Ludzie Rafy byli pierwszą rasą pierworodną na którą spadła klątwa, najokrutniejsza i najbardziej przewrotna z klątw Synów Sidardu.
Żyli niegdyś w pełni Istnienia, pod innym imieniem, dziś już niemal zapomnianym; zwano ich Budowniczymi lub Arkitektami. Szeroko rozciągali swoją władzę; bowiem choć każdy z nich stanowił odrębną istotę, byli też silni jednością – żadnej rasy wcześniej ani później nie łączyło takie braterstwo, więź, która pozwalała im na każdy cel się rzucić, każdemu sprostać. Najwyższe wieże, najtrwalsze mury, najdłuższe drogi – to były ich wyzwania. Choć istnieli zanim zapanowały Gwiazdy, dobrowolnie poddali się Gwiazdowemu Prawu, bo tylko istnienie granic dawało im siłę by podjąć próbę osiągnięcia niemożliwego.
Oto co uczynili Arkitektom Synowie Sidardu: oślepili ich. Nie dosłownie, rzecz jasna; wzrok Budowniczych nadal sięgał daleko. Rzecz w tym, że dostrzegali tylko własną rasę, własnych braci; Istnienie opustoszało dla nich z innych Istot, ba, samo Istnienie stało się czymś innym. Pomyśl o żeglarzu na pełnym morzu: błękit nieba zlewa się w jego oczach z błękitem wód, pustka, bezmiar, nieograniczoność.
Co może poczuć Istota, gdy stanie wobec bezmiaru? Szok, rozpacz, beznadzieję? Cóż, nie dotyczyło to Arkitektów, jeszcze nie wtedy. Czuli się silni swoją wspólnotą, to zaślepiło ich bardziej niż klątwa. Niewiele Istot w pełni pojmuje swoją naturę, Arkitekci nie należeli niestety do wyjątków i w pewnym sensie sami sprowadzili na siebie klęskę. Ten sam lud który przyjął władzę Gwiazd, teraz odważnie wkroczył w morze możliwości. Znów zaczęli budować, tworzyć, wznosić, spiętrzać i drążyć. Nie widzieli granic, nie odczuwali oporu. Zachłysnęli się wszechmocą i wszechmożliwością. Był to krótki, lecz bardzo burzliwy Czas: nie zapominaj, Arkitekci nie widzieli Istnienia, lecz Istnienie widziało Arkitektów i jęczało pod ich rękami. Potem nadszedł koniec, nie stopniowo i powoli, lecz nagle; Budowniczowie spojrzeli na swe dzieła i zobaczyli ich marność. Nie szedł za nimi wysiłek, zmaganie, doskonalenie. Niebosiężne góry i studnie sięgające kości ziemi były dla nich teraz tylko pyłem na wietrze.
Czy słyszałeś kiedyś o Otchłani? Mówi się o niej że jest bezkresna i bezdenna. Może zabrzmieć to dziwnie, ale mówi się też, że na jej dnie i granicy wznosi się miasto Rafa. Niczym nieskończony mur otacza bezmiar Otchłani. Co jest prawdą: czy przez klątwę Synów Sidardu Arkitekci zapadli się w Otchłań, czy też sami ją stworzyli, to Więzienie Śmiertelników? Kto może to wiedzieć? To niemal zapomniana wiedza, mało kto w ogóle chce ją pamiętać.
Miasto Rafa to ostatnie dzieło Arkitektów, ich Ostateczny Azyl, Ratunek... i ich Ostateczne Więzienie. Gdy wreszcie – za późno – zrozumieli swój błąd, wznieśli ostatnią barierę, sami ograniczyli się Rafa-murem. I znów padli ofiarą własnego geniuszu: Rafa jest bowiem barierą doskonałą, murem nie do przekroczenia, nie dla tej zniszczonej, osłabionej, upokorzonej rasy która niegdyś była Arkitektami. Klątwa Synów Sidardu sprawiła, że Arkitekci stworzyli dla siebie więzienie w którym trwają po dziś dzień.
Wspólnota jest teraz siłą, a zarazem przekleństwem Rafy. Rzecz w tym, że nawet jeśli Rafaita cudem wydostanie się z dna Otchłani – jeśli ktoś go wydostanie, bo sam tego nie dokona – jeśli wróci pod światło słońca, Rafa jest jak łańcuch który wciąż go spętuje. Nie będzie wolny, dopóki cała Rafa nie zostanie przekroczona. I odwrotnie: dopóki za Rafą-w-Rafie istnieje wspólnota żaden jej członek nie może zostać całkowicie zniszczony. Wspaniale? No cóż, obojętnie jak daleko Rafaita zawędruje w Istnieniu, obojętnie jak bardzo zapragnie uciec od Granic Otchłani, w chwili 'śmierci' powraca do Więzienia. Rafaici nienawidzą więc Rafy, ale zarazem kochają ją przedziwną zachłanną miłością - w końcu to ich największe dzieło... a może na dnie ich serc wciąż czai się nadzieja że kiedyś ją przekroczą? My, śmiertelnicy, chyba nigdy ich nie zrozumiemy.
Straszny to widok – Rafaita, który próbuje powrócić pod światło słońca. Pragnie być tym, czym był niegdyś, rzuca się na granice nie do przekroczenia, wyzywa śmiertelnych, pierworodnych, Eonów, materie i energie; szybko zazwyczaj ginie, skruszony, zmiażdżony, wraca za Rafę. Nie ma w tym odwagi, ani wiary, jest tylko rozpacz, gniew i desperacja.
Jedyne co pozostało w nich piękne i nieskażone to braterstwo. Mówię: Rafaita. Oni jednak nigdy nie są sami. Nawet jeśli któryś dostaje się pod światło Słońca, nigdy sam tego nie czyni, to są zawsze grupy, legiony, całe armie, wielość, pozornie tylko zamknięta w jednej Formie. Tej więzi nawet Synom Sidardu nie udało się rozerwać.