidemie - efekty opisane powyżej, ale na masową skalę, przetaczające się jak fala zniszczenia - zdają się to potwierdzać.
Rzadko się dziś pamięta, że niegdyś ludzkość znała nie tylko choroby i epidemie - były też loriki (błogosławieństwa) i epideony. Lorika, całkowita odwrotność choroby, była nagłym dobroczynnym efektem, który spadał na szczęśliwca: wzrost sił, wyostrzenie zmysłów, nagły talent pojawiający się jakby znikąd, rosnące szczęście, płodność, odrastające kończyny, samoleczące się rany, wspomnienia przywrócone, nawet młodnienie! I epideony -'plagi błogosławieństw', ogarniające swoim potężnym, zbawczym wpływem całe narody! Tak jak współczesna medycyna zmaga się z efektami chorób, tak eudajmonia zajmowała się wzmaganiem efektów lorik i epideonów. Leki, które zamiast usuwać, przedłużały działanie lorik, magie 'zapraszania' błogosławieństw, rytuały domowe, które zamiast izolować, osłaniać, otwierały siedziby śmiertelników na dobroczynne wpływy epideonów...
Był tylko jeden problem: epideony i loriki, dla śmiertelników cudowne objawienie Bożej miłości, dla Pierworodnych były równoznaczne ze śmiertelną zarazą. Co wzmacniało i rozwijało zwykłego człowieka, wyniszczało Pierworodnego jak choroba. Straszliwe epidemie dawno zapomnianych plag - srokatnika, tyrmuktu, czerwonego słońca, trądu - zabrały setki Pierworodnych nim w końcu odkryto, że epideony są przedziwnym utworzeniem sidardyjskim, którego źródło należy wyśledzić i zniszczyć, tak jak zrobiono z Drzewem. W świat ruszyły tysiące Pierworodnych krzyżowców którzy odważnie weszli w ogniska zarazy - pomiędzy śmiertelników - i wytropili skąd tym razem uderza wróg. To dzięki nim udało się odkryć istnienie Biesiad - błękitowych światów-świątyń poświęconych Synom, z których do czerwieni płynęła zatrutymi strumieniami energia epideonów.
Biesiady (światy-utworzenia sidardyjskie) są pomysłem Michała, więc napiszę tu tylko jak ja je widzę: gigantyczne, niemal całkowicie opustoszałe horyzonty, skorupa ziemi pękająca od żywotnych, zielonych źródeł; pomiędzy tą pozorną martwotą i niszczycielską witalnością błąkają się nieliczne istoty - szaleni eremici których jedynym językiem są nieustanne hymny pochwalne dla panów tej krainy i mistyczny bełkot który dla uszu każdego Pierworodnego jest ciągiem klątw i złorzeczeń, niemal fizyczna trucizną; nad podmokłym, spęczniałym pustkowiem górują świątynie, podobne do zigurratów, ale niebosiężne, ich rogate korony przebijają chmury. Nie są puste: wypełnia je zimny blask, trupie światło, które oślizgłym strumieniem wylewa się z dziesiątek odrzwi. Tutaj przychodzą sklavere aby ugasić pragnienie; nasycone martwym światłem znów ruszają na niekończące się łowy. To światło, które na przekór logice i granicy nieba wybuchało niegdyś potężnymi źródłami na powierzchni prawdziwej ziemi, to właśnie siła epideonów. Choć dziś błogosławieństwa są już tylko legendą, wiele miast Turblanda wzniesiono w miejscach, gdzie niegdyś żywo biły źródła epideonów - np. Gerfeer (Aldor), Jidara (obecnie podupadająca, miasto Detmarchii), Dameron (Ossenthar), Ichor (Avador), Andurion i Hagara (Imperium Erdańskie)